Izabela Czajka-Stachowicz
Moja wielka miłość
Wydawnictwo WAB, 2013
Izabela Czajka-Stachowicz i Franciszek Fiszer przeszli do historii jako para oryginalnych przyjaciół. Ich legenda jest wciąż wskrzeszana, dzięki wpływowi, jaki wywierali przed wojną na innych twórców.
Leśmian pewnie nie byłby Leśmianem, tylko Lesmanem, gdyby nie pomysłowe przekształcenie nazwiska przez Fiszera. Kto wie, czy Brzozowski rozwinąłby swoją wizję świata, gdyby nie zażarte spory z Fiszerem. Reymont uważający, że filozofia jest trucizną dla powieściopisarzy, jedną ze swych książek ofiarował i zadedykował „twórcy metafizyki polskiej". Fiszerowi poświęcali wiersze Jan Lechoń i Julian Tuwim, a Jan Brzechwa wzorował się na nim, pisząc o przygodach Ambrożego Kleksa, genialnego, a zarazem naiwnego i beztroskiego czarodzieja.
Z kolei Witkacy być może nie napisałby „Pożegnania jesieni", gdyby nie znał Izabeli, królowej bohemy. To właśnie ona stała się pierwowzorem Heli Bertz – kobiety atrakcyjnej, szalonej i bezpruderyjnej (pierwszy z jej trzech mężów nazywał się Hertz). To Belę sportretował Zbigniew Uniłowski jako zmysłową pannę Leopard we „Wspólnym pokoju".
O królu cyganerii z przełomu XIX i XX wieku prof. Roman Loth przygotował przed laty wybór wspomnień „Na rogu świata i nieskończoności" (tytuł to cytat z wiersza Tuwima „Do Franciszka Fiszera"; książka była niedawno kolejny raz wznowiona). Wiele w niej anegdot o człowieku, który ponoć twierdził, że nigdy nie poniżyłby się do tego, by brudzić atramentem piękną białą kartkę papieru. Artur Rubinstein uważał, że „gdyby Fiszer opublikował choćby połowę swych zabawnych, a przecież filozoficznych uwag, stałby się jednym z najpoczytniejszych pisarzy". Z pewnością miał rację.
Izabela Czajka-Stachowicz również doczekała się biografii – Iskry wydały w 2011 r. „Tę piękną mitomankę" Pauliny Sołowianiuk. A teraz oficyna WAB przypomina napisane po wojnie książki (było ich w sumie dziewięć). Właśnie ukazała się „Moja wielka miłość", czyli wspomnienia Izabeli o Fiszerze. W swych powieściach Czajka-Stachowicz wolała pisać o ludziach, których kochała, o beztroskim świecie, za którym tęskniła, o podróżach, niż o trudnej teraźniejszości i dramatycznych wojennych przeżyciach. Nie była już piękną Belą, gwiazdą salonów, tylko schorowaną kobietą, której cudem udało się uciec z getta, potem ukrywała się w lasach i u życzliwych ludzi (pod nazwiskiem Czajka, jej późniejszym pseudonimem literackim). Trafiła nawet do partyzantki, a tuż po wojnie – jako porucznik milicji – przez kilka lat poszukiwała skarbów kultury wywiezionych przez Niemców. Autorka zdawała sobie sprawę, że nie jest tak utalentowaną literatką jak jej znakomici przyjaciele z młodości. Choć książki i artykuły w „Przekroju", gdzie miała stałą rubrykę, drażniły egzaltowanym stylem, znajdowały na przełomie lat 50. i 60. wielu czytelników. Przymykali oni oczy na to, że część dialogów była wymyślona, nie wszystkie historie prawdziwe – i dawali się uwodzić kolorowym obrazom.
W „Mojej wielkiej miłości" z nostalgią opisała kawiarnię „Ziemiańską", gdzie piętrzyły się na stolikach piramidy pączków, warszawskie ulice, po których przechadzali się Lechoń, Tuwim, Wierzyński i Boy-Żeleński. A w kawiarniach królował Franciszek Fiszer – potężny mężczyzna z czarną brodą i dużym brzuchem. W tużurku z goździkiem w butonierce, binoklach na nosie i z fajką. Dowodzący kolejny raz, że najważniejsza jest metafizyka. Niecierpliwie czekający na zaproszenie na obiad, bo cały swój majątek przejadł w młodości z przyjaciółmi.
Franciszek Fiszer zmarł w 1937 r., a Izabela Czajka-Stachowicz w 1969, oboje w wieku siedemdziesięciu paru lat. U schyłku życia dawna muza, borykając się z problemami finansowymi, uciekała w świat wyobraźni. Ekscentrycznego filozofa Fiszera dręczyło poczucie pustki i niemocy twórczej; przed śmiercią wyznał z goryczą: „miałem niesłychane kombinacje myślowe, nie mogę ich zebrać". Odchodzili okaleczeni o „rogi" świata i skończoności.
Skomentuj