Kardynał Stefan Wyszyński jest niewygodną postacią dla dużej części polskich elit. Jego bezkompromisowy opór wobec komunizmu, brak zgody na kompromisy z tą materialistyczną ideologią i niechęć do jakiejkolwiek otwartej współpracy z ówczesną władzą były nie na rękę poprawnym politycznie intelektualistom, którzy wciąż w ideologiach marksistowskich szukają usprawiedliwienia dla wyznawanego przez siebie światopoglądu.
Prymas niezłomny
Kadencja Prymasa Tysiąclecia przypadła na bezsprzecznie najtrudniejsze czasy dla polskiego Kościoła. Władze komunistyczne otwarcie prześladowały kapłanów i wiernych, szukając okazji do rozbicia jedności Kościoła, wprowadzając zamęt, agentów w jego szeregi, chcąc doprowadzić do uległości hierarchów wobec partyjnych sekretarzy, tak aby sterować Kościołem zza biurek w swoich gabinetach.
Walka toczyła się o wolność wyznania, ale także o niezależność Kościoła od zewnętrznych nacisków. Wyszyński od samego początku był gotowy na prześladowanie. Represje wobec Kościoła w Polsce nadeszły nieco później niż w innych krajach bloku wschodniego, co ułatwiło także zwarcie szeregów i przygotowało duchownych na najgorsze. Biskupi w Polsce widzieli bowiem, jak aresztowano i skazywano ich odpowiedników w innych krajach pod byle pretekstem. Biskupi w Jugosławii, na Węgrzech i na Słowacji byli oskarżani o faszyzm. Kapłani w sąsiadujących z Polską republikach radzieckich zostali aresztowani bądź wydaleni z Kraju Rad.
Wyszyński wprawdzie od początku szukał porozumienia z władzami, jednak był tak wytrawnym dyplomatą, że czynił to bez szkody dla suwerenności Kościoła. Wiedział, że komunistyczne władze i tak nie będą respektowały żadnych umów, ale dzięki jego taktyce represje okazały się mniej bolesne. Prymas stał się powszechnie szanowanym przywódcą duchowym znękanego narodu. Ciesząc się naturalnym autorytetem, był oparciem dla wiernych w czasach najgłębszego kryzysu i wielu ciężkich prób, którym zostali poddani.
Kardynał był na celowniku bezpieki już od czasu objęcia urzędu biskupiego w Lublinie. Obserwowano zwłaszcza jego zaangażowanie polityczne oraz kontakty międzynarodowe. Podczas podróży na gnieźnieński ingres, gdzie miał objąć urząd prymasowski, jego samochód był wielokrotnie zatrzymywany i przeszukiwany. Jednak było to nic w porównaniu z próbą zamachu z lutego 1949 r., gdy esbecy rozciągnęli stalową linę na trasie, którą miał podróżować. W ostatniej chwili kierowca pojechał alternatywną drogą, a w pułapkę wpadł inny samochód.
Wszelkimi sposobami starano się skompromitować księdza kardynała. Jednak plotki autorstwa rodzimych agentów były tak prymitywne, że wiernym po prostu nie mieściły się w głowie. Na nic zdały się insynuacje, że kardynał ma krewnych w aparacie represji ZSRR, że wraz z bojówkami AK mordował Żydów, że popełnia błędy dogmatyczne, że wchodzi w konflikt z Watykanem czy jest trudnym do zniesienia dla pracowników tyranem i despotą. Ubecy poprzez agentów teologów starali się rozsiewać fałszywe dokumenty wskazujące, że prymas otwarcie krytykuje inne kościoły narodowe, wprowadza swoją nadinterpretację kultu maryjnego i jest skonfliktowany z episkopatem. Na nic to się nie zdało – jego faktyczna pozycja była nie do zachwiania.
Agenci i aresztowanie
Szczyt represji zbiegł się z aresztowaniem księdza prymasa. Pretekstem stał się otwarty opór ówczesnego episkopatu wobec ręcznego obsadzania stanowisk w Kościele katolickim. Decyzję o zatrzymaniu podjęto na najwyższych szczeblach władzy. Prawdopodobnie zadecydowali o tym Bolesław Bierut wespół z Jakubem Bermanem. Decyzję przypieczętowało Biuro Polityczne PZPR i Prezydium Rady Ministrów. Aresztowanie nastąpiło 23 września 1953 r. w siedzibie przy ul. Miodowej. Prymas miał się znaleźć początkowo w klasztorze w Świętej Lipce, ale wobec obaw władz przewieziono go stamtąd do Stoczka Warmińskiego, a następnie do Prudnika. W 1955 r. złagodzono więzienny rygor i przeniesiono Wyszyńskiego do Komańczy. W Bieszczadach odzyskiwał już siły i szykował się do wyjścia na wolność.
Podczas odosobnienia był nieustannie obserwowany, inwigilowany i podsłuchiwany. Czekano na najdrobniejszy jego błąd, aby go skompromitować, osądzić i wyeliminować z gry. Ksiądz prymas nic sobie nie robił z nieustannego fotografowania, nagrywania i podglądania. Cierpliwie znosił wszelkie upokorzenia.
Szukając dowodów na antypaństwową i wywrotową działalność Wyszyńskiego, władze poznały człowieka niezłomnego, o silnym charakterze, pełnego wiary i miłości do ojczyzny. Życzliwego i miłującego nieprzyjaciela. Nieopierającego się złu, znoszącego prześladowanie, zniewagi i ból osamotnienia. Chrześcijanina realizującego Chrystusowe Kazanie na Górze.
Wyszyński był otoczony agentami. Donosili na niego nawet członkowie jego rodziny, obecni przy nim podczas uroczystości czy świąt. TW „Jasiński" pisał w raporcie: „Jak udało mi się wywnioskować z rozmowy (...) to on ma nadzieję, że stosunki między Kościołem a rządem ułożą się daleko pomyślniej, niż to miało miejsce w okresie poprzednim. Oczywiście jest to ostrożny optymizm. Nie obiecuje sobie zbyt dużo, ale sądzi, iż chociaż nie będzie dochodziło do zaostrzeń, dlatego że i rząd nie jest zainteresowany w zaostrzeniu sytuacji wewnętrznej kraju". Dalej opisywał stosunek prymasa do zarządzania państwem, jego pomysły na ułożenie relacji między państwem a Kościołem, a także opinie na temat religijności Polaków i ewolucji tych postaw. W innym raporcie relacjonował informacje o podróży Wyszyńskiego do Rzymu i ujawniał problemy Kościoła, z których zwierzał się kardynał, m.in. brak zgody władz na budowę nowych obiektów sakralnych. Przedmiotem analiz bezpieki były również stosunki z papieżem Pawłem VI i kulisy beatyfikacji o. Maksymiliana Kolbego. SB interesowała się też najbliższymi współpracownikami z otoczenia prymasa: ks. Hieronimem Goździewiczem, ks. Józefem Glempem i innymi.
Bóg działa przez niewiasty
Mało kto we władzach i wśród wiernych wiedział, że kluczową rolę w posłudze prymasa Polski odgrywają otaczające go kobiety. „Ósemki" to osiem błogosławieństw. „Zrobiłyśmy to zebranie 26 sierpnia 1942 r., nie mając pojęcia, co to za dzień. Po krótkiej modlitwie policzyłyśmy się i wtedy okazało się, że jest nas osiem. Co to jest osiem? Zastanawiałyśmy się długo w milczeniu, nagle wpadłyśmy na pomysł – osiem błogosławieństw! Otworzyłyśmy Ewangelię i zaczęłyśmy ją odczytywać. Wtedy przyszło nam do głowy, że będzie to po prostu program naszego życia wewnętrznego" – wspominała po latach Maria Okońska, założycielka Instytuta Prymasa Wyszyńskiego.
Pierwotnie dziewczyny miały zamiar utworzyć „Miasta Dziewcząt" – ośrodki wychowawcze gromadzące panienki różnych stanów, wychowujące adeptki w wierze i tradycji katolickiej. Dopiero potem, na fali konstytucji apostolskiej Piusa XII „Provida Mater Ecclesia", powstała wspólnota życia konsekrowanego, czyli świecki instytut, nad którym od samego początku duchową opiekę sprawował Stefan Wyszyński. Po wyjściu z Komańczy kardynał sam zwrócił się do kobiet, aby odłożyły swoje sprawy na bok i zostały jego najbliższymi współpracownicami.
Pierwsze spotkanie z dziewczętami odbyło się jednak dużo wcześniej. Podczas wojny, w 1942 r., do zakładu dla ociemniałych w podwarszawskich Laskach zawitał ks. Stefan. Już rok później zgodził się zostać ojcem duchowym inicjatywy. W 1956 r. powstał Instytut Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, przemianowany w 1988 r. przez prymasa Józefa Glempa na Instytut Świecki Pomocnic Maryi Jasnogórskiej. W 2006 r. inicjatywa zmieniła nazwę na Instytut Prymasa Wyszyńskiego. „Oddaj to Bogu, zaufaj" – te słowa kobiety słyszały najczęściej z ust ich duchowego przewodnika. Przez 39 lat współpracy siostry dokonały wielu rzeczy, które wykraczały poza ich wykształcenie, zdolności i siły. Jednak największym, ukrytym powołaniem była nieustanna modlitewna i wstawiennicza opieka nad wypełnianiem misji, przed którą stał kardynał Wyszyński.
Z niepozornej grupy żeńskiej Sodalicji Mariańskiej powstał duchowy oręż przywódcy Kościoła w Polsce. Wyszyński początkowo niechętnie przyjmował obecność przy nim pięknych młodych dziewcząt, nie chcąc dawać powodów do plotek, oszczerstw i zgorszenia. Jednak prymas August Hlond argumentował: „Nie zostawiaj swojego instytutu. Jeżeli masz grupę ludzi przygotowanych do pracy, oddanych Kościołowi, nie odsuwaj ich. Dzisiaj biskup nie może być sam".
Oddanie kobiet procentowało zaufaniem, jakim darzył je prymas. Mimo złośliwych plotek księży agentów, którzy mówili, że kardynał więcej czasu poświęca kobietom niż duchownym, współpraca stale owocowała. Ksiądz prymas bronił swoich „sióstr w krótkich sukienkach". Podkreślał czystość ich dusz i odwagę w realizacji świeckiego powołania, a one wspierały go w każdej z inicjatyw. W Wielkiej Nowennie w latach 1957–1966, podczas wędrówki obrazu Matki Bożej Częstochowskiej przez diecezje i parafie, a potem po jego śmierci, gdy trzeba było skarby po Wyszyńskim zgromadzić, zabezpieczyć i skatalogować.
Oczami świadka
Przynależność do „ósemki" nie była zwykłym ludzkim wyborem, było w tym coś głębszego, co należy rozpatrywać w kontekście wiary. Członkinie wspólnoty przyznają, że to kwestia powołania, wyboru drogi poświęcenia się Bogu. Helena Kapiszewska wspomina swoje pierwsze spotkanie z Marią Okońską: – To były rok 1957. Organizowano wtedy pielgrzymkę akademicką na Jasną Górę. Już wcześniej zdecydowałam o oddaniu swojego życia Panu Bogu, jednak nie odpowiadałoby mi życie zakonne. Chciałam jednocześnie „żyć w świecie", ale służyć Bogu. Opowiada, że u Okońskiej zauważyła pewien charyzmat: w zachwycający sposób potrafiła mówić o powołaniu kobiety do miłości na wzór Matki Bożej, Królowej Polski i obrończyni narodu polskiego.
Można więc sądzić, że w tej nowej instytucji świeckiego życia konsekrowanego spotkały się dwa charyzmaty: założycielki wspólnoty Marii Okońskiej i kardynała Wyszyńskiego, który zdecydował się na odważny krok i objął grupę świeckich kobiet swą bezpośrednią opieką duchową. Kapiszewska po raz pierwszy spotkała prymasa w latach 50., gdy wyszedł już z więzienia w pewnej glorii męczeństwa. Włączył się wówczas bardzo aktywnie w pracę duszpasterską.
Helena skończyła historię sztuki i bibliotekoznawstwo. – Zgłosiłam się wtedy do instytutu. Trzeba było wyjechać z rodzinnego domu i połączyć się ze wspólnotą. Przechodziłyśmy coś na kształt nowicjatu, zwanego Marianum. Potem wiązałyśmy się na stałe z Jasną Górą. Mieszkałam tam przez rok – mówi Kapiszewska. – Kiedy prymas był w więzieniu, członkinie wspólnoty stale się modliły, a przecież należy pamiętać, że był to okres wyjątkowy. Rok 1954 to stulecie ogłoszenia dogmatu o niepokalanym poczęciu Najświętszej Marii Panny. Rok 1955 to trzechsetlecie obrony Jasnej Góry, a kolejny to trzechsetlecie ślubów jasnogórskich króla Jana Kazimierza, odnowionych przez prymasa Wyszyńskiego. Potem nie tylko członkinie wspólnoty, ale cała Polska wspierała modlitwą księdza prymasa. Od 1962 r. podczas całego Soboru Watykańskiego II na Jasną Górę pielgrzymowały parafie ze wszystkich zakątków kraju, modląc się w intencji soboru.
Przynależność do wspólnoty nie była jednak wyłącznie usłana różami. Osoby z bliskiego kręgu księdza kardynała musiały się liczyć z nieprzyjemnościami. Trzeba pamiętać, że nie było wtedy mediów i jedyną drogą komunikacji z duchowieństwem były maszynopisy kolportowane z Instytutu Prymasowskiego Ślubów Narodu na Jasnej Górze. Przepisywaniem, drukiem i nierzadko kolportażem kazań Wyszyńskiego zajmowały się również „ósemki". To były setki homilii. Szczególnie intensywnie kobiety pracowały podczas Wielkiej Nowenny. Nieraz zdarzały się zatrzymania i konfiskata znalezionych materiałów, które miały docierać do księży. – 21 lipca 1958 r. dokonano bandyckiego napadu na siedzibę instytutu na Jasnej Górze, gdzie mieściła drukarnia. Esbecy zniszczyli znajdujące się tam rzeczy, a maszyny powielające skonfiskowano – mówi Helena Kapiszewska.
Obecnie „ósemki" nadal pracują. Zajmują się porządkowaniem tekstów po Prymasie Tysiąclecia. Tylko autoryzowane wypowiedzi Wyszyńskiego zajmą kilkadziesiąt tomów, a zamierzają wydać je wszystkie, także te, których prymas nie zdążył autoryzować.
Prowokacje bezpieki
„Ósemki" stały się ulubioną pożywką dla żądnych sensacji funkcjonariuszy IV Departamentu MSW oddelegowanego do walki z Kościołem. Prymas był stale inwigilowany przez SB, otaczany przez agentów duchownych i osaczony gęstą siecią podsłuchów. Ewa Czaczkowska w swojej książce „Kardynał Wyszyński. Biografia" twierdzi, iż bezpieka chwaliła się, że działania mające ośmieszyć kobiety modlące się za kardynała przynosiły skutki. „Ósemki" nie były lubiane wśród kleru, bo uważano je za ważne źródło informacji prymasa. Wielu księży pozwalało sobie na złośliwe uwagi wobec nich. Same kobiety uważają oskarżenia o donosicielstwo za nieprawdę.
SB nie ustawała jednak w działaniach dezinformacyjnych, chcąc podkopać autorytet prymasa. Z jednej strony ośmieszając go jako człowieka poddającego się wpływowi płci pięknej, z drugiej zaś sugerując jakieś aberracje teologiczne związane z rzekomo przejaskrawionym kultem maryjnym, wynikającym z owych kontaktów z kobietami. Posuwano się nawet do metod prymitywnych, np. rozpowszechniano nieprzyzwoite rysunki czy plotki o zbyt intymnych relacjach łączących kapłana i założycielkę instytutu Marię Okońską. Te działania nie przynosiły jednak oczekiwanych skutków, bo nikt nie dawał wiary, że człowiek takiego formatu może mieć słabości związane z uciążliwościami celibatu. To prawda: „babki" i prymasa łączyła miłość, ale było to wyłącznie wspólne uczucie do Matki Bożej i Kościoła Chrystusowego.
Niewątpliwie kobiety dawały temu wyraz przy każdej sposobności. Podczas jego pielgrzymki do Rzymu w 1951 r. siostry przez trzy tygodnie pielgrzymowały na przemian do Częstochowy w jego intencji. Okazały się także najwierniejszymi sługami podczas internowania. Prymas czuł się samotny i opuszczony przez najbliższych współpracowników. Cierpiał z tego powodu, czego nie krył w swoich „Zapiskach więziennych". Okońska i inne kobiety postanowiły się zjednoczyć z ukochanym kardynałem, zamykając się dobrowolnie w jasnogórskim klasztorze. Były z nim także w stałym kontakcie, pisząc do niego listy, zapewniając o stałej modlitwie i oddaniu. Jako jedne z pierwszych odwiedziły go w klasztorze w Komańczy. Dzięki ich mrówczej pracy zdołał uporządkować swoje teksty i przemyślenia z poprzednich miejsc odosobnienia. Prymas odwdzięczał się siostrom gorliwą opieką duchową, szacunkiem czy wręcz ojcowską troską.
Maria Okońska, Krystyna Szajer, Anna Rastawiecka i Barbara Dembińska nie tylko pracowały od lat 60. do końca kadencji Wyszyńskiego w prymasowskim sekretariacie, ale także asystowały mu w chwilach słabości, podczas choroby, a wreszcie w ostatnich dniach życia. Te, które nie mogły być przy nim fizycznie, zawsze były obecne duchowo: w modlitwie, poście i czuwaniu. Bez nich, bez ich oddania Stefan Wyszyński prawdopodobnie nie zostałby nazwany Prymasem Tysiąclecia.
Skomentuj