Na jednej z pierwszych kart albumu „Powstanie warszawskie. Najważniejsze fotografie” znajdziemy nieco tajemnicze i metaforyczne zdjęcie. Jest sierpień 1944 r. Nieznany powstaniec (widzimy tylko zarys jego sylwetki) wychodzi z zacienionej bramy jednej z warszawskich kamienic na zalaną słońcem ulicę. Przyglądając się tej fotografii mam nieodparte wrażenie, że ukryta jest w nim jakaś dodatkowa symbolika, że ów żołnierz właśnie opuszcza mroki okupacji i kieruje się do rozświetlonej krainy wolności. Ten zatrzymany kadr, ulotna chwila zaklęta na fotograficznej kliszy jest przepięknie niedopowiedziany i pokazuje z jaką mocą potrafią przemawiać do nas zdjęcia, szczególnie wykonane w tak szczególnym momencie, na zakręcie naszych dziejów. Ani bohater tego ujęcia, ani jego twórca, ani chyba nikt inny z powstańców i mieszkańców Warszawy nie przypuszczał wtedy, że ta wymarzona wolność będzie dana jedynie na krótki moment, że słońce oświetlające warszawskie ulice szybko zniknie przesłonięte dymem pożarów, a śmierć stanie się wszechobecna. 1 sierpnia 1944 r. młodzi ludzie uderzyli na znienawidzonego okupanta niemieckiego, na pewno nie po to, aby zaspokoić niezdrowe ambicje swoich nie zawsze kompetentnych dowódców, nie zrobili tego także dla splendoru, czy jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli celebryckiej sławy. Po prostu, zwyczajnie, chcieli w końcu poczuć że są u siebie w domu, że są wolni i nic już nie grozi ich bliskim. Chcąc nie chcąc stali się jednak bohaterami, bohaterami w sensie moralnym, wojskowym, ogólnoludzkim, ale także bohaterami powstańczych fotografii i kronik filmowych. A razem z nimi coraz bardziej umęczona ludność cywilna stolicy.
Skomentuj