Ich wspomnienia obejmują okres od wybuchu wojny po „wyzwolenie" i czasy powojenne, w których złośliwy los stawiał bohaterów przed wyborami nie mniej dramatycznymi jak w czasie okupacji.
Losy opisanych w książce Żydów potoczyły się bardzo różnie. Jednych wojenne wichry rzuciły na inne kontynenty, dotarli do Ameryki i żyli w USA czy Kanadzie, inni poznali koszmar getta i stali się częścią bohaterskiego, acz rozpaczliwego zrywu z 1943 r. Ci, co przeżyli walkę w getcie, a później powstanie warszawskie, po wojnie tworzyli Erec Israel lub, jak Marek Edelman, pozostali w Polsce, walcząc z komunistycznym reżimem. A w tle – Holokaust, jedna z najpotworniejszych zbrodni w dziejach ludzkości. I trudne wybory każdego z bohaterów. Konspiracja w getcie i dwie niedarzące się sympatią organizacje: Żydowska Organizacja Bojowa (ŻOB) i Żydowski Związek Wojskowy (ŻZW). I to, co działo się za murem, także niechęć do Żydów.
To byłaby świetna książka, gdyby nie jedno „ale" – język i określenia, jakich autor używa do opisywania polskiej rzeczywistości II wojny światowej. Dla czytelnika znad Wisły, nawet tego mniej wyrobionego historycznie, są one, delikatnie mówiąc, irytujące. Wątpliwości budzą już pierwsze zdania, w których mowa o „wkroczeniu Niemców w granice Polski". Ani słowa o trwającej trzy dni bitwie granicznej i pełnych poświęcenia walkach polskich formacji. Trudno to nazwać „wkroczeniem". A dalej jest, niestety, podobnie. Prezydent Ignacy Mościcki to polityk „marionetkowy", rząd polski „ucieka" z Warszawy 6 września 1939 roku, polscy lotnicy używają „rozklekotanych samolotów P.11", a niemieckie czołgi stają u bram stolicy „po pokonaniu setek kilometrów bez żadnego oporu lub przy jego minimum". I tak do końca.
Czytamy, że w 1943 roku niemiecka akcja propagandowa dotycząca Katynia „odniosła niespodziewany sukces, szczególnie wśród patriotycznej części polskiego społeczeństwa". 1 sierpnia 1944 roku „komuniści nie wiedzieli o akcji Burza", a warszawska Praga „przez większość powstania znajdowała się w rękach Sowietów".
Wydaje się jednak, że nie była to zła wola autora. Można odnieść wrażenie, iż trudno mu, jako Amerykaninowi, połapać się we wszystkich niuansach wojennej rzeczywistości Polski i Europy. Dlatego też w niektórych miejscach dochodzi on do wniosków wręcz absurdalnych, np. twierdząc, iż w niektórych oddziałach AK, walczących w powstaniu warszawskim „złożonych z prawicowych radykałów z Narodowych Sił Zbrojnych, służyli byli szmalcownicy, skłonni zabić i obrabować każdego napotkanego Żyda".
W notce zamieszczonej na końcu książki podano, iż Matthew Brzezinski spędził w Warszawie dwa lata, szukając informacji o bohaterach swojej książki. To zbyt krótko. Powinien był pozostać nad Wisłą co najmniej dwa razy dłużej. Może wówczas uniknąłby błędów. Szkoda, że tak się nie stało.
—dk
Matthew Brzezinski
"Armia Izaaka. Walka i opór polskich Żydów"
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013
Skomentuj