George Wilson
Jeśli przeżyjesz...
Amber,Warszawa 2013.
W kwietniu 1944 r. dotarł do Anglii, a potem był D-Day. „Gdy następnego dnia (...) popatrzyłem na zdenerwowane twarze stojących wokół oficerów, nagle do mnie dotarło: to jest to, ruszamy na wojnę". Wprawdzie ominęła go jatka na plaży Utah, ale później nie mógł narzekać na brak mocnych wrażeń.
Przydzielono go do 22. Pułku 4. Dywizji Piechoty. Po lądowaniu w Normandii jego dowódca wyraził się jasno: „Straty mogą być bardzo wysokie. Wykorzystajcie wszystko, czego się nauczyliście. Jeżeli przeżyjecie pierwszy dzień, dostaniecie awans". Autor wspomnień jako jeden z nielicznych mógł później powtórzyć te słowa. Przeszedł cały szlak bojowy od desantu, poprzez zdobycie Cherbourga, przełamanie frontu pod St-Lô, by poprzez Paryż przebić się do Niemiec, gdzie wziął udział w bitwie w Ardenach.
Wspomnienia Wilsona odstają na plus od licznych relacji innych weteranów, które pełne są inwentarzowych opisów uzbrojenia. Amerykanin jest bystrym obserwatorem, wojnę opisał z licznymi detalami, jednak bez patosu. Frontowe życie Wilsona wzbudza zainteresowanie, ale nie gloryfikuje on wojny. Za to potrafi się cieszyć, że... Niemiec umknął mu sprzed lufy i dzięki temu nie zabił człowieka.
Wojna Wilsona to zabici koledzy, zbombardowani omyłkowo przez własne lotnictwo. Wymioty z powodu rozerwanych trzewi krowy, wymioty ze strachu. Strach to zresztą słowo klucz. Kto na wojnie go nie odczuwa, jest samobójcą lub idiotą, co zwykle na jedno wychodzi. Wilson uczy się, jak panować nad strachem – własnym i powierzonych mu ludzi. Są w książce liczne smaczki, które ucieszą zapewne nasze biało-czerwone serca. Jak scena, kiedy trzęsącego się ze strachu „Niemca" uspokaja Amerykanin przemawiający do niego po polsku. Niemiec się uspokaja. I odpowiada po rosyjsku.
—tvp
Skomentuj