Więc gdybym miał kiedyś urodzić się znów. Tylko we Lwowie! Bo ni ma gadania i co chcesz, to mów. Ni ma jak Lwów!" – te słowa, znane prawie wszystkim Polakom, w ciepły, jesienny wieczór 14 listopada 1939 r. rozbrzmiały znowu, tym razem w rumuńskim mieście Buzau. Tyle tylko, że teraz uciekinierzy z Polski mogli na żywo zobaczyć legendarnych śpiewaków, których dotychczas znali jedynie z fal radiowych. Tak jak wiele miesięcy wcześniej audycja nadawana w Polskim Radio gromadziła przed radioodbiornikami w całej Polsce miliony słuchaczy (ostatnie dane mówią o 5,6 mln radioodbiorników włączonych podczas ich audycji), tak i tym razem baciary zgromadziły tłum polskich uciekinierów koczujących w Rumunii. Znanych wcześniej komediantów tłum powitał i pożegnał rzęsistymi brawami.
Przerwana kariera
„Wesoła Lwowska Fala" była jedną z najbardziej popularnych audycji radiowych emitowanych w latach 30. Jak to zwykle bywa w życiu artystów, narodziła się wskutek zbiegu przypadków. Pierwszy związany był z osobą Wiktora Budzyńskiego pochodzącego ze Stanisławowa. Budzyński wraz z rodzicami przeprowadził się do Lwowa, który znalazł się w granicach II RP. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza, jednak bardziej niż do palestry ciągnęło go do kabaretu. Jeszcze przed absolutorium, w 1928 r., założył kabaret „Nasze oczko", który we Lwowie zaczął cieszyć się rosnącą popularnością. Na jej fali Budzyński dostał pracę w lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia przy programie „Wesoła Lwowska Niedziela". 35 lat później, na antenie radia BBC, Budzyński z nutą nostalgii tak wspominał te wydarzenia:
„Projekt był prosty, ale śmiały, jak każdy projekt młodości: kasujemy cały program niedzielny warszawski, nie bierzemy niczego ani z Warszawy, ani z żadnej innej stacji, tylko sami – słyszycie? – sami wypełniamy całą niedzielę programu radiowego. Czym? Humorem, wesołą piosenką, dowcipem, satyrą, lekką muzyką. Wyjątek stanowią naturalnie wiadomości „Dziennika Radiowego", na które włączamy się do Warszawy. Dyrektor radiostacji lwowskiej, bardzo wyrozumiały i taki sam zapaleniec jak my wszyscy, złapał się za głowę i popatrzył na mnie jak na człowieka niezupełnie normalnego... Kochany, niezapomniany przyjaciel, pełen entuzjazmu kierownik i natchniony poeta – Juliusz Petry. Patrząc w jego oczy, widziałem w nich aprobatę szalonego pomysłu i zachwyt. Przystąpiłem do wykonania szaleństwa. Uruchomiłem całą armię tanich wykonawców (honorarium wykonawcze wynosiło dosłownie 5 złotych za audycję – o honorarium autorskim na razie nie było mowy!). Budżet? Śmieszna sumka, na którą mogła raz na miesiąc zdobyć się o własnych siłach radiostacja lwowska. Ale od czego emeryci teatralni, przymierający głodem? Od czego zapaleni amatorzy z mojego zespołu studenckiego? Od czego panienki lwowskie, palące się do mikrofonu? Nastąpiła mobilizacja zespołu, potem atak na niedzielny program warszawski, a potem – wystrzał niedzielny ze wszystkich baterii humoru na przestrzeni 12 godzin. Proszę pomyśleć: 12 godzin – sama lekkość, wesołość, humor, piosenka. W ruch poszły płyty (tylko pogodne), w ruch wciągnięto wszystkie możliwe lokalne talenty i pióra. Ponieważ budżet autorski na razie nie istniał, większość tekstów musiałem pisać sam...".
„Lwowska Fala" w 1942 r. znalazła się w strukturach Pierwszej Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. „Szczepko" i „Tońcio" po wojnie nie mogli już wrócić do Lwowa
Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Jak wspominał Budzyński, po emisji pierwszej „Wesołej Lwowskiej Niedzieli" słuchacze zasypali go stosem listów i telefonów. A kierownictwo radia wpadło w konsternację, gdy okazało się, że w dalekim Lwowie reżyser i scenarzysta sam produkuje program, w ogóle się nie oglądając na centralę. Niesubordynacja zapewne drogo by Budzyńskiego kosztowała, gdyby nie aplauz słuchaczy i rosnąca popularność audycji. W czerwcu 1933 r. wezwano go do Warszawy i wydano polecenie: produkcja jednego materiału radiowego emitowanego raz w tygodniu, w niedzielę, na antenie całej Polski po serwisie informacyjnym o godzinie 21.00. Budzyński zgodził się. Swojemu projektowi nadał nazwę „Wesoła Lwowska Fala". I bez opamiętania rzucił się w wir pracy. We wspomnianej audycji w BBC w 1968 r. tak wspominał tamte czasy:
„Program każdej audycji ustalam oczywiście już w poniedziałek, ale niektóre dialogi (aktualne i polityczne) piszę dopiero w piątek – próba w niedzielę rano aż do wieczora. Czekam czasem w sobotę na aktualności z ostatniej chwili, które włączam do dialogu Aprikosenkranza i Untenbauma oraz do konferansjerki. Stwarza to żywość, świeżość, trzyma słuchacza w stałym napięciu. Ponoć w Polsce o tej porze (jak mnie zapewniano i zapewnia się po dziś dzień) odkładano nawet karty przy brydżu, przerywano seanse spirytystyczne, narzeczeni przestawali się całować, a dzieci odmawiały udania się na spoczynek – gdy szła moja audycja. Nie wiedziałem o tym wtedy i nie myślałem, byłem cały pochłonięty przez wiele, wiele lat tylko tworzeniem tego programu, który wypełniał mój dzień, mój wieczór, moją noc czasem do białego świtu, gdy kelner chrząkał delikatnie nad stolikiem kawiarni: »Zamykamy, panie redaktorze – musi pan iść pisać chyba do domu...«„.
W 1933 r., od samego początku istnienia słuchowiska, swoje popisy dawali dwaj rodowici lwowiacy: Kazimierz Wajda zwany „Szczepcio" i doktor nauk prawnych Henryk Vogelfänger zwany „Tońcio". Obaj grali lwowskich batiarów – czyli ulicznych komediantów odtwarzających popularne melodie i odgrywających skecze pozwalające spojrzeć z humorem na problemy dnia codziennego. „Szczepcio" i „Tońcio" – operujący bałakiem, czyli charakterystyczną gwarą lwowskiej ulicy – stali się najsłynniejszym radiowym duetem, gromadząc przed radioodbiornikami około sześć milionów ludzi (jeden z najlepszych wyników w historii Polskiego Radia). Oprócz nich Budzyński wyłowił jeszcze inne talenty: Mieczysława Monderera i Adolfa Fleischera, którzy jako Aprikosenkranz i Untenbaum parodiowali język żydowski. Był też lwowski aktor Wilhelm Korabiowski, który dał się poznać jako prześmiewczy radca Strońcio.
Talent lwowskich kabareciarzy dostrzegł nie tylko Budzyński. W 1935 r. Mosze Waks, znany pod pseudonimem Michał Waszyński, zaproponował im nakręcenie filmu o perypetiach lwowskich baciarów. Waszyński uznawany był za kiepskiego reżysera, ale opinia ta uległa zmianie w 1937 r., gdy powstał „Dybuk" – najsłynniejszy przedwojenny film żydowski. Rok wcześniej nakręcił „Będzie lepiej" – o perypetiach „Szczepcia i Tońcia", w rolach których wystąpili oczywiście Wajda i Vogelfänger. Dwaj komedianci wcielili się również w role swoich bohaterów trzy lata później w filmie „Włóczęgi". A w sierpniu 1939 r. kończyli film „Serce batiara". Jednak wybuch wojny uniemożliwił zakończenie pracy. Niestety, negatyw z nagraniem filmu spłonął w 1939 r., a jego kopie nie zachowały się.
Na froncie
Wielką karierę lwowskich baciarów przerwał wybuch wojny. Spikerka, która 16 września ogłosiła, że Polskie Radio przestaje nadawać, wybuchła płaczem na antenie. Gdy 17 września Armia Czerwona przekroczyła wschodnią granicę Polski, było jasne, że nasz kraj ugnie się pod siłą najeźdźców. 18 września, dzień po sowieckiej agresji, jak wielu Lwowiaków, członkowie zespołu ewakuowali się do Rumunii, z nadzieją, że niebawem wrócą do ukochanego Lwowa. Jednak los nie okazał się dla nich łaskawy. Żaden z nich nigdy już nie miał zobaczyć rodzinnego grodu. Dotarli do Rumunii i tam, począwszy od 14 listopada, zaczęli dawać koncerty, przyciągając tłumy uchodźców z Polski. Aż do 13 lutego odwiedzali Polaków zbiegłych do Rumunii i odgrywali dla nich swoje dawne skecze. Wystąpili, jak policzył później Wiktor Budzyński, aż 56 razy. Nie tylko dla cywilów. Budzyńskiemu udało się uzyskać zgodę rumuńskich władz na odwiedzanie polskich żołnierzy w obozach internowania. Budzyński nie powiedział oczywiście Rumunom, że jego plany wykraczają poza działalność kulturalną. Wyjeżdżając z obozów, zabierali po kryjomu polskich oficerów (udających pomocników komediantów). Żołnierze wyjeżdżali potajemnie do Francji, aby wstąpić do tworzących się polskich wojsk.
8 marca 1940 r. „Fala" opuściła Rumunię, aby poprzez Jugosławię i Włochy dotrzeć do Francji. Tutaj powoli powstawało Wojsko Polskie. Powoli, bo francuskie władze nie chciały popierać Polaków, aby nie wywoływać agresji niemieckiej. Zdanie zmieniły dopiero w maju, po ataku Hitlera na Francję. Generał Stanisław Maczek otrzymał wówczas rozkaz określający kształt polskiej jednostki. Mimo ofiarnych walk (m.in. w obronie Paryża) miesiąc później musiał rozformować jednostkę. Większość żołnierzy próbowała dostać się do Wielkiej Brytanii. Tego samego spróbowali również baciarzy z „Lwowskiej Fali". Dostali się na statek płynący do Szkocji. Do tego momentu dali we Francji 36 koncertów dla polskich żołnierzy.
Spotkanie pod Monte Cassino
Gdy baciarzy pod przewodnictwem Wiktora Budzyńskiego tułali się po Europie, ich kolega – Michał Waszyński – znalazł się w pociągu jadącym na Syberię. Po aneksji wschodnich ziem polskich NKWD rozpoczęło masową deportację polskich obywateli uznawanych za „niebezpiecznych" dla komunistycznej władzy. Na liście przeznaczonych do zsyłki znalazł się również Waszyński – syn przedwojennego inteligenta. Waszyński trafił do łagru syberyjskiego, gdzie codziennie walczył o przetrwanie. Po agresji niemieckiej na ZSRR (22 czerwca 1941 r.), polski rząd na uchodźstwie podpisał z rządem sowieckim porozumienie (tzw. pakt Sikorski – Majski) gwarantujący utworzenie polskich sił zbrojnych w ZSRR i wyjazd na front. W ten sposób jesienią 1941 r. Waszyński znalazł się w strukturach II Korpusu Polskiego, dowodzonego przez generała Władysława Andersa.
W grudniu 1941 r. Waszyński spotkał się przypadkowo z człowiekiem, z którym współpracował we Lwowie przed kilku laty. Był to Alfred Schütz – przyjaciel Budzyńskiego i Vogelfängera – dyrektor muzyczny „Wesołej Lwowskiej Fali". 1 września, gdy na Polskę spadły pierwsze niemieckie bomby, Schütz był w Warszawie. Uciekł do rodzinnego Lwowa, jednak i tutaj nie znalazł poczucia bezpieczeństwa. Miał to szczęście, że nie figurował na liście obywateli potencjalnie niebezpiecznych dla władzy sowieckiej i NKWD nie przyszło nocą, aby go aresztować. Pozbawiony środków do życia wpadł na dziwaczny, ale niezbyt patriotyczny pomysł. Za pozwoleniem radzieckiego namiestnika we Lwowie stworzył Teatr Miniatur, z którym wyjechał na tournée po Związku Radzieckim. Ich podróż w Kirgistanie przerwała choroba: tyfus plamisty. Silny organizm Schütza nie dał jednak za wygraną. Po kilku miesiącach spędzonych w szpitalu muzyk doszedł do siebie, ale tournée nie mógł już kontynuować. Ogłoszono bowiem informację o tworzeniu w ZSRR polskiego wojska i każdy Polak robił, co mógł, aby dostać się w jego szeregi. Schütz zgłosił się do jednego z obozów w Kirgistanie. Otrzymał przydział i trafił do II Korpusu Polskiego. Gdy wyszły na jaw jego artystyczne zdolności i doświadczenie muzyczne, generał Anders powierzył mu stworzenie orkiestry wojskowej. Zadanie udało się wykonać. 40-osobowa orkiestra kierowana przez Schütza i Henryka Warsa przygrywała polskim żołnierzom wychodzącym z ZSRR do Iranu i towarzyszyła im na całym bojowym szlaku, aż po Monte Cassino. Właśnie tam, w Campobasso, pod klasztorem benedyktynów, Schütz napisał największe dzieło swojego życia.
W nocy z 17 na 18 maja 1944 r., gdy trwały najcięższe walki o klasztor, Feliks Konarski napisał tekst piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino". Obudził Schütza, pokazał mu tekst i kazał napisać melodię. Kompozytor tak zachwycił się tekstem, że muzykę napisał w ciągu... kilkudziesięciu minut. Dzień później, gdy klasztor był już zdobyty, podczas uroczystej defilady współkierowana przez Schütza orkiestra po raz pierwszy zagrała „Czerwone maki". Dzięki tej melodii lwowski baciar zapisał się na stałe w polskiej historii.
Droga na emigrację
Gdy pod Monte Cassino trwała uroczysta defilada zwycięskich polskich wojsk, jego koledzy z „Lwowskiej Fali" koncertowali dla polskich żołnierzy walczących na zachodzie Europy. Po ewakuacji z Francji, Budzyński i jego przyjaciele znaleźli się na statku płynącym do Szkocji. Dotarli tam jeszcze w czerwcu 1940 r. Zaczęli wówczas objeżdżać wszystkie miejsca, gdzie żyli Polacy i pokazywać swoje przedstawienia. W 1942 r. znaleźli się w strukturach Pierwszej Dywizji Pancernej dowodzonej przez generała Stanisława Maczka. Dywizja ta – po wielkiej bitwie pod Falaise – wspierała aliantów w okrążaniu Niemiec, wyganiając ich z Belgii i Holandii. W 1945 r. została polską jednostką pilnującą porządku narzuconego podbitym Niemcom. Jak wyliczył później Wiktor Budzyński, w tym okresie „Lwowska Fala" dała ponad 800 koncertów. Ostatni odbył się 17 listopada 1946 r. w szpitalu wojskowym w Wielkiej Brytanii. W czerwcu 1947 r. dywizja generała Maczka została z powrotem przerzucona do Anglii, gdzie ją rozformowano, a żołnierzy wysłano do domu. Ponoć wtedy właśnie „Szczepko" i „Tońcio" spotkali się po raz ostatni. Chcieli pojechać do domu. Ale ich dom, czyli rodzinny Lwów, nie należał już do Polski. Wszyscy, którzy przeżyli, musieli znaleźć inny pomysł na dalsze lata. A przeżyli nie wszyscy. Ich kolega Wilhelm Korabiowski zginął w powstaniu warszawskim w sierpniu 1944 r. Pozostałym los pozwolił doczekać końca wojny. Ale do Lwowa nie mogli już wrócić.
Dramaty emigranta
Tylko jeden z nich zdecydował się wrócić na stałe do Polski. Kazimierz Wajda, czyli „Szczepko", znalazł pracę w Polskim Radio, ale w nowym charakterze. Zajmował się transmisjami radiowymi z występów cyrkowych organizowanych dla robotników. Nie wrócił do roli baciara. W 1955 r. wykończył go zawał serca. Zwłoki Wajdy złożono zgodnie z jego ostatnią wolą na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, gdzie jego grób znajduje się do dziś. Henryk Vogelfanger nie wrócił do Polski. Zmienił nazwisko na Henry Baker, wyjechał do Republiki Południowej Afryki, gdzie przez wiele lat pracował jako nauczyciel. Potem powrócił do Anglii, a w 1988 r. znalazł się znowu w Polsce. Zmarł w Warszawie 6 października 1990 r. Jego zwłoki pochowano na polskim cmentarzu w Wielkiej Brytanii.
W dalekie strony los zagnał również Alfreda Schütza. Po wojnie Schütz wyjechał do Brazylii. Pracował w Sao Paolo i w Rio de Janeiro. W 1961 r. osiadł w Monachium i zajął się pracą dla Radia Wolna Europa. Zmarł w 1999 r. Przed śmiercią zdążył jeszcze kilkakrotnie odwiedzić Polskę. Do Lwowa nie dotarł.
Wiktor Budzyński tuż po wojnie ożenił się ze swoją muzą – Władysławą Majewską, która – obok „Szczepka" i „Tońcia" – była gwiazdą jego programów radiowych we Lwowie. Jednak małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Po rozwodzie (w 1951 r.) ona została w Anglii i zaangażowała się w działalność polonijną, on zaś wyjechał do Monachium i podjął pracę w Radiu Wolna Europa, gdzie prowadził „Podwieczorki przy mikrofonie". Wiele słuchowisk poświęcił miastu Lwów. Zaangażował się również w odkłamywanie polskiej historii. Zmarł 30 kwietnia 1972 r. w Londynie. Włada Majewska przeżyła go o prawie 40 lat. Zmarła 18 maja 2011 r. w Chislehurst w wieku 100 lat. Ich dzieło trwa jednak nadal. Mówił o tym w swoim wystąpieniu radiowym Wiktor Budzyński. „Los okazał się lepszy od tego słuchacza i żyła „Fala" przez setki programów i – jak się okazuje – została w pamięci wielu żyjących rodaków na całym świecie i tych w dzisiejszej Polsce".
Skomentuj