Niemal zapomniany jest Karol Kot z Krakowa, najmłodszy seryjny morderca. Tylko nieliczni pamiętają o przeszłości aktora Jerzego Nasierowskiego skazanego za współudział w morderstwie popełnionym przez jego kochanka. Sam Nasierowski tak je wspominał po latach: „Dla mnie to była przygoda. Byliśmy jak Bonnie i Clyde. Wspólne przestępstwa potęgują uczucie. To było coś niesamowitego". Te i kilka innych rozpalających ludzką wyobraźnię przestępstw z czasów PRL opisuje w swojej książce Semczuk.
Ale są też rzeczy lżejszego kalibru i bardziej finezyjne. Oto w noc sylwestrową 1971/72 ktoś wykradł z posterunku MO we Frampolu na Lubelszczyźnie służbową broń: trzy „tetetki" i trzy „pepesze". Milicja wpadła we wściekłość i zaczęła robić piekło. Rzecz jasna „trzepali" wszystkich, ale głównie starych AK-owców i WiN-owców, czyli krótko mówiąc – reakcję. Przeszukania nic nie dały. Sprawca Michał Łabęda wpadł podobno przypadkiem, po włamaniu do sklepu spożywczego w Nisku. Po latach się okazało, że to była ówczesna wersja dla maluczkich. On sam powiedział autorowi, że razem z kolegami zamierzał uciekać z kraju, co się niektórym z nich udało, a broń i amunicja potrzebna była tak na wszelki wypadek. Przyznał: „Wujek był oficerem w Narodowych Siłach Zbrojnych. Matka walczyła jeszcze w AK. W domu się o tym słuchało i tak człowiek nasiąkał. Aż spotkałem odpowiednich ludzi i chciałem uciekać do innego świata. No i dlatego rozbroiłem milicję". Tekst o Frampolu to jedna z ciekawszych, lepiej opisanych i zakończonych autorską puentą historyjek z tego tomu.
Autorowi niestety czasem zdarza się pokazywanie stróżów prawa nie takimi, jacy byli naprawdę, a jakich chcieliby widzieć ówcześni decydenci. Czytając książkę parę razy można było odnieść wrażenie, że Semczuk w jakiejś mierze przejmuje punkt widzenia źródeł milicyjnych lub też ówczesnej prasy, która na tych źródłach bezwzględnie polegała. Dlatego jego praca fragmentami przypomina banalną, dydaktyczną powieść milicyjną. I druga sprawa: autor opisał wyłącznie przestępczość „miastowych". Tu w ogóle nie ma wsi, a nikt nie wmówi nam, że polska wieś czasu PRL była jakąś idyllą, gdzie wszyscy byli dla siebie mili i dobrzy i nie istniały żadne konflikty. Tak więc podtytuł książki jest nieco na wyrost...
Choć „Czarna wołga" to bardziej zbiorek minipowieści milicyjnych niż prawdziwy PRL-owski pitawal, to jednak książki bym nie skreślał.
Przemysław Semczuk
"Czarna wołga. Kryminalna historia PRL"
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.
Skomentuj