Sam fakt jest znany od dawna, ale z literatury zachodniej zniknął ponad pół wieku temu, zaś w sowieckiej i rosyjskiej nigdy nie został odnotowany. W PRL – poza trzema niejasnymi wzmiankami – nie wolno było o nim wspominać. Zakazy zniesiono, a choć pełen tekst propozycji został umieszczony w odpowiednim tomie „Polskich Dokumentów Dyplomatycznych" – bardzo cennym, fundamentalnym wydawnictwie PISM – jej treść nadal nie budzi zainteresowania badaczy. Różne mity i legendy, zaspokajające potrzeby polityczne, okazały się tak silne, że dzisiaj wydają się nie do obalenia.
Po Austrii – Czechosłowacja
Zagrożenie Czechosłowacji ujawniło się jeszcze przed Anschlussem. W styczniu 1938 r. Hitler publicznie ogłosił rozpoczęcie nowej fazy polityki. Jeśli poprzednio prymatem były problemy wewnętrzne Rzeszy, teraz proklamowanym celem stało się wyzwolenie „10 milionów Niemców żyjących w dwu sąsiednich krajach". Zagarnięcie Austrii poszło tak niespodziewanie szybko, że chociaż Berlin przestał przyspieszać wydarzenia – aby spokojnie strawić zdobycz – to zaskoczone mocarstwa zachodnie natychmiast zaczęły się przygotowywać do nowej odsłony dramatu. Jeszcze w marcu zarówno w Paryżu, jak i Londynie przeprowadzono dość dokładne analizy sytuacji. W Wielkiej Brytanii było to już kolejne studium – i dało identyczne jak poprzednie wyniki. Po 15 latach samorozbrajania, światowe imperium nie było zdolne, by przeciwstawić się Hitlerowi. Funkcjonujący od maja poprzedniego roku gabinet Neville'a Chamberlaina rozpoczął już przyspieszone zbrojenia, ale na pierwsze efekty trzeba było czekać.
Sytuacja francuska była odmienna. Armia, choć modernizowała się wolno, nadal była uważana za najsilniejszą w Europie. Jednak głównym problemem dla rządu Leona Bluma była wojna domowa w Hiszpanii. Na posiedzeniu komitetu obrony narodowej, obradującego kilka dni po wkroczeniu Wehrmachtu do Wiednia, głównym tematem była interwencja zbrojna w Hiszpanii. Rząd francuski powinien czynnie, jawnie i z całą mocą wesprzeć zbrojnie hiszpański rząd Frontu Ludowego. Do takiej decyzji nie dopuścił szczęśliwie minister obrony Édouard Daladier. Wykazał, że bezpośrednim skutkiem będzie wybuch wojny europejskiej, a Francja znajdzie się w kleszczach trzech frontów: niemieckiego, włoskiego i hiszpańskiego. Na tej samej konferencji rozważano sprawę zagrożenia Czechosłowacji. Na mocy układu sojuszniczego w wypadku agresji Francja zobowiązana była udzielić jej natychmiastowej pomocy. Po wysłuchaniu opinii generałów zebrani zgodzili się, że Republika nie jest w stanie obronić ČSR: nim ruszy ofensywa nad Renem, Wehrmacht zajmie Czechosłowację. Niezależnie od siebie, oba mocarstwa podjęły taką samą decyzję: będą bronić ČSR środkami dyplomatycznymi, lecz gdyby się one nie powiodły, wstrzymają się od rozpoczęcia wojny. W toku następnych wydarzeń okazało się, że Wielka Brytania konsekwentnie trzymała się tej linii, gdy Francuzi raz po raz wahali się, nie wiedząc, co czynić.
Obie decyzje były tajne, nie powiadomiono się o nich wzajemnie. Francuzi ograniczyli się do komunikatu, że wszystkie zobowiązania wobec ČSR zostaną dotrzymane. Premier Chamberlain oświadczył w Izbie Gmin, że wprawdzie Wielka Brytania nie ma żadnych zobowiązań wobec Czechosłowacji, lecz nie może wykluczyć, że gdyby Francja znalazła się w wojnie z Niemcami, to Wieka Brytania może zostać do niej wciągnięta przez sam tok wydarzeń.
Konferencja w Londynie
Wspólne stanowisko zamierzono wypracować na wyznaczonej na kwiecień konferencji w Londynie. Wcześniej nastąpiła zmiana rządu w Paryżu. Premierem został Daladier, który dopuszczał możliwość zbrojnego wystąpienia w obronie ČSR. Natomiast nowy minister spraw zagranicznych Georges Bonnet był przekonany, że Francja jest na tyle wyczerpana, że każda wojna, bez względu na wynik, doprowadzi do kompletnego załamania państwa. Dopuszczał natomiast szerokie działania polityczne. To było zapewne powodem, że szykując się do konferencji londyńskiej, wysłał ambasadora francuskiego w Warszawie – Leona Noëla – z tajną misją do prezydenta ČSR, Edwarda Benesza. Protokołu rozmów nie sporządzono ani nie uchylono rąbka tajemnicy w pamiętnikach. Bonnet chciał wyjaśnić przed konferencją londyńską, czy do szerszego frontu politycznego można wciągać Polskę – co wymagało zgody czeskiego sojusznika. Wynik konsultacji był niewątpliwie negatywny. Praga, która miała ambicje przewodzenia obozowi francuskiemu we wschodniej Europie, nie potrzebowała Polski. Konferencję londyńską poprzedził zjazd Niemców Sudeckich w Karlowych Warach (Karlsbadzie). Zebrani, skądinąd obywatele ČSR, sprecyzowali żądania, które faktyczne prowadziły do oderwania ziem zamieszkałych przez Niemców od Czechosłowacji. Berlin milczał. Ustalenia konferencji londyńskiej były proste. Pierwszego dnia obie strony zajęły przeciwstawne stanowiska; Brytyjczycy uważali, że do wojny nie można dopuścić, Francuzi tłumaczyli, że muszą wykonać swoje zobowiązania. Jednak drugiego dnia nagle zmienili stanowisko, godząc się ze zdaniem gospodarzy. Takiej decyzji nie można było jednak ogłosić, a ponadto trzeba było ustalić wspólną taktykę działania. Trudność polegała na tym, że – wedle określenia stałego podsekretarza stanu w Foreign Office Alexandra Cadogana „żądania Hitlera, niczym grzyby, wyrastają w ciemności". Ostatecznie postanowiono zagrać ofensywnie: uprzedzając wystąpienie Berlina, zażądać od Czechów, aby rozładowali problem, przyjmując możliwe do realizacji postulaty zgłoszone w Karlsbadzie. Kilka dni później ambasadorowie Wielkiej Brytanii i Francji przedstawili taki postulat w Pradze, powiadamiając o tym równocześnie Berlin, Warszawę i Moskwę. Czesi byli zaskoczeni. Spodziewali się poparcia, a sojusznicy zażądali ustępstw. Jednak Chamberlain, który przejmował ster polityki Zachodu, potrzebował przynajmniej roku, aby argumenty polityczne móc wzmocnić armatami. Brytyjski premier uważał również, że chwilowe uspokojenie nie zmieni faktu wielowiekowego, zwartego osiedlenia ponad trzech milionów Niemców na ziemiach przylegających do Rzeszy. Praga musiała przyjąć żądania sojuszników, lecz nie paliła się do ich realizacji. Tymczasem w piątek 20 maja pojawiły się pogłoski o koncentracji Wehrmachtu do uderzenia na ČSR. Zebrany pospiesznie rząd czeski podjął decyzję o mobilizacji jednego rocznika oraz wszystkich specjalistów, co ogłoszono w sobotę rano. Razem było to grubo ponad 100 tys. ludzi. Rezerwistów natychmiast kierowano na tereny przygraniczne. Sobotnia prasa światowa alarmowała: wojna wisi na włosku, czy ktokolwiek jest w stanie ją powstrzymać? Jedynymi, którzy podjęli taką próbę w Berlinie, byli Brytyjczycy. Ambasador Nevile Henderson jeszcze w piątek interweniował w niemieckim MSZ. Rozpoczynał się weekend. Premier Chamberlain był już w swojej wiejskiej rezydencji, a nim przybył wezwany pospiesznie do Londynu i zwołał Gabinet, min. Halifax zarządził kolejną interwencję w Berlinie. W sobotnie przedpołudnie brytyjski ambasador rozmawiał z Joachimem Ribbentropem, który posuwał się do gróźb, ale – silnie zdenerwowany – nie był w stanie rzeczowo rozmawiać. Po południu Henderson wykonał główną démarche: odczytał przekazany mu komunikat: „Francja ma wobec Czechosłowacji konkretne zobowiązania, a gdyby musiała ich dopełnić, rząd J. K. Mości nie może gwarantować, czy bieg wydarzeń nie narzuci Wielkiej Brytanii udziału w tych wydarzeniach". Brzmiało to prawie jak ultimatum, Ribbentrop, tym razem silnie przygnębiony, zaprzeczał, aby Niemcy przygotowywały jakąś akcję: „Jeśli wybuchnie wojna światowa – powiedział – będzie to agresja sprowokowana przez Francję, a Niemcy podejmą walkę nie inaczej niż w 1914 r.". Po raz czwarty Henderson przybył do niemieckiego MSZ w niedzielę rano, przynosząc osobisty list od szefa brytyjskiej dyplomacji lorda Halifaxa do Hitlera, ostrzegający przez wojną i jej skutkami. Ribbentropa nie było, został wezwany przez Führera do Berchtesgaden.
Żadnych działań w Berlinie nie podjęli Francuzi. Ambasador André François-Poncet był w stolicy Niemiec, ale najwyraźniej nie dostał takiej instrukcji z francuskiego MSZ. Interweniowano również w niemieckich ambasadach w Londynie i Paryżu; premier Daladier wezwał ambasadora Johannesa von Welczecka i ostrzegł, że atak na Czechosłowację spowoduje, że „Francja wykona swe zobowiązania sojusznicze". W niedzielę sytuacja zaczęła się uspokajać. Wybory przebiegły w miarę spokojnie, choć nie obyło się bez krwawych incydentów; w swoich okręgach Sudetendeutsche uzyskiwali średnio 85–90 proc. głosów. Sytuacja wyjaśniała się szybko, francuski attaché lotniczy Stehlin zapisał w swym dzienniku: „zagrożenie istniało jedynie w ich (Czechów) wyobraźni". Nie dostrzegano jeszcze poważnych konsekwencji minionej dramatycznej soboty: sprawa sudecka, dotychczas wewnętrzny problem czechosłowacki, została niespodziewanie umiędzynarodowiona – i zmiana statusu mniejszości niemieckiej w ČSR już jej nie kończyła.
Rola Polski
Ambasador Juliusz Łukasiewicz umówiony był z Bonnetem na poniedziałek, ale minister przyspieszył spotkanie na niedzielę rano. Francuz przedstawił własną ocenę sytuacji, uznając ją za trudną i niebezpieczną. Francja została postawiona przed alternatywą: stracić twarz albo zdecydować się na wojnę i wybrała to ostatnie rozwiązanie. Brytyjczycy również wybrali: stoją twardo po stronie Francji. Teraz pora, aby sojusznicy Francji – Polska, Rumunia, ZSRR, również się zdecydowały. Nie wyjaśniając, że zwraca się tylko do Warszawy, minister prosił o przesłanie ministrowi Józefowi Beckowi dwu pytań. Pierwsze było w istocie propozycją: „Czy Rząd polski nie byłby skłonny dokonać w Berlinie demarché analogiczne w tonie i treści do tej, która przedsięwziął rząd angielski?". Drugie miało charakter formalny: „Co Polska zrobi w wypadku, gdy agresja Niemiec w stosunku do Czechosłowacji spowoduje konflikt zbrojny pomiędzy Francją i Anglią a Niemcami?".
Zarówno Francja, jak i Wielka Brytania zamierzały bronić Czechosłowacji środkami dyplomatycznymi, a gdyby te zawiodły, miały się wstrzymać od rozpoczęcia wojnyOdpowiedź polska przybrała postać obszernej propozycji, przekazanej do Paryża już we wtorek – 24 maja. Nie tylko potwierdzała, że Warszawa dotrzyma wszystkich zobowiązań sojuszniczych wobec Francji, lecz szła o wiele dalej. Ujęta została w 6 punktach. Pierwszy wyrażał nadzieję, że skoro bezpośrednie zagrożenie ČSR przestało być aktualne, jest czas, aby wszystkie sprawy spokojnie omówić. W punkcie drugim min. Beck wyjaśniał kwestię ewentualnej deklaracji polskiej w Berlinie. Problem był skomplikowany, o czym Francuzi wiedzieli najlepiej. Otóż Polska nie mogła złożyć warunkowego oświadczenia, bo była związana umową z Francją. Mogła co najwyżej powtórzyć: wybuch wojny francusko-niemieckiej powoduje, że zgodnie z umową sojuszniczą oraz konwencją wojskową z 1921 r. Rzeczpospolita natychmiast i automatycznie znajdzie się w stanie wojny z Niemcami. Francja jednak nie podjęła interwencji w Berlinie. Zagrożenie – realne czy nie – dotyczyło ČSR, a nie Francji. W takiej sytuacji wystąpienie polskie w Berlinie byłoby niezrozumiałe, a co najmniej przedwczesne. Niemcy doskonale znali zobowiązania polskie, gdyż ich ważność sami potwierdzili, podpisując Deklarację o nieagresji w styczniu 1934 r. Bonnet – prawnik i dyplomata – wiedział o tym wszystkim. Beck w swojej propozycji nie musiał nic przypominać. Maksymalnie lakonicznie, dyplomatycznie, lecz klarownie zwrócił uwagę, że w nowych warunkach postanowienia sojuszu polsko-francuskiego okazały się zakreślone zbyt wąsko i nie odpowiadają aktualnym potrzebom solidarnego współdziałania obu krajów. W takiej sytuacji „ewentualne wystąpienie Polski w Berlinie stworzyłoby ipso facto przyjęcie przez Polskę ważności jednostronnego zobowiązania Polski, nie przewidzianego w umowach polsko-francuskich". Nie istniały żadne układy polsko-czechosłowackie, które zobowiązywałyby Warszawę i odwrotnie. Efektem tych braków, występujących od wielu lat, stała się obecna niemożność Paryża, aby doprowadzić do wspólnego i solidarnego wystąpienia w Berlinie. Punkt trzeci polskiej propozycji otwierał jednak drogę do uzupełnienia tej luki. Beck zwraca uwagę, że „powstanie szerszego konfliktu stworzyłoby oczywiście sytuację nową". Szerszego – to znaczy obejmującego grupę państw, które porozumieją się, aby wspólnie i solidarnie przeciwstawić się agresywnym dążeniom niemieckim. Beck nie ograniczał zakresu i form, w jakich te działania mogłyby być podjęte, tym samym dopuszczając również akcje polityczne i wystąpienia dyplomatyczne – czyli wystąpienia, których układ sojuszniczy z 1921 r. nie przewidywał. Stwierdził jedynie, że przy podejmowaniu nowych zobowiązań „rząd polski musi sobie zarezerwować możność zbadania i decyzji".
Jedyny wyjątek dotyczył ZSRR: „Zmuszony jestem przypomnieć, że od początku negocjacji francusko-sowieckich rząd polski zastrzegał się formalnie przeciwko jakiejkolwiek kolaboracji [współdziałaniu] na tle tego układu, ograniczając swoje stanowisko wobec Rosji do paktu o nieagresji". Wykluczało to udział Polski w porozumieniach zbiorowych obejmujących ZSRR jako współdecydenta, lecz nie ograniczało to w niczym normalnych stosunków dobrosąsiedzkich pomiędzy oboma państwami.
Powstanie nowej sytuacji, w której doszłoby do wspólnych działań wywołanych zagrożeniem ĈSR, wymagało unormowania stosunków polsko-czechosłowackich. „Dzisiejsze trudności Czechosłowacji wynikły w znacznym stopniu z jej polityki wobec mniejszości, przy czym mniejszość polska jest przez Czechów brutalnie pokrzywdzona – stwierdza polski minister w piątym punkcie swojej propozycji. – Zmuszony jestem ostrzec, że koncesje Pragi na rzecz jakiejkolwiek mniejszości z pominięciem Polaków wywołałoby bezzwłoczne napięcie między naszymi państwami. W obecnym stanie traktowania mniejszości polskiej, polska opinia publiczna nie zaakceptowałaby żadnej głębszej akcji na korzyść Czechosłowacji". Warto dodać, że w owym czasie – wiosną 1938 r. – cała antysanacyjna opozycja domagała się zgodnie i głośno zwrotu Zaolzia. Beck nie tylko wstrzymał się od tego żądania, lecz pominął też wszystkie pozostałe poważne zarzuty polskie wobec polityki Benesza. Doskonale rozumiał, że nadrzędną sprawą jest powstrzymanie Hitlera i obrona pokojowej stabilizacji Europy. W sytuacji, wymagającej pełnego zaangażowania, być może również militarnego, polskim żołnierzom trudno byłoby przelewać krew w obronie państwa represjonującego czy deprecjonującego ich rodaków.
Podsumowaniem całej propozycji Becka jest jej punkt szósty: „Potwierdzając, podobnie jak 7 marca 1936 r., naszą gotowość wypełnienia zobowiązań sojuszniczych w ramach istniejących umów oraz gotowość przyjaznej dyskusji na temat wszystkich nowych zjawisk, opartych na wzajemnym zrozumieniu interesów Polski i Francji, zmuszony byłem poczynić powyższe zastrzeżenia" – kończy swoją deklarację polski minister. Ten ostatni punkt propozycji polskiej zawiera dwa główne i niezależne od siebie elementy. Pierwszy jest tylko potwierdzeniem dotrzymania istniejących zobowiązań Warszawy, a więc nie wnosi nic nowego – gdy drugi stanowi wyraźną ofertę rozpoczęcia przyjaznej dyskusji zmierzającej zarówno do pogłębienia obowiązującego sojuszu, jak i poszerzenia go o obronę ČSR.
Propozycja Becka nie bez powodu odwoływała się do 7 marca, a nie do samego traktatu. Była to kwestia interpretacji sojuszu. Kolektywne kierownictwo Rzeczypospolitej na wniosek Becka przyjęło jednak w 1936 r. rozszerzoną interpretację: jeśli Francja zbrojnie odpowie na złamanie postanowień Locarno, to mimo tego, że Niemcy jej nie zaatakowali bezpośrednio, Polska rozpocznie natychmiast działania militarne. Francuzi zrozumieli to i docenili. Wprawdzie minister Pierre-Étienne Flandin nie ukrywał niechęci wobec Becka, który przez swoją deklarację postawił go w bardzo dwuznacznej sytuacji, lecz sojusz polsko-francuski uległ znacznemu wzmocnieniu. Nie tylko porzucono wcześniejsze pomysły uchylenia konwencji wojskowej, lecz zaczęto aktywnie rozwijać współpracę obu armii. Świadczyły o tym m.in. wzajemne wizyty gen. Maurice'a Gamelina w Polsce i gen. Edwarda Śmigłego-Rydza we Francji, ale zwłaszcza traktat w Rambouillet, zapewniający Polsce pomoc finansową i materiałową – jak na ówczesne możliwości Francji bardzo znaczną. Umożliwiła ona w następnych trzech latach przeprowadzenie rozbudowy i modernizacji armii polskiej. Deklaracja Becka z 24 maja 1938 r., odwołując się do marcowej sprzed dwu lat, tym samym stwierdzała, że Warszawa nadal będzie stosować rozszerzoną interpretację swych zobowiązań. Francuski rząd i armia nie mieli więc najmniejszych wątpliwości, że w wypadku wybuchu wojny Polska natychmiast stanie u boku Francji.
Takie przekonanie majowa deklaracja Becka tylko potwierdzała i aż do końca kryzysu sudeckiego Francuzi uznawali stanowisko Rzeczypospolitej za element stały w zmieniającej się sytuacji geostrategicznej. 12 września, gdy wojna wisiała na włosku, premier Daladier zadał szefom armii kluczowe pytanie: co zamierzają zrobić, aby czynnie wesprzeć Czechosłowację? Po pierwsze, uznano za bardzo mało prawdopodobne, aby Niemcy pierwsi zaatakowali Francję, gdyż tym samym spowodowaliby automatyczne przystąpienie do wojny Wielkiej Brytanii i Polski; dlatego, wedle słów generała Gamelina, „rząd francuski pozostaje panem sytuacji". Niemcy muszą podzielić swoje siły, aby równocześnie zaatakować i rozbić Czechosłowację, osłonić się przed Polską oraz powstrzymać ofensywę francuską. Na to, jak wielkie siły będą w stanie zgromadzić pomiędzy Renem a Mozelą, decydująco wpłynie postawa Polaków: czy będą bierni, czy rozpoczną ofensywę w wielkim stylu: „Rzecz jasna, jeśli da się odczuć, że nieprzyjaciel [na froncie zachodnim] załamuje się, albo jego wojska zostaną poważnie związane przez Polaków, albo jeżeli Italia zmieni front, sytuacja może się przekształcić na naszą korzyść". Ani francuski premier, ani szefowie armii nie zastanawiali się, jak postąpią Polacy. Było jasne, że wesprą Francję – i to we własnym interesie.
Również dla Warszawy było oczywiste, że w wypadku wojny Polska się w nią włączy. Jednym ze stałych elementów polityki polskiej było dążenie, aby wespół z Francją, z użyciem sił zbrojnych lub pod taką groźbą, powstrzymać, opóźnić lub ograniczyć remilitaryzację Niemiec. Poprzednie próby nie powiodły się, teraz los zsyłał następną okazję. Czy jednak Francja odważy się z niej skorzystać? To tłumaczyło militarne ruchy Polaków. Gdy w początkach września kryzys sudecki wszedł w ostrą fazę, 21 Dywizja Piechoty Górskiej, która jako jedyna obsadzała rejon przyległy do Moraw i zachodniej Słowacji, została przewieziona na Wołyń, aby wziąć udział w organizowanych tam manewrach. Był to wyraźny sygnał, że ČSR nie ma się czego obawiać i może wszystkie swoje siły skoncentrować przeciwko Niemcom. Później, gdy pozostała już naga alternatywa: albo wszystkie aneksyjne żądania niemieckie zostaną przyjęte (obejmowały one część Zaolzia z Bohuminem), albo wojna – utworzona została Grupa Operacyjna „Śląsk". Jej skład i lokalizacja przystosowane były do dwu ewentualności: albo presja na Pragę, jeśli ta przyjmie zadania niemieckie, albo natychmiastowe rozpoczęcie działań ofensywnych, gdy dojdzie do wojny z Niemcami.
Zupełnie innym torem pobiegły losy propozycji polskiej. Początkowo Francuzi przyjęli dość entuzjastycznie projekt Becka i zaczęli przygotowywać konferencję, aby sprecyzować nowe rozwiązania traktatowe. Bonnet osobiście zaangażował się i uzyskał od Pragi zgodę, że mniejszość polska uzyska wszystkie uprawnienia przyznane mniejszości najbardziej uprzywilejowanej (w praktyce: niemieckiej) i w tym samym czasie. Minister francuski zrozumiał, że poszerzenie sojuszu polsko-francuskiego i ewentualne porozumienie polsko-czechosłowackie tworzy sytuację geopolityczną uniemożliwiającą Hitlerowi rozpoczęcie wojny.
Nagle wszystko zostało zahamowane. Projekt przestał interesować Francuzów, nie zdobyli się jednak na słowo wyjaśnienia. Nie wiadomo, gdzie i kiedy zapadła taka decyzja i kto ją podjął. Najpewniej miała charakter nieformalny i nie została podjęta przez jakiekolwiek gremium rządowe. Takie kształtowanie opinii było typowe dla III Republiki. Możemy jedynie przypuszczać, że w tym wypadku ostateczną decyzję podjęto w jakichś nieformalnych kręgach pod wpływem Pragi. Benesz był przekonany, że Francja jest dostatecznie potężna, aby powstrzymać Hitlera. W takiej sytuacji pozyskanie Polski uznał za zbędne. Tak czy inaczej, faktyczne odrzucenie propozycji polskiej zadecydowało o dalszym, tragicznym biegu wydarzeń.
Skomentuj