Od kiedy w 1948 r. powołano do życia markę niemiecką, stała się ona jednocześnie przedmiotem podziwu, zazdrości oraz złości pozostałych europejskich krajów. Zdemilitaryzowane Niemcy, które dopiero w 1955 r. odtworzyły swoją armię, były w okresie powojennym w dużej mierze kontrolowane przez zwycięskich aliantów. Na ich terenie stacjonowały wojska NATO, a w świetle międzynarodowego prawa wciąż trwała okupacja. Niemcy nie mieli także własnej broni nuklearnej. Taki stan rzeczy przyczynił się do tego, że właściwie jedynym polem, na którym Niemcy byli w stanie rywalizować z resztą świata, była gospodarka. Choć Bundeswehra już w latach 60. stanowiła prawdopodobnie najnowocześniejszą armię w Europie, decyzje o jej użyciu nadal zapadały w Waszyngtonie, Paryżu i Londynie.
Światowa waluta
Symbolem niemieckiego „cudu gospodarczego" bardzo szybko stała się niemiecka marka. Przez kilka dekad stanowiła ona drugą po dolarze najważniejszą walutę rezerwową na świecie. W 1996 r. aż 14,5 proc. światowych rezerw stanowiły banknoty emitowane we Frankfurcie nad Menem. Niemiecką markę ceniły narody całego świata, jak choćby Polacy, którzy w czasach PRL postrzegali zachodnioniemiecką walutę jako dobrą lokatę oszczędności.
Względnie powściągliwa polityka pieniężna Niemiec nie była jednak wszystkim po drodze. Choć sami Niemcy cenili swoją walutę, politycy z innych europejskich państw patrzyli na nią z nienawiścią, gdyż jej stabilny kurs nieustannie zdradzał ich beztroską politykę fiskalną. Niemiecki bank centralny zawsze był niechętny podejmowaniu jakichkolwiek skoordynowanych działań na rzecz ratowania walut obcych państw, przez co wymuszał odpowiednią dyscyplinę. Taki stan rzeczy budził gniew u tych wszystkich, dla których dodruk pieniądza stanowił podstawowy sposób prowadzenia polityki.
Niemcy musiały poświęcić markę w imię zjednoczenia RFN i NRD, ale dzięki temu wyrosły na jednego z głównych graczy światowej polityki
Gdy w listopadzie 1989 r. upadł mur berliński, cała Europa i świat zwróciły wzrok ku Niemcom, którzy chcieli się zjednoczyć. Żadne z niemieckich państw – ani RFN, ani NRD – nie było jednak suwerennym podmiotem i dlatego musiały uzyskać zgodę światowych potęg: USA, ZSRR, Wielkiej Brytanii i Francji. Do czasu zwołania wspólnej konferencji ratyfikującej zjednoczenie obydwa niemieckie państwa tworzyły specyficzną unię, wciąż jednak zachowując odrębność. Widząc, jak bardzo Niemcom zależy na zjednoczeniu, europejskie potęgi postanowiły wykorzystać sytuację do dobicia pewnego bardzo istotnego targu. Ich dodatkowym argumentem był fakt, iż wskutek zjednoczenia Republika Federalna Niemiec stałaby się najbardziej ludnym krajem w Europie, na dodatek odzyskując sporą część terytorium utraconego w 1945 r. Przystąpiono więc do politycznego targu.
Targ z Francuzami
Najbardziej otwarci w swoich zamiarach byli politycy francuscy, którzy przy różnych okazjach przyrównywali niemiecką markę do bomby atomowej. Z ich perspektywy właśnie niemiecka waluta stanowiła największą przeszkodę dla polityki ogromnych wydatków budżetowych. Mających się zjednoczyć Niemiec nie można było jednak pozbawić waluty – trzeba było wymyślić plan alternatywny.
W tym celu posłużono się Unią Europejską, która od kilku dekad podejmowała nieudane próby powołania jednego europejskiego państwa ze wspólną walutą. Francuzi, najbardziej spośród światowych mocarstw zaangażowani w projekt Wspólnoty, postawili więc Helmutowi Kohlowi warunek: Niemcy mogą się ponownie stać jednością i uzyskać suwerenność, lecz muszą poświęcić markę oraz zgodzić się na przekształcenie Unii Europejskiej w superpaństwo, w którym będą mieli współudział. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy to Niemcy powróciły do gry jako aktywny uczestnik i rozgrywający światowej polityki, sytuacja z 1990 r. może się wydawać wręcz surrealistyczna. Oto naród liczący 80 mln ludzi, będący wiodącą potęgą gospodarczą świata, musiał pytać innych o zdanie na temat swojej przyszłości. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę fakt, iż na terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej wciąż stacjonowała Armia Czerwona, a w RFN siły francuskie i amerykańskie, postawa Niemiec wydaje się bardziej zrozumiała. Na dodatek to właśnie Niemcy wywołali II wojnę światową i społeczność międzynarodowa miała przeciwko nim silny argument, wskazując, że połączenie obydwu państw niesie ze sobą spore ryzyko odzyskania potencjału z początku wieku.
Niemcy zdawali sobie sprawę, że jeśli nie zjednoczą się w 1990 r., być może już nigdy nie będą mieli na to szansy. W ciągu 45 lat ludność obydwu niemieckich państw zróżnicowała się na tyle, że w zasadzie jeszcze dziś można mówić o dwóch narodach niemieckich. Zaledwie kilka tygodni po upadku muru berlińskiego Helmut Kohl miał się wyrazić, że „niemiecki rząd federalny znalazł się w sytuacji, w której musi zaakceptować właściwie każdą inicjatywę dla Europy". Ówczesny prezydent RFN Richard von Weizsäcker był bardziej otwarty. W 1997 r. w wywiadzie dla gazety „Die Woche" stwierdził, iż przyjęcie euro będzie „ceną za zjednoczenie".
Cena, jaką Niemcy zapłaciły za zjednoczenie, była spora, gdyż de facto zrzekły się pełnej niepodległości, a jednocześnie ograniczyły niepodległość pozostałych krajów Europy. Jeszcze w latach 80. Unia Europejska w ogóle nie przypominała superpaństwa, jakim jest obecnie. Od samego początku jej funkcjonowania podstawowym problemem, który uniemożliwiał większą centralizację władzy, była właśnie niemiecka marka. Niemcy przez kilka dekad bronili swojej waluty jako jedynego symbolu niezależności i siły na arenie międzynarodowej, lecz upadek muru berlińskiego zmusił ich do najdalej idącego kompromisu.
Kulisy Maastricht
Gdy tylko Niemcy się zjednoczyły, przystąpiono do prac nad traktatem z Maastricht, który podpisano już w lutym 1992 r. Przewidywał on, że 1 stycznia 1999 r. dyscyplinująca całą Europę marka niemiecka zniknie bezpowrotnie, a jej miejsce zajmie nowa europejska waluta – euro. Do tej pory powołanie Unii Europejskiej rozumianej jako wielonarodowe państwo było niemożliwe przede wszystkim ze względu na opór Niemców, którzy nie chcieli tracić kontroli nad najważniejszym przejawem swojej niezależności. Zjednoczenie Niemiec całkowicie zmieniło sytuację i stworzyło warunki, o których wcześniej pozostałe europejskie kraje mogły tylko marzyć.
Przy okazji konferencji 2+4 doszło więc do wielkiego targu, którego na próżno szukać dziś w podpisanym na jej koniec „Traktacie o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec". W polityce najważniejsze postanowienia rzadko kiedy wchodzą w skład oficjalnych dokumentów. Jak przekonuje ekonomista Philipp Bagus, Francja w zamian za udział w gospodarczej potędze Niemiec (dzięki Unii Europejskiej) wyraziła zgodę na ich zjednoczenie. Większe, ludniejsze i silniejsze Niemcy miały być zamortyzowane przez wielonarodowe państwo. Wydaje się, że Niemcy wyrazili zgodę na taki układ także dlatego że dostrzegli szansę na powtórne odzyskanie wpływów w ramach UE. Jako najliczniejszy naród Wspólnoty mają wszakże liczną reprezentację w jej organach, czym mogą sobie rekompensować brak pełnej niezależności.
Konferencja 2+4 miała też ważny polski wątek. Polska uzyskała podczas niej oficjalne uznanie swoich granic ze strony RFN, a stosowny traktat podpisano w listopadzie 1990 r. Znając kontekst konferencji, można domniemywać, że Niemcy zostały niejako zmuszone do polubownego załatwienia sprawy w wyniku nacisków Francji, Wielkiej Brytanii i USA. To, że wcześniej przez 45 lat nie wyrażały woli ostatecznego uregulowania tej kwestii, było tego najlepszym dowodem. Wielki targ, który został dobity w 1990 r., do dziś wyznacza charakter Unii Europejskiej. W najważniejszych momentach bardzo wyraźnie widać, że dwoma najistotniejszymi centrami decyzyjnymi są Berlin i Paryż. Ścisła współpraca Niemiec i Francji uzyskała swój pierwotny kształt w momencie, gdy ustalano cenę za zjednoczenie Niemiec. Obydwie strony wciąż pamiętają zasady, które wówczas ustalono, i starannie przestrzegają wypracowanego kompromisu.
Niemcy, akceptując częściową utratę niezależności na rzecz Unii, ograniczyły tym samym niezależność pozostałych krajów w Europie. Bez ich udziału jakakolwiek unia gospodarczo-walutowa na kontynencie nie mogłaby przetrwać. Stąd właśnie wielki impuls, jaki Unia Europejska uzyskała po 1990 r. Jej obecny charakter w niczym nie przypomina dawnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.
Z dzisiejszej perspektywy najlepiej stałoby się więc, gdyby do zjednoczenia Niemiec nigdy nie doszło. Po pierwsze dlatego że Unia Europejska nie stałaby się wielkim, ponadnarodowym państwem. Po drugie, marka niemiecka wciąż dyscyplinowałaby gospodarczo całą Europę, a nawet cały świat. Po trzecie, Niemcy straciłyby szansę na odzyskanie mocarstwowej pozycji. I rzecz nie mniej ważna: Europa nie pogrążyłaby się w wielkim kryzysie, który został wywołany przez przyjęcie euro.
Historycznie rzecz biorąc, Niemcy rzadko kiedy stanowiły jedność polityczną. Przez wiele wieków istniało wiele państw niemieckich, dzięki czemu naród ten rozwinął się w stopniu przewyższającym wiele innych nacji. Niemcy stały się zagrożeniem dla Europy i świata dopiero w 1871 r., gdy zostały zjednoczone pod egidą Prus. Niestety, konferencja 2+4 nawiązała do tej niechlubnej tradycji.
Skomentuj