Od wielu lat zastanowienie budzi fakt, że główni winowajcy II wojny światowej – Niemcy, Japończycy i Włosi – znaleźli się po zakończeniu konfliktu w strefie Zachodu. Jeśli jednak przyjrzymy się temu, skąd w latach 20. i 30. płynęły do nich kredyty, nie powinno nas to dziwić.
Na konferencji w Teheranie w 1943 r. przywódcy aliantów ustalili strefy wpływów w powojennej Europie. W tym czasie było to dzielenie skóry na niedźwiedziu, gdyż Sowieci nie zdobyli jeszcze Kijowa, a Amerykanie i ich sojusznicy nie wylądowali w Normandii. Niemcy ponieśli już dotkliwe porażki, lecz nie zostali całkowicie pokonani, a wynik wojny nie był jeszcze przesądzony. Ustalenie stref wpływów było naturalnym posunięciem sojuszników, choć nikt nie miał wówczas pewności, że w ciągu półtora roku zostanie zdobyty Berlin.
Bankierzy politykami
Z dzisiejszej perspektywy podział Europy po 1945 r. może się niektórym wydawać niejako naturalny, chociażby ze względu na czynniki geograficzne. Przyszła żelazna kurtyna przebiegała przez Europę Środkową, co miało odzwierciedlać sojuszniczy wysiłek w pokonaniu Niemców na obydwu frontach. Poza tym Sowieci i Amerykanie nie mogli się podzielić całym kontynentem w rażących dysproporcjach, gdyż w tamtym czasie byli sojusznikami, którzy potrzebowali siebie nawzajem. Dyskusje nad dokładnym przebiegiem granic trwały jednak długo. Jeszcze w Jałcie trzy wielkie mocarstwa zaczynały konferencję w stanie sporu o kształt powojennej Polski. Armia Czerwona była już jednak na linii Odry i nikt nie mógł jej stamtąd wyprzeć. Wszystko to pokazuje, że przebieg żelaznej kurtyny podlegał sporym modyfikacjom i zależał od wielu czynników, z których nie wszystkie są dziś należycie uwzględniane.
Bodajże najbardziej istotnym czynnikiem, który do tej pory rzadko kiedy bywał brany pod uwagę, są kwestie finansowe, a ściślej mówiąc – zadłużenie państw. Walczące ze sobą kraje były wszak już od I wojny światowej wielkimi dłużnikami, a skład personalny wierzycieli miał ogromny wpływ na sytuację geopolityczną po zakończeniu konfliktu.
Franklin D. Roosevelt obiecał Stalinowi całą Europę Środkową i Wschodnią w zamian za przejęcie kontroli nad dłużnikami Ameryki
Po I wojnie światowej nowojorskie banki z Wall Street stały się jednym z najważniejszych podmiotów wielkiej polityki. Bankierzy z USA byli obecni na konferencji w Paryżu i Wersalu w 1919 r., gdzie należeli do osób decydujących o wielu istotnych kwestiach. Na przykład Thomas Lamont z banku JP Morgan & Co. miał decydujący wpływ na ustalenie wysokości reparacji, które miała płacić Republika Weimarska.
Zadłużona w wyniku wyczerpującej I wojny światowej Wielka Brytania straciła status głównego pożyczkodawcy świata i ustąpiła miejsca Wall Street. Amerykanie pożyczali chętnie i dużo każdemu, kto się do nich zgłosił i miał względnie dobrą reputację. Wraz z każdym nowym kredytem rosła ich potęga oraz przekonanie, że nie może się stać nic złego.
Wielkie banki Wall Street emitowały więc dług takich krajów, jak Francja, Wielka Brytania, Japonia, Rosja, Niemcy czy Austria. Finansjera ze wschodniego wybrzeża USA praktycznie nie miała konkurencji, gdyż Europę i jej centra finansowe nadwątliły zniszczenia wojenne. Gdy w latach 20. rozpoczął się karnawał pożyczek, mało kto podejrzewał, że wkrótce będą one miały kluczowe znaczenie dla sytuacji na świecie.
Emisja obligacji na Wall Street nie była oczywiście dla każdego. W 1920 r. Chiny bezskutecznie zabiegały o wielki kredyt, lecz niestabilna sytuacja w kraju i faktyczna dwuwładza sprawiły, że nikt nie chciał ryzykować utraty środków na wypadek wojny lub zmiany władzy. Amerykańskie banki straciły tu sporo, gdy rok przed rewolucją w 1911 r. pożyczyły Chińczykom pieniądze na reformę monetarną i ich nie odzyskały. Wiele wątpliwości budziły też w latach 20. kraje latynoamerykańskie, które wcześniej wielokrotnie bankrutowały i uchylały się od spłaty zobowiązań.
Wall Street z rezerwą patrzyła również na nowe państwa powstałe w Europie po I wojnie światowej. Polska, Litwa, Łotwa, Estonia Czechosłowacja czy nawet istniejące wcześniej, Rumunia i Bułgaria były bytami politycznymi, które wydawały się efemerydami. Tymczasem w świecie bankierów upłynniających na rynkach państwowe obligacje liczyło się przede wszystkim zaufanie do dłużnika. Wielkie banki, takie jak Kuhn & Loeb, JP Morgan & Co, Goldman Sachs czy Lehman Brothers, polegały głównie na państwach, które emitowały swój dług niekiedy już od XVII stulecia. Pewność, że dłużnik spłaci zobowiązanie, była dla nich często ważniejsza niż aktualna kondycja finansowa danego kraju. Podobnie jak wcześniej w londyńskim City, także na Wall Street zawierano dżentelmeńskie umowy, w których sporą rolę odgrywało wzajemne zaufanie oraz towarzyskie więzi.
Idealnym klientem wielkich bankierów inwestycyjnych były takie kraje jak Francja czy Wielka Brytania, które od końca XVIII w. właściwie nigdy (z wyjątkiem okresu napoleońskiego we Francji) nie wyrzekły się spłaty zaciągniętych pożyczek. Dlatego właśnie główny strumień pieniędzy płynął do krajów o ustalonej pozycji politycznej i długiej historii kredytowej.
Dopiero kilka lat po wojnie zaczęto przełamywać lody w relacjach Wall Street z nowymi państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Po dwóch falach inflacji Polska wystąpiła do amerykańskich bankierów z prośbą o pomoc. W 1926 r. przyznano jej 62 mln dolarów i 2 mln funtów pożyczki, a do kraju przybyli emisariusze Wall Street: Edwin Kemmerer i Charles Dewey. Pożyczkę dla Polski zorganizował bank JP Morgan, a ściślej jeden z jego podmiotów: Bankers Trust.
Potok pożyczek
W kolejnych latach, gdy sytuacja międzynarodowa zaczęła gęstnieć, wielkie banki z Nowego Jorku udzielały już pożyczek wyłącznie silnym i wiarygodnym dłużnikom. W 1925 r. Niemcy wzięły 250 mln dolarów pożyczki z londyńskiego City oraz od JP Morgan. Rok później ten sam bank wyemitował dług Włoch o wartości 100 mln dolarów. W 1931 r. w wyniku kryzysu finansowego Wielka Brytania uzyskała od Wall Street kredyt o wartości 200 mln dolarów, choć ani ona, ani Francja nie spłaciły jeszcze tzw. Anglo-French Loan z 1915 r. na łączną sumę 500 mln dolarów. Japończykom tradycyjnie pożyczali bankierzy z Kuhn & Loeb, którzy finansowali ich jeszcze w czasie wojny Rosją w latach 1904–1905, chcąc w ten sposób niejako ukarać carską Rosję za złe traktowanie swoich żydowskich braci. Po trzęsieniu ziemi w 1923 r. Kraj Kwitnącej Wiśni zgłosił u Jacoba Schiffa z Kuhn & Loeb zapotrzebowanie na 150 mln dolarów, ale ten tak pokaźnej pożyczki mógł udzielić jedynie razem z JP Morgan. Także Austria już w 1922 r. zaciągnęła pożyczkę w wysokości 25 mln dolarów.
Wraz z dojściem do władzy Hitlera i coraz bardziej agresywną polityką Benita Mussoliniego oraz Japonii atmosfera wokół udzielania międzynarodowych pożyczek zaczęła gęstnieć. Mimo to bankierzy z Wall Street wciąż zachowywali dobre relacje ze wszystkimi swoimi dłużnikami. Szef Bundesbanku Hjalmar Schacht przyjaźnił się z szefem Bank of England Montagu Normanem i człowiekiem JP Morgan (a ściślej Morgan Grenfell – londyńskiego oddziału banku). Thomas Lamont z JP Morgan przyjaźnił się z Benitem Mussolinim i praktycznie aż do samej wojny dbał o to, aby ten miał na Zachodzie dobrą prasę. Bankierzy z Kuhn & Loeb oraz JP Morgan utrzymywali też przyjacielskie kontakty m.in. z Junnosuke Inoue, trzykrotnym ministrem finansów Japonii. Stosunki na linii Tokio – Nowy Jork ochłodziły się dopiero po zbombardowaniu Szanghaju w 1932 r., a na dobre przekreśliła je masakra nankińska w 1938 r.
Pod koniec lat 30., gdy stało się już jasne, że wojna może wybuchnąć dosłownie w każdym momencie, Wall Street przystąpiła do rozpaczliwej próby ratowania sytuacji. Największe banki miały wśród swoich klientów zarówno państwa Osi, jak i ich przeciwników. W razie konfliktu było niemal pewne, że zwycięzca nie będzie chciał spłacać długów pokonanego przeciwnika. Dlatego pierwszym odruchem Wall Street było dążenie do pokoju za wszelką cenę. Tuż po inwazji na Abisynię przedstawiciel JP Morgan wybrał się do Benita Mussoliniego, by pouczyć go, że źle dba o własny wizerunek. Gdy rok później doszło do konferencji w Monachium, bankierzy wyrazili ogromną radość, licząc, że do wojny nie dojdzie, a wszystkie długi zostaną spłacone w warunkach pokojowych.
Wybuch II wojny światowej, inwazja na Francję oraz bitwa o Anglię sprawiły jednak, że Wall Street musiała się opowiedzieć po jednej ze stron. Rachunek nie był prosty, gdyż Japonia, Niemcy i Włochy pożyczyły w USA łącznie kilkaset milionów dolarów. Ale równie wielki dług miały także Wielka Brytania i Francja. Pojawił się dylemat: po której stronie stanąć, aby nie stracić zbyt dużo?
Pokonać izolacjonistów
Decyzja Wall Street była niezwykle przebiegła: najpierw należało sprawić, aby Stany Zjednoczone przystąpiły do globalnego konfliktu, a następnie objęły państwową kontrolą wszystkich dłużników i sprawiły, aby powojenne rządy uznały wcześniejsze zobowiązania. W Nowym Jorku doskonale wiedziano, że sowiecka Rosja oraz jej satelity nie spłacą nigdy ani centa długu. Jeszcze w grudniu 1914 r. JP Morgan udzielił carskiej Rosji 12 mln dolarów pożyczki, lecz po dojściu bolszewików do władzy o spłacie jakichkolwiek długów można było wyłącznie pomarzyć. Przekonali się o tym chociażby Rumuni, którzy w 1916 r. wywieźli część swoich skarbów do carskiej Moskwy i nie odzyskali ich do dziś.
W 1940 r. bankierzy z Wall Street przystąpili do ofensywy na rzecz wciągnięcia Stanów Zjednoczonych do wojny. Była to dla nich kwestia problematyczna, gdyż większość Amerykanów opowiadała się za izolacjonizmem. Wielcy finansiści i związane z nimi kręgi zaczęły używać wzniosłych haseł wzywających do obrony cywilizacji przed hitlerowskim zagrożeniem, choć przecież równie wielkim zagrożeniem była sowiecka Rosja sprzymierzona z aliantami. Gdy wreszcie doszło do ataku na Pearl Harbor, Wall Street nie kryła zadowolenia.
Podstawowy problem w negocjacjach ze Stalinem polegał na tym, aby tak ustanowić zachodnią strefę wpływów, by obejmowała wszystkich najważniejszych dłużników. Leżało to zarówno w interesie bankierów, jak i amerykańskiego państwa, którego dług także upłynniała Wall Street. Zagarnięcie przez Sowietów tradycyjnych klientów wielkiej finansjery oznaczałoby nie tylko wielkie straty z racji niespłacenia przedwojennych zobowiązań, ale i utratę dostępu do kolejnych wielkich emisji długu.
Wall Street miała pośredni wpływ na przebieg wszystkich trzech wielkich konferencji. Edward Stettinus Jr, zaufany człowiek banku JP Morgan & Co, wszedł w skład amerykańskiej delegacji w Jałcie. Jednym z głównych rozgrywających na tej samej konferencji był W. Averell Harriman, amerykański sekretarz ds. handlu, a jednocześnie przedstawiciel dynastii bankierskiej Harrimanów. Prezydent Franklin Delano Roosevelt miał w swoim najbliższym otoczeniu wiele osób powiązanych ze światem finansjery, a sam wywodził się z nowojorskiej patrycjuszowskiej rodziny bankierskiej. Wspólne kadry nowojorskich banków, amerykańskiej dyplomacji, armii, ministerstw oraz rządowych agencji to zresztą do dziś zjawisko charakterystyczne dla Stanów Zjednoczonych. Pieniądze na kampanie wyborcze polityków w USA płyną z kasy banków co najmniej od końca XIX w.
Paradoks historii
Wiele osób do dziś zadaje sobie pytanie, jak to możliwe, że Niemcy, które wywołały wojnę i były odpowiedzialne za śmierć kilkudziesięciu milionów osób, stały się po wojnie krajem dobrobytu. Odpowiedź nasuwa się sama: tylko bankowi JP Morgan & Co Niemcy byli winni aż 151 mln dolarów. Winowajców wojny oszczędzono więc przed sowieckim najazdem nie tylko po to, by spłacili dług, lecz również dlatego, by mogli się ubiegać o kolejne pożyczki. Podobnie miały się sprawy w wypadku Włoch, Austrii oraz Japonii.
Generał Patton, który od Półwyspu Apenińskiego nacierał ze swą armią na Niemcy, był powstrzymywany przez Roosevelta, choć śmiało mógł zająć przed Armia Czerwoną Pragę, Berlin, a może nawet część Polski. Dla Roosevelta i jego otoczenia było to jednak niekorzystne, gdyż w zamian za przejęcie kontroli nad swoimi dłużnikami obiecał już Stalinowi całą Europę Środkową i Wschodnią, której państwa nie były klientami Wall Street. Dobrze znany jest zresztą naiwny stosunek Roosevelta do Józefa Stalina, którego w trakcie konferencji w Teheranie i w Jałcie faworyzował względem Winstona Churchilla.
Polska była w zasadzie jedynym krajem środka Europy, który w dwudziestoleciu międzywojennym pożyczał pieniądze na Wall Street, dlatego jej powojenny kształt podlegał wielu kontrowersjom. Jednakże świadomy tego Stalin uczynił kwestię podporządkowania sobie Polski absolutnym priorytetem, szczególnie w Jałcie. Amerykanie szybko odpuścili, zwłaszcza że Polska była ich klientem jedynie kilkanaście lat, a pożyczona suma nie była zbyt wielka. Można natomiast mieć pewność, że gdyby w Europie Środkowej było choć jedno państwo o długiej historii dłużniczej, alianci na pewno zajęliby je przed Sowietami.
Wniosek, jaki z tego płynie, jest taki, że kluczowym dla politycznego podziału Europy po 1945 r. był wiek XIX, kiedy utrwalił się model finansowania państwowego długu poprzez emisję obligacji przy udziale wielkich banków inwestycyjnych. Zachodnia Europa została ocalona od przemarszu Armii Czerwonej głównie dlatego, że tworzące ją państwa były stałymi klientami głównych rynków finansowych. Z kolei Europa Wschodnia padła łupem Stalina nie tylko z powodu swojego położenia geograficznego, lecz przede wszystkim na skutek krótkiej obecności tamtejszych państw na mapie świata.
W ten sposób doszło do jednego z najbardziej zdumiewających paradoksów w historii. Oto Niemcy, Włochy i Japonia, które wywołały wojnę i wymordowały miliony ludzi, zaznały po wielkim konflikcie dobrobytu i bogactwa. Natomiast ofiary wojny – m.in. Polska, Czechy i kraje bałtyckie – nie dość, że zostały zniszczone i straciły miliony obywateli, to na dodatek oddano je we władzę komunistycznego reżimu.
W wypadku ostatniego z wielkich winowajców, czyli Związku Sowieckiego, wcielenie go w obręb wpływów Stanów Zjednoczonych było niemożliwe nie tylko ze względu na wielki potencjał militarny. Sowieci nie współpracowali z bankierami, gdyż liczyli na to, że wkrótce rewolucja obejmie cały świat i kapitalistyczna finansjera zostanie ujarzmiona. Dziś wiemy, że się mylili.
Zapewne marna to pociecha, ale współcześnie Polska może się czuć o wiele bardziej bezpieczna niż kilka dekad temu, choć nasz potencjał militarny jest znacznie mniejszy niż chociażby w 1939 r. Od ponad 25 lat polskie państwo znów zaciąga kredyty na Wall Street i w londyńskim City, co – jak dowodzi historia – jest lepszą gwarancją dostatniej przyszłości niż walka po właściwej stronie konfliktu.
Skomentuj