Autor „Iksów" György Spiró przyznaje we wstępie, że popuszczał wodze fantazji, do niektórych wydarzeń podchodził z pedantyczną dokładnością, w innych zaś miejscach starał się „uzupełniać przypadkowość historii". Jak napisał w 1983 r. prof. Andrzej Sieroszewski, nieżyjący już wybitny znawca i tłumacz literatury wegierskiej, „Iksowie" to powieść „fantastyczno-dokumentalna", rzecz wielce oryginalna.
Dlaczego stała się bestsellerem na Wegrzech w 1981 r., miała tam drugie wydanie i została przetłumaczona np. na język francuski (a to niebagatelne zadanie, bo liczy 700 stron)? Do sukcesu by nie doszło, gdyby „Iksowie" byli tylko opowieścią o ludziach XIX-wiecznego teatru, o ich zakulisowym życiu pełnym intryg i skandali w czasach... naszego Królestwa Kongresowego i starciach z władzą.
Węgierski czytelnik doszukiwał się aktualnych aluzji politycznych, Królestwo przypominało mu jego socjalistyczny świat. Opisując głównego bohatera, charyzmatycznego Wojciecha Bogusławskiego, autor wzorował się na legendzie sceny węgierskiej Tamasie Majorze. Aktorzy mówią w powieści Spiró współczesnym językiem, niepoddanym stylizacji. Ich dialogi są często cytatami rozmów zasłyszanych w teatrze w Budapeszcie.
Warszawa pod rządami Nowosilcowa stanowiła pretekst do mówienia o sytuacji Węgier na początku lat 80., ale klucz polityczny nie był jedynym powodem sukcesu Spiró. Myląc tropy, napisał kiedyś, że pod wpływem nastrojów społecznych jesteśmy skłonni w przedstawieniach teatralnych czy powieściach doszukiwać się aluzji, których... być może nie ma. I przywoływał słowa Niemcewicza: „z powieścią historyczną jest ten problem, że ciężko jest znaleźć epokę... to znaczy taką, która nie miałaby nic wspólnego z naszą. Teraz jakoś wszystkie przeklęte epoki są aktualne".
„Iksowie" to przede wszystkim pesymistyczna powieść filozoficzna. O społeczeństwie, w którym roi się od wpływowych zgorzkniałych oportunistów i cyników, chętnie szermujących hasłem rozsądnej polityki, złamanych przez historię. Strachliwych i przekupnych. A przede wszystkim panicznie bojących się utalentowanej, nieobliczalnej jednostki, która – tak jak Wojciech Bogusławski – może zagrozić ich spokojowi.
Świat Spiró jest mroczny, nieprzyjazny, ulice – brzydkie i brudne, domy w ruinach, drzewa rosną na dachach pałaców, wszędzie czuć smród. Rzeczywista Warszawa była zniszczona pod rządami pruskimi i w rezultacie działań wojennych, ale od 1816 r. szybko zaczęła wracać do życia. Pisarz, badając tę epokę przez pięć lat, doskonale o tym wiedział, ale nie eksponował niepasujących mu faktów. Uważał, że jako twórca ma prawo do swojej czasoprzestrzeni („bohaterowie Gogola, Dostojewskiego również nie przemierzają ulic rzeczywistego Petersburga" – napisał w 1987 r.). Trudno mu tego prawa odmówić, ale podczas lektury warto pamiętać o pułapce wyznawanej przez Spiró zasady: „tam zaczyna się praca pisarza, gdzie kończy się historyk".
Bohaterowie – znani z podręczników historii, tworzący towarzystwo tytułowych Iksów (m.in. Julian Ursyn Niemcewicz, Kajetan Koźmian, Adam Jerzy Czartoryski) nie wzbudzają sympatii. Spiró tłumaczył przed laty, że zgodnie z zasadami kontrapunktu, tło musiał odmalować w dość ciemnych barwach, aby Bogusławski i jego przyjaciele wypadli „odpowiednio świetlanie". To stwierdzenie jest akurat kontrowersyjne, bo ojciec polskiego teatru okazuje się bufonem, egocentrykiem i intrygantem, skłonnym do każdego kompromisu, byle tylko grać na scenie.
Powieść „Iksowie", zatrzymana w latach 80. przez cenzurę, dziś dociera wreszcie do polskiego czytelnika. Na szczęście już bez wytaczania przeciwko autorowi, wybitnemu i wszechstronnemu twórcy węgierskiemu, argumentów o szarganiu świętości narodowych. Wciąż jednak prowokuje pytanie, do jakiego stopnia można wykorzystywać kostium historyczny, aby mówić o najważniejszych sprawach.
György Spiró
przekład Mieczysław Dobrowolny
„Iksowie"
Wydawnictwo WAB Warszawa 2013
Skomentuj