Zgon Edwarda Śmigłego-Rydza obrósł w dziesiątki legend o charakterze spiskowym. Wiele z nich wynika z prostego faktu, że jakoś nikomu nie chciało się ustalić, dzień po dniu, kolejnych zajęć marszałka po jego powrocie do okupowanego kraju, ani ludzi, z którymi się spotykał, ani konspiracyjnych kwater w Warszawie. Nikt nie weryfikował wzajemnie sprzecznych relacji. Powtórzyła się sytuacja z Krakowa, gdzie nawet nie pokuszono się o zlokalizowanie willi, w której goszczono Śmigłego. Jest faktem, że jeszcze w Krakowie przy ul. Zaleskiego jednym z gości Śmigłego był Stefan Witkowski, szef „Muszkieterów”. Wiele wskazuje, że tam ustalono pierwsze ramy współpracy i dalsze kontakty marszałka z organizacją. W wyniku tego spotkania dwa dni później przy dworcu kolejowym w Warszawie Śmigły wsiadł do samochodu „Muszkieterów”. Twórcy sensacyjnych teorii dotyczących „wywrotowej” roli, jaką ponoć w kraju miał odegrać Rydz, nie zwracają jednak uwagi na fakt, że kontakty marszałka z organizacją Stefana Witkowskiego wydają się dość luźne. Przecież „Muszkieterzy” dysponowali doskonałymi lokalami konspiracyjnymi zarówno w Warszawie, jak i przyległych do okupowanej stolicy miejscowościach, a Śmigły z nich nie skorzystał. Twierdzą też niektórzy, że planowano przewrót, a nawet współpracę z Niemcami. Są to plany tak duże, że wymagają stałych kontaktów, dokładnego opracowania. Rola marszałka w tych zamierzeniach miała być niby kluczowa. W świetle powyższego zastanawiający jest fakt – wobec znaczenia, jakie miała postać byłego Naczelnego Wodza dla ekspedycji do Andersa, przyszłej akcji zaplanowanej i wykonanej przez organizację Stefana Witkowskiego – że to nie „Muszkieterzy” organizowali kolejne miejsca zakwaterowania Śmigłego w Warszawie, tylko Fieldorf – „Nil”.
Winien wiersz?
W mieszkaniu generałowej Jadwigi Maxymowicz-Raczyńskiej przy ul. Sandomierskiej 18 m. 6 w Warszawie marszałek spędził minimum 27 dni – w sporej części wypełnionych spotkaniami. W wolnym czasie wiele czytał, mając do dyspozycji obszerną bibliotekę gospodyni, a przed południem, jeśli było korzystne światło, poświęcał się ulubionemu malowaniu. Zmarł nagle i zapewne dlatego ta śmierć ubierana jest w coraz to nowe fakty i coraz bardziej fantastyczne teorie stojące na granicy wizji jasnowidza, bo nie znajdują one potwierdzenia w relacjach i niemożliwe są pod względem znanych reżimów czasowych i logicznych. Na ile mogą one przekraczać granice fantastyki historycznej, najlepiej świadczy wersja obarczająca winą za nagły zgon… Tak – trudno to nawet powiedzieć. Zawinić miał wiersz! Oto jego fragment:
„Do generała”
Do ostatniego mężczyzny!
Do ostatniej kobiety!
Miałeś bronić Ojczyzny.
Miałeś bronić Warszawy –
Generale! (...)
Wicher targa rumuńską nocą.
Próżno oczy i uszy zakryjesz –
Te upiory do okien łomocą –
Generale! My polegli. Ty żyjesz ?
Niech pan oczy i uszy zasłoni,
Niech pan w oknach zaciągnie firanki,
Bo tam stoją żołnierze – bez broni.
Tak jak wyszli na niemieckie tanki.
Bo tam stoi tłum rozgoryczony,
Który panu dawał, z gorzkiej biedy
Grosz ostatni – na „Fundusz obrony”
Ciała liche – na „ żywe torpedy”
Bo tam stoją warszawscy cywile,
Którzy z szarej warszawskiej ulicy
Uczynili polskie Termopile,
Gdy pan uniósł głowę ze stolicy.
Nie ukrywam, że lubię i cenię twórczość Mariana Hemara. Chylę czoło przed gigantycznym dorobkiem literackim, a przede wszystkim twórczością polityczną Hemara, głęboko w miłości do Polski zakorzenioną. Błąd jednak może zdarzyć się każdemu. Błąd w ocenie politycznej. Już Napoleon wiedział, że ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. Dopiero dziś wolno nam przeprowadzać analizy i oceniać postacie tamtych czasów. Wtedy, po wrześniowej klęsce, był tylko ból, gorycz, żal. Pełny tych uczuć jest wiersz Hemara. Jak jednak poezja ta powodować miała zgon marszałka? Autorką hipotezy jest znajoma generałowej Raczyńskiej, Maria Buterlewicz. Według jej opinii w jednej z książek należących do właścicielki mieszkania Śmigły znalazł kartkę ze wspomnianym wierszem, a jego treść spowodować miała wielką depresję psychiczną, a w konsekwencji śmierć. Bardzo sentymentalna to teoria, a przeczy jej także sama Maxymowicz-Raczyńska, stwierdzając, że marszałek kierowanego do niego wiersza nigdy nie poznał. Postać Marii Buterlewicz jest dla sprawy na tyle ważna, że wrócę do niej za chwilę.
Śmierć w sanatorium
W licznych teoriach spiskowych dotyczących śmierci Edwarda Śmigłego Rydza przewija się często nazwa podwarszawskiej miejscowości wypoczynkowej i sanatoryjnej. Marszałek miał umrzeć nie w mieszkaniu generałowej Maxymowicz-Raczyńskiej, ale w Otwocku, przetrzymywany w jednym z tamtejszych sanatoriów. Wypadki według tej właśnie hipotezy przebiegały następująco. Zawał 2 grudnia 1941 r. to legenda, którą specjalnie sfingowano, aby porwać Śmigłego. Marszałek został aresztowany na mocy rozkazu płk. Emila Fieldorfa przez kierowany specjalny oddział dyspozycyjny KG ZWZ nazywany „Zakładem Oczyszczania Miasta”. Przeniesiono go do nazywanej teraz „pakamerą” pracowni tapicerskiej sierżanta Jasińskiego przy Marszałkowskiej, gdzie warunki pobytu były bardzo złe. Efektem miało być zapalenie płuc (w niektórych materiałach: gruźlica). Po bliżej nieokreślonym czasie chorego umieszczono w Szpitalu Przemienienia Pańskiego, a później na ul. Słupeckiej, by kontynuować rekonwalescencję. Następnymi miejscami ukrycia marszałka były kolejno: budynek Braci Marianów na warszawskich Bielanach, bliżej nieznany, prywatny majątek gdzieś nad Bugiem, a w końcu sanatorium w Otwocku, gdzie według tej hipotezy Śmigły-Rydz miał umrzeć na gruźlicę 3 sierpnia 1942 r. Miejsce, w którym dokonano pochówku, nie jest znane.
W świetle dzisiejszej wiedzy zastanawiać może „otwocki ślad” zawarty w tej hipotezie, wiadomo już bowiem, że miejscowość ta znalazła się w strefie szczególnego zainteresowania gestapowskiego wywiadu w Warszawie, Sonderkommando IV AS, kierowanego przez prawdziwego asa, SS-Hauptsturmführera (kapitana) dr Alfreda Spielkera. Dzięki pracy gestapowskich konfidentów 7 lipca 1941 r. aresztowano szefa sztabu Komendy Głównej ZWZ płk. Janusza Albrechta ps. „Wojciech”, który w wyniku ciężkich przesłuchań powiedział gestapowcom wszystko, co wiedział. W niemieckich rękach znalazła się pełna struktura ZWZ, zadania i zakres prac tej organizacji konspiracyjnej – łącznie z nazwiskami i pseudonimami jej szefów. Albrecht zeznawał m.in.: „Kierownikiem Oddziału II jest major Wacław Berka, ur. 2.7.94, który prawdopodobnie przebywa w sanatorium koło Otwocka […]”. Fakt ten był całkowicie zgodny z prawdą, ponieważ Berka rzeczywiście ukrywał się w miejscu wskazanym przez Albrechta. Te informacje musiały mieć tragiczne skutki. I z czasem miały. Czyżby więc Otwock, pojawiający się we wspomnianej hipotezie, był „odpryskiem” z gestapowskich materiałów? Jeśli tak, to interesującym jest, kto miał do nich dostęp.
To jeszcze nie koniec różnorakich możliwości dotyczących śmierci marszałka, bo fantazja cuda potrafi czynić. Najśmieszniejsza jest stosunkowo nowa teoria spisku wspominająca o odnalezieniu czterech ampułek adrenaliny. Tę wersję wprowadziła do obiegu niedługo przed swą śmiercią Jadwiga Maxymowicz-Raczyńska. Zawiadomiła ona telefonicznie o swych nowych (?) podejrzeniach przebywającego na emigracji w USA dawnego członka „Muszkieterów”, Wacława Hryniewicz-Bakierowskiego, który przekazał następującą informację o rozmowie z Maxymowicz: „Pani Generałowa była bardzo podenerwowana, kiedy zwróciła się do mnie, że chce mi przekazać pewne dodatkowe wiadomości, wiążące się ze sprawą śmierci marszałka. Zaznaczyła, że krótko przed śmiercią doktor dał marszałkowi zastrzyk (adrenalina) z pudełeczka, w którym było 5 ampułek. Czyli pozostało – cztery… Dalej zaznaczyła, że ostatnio ona sama w nocy zapadła na sercowe dolegliwości. Wezwała znajomą pielęgniarkę. Ta powiedziała, że chce zrobić zastrzyk adrenalinowy, ale musi czekać do rana, bo apteki są zamknięte. Wtedy Generałowa przypomniała sobie owe 4 ampułki przechowywane przez nią od czasu śmierci Marszałka. Dała pudełeczka sanitariuszce. Ale… Sanitariuszka wzięła pudełeczko i powiedziała: »Pani Generałowo – to nie jest adrenalina – to jest czysta woda«. Wtedy Generałowa uświadomiła sobie, że wówczas marszałek otrzymał zastrzyk przed śmiercią nie adrenaliny, ale wody! Była przerażona tym faktem i pełna podejrzeń”.
Znajomy lekarz miał zasugerować Bakierowskiemu, że woda nie powinna spowodować śmierci, chyba że dodano do niej nieznany, zabójczy składnik. Ta karkołomna hipoteza wzbudzała tak duże podejrzenia, że o pomoc poprosiłem fachowców. Zespół medyczny (dr Mariusz Skopek i piel. dypl. Maria Madeja z ZPS w Tarnowie) wykonał próbę podobną do zabiegu, jaki miał być wykonany w mieszkaniu generałowej. Mimo szczególnej uwagi zwracanej na właściwości płynu w ampułce, a później strzykawce (konsystencja, lepkość, zapach), organoleptycznie okazał się on nie do odróżnienia od wody, a więc pielęgniarka nie mogła dostrzec różnicy przed podaniem leku Maxymowicz-Raczyńskiej. Jeśli nawet w ramach próby uwiarygodnienia owej nieprawdopodobnej teorii będziemy się starali założyć, że owa pielęgniarka była uczestnikiem gigantycznego spisku na życie marszałka, to okaże się, że nie mogła wiedzieć o lekach dla Rydza i konieczności ich podania.
Teorii spisku dotyczących śmierci Edwarda Śmigłego-Rydza opartych na doniesieniach o charakterze podobnym do siebie – jedna pani powiedziała drugiej pani – jest obecnie prawie tyle, co ludzi próbujących napisać cokolwiek w tej sprawie. Przeczą im jednak nie tylko znane dokumenty, lecz również zwykła logika.
O fakcie, że Edward Śmigły-Rydz ukrywa się przy ulicy Sandomierskiej 18 m. 6 w Warszawie, wiedzieli wszyscy, nie tylko zwolennicy i współpracownicy marszałka, lecz również jego nieprzyjaciele i wrogowie. Nie możemy w sposób ostateczny potwierdzić jego spotkania z Grotem, ale informację o Śmigłym musiał (!) przekazać Komendzie Głównej ZWZ Emil Fieldorf z racji zwykłej podległości służbowej. Posuwając się znacznie dalej, sądzić można, że o lokalizacji tajnej kwatery mogli wiedzieć nawet Rosjanie. Przypomnijmy sobie teraz postać Marii Buterlewicz – przyjaciółki generałowej Maxymowicz-Raczyńskiej. Dotychczas nikt nie zwrócił uwagi na jej osobę, a postać ta może być niebywale ważna ze względu na konspiracyjną działalność. Buterlewicz, tworząca jedną ze spiskowych teorii dotyczących śmierci Śmigłego, od 1939 r. była w konspiracji i pracowała w Komendzie Głównej ZWZ, a konkretnie w Biurze Informacji i Propagandy kierowanym od października 1940 r. przez Jana Rzepeckiego. I znów staje się niesłychanie nieprawdopodobne, by podległość służbowa nie spowodowała przekazania tak ważnej informacji, jak pobyt w Warszawie i miejsce ukrywania się byłego Naczelnego Wodza. O prosowieckich przekonaniach Rzepeckiego i infiltracji całego BIP wiemy dziś tak dużo, że można nabrać uzasadnionego przekonania, że wiadomość o tym mogła dotrzeć daleko na wschód, na biurka rosyjskich decydentów. Czy jednak reperkusje mogły pociągać za sobą ewentualny zamach na życie marszałka, lub tak skomplikowane logistycznie operacje, jak sfingowana śmierć i porwanie, oraz ukrywanie jego osoby? Otóż nie!
Bezpieczeństwo w niezwykły sposób zagwarantował sobie sam Śmigły-Rydz, deklarując pełne podporządkowanie kierownictwu ZWZ i chęć dalszej walki pod jego rozkazami. Wiadomym stawało się wtedy, że tracił poparcie znacznej części swych dotychczasowych zwolenników i przestawał dysponować realną siłą mogącą zagrozić interesom podziemia. Choć wcześniej dysponował znacznymi siłami i możliwościami, bo pamiętać należy, że sama ucieczka z internowania i przerzut do kraju kosztowały wielką wówczas sumę 100 tys. dolarów, to z chwilą złożenia takiej deklaracji tracił znaczenie i możliwość niezależnego działania. Przestawał stanowić jakiekolwiek realne zagrożenie. Nie można było dopuścić do współpracy, bo uniemożliwiał to nie tylko jego marszałkowski stopień wojskowy, najwyższy w polskim podziemiu, lecz również jego wpływy w środowiskach sanacyjnych, których skutki mogły być nieobliczalne w przypadku objęcia przez Rydza jakiegokolwiek stanowiska dowódczego. Zabójstwo stało się całkowicie zbędne, a nawet gdyby było potrzebne, to w każdej chwili można by go dokonać, pozorując akcję niemiecką – tak, jak nieco później zrobiono w przypadku szefa „Muszkieterów”, Stefana Witkowskiego. Symulowanie zgonu i przerzucanie gdziekolwiek Śmigłego było – wobec liczby jego zwolenników – również bardzo niebezpieczne. Wystarczyło więc zostawić go w mieszkaniu Maxymowicz-Raczyńskiej, gdzie mógłby spokojnie malować i pisać swoje wiersze, ograniczyć kontakty i spokojnie dezawuować jego działania, niszczyć szeptaną propagandą oraz fałszywymi informacjami jego dobrą opinię. Zwolennicy Władysława Sikorskiego mieli już w tego typu działaniach znaczną wprawę, bo podobne zakończyły się pełnym sukcesem w przypadku generała Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego w momencie nominowania tego ostatniego na stanowisko prezydenta Rzeczpospolitej. Inne akcje były zbędne.
Ostatnie dni marszałka
Jaka jest więc prawda o śmierci Edwarda Śmigłego-Rydza? Ze wszystkich, bardzo wielu, wiarygodnych, bo weryfikowanych dokumentów, zeznań i relacji, jakie posiadam w swoim archiwum, wynika jasno – marszałek zmarł na atak serca nad ranem 2 grudnia 1941 r. Podczas mojej pracy nad książką poświęconą „Muszkieterom”, Tadeusz A. Kisielewski zadał mi konkretne pytanie: „Czy jesteś pewien prawdziwości tego tak kategorycznego stwierdzenia? Czy jednak Rydz nie mógł być aresztowany przez ZWZ?”. Odpowiem zdecydowanie. Tak, jestem pewien. Świadczy za tym dosłownie wszystko, bo paradoksalnie dowodzi tego nawet wspomniana wyżej teoria związana z ampułkami adrenaliny. Pytanie niewątpliwego fachowca, jakim jest Tadeusz A. Kisielewski, zmusza jednak do nieco dokładniejszego wyjaśnienia sprawy. Wypadki poprzedzające zgon marszałka są powszechnie znane, mimo to muszę je teraz przypomnieć.
Pod koniec listopada Śmigły czuł się źle, lecz dobrą opiekę lekarską uzyskano dzięki dyrektorowi Szpitala Wolskiego, doktorowi Marianowi Piaseckiemu. Doktor był bratem Juliana Piaseckiego, nieodłącznego towarzysza marszałka. Dzięki temu chorego kilka razy wizytował w mieszkaniu Maxymowicz-Raczyńskiej ówczesny ordynator wymienionego szpitala, docent Uniwersytetu Warszawskiego, dr Jan Roguski. W wyniku badań, jak to opisał, nasuwały się mu wątpliwości, czy ostre bóle w górnej części brzucha, na które skarżył się Śmigły, są objawami ostrej martwicy trzustki, czy może stanów przedzawałowych serca. Konieczne było wykonanie badania elektrokardiograficznego, jednak ten właśnie pacjent nie mógł pojawić się przecież w żadnym warszawskim szpitalu. W całą sprawę wtajemniczono więc doktora Jana Trzebińskiego, który posiadał najlepszy wówczas w okupowanej stolicy przenośny aparat EKG firmy Siemens. Przenośny, nie znaczyło wówczas lekki oraz łatwy w transporcie i dr Roguski wspominał, że wtaszczenie tego dwuczęściowego sprzętu na ostatnie piętro kamienicy, w której mieszkała Maxymowicz-Raczyńska, stało się prawdziwym wyczynem. Badanie przeprowadzone przez doktora Trzebińskiego potwierdziło zawał serca. W opisie wykonanego EKG ze względów konspiracyjnych umieszczono nazwisko generałowej. Doktor Roguski wystawił wtedy cztery recepty – dwie z datą 28 listopada, trzecią datowaną 29 listopada i czwartą 1 grudnia. Nie zostały one jednak zrealizowane – prawdopodobnie dlatego, że Maxymowicz-Raczyńska, również chora na serce, posiadała w domu początkową partię leków, a w nocy z pierwszego na drugiego grudnia pacjent zmarł. Zarówno oryginały tych recept, jak i dołączona do nich relacja generałowej, przechowywane są w Instytucie J. Piłsudskiego w Nowym Jorku, a całość, łącznie z zawartymi w nich zaleceniami, opublikowano w czasopiśmie „Niepodległość” (t. XVII s. 220, Nowy Jork – Londyn 1984). Po wojnie, podczas remontu Szpitala Wolskiego, odnaleziono spisany na pergaminie swoisty „akt zgonu” marszałka, który obecnie znajduje się w zbiorach Wojskowego Instytutu Historycznego w Warszawie. Napisano tam, co następuje:
„Aktem niniejszym solennie stwierdzamy, by w stosownej chwili po powaleniu wroga podanym zostało do wiadomości Polaków oraz wszystkich innych Narodów, dla których walka o Niezależny Byt i Wolność Najwyższym Prawem i Obowiązkiem, że Naczelny Wódz Zbrojnych Sił Polskich w nierównej wojnie 1939 roku z barbarzyńskimi najeźdzcami z zachodu i wschodu Drugi Marszałek Polski EDWARD ŚMIGŁY-RYDZ zmarł na „angina pectoris”w konspiracji dnia 2 grudnia roku Pańskiego 1941 o godzinie 4ej na Ziemi Ojczystej w Stolicy Najjaśniejszej Rzeczpospolitej – bohaterskiej Warszawie –pod przybranym imieniem ADAMA ZAWISZY i pochowany został na cmentarzu Powązkowskim.
Dan w Warszawie dnia 2 miesiąca grudnia roku Pańskiego 1941. Dr med. Jan Rogowski, Prof. Dr Edward Loth, Dr med. Jan Trzebiński, inż. Julian Piasecki, Dr med. Marian J. Piasecki Dyrektor Szpitala Wolskiego, Józef Namysłowski Wiceprokurator Sądu Okr. (pis. oryg.)
Pamiętać należy, że oprócz osób podpisanych pod tym dokumentem bezpośrednimi świadkami śmierci Śmigłego-Rydza byli generałowa Jadwiga Maxymowicz-Raczyńska, która wykonała ostatni zastrzyk morfiny, co jest standardowym (10 mg) działaniem w przypadku ataku serca, oraz płk Marcin Zalewski nocujący w jej mieszkaniu ze względu na bardzo zły stan zdrowia marszałka. Pomijając wysoki status społeczny i moralny wymienionych osób, warto zwrócić uwagę na osobę podpisanego pod dokumentem Juliana Piaseckiego. Nie można posądzać go o jakąkolwiek współpracę przy fabrykowaniu fałszywych faktów związanych ze śmiercią marszałka. Nawet usiłując skonstruować nową formułę superspisku, jakim mógłby być fikcyjny zgon dla ukrycia Śmigłego zdekonspirowanego przed władzami ZWZ, to można mieć pewność, że w przypadku jego aresztowania zarówno Piasecki, jak i Witkowski rozpętaliby burzę, której ślady musiałyby pozostać do dziś. Nic takiego nie zaistniało.
Ostatnim dowodem na potwierdzenie zgonu Śmigłego-Rydza rankiem 2 grudnia 1941 r. jest paradoksalnie również późniejsza, spiskowa teoria Maxymowicz-Raczyńskiej o podaniu marszałkowi zastrzyku wody zamiast adrenaliny. Została ona już wyjaśniona, lecz sam fakt jej powstania wskazuje, że generałowa w śmierci marszałka upatrywała zdradę i zamach.
Skomentuj