W tej książce najbardziej zaciekawiło mnie to, co nienapisane. Opasły tom „Historii Górnego Śląska" wbrew swemu tytułowi nie jest zwartą opowieścią, ale zbiorem referatów. Na str. 277 zamieszczono fotografię: przedstawia ona uroczysty pogrzeb funkcjonariuszy UB, zabitych w potyczce z oddziałem zbrojnego podziemia. Zapchaną tłumem ulicą sunie kondukt. W pierwszym szeregu ludzie ze sztandarami. Cztery trumny ustawiono na platformie ciężarówki. Na jednej z nich oparto portret ze zdjęciem nieboszczyka: to chyba oficer. Platformę otacza honorowa asysta mundurowych, ustawionych czwórkami w kolumnę. Część z nich nosi rogatywki Wojska Polskiego, jednak większość ubrana jest w solidne, ciemnego koloru mundury. Na głowach... niemieckie hełmy. Tak, bez wątpienia są to charakterystyczne hełmy Wehrmachtu. Tylko z boku domalowano im białe orły, oczywiście bez korony.
Podpis pod zdjęciem informuje jedynie, że zrobiono je w Cieszynie w 1946 r. Na pewno zimą, gdyż na ulicy i parapetach pobliskich kamienic zalega śnieg, a zgromadzeni ludzie ubrani są w ciepłe płaszcze. Sprawdzam: tych ubowców zabili zapewne chłopcy od „Czarnego". Potyczka miała miejsce 10 stycznia 1946 pod Skoczowem. Oddział UB osaczył wtedy jednostkę Narodowej Organizacji Wojskowej, partyzanci wymknęli się jednak z kotła, zabijając czterech napastników. Pogrzeb musiał odbyć się niedługo potem. Dowódca „leśnych" (których dziś, niezbyt trafnie, nazywa się „wyklętymi"), wspomniany „Czarny", to Józef Gabzdyl z niedalekiej wioski Chybie. Nie walczył długo: ujęto go już w lutym. Po śledztwie i wyroku rozstrzelano go 31 grudnia tego roku w Cieszynie.
Ślonzoki z Cieszyna
Historia Śląska Cieszyńskiego podczas niemieckiej okupacji i w pierwszych latach powojennych – to temat, który czeka na swojego historyka. A temat to fascynujący, bo nieznany, co więcej, pełen białych plam i niedopowiedzeń. W 1939 r. hitlerowcy włączyli Cieszyn – razem z Zaolziem, przyłączonym rok wcześniej do Polski – do nowo utworzonej prowincji Górnego Śląska, ze stolicą w okupowanych Katowicach. W jej obrębie znalazły się też tereny Opolszczyzny, należące już wcześniej do Niemiec. W ten sposób skupiono w jednej jednostce administracyjnej całą polskojęzyczną ludność rodzimą Górnego Śląska. Na jej tle Cieszyniacy stanowili element specyficzny. W odróżnieniu od większości górnośląskich obszarów ich ziemia, historyczne Księstwo Cieszyńskie, do 1918 r. nie znajdowała się pod panowaniem pruskim, ale austriackim. Cieszyńscy Ślązacy, podobnie jak ich krajanie spod Katowic czy Opola, stanowili zwartą, aktywną społecznie grupę, którą charakteryzował kult pracy i poszanowanie władzy. W czasach austriackich przeważająca część z nich opowiedziała się jako Polacy: to dzięki ich postawie Polska odzyskała po 1920 r. większą połać tej ziemi. Patriotyzm Cieszyniaków był jednak inny niż ten, który znano w Krakowie, Poznaniu czy Warszawie: zamiast lektur Mickiewicza kształtowała go lokalna kultura ludowa.
Byli też Cieszyniacy, którzy – choć po polsku mówili – za Polaków się nie uważali. Ci mówili o sobie: „my som Ślonzoki".
Tak przygotowany grunt przyszło uprawiać w 1939 r. nowej władzy okupacyjnej. Hitlerowcy działali tu z rozmysłem: zlikwidowali wszystkie jawnie polskie organizacje, represjonując ich aktywnych członków. Z przeciętnych Cieszyniaków nie robili jednak na siłę stuprocentowych Niemców. Na to miał przyjść czas po wojnie.
Co bedymy mieli?
Wcześniej przyszło jednak załamanie się frontu na Wschodzie. W „Historii Górnego Śląska", na str. 266, znajdziemy kolejną ilustrację: fotokopię odezwy, wydanej przez hitlerowców w Cieszynie 1 grudnia 1944. Wydanej... po polsku, a właściwie gwarą śląską.
Krajanie, Kamraci! Jak Wóm wiadomo, powołoł Führer wszyckich zdolnych mężów, kierzy jeszcze są doma, a są wstanie wziąć broń do ręki, do obrony kraju – do Volkssturmu. Każdy, gdo do tego zdolny, powinien usłuchnóć i stawić się na to zawołanie.
Ażeby wszyscy wiedzieli o co idzie – głosi dalej ulotka – by każdy „mąż", służący w Volkssturmie, wiedział „za co walczyć trzeba", wydano tę odezwę „do ludu śląskiego", pisaną „po naszymu".
Dalej tu nima więcej co do rozmyślanio. Sytuacja dzisiejszo jest, krótko mówiąc ta, że mómy przed nami jedynie dwie możliwości: Albo zwyciężą Niemcy, i bedymy mieli przyszłość nimiecką. Albo zwycięży sowiecja moskiewska, i bedymy mieli przyszłość sowiecką. Czegoś innego, trzeciego, być nie może.
Chłopski rozsądek
Można się domyślać, że to wezwanie znalazło szeroki odzew. Bynajmniej nie dlatego, by ludność Śląska Cieszyńskiego sympatyzowała z nazistami. I nawet nie z powodu terroru. Chłopi spod Cieszyna i Skoczowa doskonale bowiem rozumieli, że mają tylko dwie możliwości. Wybrali Volkssturm, gdyż chcieli bronić swoich gospodarstw, żon i córek. Zresztą dla wielu z nich wstąpienie do hitlerowskiego pospolitego ruszenia stanowiło jedynie doskonałą okazję do zdobycia broni. Dostawszy, co chcieli, zbiegali do lasu, czekając na przejście frontu. Cieszyniacy zachowali się zatem rozsądnie. Na apel z grudnia 1944 r. stawili się licznie, chętnie dali się umundurować i uzbroić, ale do czynnej walki z Sowietami nie przystąpili. Nie było takiej potrzeby, gdyż zwycięska armia wioski cieszyńskie oszczędziła. Przynajmniej w porównaniu z tym, co zrobiła Ślązakom mieszkającym w „pruskiej" części Górnego Śląska. W ten sposób byli wolksszturmiści niebawem stanęli po obu stronach linii walki. Na przedwiośniu i wiosną 1945 r. lokalne oddziały Volkssturmu zmieniły tylko gremialnie odznaki, stając się posterunkami MO. Ale niebawem co uczciwsi z nich, widząc co się dzieje, uciekli stamtąd w pobliskie góry, zasilając śląską sekcję Narodowej Organizacji Wojskowej. Uczynił tak na przykład Paweł Heczko z Brennej, który wiosną 1944 r. zdezerterował z Wehrmachtu, a w rok później utworzył w rodzinnej miejscowości posterunek milicji. Zbiegłszy powtórnie, Heczko, pod pseudonimem „Wędrowiec", zasłynął jako dowódca antykomunistycznego oddziału partyzanckiego.
Z kolei lojalnym wolkssturmistom pozostawiono porządne umundurowanie, tworząc z nich w lutym 1946 r. Ochotniczą Rezerwę MO powiatów bielskiego, cieszyńskiego i pszczyńskiego (z bazą w koszarach w Bielsku). To chyba właśnie tych żołnierzy widzimy w kondukcie cieszyńskiego pogrzebu. Wiadomo że działali jeszcze w 1948 r. Na podobnej zasadzie Cieszyniacy wstępowali także do lokalnych posterunków UB. Nic więc dziwnego, że szybko tworzyli tam struktury narodowej konspiracji.
Krew jako legitymacja
Najbardziej znany z dowódców miejscowej partyzantki, „Bartek", w cywilu Henryk Flame z Czechowic, 12 lutego 1945 ujawnił się tam wkraczającym Sowietom i utworzył posterunek MO. Już w kwietniu zbiegł w góry. 3 maja 1945, a więc w dniu, w którym Sowieci wchodzili do Cieszyna, w niedalekiej Wiśle urządził kilkutysięczną defiladę leśnych oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych. We wrześniu następnego roku około dwustu jego żołnierzy wymordowano w ubeckiej prowokacji. Po amnestii 22 lutego 1947 ujawnił się z ostatnimi żołnierzami w Cieszynie. Zastrzelono go 1 grudnia, w gospodzie, w sąsiadującym z Czechowicami Zabrzegu. Zabójcą był miejscowy milicjant Dadak – oczywiście nikt go wtedy za to po sądach nie ciągał.
Na zdjęciu kondukt prowadzi ksiądz katolicki, zabici ubowcy musieli zatem być katolikami. Śląsk Cieszyński to ziemia polskich ewangelików, luteranów: wielu z nich, ramię w ramię z katolikami, walczyło w podziemiu z nowym, komunistycznym okupantem. Wśród nich liczną reprezentację tworzyli ludzie z Zaolzia, które wówczas prawie w stu procentach było polskie i luterańskie.
O tym epizodzie górnośląskiej historii wiemy jeszcze mniej. Polscy historycy tym się nie zajmują. Dobrze chociaż, że na str. 455 wspomnianej książki można znaleźć na ten temat krótką, ale mocną w wymowie wzmiankę:
Polscy uczestnicy ruchu oporu z Zaolzia po wojnie podkreślali aktywny charakter swojej walki z okupantem i wysokie liczby ofiar, których było w przybliżeniu sześć razy więcej niż ofiar czeskich, prawie 2 tysiące. Dlatego sądzili, że krew przelana w interesie polskiej ojczyzny jest dostatecznym uzasadnieniem ich oczekiwań włączenia po wojnie Zaolzia w skład państwa polskiego.
Słowa te napisał... Czech, Mečislav Borák.
Historia Górnego Śląska
red. Joachim Bahlcke, Dan Gawrecki, Ryszard Kaczmarek
Gliwice 2011
Skomentuj