Posłuchajcie opowiadania o Alku, Rudym, Zośce i kilku innych cudownych ludziach, o niezapomnianych czasach 1939–1943 roku, o czasach bohaterstwa i grozy. Posłuchajcie opowiadania o ludziach, którzy w tych niesamowitych latach potrafili żyć pełnią życia, których czyny i rozmach wycisnęły piętno na stolicy oraz rozeszły się echem po kraju, którzy w życie wcielić potrafili dwa wspaniałe ideały: braterstwo i służbę”. Tak rozpoczynają się „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, książka, która obrosła legendą jeszcze w czasach okupacji, kiedy została po raz pierwszy opublikowana. Kamiński napisał ją na podstawie relacji świadków tamtych wydarzeń, przede wszystkim tzw. pamiętnika „Zośki”, czyli relacji spisanej przez samego Tadeusza Zawadzkiego w ramach swoistej terapii po śmierci bliskich mu osób. Barbara Wachowicz, autorka wielu znakomitych książek dotyczących polskiego harcerstwa przed laty otrzymała od Aleksandra Kamińskiego list, w którym opisał, w jakim napięciu tworzył swoją gawędę: „(…) Gdy zdecydowałem się pisać dokonałem tego w ciągu kilku dni, może tygodnia? Odczuwałem to tak, jakbym był medium, przez które wypowiada się jakaś wielka siła, siła podstawowych wartości. I zawsze miałem poczucie, że nie jestem autorem «Kamieni», lecz tylko pośrednikiem w ich przekazaniu. Wszystko to się splątało, stopiło: miłość i żałoba po poległych chłopcach, jakieś wizje podstawowych wartości i chęć dania im wyrazu”. Dzięki temu powstało dzieło niezwykle uniwersalne, jedna z najpiękniejszych książek o prawdziwej męskiej przyjaźni, walce, patriotyzmie i konfrontacji młodzieńczych marzeń z twardą rzeczywistością. Właśnie ten uniwersalny przekaz sprawił, że powieść Kamińskiego stała się drogowskazem dla kolejnych pokoleń polskiej młodzieży i zagościła na liście szkolnych lektur. W jednym zgadzam się z jej krytykami, nie jest to książka, która zachwyca stylem, daleko jej do dzieł Żeromskiego czy Prusa. W tym wypadku ważniejsza jest jednak wspomniana uniwersalność powieści i jej potencjał wychowawczy.
W 1982 r. Jan Łomnicki na postawie „Kamieni na szaniec” wyreżyserował film fabularny, który dość wiernie rekonstruował opisane w powieści wydarzenia. Od tamtej premiery minęło już ponad 30 lat, czas był więc najwyższy, aby ktoś podjął się zadania zrobienia nowej filmowej adaptacji „Kamieni”. Tym kimś okazał się Robert Gliński, twórca m.in. znakomitego „Cześć,Tereska”. Kiedy film na początku marca tego roku wszedł na ekrany kin, na reżysera i jego ekipę posypały się gromy ze strony środowisk kombatanckich i harcerskich. Rada Fundacji Harcerstwa Drugiego Stulecia zarzuciła filmowi m.in. nierzetelne przedstawienie realiów historycznych okupowanej Polski i osób bohaterów. „Twórca ma oczywiście prawo do własnej wizji i oceny wydarzeń. Istnieją jednak granice interpretacji artystycznej obrazu postaci i wydarzeń w pełni udokumentowanych, a zwłaszcza osób żyjących współcześnie i znanych widzom” – napisali członkowie fundacji. Z kolei harcerska Fundacja „Pomarańczarnia” stwierdziła, iż „w filmie całkowicie zakwestionowany został etos polskiej konspiracji niepodległościowej oraz ideały, jakie przyświecały harcerzom Szarych Szeregów”. Przewodnicząca Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Ewa Borkowska-Pastwa napisała natomiast, że autorzy filmu na siłę przypisali tamtym bohaterom cechy dzisiejszych młodych ludzi: bunt wobec starszych, rodziców i przełożonych, rozwiązłość, lekceważenie zasad konspiracji i niejednoznaczny stosunek do patriotyzmu. Wojciech Feleszko, spadkobierca praw autorskich do „Kamieni na szaniec”, wnuk Aleksandra Kamińskiego i prof. Grzegorz Nowik, konsultant historyczny filmu – wycofali swoje nazwiska z czołówki.
– Idąc na premierę filmu, bałam się, że mocno się wzruszę, przecież to opowieść o bliskich mi osobach. Nie wzruszyłam się, wręcz przeciwnie, byłam wściekła – wspomina Danuta Rossman, adiutantka i bliska przyjaciółka Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”. Jeszcze ostrzej wypowiada się Barbara Wachowicz: – Pod tym filmem podpisałby się wielkimi literami pan Jan Kott, który w „Przekroju”, w roku pańskim bodaj 1946, opublikował recenzję „Kamieni na szaniec”, brzmiącą jak następuje: „Odrzuca mnie od tej książki. To jest groźna książka. Tak wychowywano pokolenie kondotierów, a nie żołnierzy i działaczy świadomych celów i sensu walki”. Tak dokładnie jest zrobiony ten film. Według pisarki filmowcy ukazali bohaterów jako grono zbuntowanych młodych ludzi, lekceważących podstawowe zasady konspiracji, podejmujących chaotyczne i nieprzemyślane działania.
Prawda głęboko ukryta
Robert Gliński otwarcie jednak przyznaje: „Moją intencją nie była rekonstrukcja faktów, ani tym bardziej weryfikowanie relacji świadków przedstawianych zdarzeń. W humanistyce już dawno upadła wiara w fakt historyczny. Nie ma obiektywnych wydarzeń. Każde jest inaczej postrzegane przez innego uczestnika. Dowolne wydarzenie zmienia się wraz z upływem czasu”. Rzeczywiście, jest w tym sporo prawdy, zwykle niemożliwe jest dotarcie do wszystkich źródeł i relacji opisujących jakiś fakt z przeszłości, i w rezultacie efekt pracy historyka jest zawsze mniej lub bardziej subiektywny (świetnie pokazał to Leszek Kołakowski w swoim opowiadaniu pt. „Legenda o cesarzu Kennedym”). Osobiście jednak uważam, że prawda obiektywna jednak istnieje i obowiązkiem historyka jest jej nieustannie poszukiwać, w miarę możliwości i zdobywanej wiedzy starać się do niej zbliżyć. Czy jest to również nakaz dotyczący artysty? Wydaje się, że w sytuacji, kiedy sięga on po konkretne, świetnie udokumentowane wydarzenie z przeszłości, które na dodatek dotyczy osób wciąż żyjących, jego swoboda twórcza powinna być ograniczona podobnymi zasadami warsztatowymi, jakie obowiązują naukowca.
Są oczywiście furtki pozwalające artyście uniknąć takich ograniczeń. Gliński i jego ekipa mogli przecież zrobić film opowiadający historię fikcyjną, luźno tylko opierającą się na faktach historycznych i odwołującą do przeżyć konkretnych osób. Coś w rodzaju kinowej wersji popularnego serialu „Czas honoru”. Filmowcy postanowili jednak swoje dzieło firmować tytułem słynnej powieści. Dlaczego? Jedynym sensownym wytłumaczeniem jest chęć zapewnienia sobie sukcesu promocyjnego i frekwencyjnego (adaptacja lektury równa się licznym wizytom w kinie dziatwy szkolnej). Łatwiej sprzedać coś, co wszystkim się mniej lub bardziej kojarzy, niż produkt zupełnie nowy. Przy innym założeniu mógł więc powstać dobry, oryginalny film o młodych ludziach walczących w podziemiu w czasie II wojny światowej (choć i w tym wypadku można mieć duże wątpliwości co do jakości efektu końcowego, jeśli weźmiemy pod uwagę jak bardzo swobodnie Gliński potraktował realia okupacyjne w obrazie, który ostatecznie zagościł w kinach; najlepszym tego przykładem jest całkowicie kuriozalna scena, w której, „Zośka” wyładowuje swoją złość, próbując staranować samochodem bramę komendy gestapo przy al. Szucha). Ostatecznie powstały zupełnie nieprawdziwe filmowe „Kamienie na szaniec”, nie mające nic wspólnego z książkowym pierwowzorem i faktami historycznymi.
Książka Aleksandra Kamińskiego to od kilku pokoleń szkolna lektura. Przy obecnym stanie czytelnictwa w naszym kraju, to film Glińskiego stanie się źródłem wiedzy i prezentacji historii dla młodzieży gimnazjalnej. Tymczasem jest to źródło, powiedzmy sobie szczerze, zatrute.
– Obawiam się, że jak młody człowiek pójdzie na ten film, to już mu wystarczy i książki nie przeczyta. Dlatego po jego obejrzeniu powiedziałam sobie, że jeśli gdzieś będę miała okazję opowiedzieć, o tym jak było naprawdę, to mimo mojego wieku, nie zawaham się i pojadę gdzie będzie potrzeba – mówi Danuta Rossman.
Autorzy „Kamieni na szaniec” zapowiedzieli już przygotowanie dla szkół materiałów dydaktycznych opowiadających o czasach okupacji, opartych na filmie. Może więc warto ponownie przypomnieć okoliczności, w jakich doszło do akcji pod Arsenałem i opowiedzieć o tym, jacy naprawdę byli „Rudy”, Alek”, Zośka” i inni harcerze Szarych Szeregów.
Harcerze-żołnierze
W listopadzie 1942 r. konspiracyjne harcerstwo, czyli Szare Szeregi, podzielono organizacyjnie na trzy grupy wiekowe: „Zawiszę”, „Bojowe Szkoły” i „Grupy Szturmowe”. „Zawiszakami” nazywano harcerzy najmłodszych w wieku 12–14 lat. W założeniu nie brali oni udziału w bezpośredniej walce i szkoleni byli przede wszystkim w zakresie łączności i służby ratowniczej. „Bojowe Szkoły” przeznaczone były dla harcerzy w wieku 15–17 lat. Ich zadania były znaczenie poważniejsze – mały sabotaż i szkolenia wojskowe. Elitą Szarych Szeregów były „Grupy Szturmowe”, podporządkowane Kierownictwu Dywersji Armii Krajowej („Kedywowi”) Członkowie „GS”-ów wykonywali poważne akcje dywersyjne i walczyli w oddziałach partyzanckich. Przechodzili także szkolenia w szkołach podchorążych oraz szkolenia na niższych dowódców. Warszawskimi „GS”-ami, z ramienia AK, dowodził ppor. Ryszard Białous „Jerzy”, stąd w terminologii akowskiej określano je mianem Oddziału Specjalnego „Jerzy”. Białous był bezpośrednim zwierzchnikiem Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”, który dowodził „GS”-ami ze strony Szarych Szeregów. Dlaczego w takim razie nazwisko Białous nie pojawia się w relacjach z akcji pod Arsenałem? „Jerzy” jeszcze w lutym 1943 r. musiał opuścić Warszawę i ukryć się w willi Handelsmanów w Brzozówce. Związane było to z aresztowaniem jego teścia, phm. Jana Błońskiego. Dowodzenie przejął więc tymczasowo „Zośka”.
18 marca dynamicznie rozwijające się warszawskie „Grupy Szturmowe” spotkał poważny cios – w swoim mieszkaniu na Grochowie, w wyniku zdrady, został aresztowany dowódca hufca-plutonu „Praga” Henryk Ostrowski „Heniek”. W jego mieszkaniu znaleziono m.in. adres Janka Bytnara, dowódcy hufca-plutonu „Południe”-„Sad”. W tym momencie „Zośka” i jego zwierzchnicy z AK popełnili duży błąd, nie zdecydowali się bowiem opróżnić lokali, których adresy mógł znać „Heniek” z materiałów konspiracyjnych. Jednym z takich lokali było mieszkanie Bytnarów. Gestapo pojawiło się tam w nocy z 22 na 23 marca, aresztując „Rudego” i jego ojca Stanisława. Matki i siostry „Rudego” nie było wtedy szczęśliwie w mieszkaniu. W piwnicy policjanci znaleźli wiele materiałów obciążających Janka. Niemal natychmiast rozpoczęło się niezwykle brutalne przesłuchanie aresztowanego. „To straszna była dla mnie chwila, coś się urwało, skończyło, uleciało w przestrzeń. Postała pustka” – pisał po aresztowaniu „Rudego” „Zośka”. W tamtym czasie przyjaźń, która ich łączyła, była już niezwykle silna. Mimo że znali się od czasów szkolnych, dopiero wspólna praca w Małym Sabotażu pozwoliła ich znajomości dojrzeć. Różni charakterologicznie („Zośka” skryty, nieco introwertyczny, „Rudy” żywiołowy, otwarty na kontakty z ludźmi) znakomicie uzupełniali się w pracy wychowawczej i dywersyjnej. Kiedy więc „Zośka” dowiedział się o aresztowaniu przyjaciela, niemal z miejsca podjął decyzję – trzeba go odbić.
Plan był niezwykle śmiały i nie miał precedensu w okupacyjnej rzeczywistości. Błędem jest jednak myślenie, że „Zośka” opracował go z godziny na godzinę. Wiedział on już wcześniej całkiem sporo o trasie, jaką przewożono aresztowanych z al. Szucha na Pawiak i zwyczajach konwojentów. Informacje te pochodziły od Konrada Okolskiego „Kuby”, który był przez pewien czas aresztowany i kilkakrotnie wożono go na tej trasie. Harcerze mieli także swojego człowieka w gmachu gestapo przy al. Szucha. Zygmunt Kaczyński „Wesoły”, komendant hufca „Południe”, bywał tam często jako akwizytor firmy
„E. Wedel”. Plan „Zośki” był śmiały, ale jednocześnie dobrze przemyślany, dlatego uzyskał poparcie Stanisława Broniewskiego „Orszy”, dowódcy Hufca Warszawa i Floriana Marciniaka, dowódcy całych Szarych Szeregów. Grupy Szturmowe to jednak było wojsko, do rozpoczęcia akcji potrzebna była zgoda AK. Majora Jana Kiwerskiego, który mógł podjąć taką decyzję, wbrew temu, co pokazano w filmie Glińskiego, naprawdę nie było wtedy w Warszawie. Jego zastępca kpt. Mieczysław Kurkowski „Mietek”, mimo nacisków „Zośki”, nie chciał wziąć na siebie takiej odpowiedzialności. Z tego też względu nie doszła do skutku pierwsza próba odbicia więźniów
23 marca, mimo że oddział zebrany przez Tadeusza Zawadzkiego czekał już na posterunkach.
„Zośka” był wściekły i rozgoryczony, ale nie wyładowywał swojej złości w taki sposób, w jaki pokazano to na filmie. Raczej skupił się na dopracowywaniu szczegółów następnego uderzenia. – Jestem przekonana, że mimo głębokiej przyjaźni między „Zośką” i „Rudym”, bez zgody dowództwa Tadeusz nie zdecydowałby się na atak na więźniarkę. Szare Szeregi to jednak było prawdziwe, bardzo karne wojsko, które słuchało rozkazów swoich przełożonych – zapewnia Danuta Rossman, adiutantka Zawadzkiego.
Ostatecznie do akcji doszło 26 marca. Kiwerski wrócił do Warszawy i niemal w ostatniej chwili, krótkim żołnierskim „Trzaskać”, wyraził zgodę na odbicie więźniów. Samego przebiegu akcji nie będę tu opisywał, wystarczy sięgnąć do „Kamieni na szaniec”, jednego z licznych opracowań, lub obejrzeć film Łomnickiego, który dość szczegółowo odtwarza przebieg tych wydarzeń. Wersja Glińskiego jest pod tym względem poprawna, jednak więcej w niej chaosu i przypadkowości, niż miało to miejsce w rzeczywistości.
Inna miara
Jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że twórcy najnowszej filmowej wersji „Kamieni na szaniec” uwspółcześnili bohaterów powieści mocno na siłę. Patrzenie na przeszłość przez pryzmat czasu teraźniejszego jest poważnym błędem i uproszczeniem. Beztroska współczesna młodzież jest oddalona o lata świetlne od tej z czasów okupacji. Nie oznacza to, że ci drudzy byli śmiertelnie poważni, odporni na porywy serca i całe dnie spędzali na samokształceniu, modlitwie lub walce z wrogiem. Trudno jednak mówić w ich przypadku o pełnej beztrosce. Nie dlatego, że nie chcieli tacy być, to raczej okoliczności zewnętrzne zmusiły ich do większej odpowiedzialności i podejmowania decyzji o olbrzymiej wadze. – Wiem, że dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale ci 20-letni chłopcy, byli wtedy bardziej dojrzali niż dziś są mężczyźni 40-letni – twierdzi Danuta Rossman. Doskonała przedwojenna szkoła, wartości wyniesione z domów rodzinnych i wychowanie harcerskie sprawiły, iż mimo młodego wielu byli w pełni świadomi tego, na czym polega i z jakimi zagrożeniami wiąże się walka konspiracyjna. I wbrew temu co pokazano w filmie, w walce tej wspierali ich najbliżsi. – W filmie – rodzice Rudego to zupełnie bezbarwne, nieciekawe postaci. Natomiast prof. Józef Zawadzki to opasły lękliwiec, któremu Zośka robi idiotyczną awanturę o rzekomy wpływ na odwołanie pierwszego terminu akcji pod Arsenałem, w dodatku zarzucając brak opieki nad chorą matką, co jest wyjątkowo krzywdzącym i niezasłużonym zarzutem – oburza się Barbara Wachowicz. Tymczasem profesor Józef Zawadzki – rektor Politechniki Warszawskiej, był uczonym europejskiej sławy, podczas okupacji organizował tajne nauczanie na wydziale chemii, a od 1940 r. był jednym z czołowych działaczy Biura Studiów Środków Walki Sabotażowo-Dywersyjnej i walnie przyczynił się do rozszyfrowania tajemnicy niemieckiej broni rakietowej. W jego domu w Zalesiu mieściła się baza dla instruktorów Szarych Szeregów. Jedynie wytworem wyobraźni twórców filmu jest pomysł, że spiskował on wspólnie z Kiwerskim, aby nie dopuścić do przeprowadzenia przez swojego syna akcji odbicia „Rudego”.
Nieprzeciętnymi ludźmi byli także rodzice Bytnara. Barbara Wachowicz opowiada o nich następująco: – Rodzice „Rudego” mieli życiorysy zupełnie jakby były wzięte z jakiejś powieści Żeromskiego. Ojciec – z najbiedniejszej wsi, brnący do wiedzy niby Radek z „Syzyfowych prac”, harcerz, żołnierz Legionów, stał się potem jednym z pierwszych polskich pedagogów tworzących szkoły integracyjne. Aresztowany razem z synem zginął w Oświęcimiu. Matka Zdzisława Bytnarowa – także pedagog – w powstaniu była czołową postacią Harcerskiej Poczty Polowej. Młodzież nadał jej piękny i zasłużony tytuł „Matula Polskich Harcerzy”.
Najmniej wiemy o rodzicach Alka. Ojciec – dyrektor Warszawskiej Fabryki Karabinów – odmówiwszy okupantowi współpracy przy produkcji broni został rozstrzelany już w listopadzie 1939 roku. Matka zaś została wywieziona do obozu koncentracyjnego.
– Kontakt między pokoleniami, przynajmniej w tych rodzinach warszawskiej inteligencji, z której pochodziło wielu żołnierzy Grup Szturmowych, a później batalionu „Zośka”, był dużo lepszy niż ma to miejsce dzisiaj. A już na temat udziału w konspiracji i walce zbrojnej nie spierano się wcale. Rodzice często sami działali w podziemiu i dobrze rozumieli swoje dzieci – opowiada Danuta Rossman. I przytacza historię ze swojego domu. – 1 września 1939 r. przebywałam w gospodarstwie położonym pod Górą Kalwarią. Tam dowiedziałem się, że wybuchła wojna. Miałam wtedy 17 lat. Poprosiłam mamę o zgodę na wyjazd do Warszawy, by wziąć udział w obronie miasta. Mama uważała jednak, że powinnam zająć się młodszym rodzeństwem i pomóc w obowiązkach domowych. Wtedy przyszedł mój młodszy o trzy lata brat i powiedział, że on mnie w tym zastąpi. I mama się zgodziła na mój wyjazd. My naprawdę wtedy wszyscy, i starzy, i młodzi uważaliśmy, że niepodległa Polska jest czymś najcenniejszym, czymś, o co warto walczyć.
Inne niż współcześnie było także wtedy podejście do miłości i seksu. Wielu historyków, oraz świadków historii twierdzi, że olbrzymim nieporozumieniem jest przykładanie dzisiejszej obyczajowości do tamtych czasów. Na przykład przedmałżeński seks wykraczał daleko poza przedwojenne normy obyczajowe i wychowawcze. Nikt nie twierdzi, że tamta młodzież o seksie nie myślała i gremialnie żyła w celibacie. Z różnych jednak względów musiała i zwykle potrafiła nad swoim pożądaniem zapanować. Nie twierdzę, że było tak w każdej grupie i w każdej sytuacji, ale akurat ówcześni harcerze wedle dzisiejszych miar byli dość konserwatywni w tej dziedzinie. Danuta Rossman wspomina, jak kiedyś znajomi chłopcy zdradzili jej, że jeden ich wspólnych kolegów współżyje z kobietą. – Opowiadali jednak o tym jak o czymś nadzwyczajnym – mówi adiutantka „Zośki”.
W czasie okupacji ze zrozumiałych względów możliwości wspólnego spędzania czasu i zabawy były mocno ograniczone. Nie oznacza to, że na twarzach dziewcząt i chłopców zaangażowanych w konspirację nigdy nie gościł uśmiech i nigdy nie schodziło z nich napięcie. Często potrafił ich rozbawić „Alek”, żywy, porywczy młodzian, którego trzymały się przeróżne figle. Wspomina Danuta Rossman: – Jeździliśmy do majątku Łukaszówka w Łomiankach, by pomagać gospodarzom w pracach na roli. Pewnego razu „Alek” znalazł na strychu przedwojenny cylinder. Założył go na głowę, a że chłopcy pracowali w strojach gimnastycznych, wyglądał przekomicznie. Tak ubrany poszedł do obórki wyprowadzić krowę na pastwisko. Ta się jednak zaparła i za nic nie chciała się ruszyć. Zaczął jej wymyślać i grozić widłami. W drzwiach obory stanęła gospodyni i mówi: „Alek do krowy z widłami, przecież to też kobieta”. Alek odrzucił widły, stanął we wrotach, ukłonił się nisko cylindrem i powiedział „Pani krowa będzie uprzejma wyjść na pastwisko”. I krowa oczywiście powolutku wyszła z obory.
Mimo swojego sowizdrzalskiego charakteru Alek był jednocześnie osobą bardzo refleksyjną, to właśnie jego jedynego z trójki przyjaciół nachodziły największe wątpliwości związane z walką zbrojną, (o czym nieco dokładniej wspomina Barbara Wachowicz w wywiadzie zamieszczonym na kolejnych stronach). Kiedy jednak musiał wybierać, nie wahał się. Cel, czyli walka o wolną Polskę, był dla niego priorytetowy. Podobnie uważali jego koledzy z oddziału. Z pewnością żaden z nich nie podchwyciłby słów piosenki Marii Peszek, w której artystka wykrzykuje, że nie oddałaby Polsce ani jednej kropli krwi. Przy okazji warto wspomnieć, że żadna z zachowanych relacji nie mówi o tym, by kiedykolwiek Tadeusz Zawadzki, myślał o popełnieniu samobójstwa, co sugerują twórcy filmu „Kamienie na szaniec”. Nie miał takich myśli nawet w chwili załamania po śmierci przyjaciół. „Pędzimy w dół po stoku. Strzały, huk filipinek. Wbiegam za Andrzejem Morro, tuż za Zośką, który wskakuje na ganek – w oknie – błysk. Zośka zatrzymuje się, przegina do przodu i pada…” – tak relacjonował moment śmierci kolegi Jan Więckowski „Drogosław”.
Danuta Rossman własnoręcznie postawiła pierwszy brzozowy krzyż na późniejszej kwaterze batalionu „Zośka”. Stanął nad grobem „Rudego”. Potem tuż obok spoczęli „Alek” i „Zośka”. Tuż po wojnie wyrósł w tym miejscu las brzozowych krzyży. Z 29 uczestników akcji pod Arsenałem wojnę przeżyło 11 harcerzy. Batalion „Zośka” i inne harcerskie oddziały w powstaniu znajdowały się prawie cały czas na pierwszej linii walk, ponosząc olbrzymie straty. Wielu żołnierzy Szarych Szeregów prześladowała potem komunistyczna bezpieka. Z pewnością swoim godnym życiem zasłużyli więc na to, aby opowiadać o nich prawdziwie.
Skomentuj