Życie postaci historycznych nie wydaje się wiele łatwiejsze od zwyczajnego ziemskiego życia. W tym drugim życiu, w pamięci następnych pokoleń, także trwa bezwzględna rywalizacja bohaterów, obecne są intrygi, pomówienia, oskarżenia, awantury i niekończące się polskie spory. Jedni wygrywają, inni wyraźnie usuwają się w cień. W czasach, kiedy żyli, czyli u schyłku II Rzeczypospolitej, bez wątpienia najważniejszy dla Polaków był prezydent Mościcki, po nim chyba marszałek Śmigły, który mniej czy bardziej elegancko załatwił sobie administracyjnie drugą pozycję w państwie. Kolejne miejsce zajmował płk Beck, jedynowładca w obszarze polityki zagranicznej, po nim wicepremier Kwiatkowski rządzący gospodarką, a gdzieś daleko za nimi lokował się premier Rzeczypospolitej Sławoj Składkowski.
Dzisiaj, 75 lat po wojnie, okazuje się, że dla historii postacią najatrakcyjniejszą, najciekawszą, na stałe obecną w dyskusji o polskiej wojnie, o ówczesnych decyzjach i wyborach, o winach i zasługach, bezsprzecznie jest płk Józef Beck. Czasem pojawia się jeszcze przelotnie tyleż przegrany, co zafałszowany Śmigły. I to tyle. Nieszczęsnego prezydenta nie pamięta już nikt, że o reszcie orszaku nie wspomnę. Za to Beck święci triumfy nieznane za życia. A to wpakował Polskę w niepotrzebną, przegraną wojnę, a to ocalił Polskę, umiędzynarodawiając konflikt z Niemcami, a to wykazał się inteligencją, a to skompromitował się głupotą i krótkowzrocznością. Bo przecież wielki marszałek wyraźnie im mówił: „Wy w tę wojnę beze mnie nie leźcie, bo wy tę wojnę beze mnie przegracie”. Rzecz jednak w tym, że do dziś Polacy nie są pewni: wygrali czy przegrali? Jak się zdaje, kluczem do rozwiązania tej zagadki jest minister czy – jak chcą inni – pułkownik Józef Beck.
Agent niemieckiego wywiadu?
Cała ta historia ciągle wydaje się tajemnicą. Co więcej – staje się przykrym skandalem. Oto ledwie kilka lat temu, w sierpniu 2009 r., Rosjanie ujawnili, że polski minister spraw zagranicznych płk Józef Beck był agentem niemieckiego wywiadu. Oskarżenie to znalazło się w komentarzu do jakiegoś filmu dokumentalnego. Chodzi jednak o to, że autorem tego komentarza okazał się gen. porucznik Wadim Aleksiejewicz Kirpiczenko, jeden z byłych szefów KGB. Kirpiczenko w swej bogatej karierze sowieckiego arcyszpiega przez wiele lat stał na czele afrykańsko-frankońskiego wydziału KGB, był też długoletnim szefem nielegalnego wywiadu. Przy takim stażu pracy trudno mu zarzucić brak wiedzy i kompetencji. Co prawda, kiedy pracował nad komentarzem do tego filmu, dawno był już na emeryturze, ale w służbach na całym świecie emerytura to pojęcie wysoce umowne. Kiedy więc szef największej i najskuteczniejszej agencji wywiadowczej na świecie rzuca publicznie podobne podejrzenie, to należy się domyślać, że nie jest ono gołosłowne. W ślad za owym oskarżeniem nie poszły jednak żadne szczegóły, żadne dokumenty, żadne rozwinięcie. W 2009 r., gdy wokół tego filmu wybuchła afera, gen. Kirpiczenko od czterech lat już nie żył. Nikt więc nie był w stanie odpowiedzieć Polakom na pytanie, czy to prawda, że nasz wielki minister, wspaniały dyplomata i polityk był w istocie niemieckim agentem!
Sfinks z ulicy Wierzbowej
W rumuńskich sidłach
List Łubieńskiego
Beck został internowany
Skomentuj