Dziadek Jeffersona Davisa był walijskim emigrantem o skromnych korzeniach. Ojciec, Samuel Davis, za służbę w armii amerykańskiej w czasie wojny o niepodległość otrzymał ziemię w Georgii, ale nie osiadł tam na stałe. Po krótkim czasie spędzonym w Kentucky zbudował farmę w Missisipi. W żadnym razie nie można go uznać za bogatego plantatora, był raczej skromnym farmerem posiadającym kilku niewolników, z którymi pracował w polu. Nigdy nie osiągnął sukcesu ekonomicznego. Jefferson Davis urodził się w 1808 r. w Kentucky jako dziesiąte dziecko w rodzinie. Pierwsze imię otrzymał na cześć urzędującego prezydenta Thomasa Jeffersona, a drugie – Finis (co znaczy „koniec”) – wyrażało intencje ojca co do zakończenia powiększania rodziny. Zaledwie rok później w tym samym stanie w rodzinie o podobnym statusie urodził się Abraham Lincoln, który w przyszłości stanie się symbolem innej Ameryki niż Davis, mimo że ich korzenie są bardzo podobne.
Davis został przez ojca osierocony w młodym wieku, ale miał o 20 lat starszego brata Josepha, który zastępował mu ojca w młodości i pomagał w dorosłym życiu. Joseph był prawnikiem i zrobił karierę w Missisipi, gdzie stał się jednym z najbogatszych plantatorów. Dzięki finansowej pomocy brata Davis otrzymał solidną edukację – skończył katolicką szkołę w Kentucky, kształcącą według klasycznych wzorców, następnie trafił na Uniwersytet w Transylwanii, należący wówczas do najlepszych w Ameryce, a wreszcie został przyjęty do West Point. Jako polityk Davis został zapamiętany jako chłodny, pełen dystansu do innych, niemal kostyczny człowiek. Młodość tego nie zapowiadała. W West Point, gdzie jego kolegami byli przyszli generałowie Konfederacji – Robert E. Lee, Andrew S. Johnston i Joseph E. Johnston – należał do najbardziej rozrywkowych studentów i w swoim roczniku ukończył studia z 23. lokatą na 32 studentów.
W czasie służby wojskowej po ukończeniu akademii brał udział w wojnie z Indianami – warto odnotować, że jego zadaniem była eskorta pokonanego wodza Indian o przydomku Black Hawk, którego traktował z szacunkiem należnym przywódcy pokonanych wojsk. Wtedy też zakochał się z wzajemnością w Sarah, córce swojego dowódcy, pułkownika Zachary’ego Taylora, późniejszego prezydenta. Mimo że ojciec był przeciwny związkowi córki z żołnierzem bez koneksji, nie zniechęciło to zakochanych i wzięli ślub. Jako cel podróży poślubnej młoda para wybrała plantację siostry Davisa w Luizjanie. Tam wydarzyło się nieszczęście – oboje zarazili się malarią, w wyniku której Sarah zmarła, a Jefferson na długo stracił przytomność, ale powrócił do zdrowia. Tragedia pozostawiła w nim trwały ślad.
Plantator
Davis na blisko dziesięć lat zamknął się na swojej plantacji Brierfield, którą zakupił wraz z niewolnikami dzięki pomocy brata.
Ten okres miał decydujące znaczenie dla ukształtowania jego stosunku do niewolnictwa, ustroju Stanów Zjednoczonych, ale także jego charakteru. Czas dzielił między pracę i lektury. Bogata biblioteka brata dostarczała mu pod dostatkiem książek. Czytał dużo dzieł Szekspira (jak Lincoln), powieściopisarzy angielskich i – jak większość południowców – Waltera Scotta. Studiował także dokładnie zapisy debat konstytucyjnych z czasu uchwalenia amerykańskiej konstytucji. Jego głęboka znajomość myśli założycieli Stanów Zjednoczonych pochodzi z tamtego okresu. Według współczesnego konserwatywnego publicysty Thomasa Fleminga jego formacja intelektualna była najwyższej jakości. „Można bezpiecznie powiedzieć – pisze Fleming – że przez pewien czas nikt w życiu publicznym nie mógł twierdzić, że jest mu równy w wykształceniu i elokwencji, a jeszcze w mniejszym stopniu, jeśli chodzi o siłę charakteru i zasady, co sprawiło, że był podziwiany nawet przez swoich adwersarzy”.
Davis stał się wówczas także oddanym plantatorem. Warto poświęcić trochę miejsca tej szczególnej instytucji starego Południa. Od pierwszego transportu niewolników do Ameryki w 1618 r. aż do końca sytemu niewolniczego po wojnie secesyjnej instytucja ta podlegała przemianom. Początkowo zakorzeniła się w Wirginii („matce wszystkich stanów”) oraz innych stanach leżących na wybrzeżu Atlantyku (na południe od granicy oddzielającej Pensylwanię od Maryland). Na początku XIX w. plantacje z ich nieefektywną siłą roboczą wydawały się instytucją na wymarciu. Sytuacja zmieniła się znacząco wraz z rozwojem przemysłu włókienniczego w Wielkiej Brytanii i wzrostem popytu na bawełnę. W związku z wyjałowieniem ziemi wskutek jej niewłaściwego użytkowania plantatorzy zaczęli poszukiwać żyźniejszych terenów, gdzie przenosili się wraz z niewolnikami (bądź kupowali nowych). W szybkim tempie powstawały nowe stany niewolnicze – w 1812 r. Luizjana, w 1817 r. Missisipi, w 1819 r. Alabama, w 1821 r. Missouri, w 1836 r. Arkansas i w 1845 r. Teksas. W tych stanach pojawił się nowy gatunek plantatorów, którzy mieli na uwadze głównie cel komercyjny – chcieli osiągać jak największe korzyści z plantacji.
Jefferson Davis i jego brat byli nietypowymi plantatorami. Davis, idąc za przykładem brata, wprowadził na swojej plantacji rozwiązania gdzie indziej nieznane. Stworzył szpital i otoczył niewolników opieką. Powołał do życia sąd złożony ze starszyzny murzyńskiej, który wydawał wyroki w razie wykroczeń popełnionych przez niewolników (sam miał prawo łaski i łagodzenia wyroków, z czego często korzystał). Dał też wybranym niewolnikom prawo do prowadzenia sklepu na terenie plantacji oraz produkcji żywności na własne potrzeby. Wbrew powielanej w filmach propagandzie historycznej, klasa plantatorów nie składała się z pożądliwych sadystów, dzielących swój czas na chłostę i seksualne wykorzystywanie niewolnic. Tacy oczywiście się zdarzali, jednak większość traktowała z odpowiedzialnością swoje obowiązki.
Davis nie uważał niewolnictwa za instytucję naturalną, lecz historyczną. Można powiedzieć, że ulegał złudzeniu podzielanemu przez wielu przedstawicieli jego klasy, którzy sądzili, że niewolnictwo jest formą dobroczynności wobec ludzi o barbarzyńskich obyczajach, niezdolnych do wolności. Uważał, że wraz z uzyskaniem przez niewolników moralnej dojrzałości instytucja ta będzie skazana na zagładę. O poważnym traktowaniu tego poglądu świadczy jego stosunek do niewolników. Jego osobistym służącym, którego później mianował dozorcą majątku, był niewolnik James Pemberton. Davis często prowadził z nim rozmowy i odnosił się do niego z szacunkiem.
Polityk
Z samotności wyrwała Davisa pasja polityczna i drugie małżeństwo. Za pośrednictwem brata poznał Varinę Howell, 17 lat młodszą kobietę z dobrej rodziny mieszkającej w Natchez (wówczas bogatym mieście w Missisipi, gdzie wielu plantatorów miało swoje rezydencje). Prawie 10 lat po śmierci pierwszej żony Davis ożenił się po raz drugi. W 1845 r. został wybrany do Izby Reprezentantów. Zanim objął urząd prezydenta Konfederacji, brał jako ochotnik udział w wojnie z Meksykiem, co przysporzyło mu sławy, był cenionym sekretarzem wojny w okresie prezydentury Franklina Pierce’a, a wreszcie jednym z najbardziej wpływowych senatorów Południa. Jego rodzimy stan był podzielony na północ, gdzie większość popierała bardziej „populistyczną” Partię Demokratyczną, i południe, gdzie sympatyków mieli konserwatywni wigowie.
Davis charakterologicznie pasował raczej do wigów (prowadzenie kampanii polegającej na składaniu obietnic uważał za rzecz poniżej jego godności), ale ostatecznie związał się z Partią Demokratyczną. Kiedy jego przyszła żona spotkała go po raz pierwszy, napisała w liście do matki: „Jest człowiekiem kulturalnym, mimo że jest demokratą”.W sporach, które zdominowały debaty w Kongresie w tamtym czasie, Davis bronił interesów Południa. Najważniejszy problem dotyczył statusu niewolnictwa na nowych terytoriach przyjmowanych na prawach stanów. Generalnie omawiano trzy rozwiązania: zakaz niewolnictwa, jego dopuszczalność i pozostawienie rozstrzygnięcia tej kwestii mieszkańcom nowo utworzonych stanów. Kongresmeni z Partii Demokratycznej dzielili się na zwolenników pierwszego i drugiego rozwiązania, abolicjoniści, którzy znaleźli schronienie w powstałej wówczas Partii Republikańskiej (w wyborach prezydenckich w 1856 r. po raz pierwszy wystawiła swojego kandydata – Johna C. Fremonta), chcieli całkowitego zniesienia niewolnictwa.
Przyjęta w 1854 r. ustawa (Kansas-Nebrasca Act), pozostawiająca rozstrzygnięcie kwestii niewolnictwa osadnikom, nie zadowalała nikogo spośród najgorętszych uczestników sporu. Abolicjoniści przestrzegali przed rozszerzeniem władzy właścicieli niewolników na inne stany oraz podbojem przez nich tych terytoriów. Południowcy obawiali się zaburzenia równowagi w Kongresie i mniejszościowego statusu Południa w Unii, co skazywałoby ich na łaskę przedstawicieli wolnych stanów. Atmosferę podgrzewały różne incydenty, takie jak nieudana próba wzniecenia powstania niewolników w Wirginii przez fanatyka Johna Browna. Wreszcie wybór kandydata Partii Republikańskiej Abrahama Lincolna na prezydenta w 1860 r. (wroga mu propaganda nazywała go „czarnym republikaninem”) dla niektórych południowców był przelaniem czary goryczy. Secesja Karoliny Południowej w grudniu 1860 r. uruchomiła lawinę. Warto zauważyć, że Davis w tych sporach nie stał po stronie radykałów domagających się secesji; był zwolennikiem zachowania Unii, ale bronił także prawa stanów do secesji, które uważał za fundamentalny punkt konstytucji. 21 stycznia 1861 r., gdy stan Missisipi ogłosił secesję, Davis złożył rezygnację ze swojego miejsca w Senacie (nazwał ten dzień „najsmutniejszym w swoim życiu”).
Prezydent Konfederacji
Po rezygnacji z mandatu senatora wrócił chory na swoją plantację. O zbliżającej się wojnie myślał z przerażeniem, ale uważał ją za nieuchronną. Sadził, że jako były oficer i sekretarz wojny zostanie powołany do armii jako jeden z generałów. Tymczasem konwencja Konfederacji odbywająca się w Montgomery w Alabamie wybrała go na urząd prezydenta. Nie można powiedzieć, że wybór był całkowitym zaskoczeniem, ale z pewnością nie był oczywisty. Przed głosowaniem Davisa wymieniano jako kandydata na szefa sztabu, a w roli prezydenta wielu widziało Roberta Toombsa, popularnego senatora z Georgii. Wybór Davisa był podyktowany różnymi względami. Warto wskazać, że w lutym 1861 r. do Konfederacji przyłączyło się 7 spośród 11 stanów, które ostatecznie ogłosiły secesję. Kandydatura Jeffersona Davisa, podobnie jak wiceprezydenta Konfederacji Aleksandra H. Stephensa, uważana była za umiarkowaną i miała nie zrażać stanów, które nadal wahały się przed wystąpieniem z Unii (jak Wirginia). Wybór ten był też odzwierciedleniem kryzysu przywództwa politycznego na Południu. Nie oznacza to wszakże, że Davis był miernym politykiem. Jeśli jednak będziemy pamiętać, że to z Południa pochodziła przed wojną domową większość prezydentów Stanów Zjednoczonych (w tym tacy giganci jak Waszyngton czy Jefferson) oraz wielu wybitnych kongresmenów (np. John C. Calhoun), to dostrzeżemy różnicę.
Historycy często podkreślali kontrast między niezwykle wysoką jakością wojskowego przywództwa Konfederacji a przeciętnością przywództwa politycznego. Ocena ta wydaje się jednak niesprawiedliwa. Wszakże wśród generałów Konfederacji byli nie tylko wojskowi geniusze pokroju Roberta E. Lee czy „Stonewalla” Jacksona, ale także dowódcy przeciętni. Zważywszy potencjał obu stron, wydaje się, że Konfederacja nie miała szans: po stronie Unii było 21 mln wolnych ludzi, po stronie Konfederacji – 5,5 mln wolnych białych (plus 3,5 mln niewolników oraz ok. 250 tys.wolnych Murzynów).
Przemysł był skoncentrowany na Północy, podobnie jak flota i infrastruktura transportowa. Ktoś dowcipnie zauważył, że losy wojny mogłyby się potoczyć inaczej tylko wtedy, gdyby Lincoln z Davisem zamienili się rolami.
Oprócz przewagi Unii, którą widać w statystykach, słabością Południa było uwikłanie się w trudności doktrynalne. Południowcy zbuntowali się w imię obrony konstytucji, praw stanów, wolnego handlu i niewolnictwa. Do skutecznego prowadzenia wojny potrzebna była ściślejsza koncentracja władzy w rękach przywództwa Konfederacji, aktywna polityka gospodarcza, ograniczanie praw obywatelskich i włączenie niewolników do wojny. Lincoln zrobił to wszystko i jeszcze więcej. Wśród przywódców Konfederacji (np. wiceprezydent Stephens) takie kroki wywoływały zdecydowany opór. Davis zdawał sobie sprawę z konieczności pogwałcenia własnych zasad dla zwycięstwa wojennego, co niektórzy historycy uważają za dowód jego przenikliwości. Niektóre z tych rzeczy udało mu się przeforsować. W kwietniu 1865 r. mieszkańcy Richmond widzieli nawet oddziały złożone z niewolników, które zamierzano wprowadzić do walki. Wszystko jednak za późno.
Ostatnie lata
W trakcie wojny poparcie dla Davisa na Południu malało. Nazywano go nawet „dyktatorem”. Sytuacja jednak zmieniła się po zakończeniu wojny. Davis nie chciał się poddać do końca. Już po kapitulacji generała Lee pod Appomattox Davis przebił się w ukryciu na głębokie Południe, gdzie chciał kontynuować wojnę. W kwietniu został zamordowany Lincoln, a o udział w spisku na jego życie oskarżono także Davisa. Za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości 100 tys. dolarów. Zdobyli ją złodzieje w mundurach Unii, którzy podczas rabunków w Georgii przypadkowo natrafili na jego obóz.
Po schwytaniu Davis został uwięziony w twierdzy Monroe, a historia jego uwięzienia odkrywa małość zwycięzców. Lincoln był zwolennikiem bardziej pojednawczej postawy wobec konfederatów. Jego następca Andrew Johnson, dawny senator ze stanu Tennessee, pogardzany przez Davisa, żywił nienawiść do konfederatów, w tym osobiście do Davisa. Zwycięzcy chcieli zorganizować mu proces pokazowy, oskarżając o zdradę. W wiezieniu potraktowali go jak kryminalistę i zakuli w kajdany. Odcięto go od kontaktów ze światem, w tym z najbliższą rodziną, i poddano serii upokorzeń. Lekarz więzienny, który został oddelegowany do opieki nad Davisem, był pod wielkim wrażeniem godności, z jaką znosił on swój los (napisał nawet na ten temat książkę). Wieści o losie, jaki spotkał byłego prezydenta Konfederacji, wywołały falę sympatii do niego nie tylko na Południu, ale też na Północy oraz w Europie. Papież Pius IX wysłał więźniowi własnoręcznie wykonaną koronę cierniową wraz ze swoim portretem i cytatem z Biblii. Nawet wśród najbardziej zagorzałych abolicjonistów podniosły się głosy w obronie Davisa. Dwaj spośród nich, Horace Greeley i Gerrit Smith, przy pomocy milionera Corneliusa Vanderbilta zorganizowali kampanię, która doprowadziła do jego zwolnienia za kaucją po dwóch latach uwięzienia. Mimo że sam Davis chciał procesu, w końcu do niego nie doszło – sąd nie dopatrzył się podstaw do oskarżenia go o zdradę, a władze Unii nie były zainteresowane podgrzewaniem emocji w kraju, który leczył rany.
Przez pierwsze lata po uwolnieniu Davis nie mógł znaleźć dla siebie zajęcia. W końcu dzięki hojności bogatej wdowy z Missisipi, sympatyzującej z Konfederacją, otrzymał posiadłość, w której przeżył ostatnie lata. W 1881 r. opublikował obronę sprawy konfederatów „The Rise and Fall of the Confederate Government”. Książka nie była sukcesem finansowym ze względu na mało porywający styl, ale Davis stawał się na Południu postacią coraz bardziej popularną. W latach 80. XIX w. powstało tam wiele organizacji podtrzymujących kult „straconej sprawy”. Davis jako pierwszy i ostatni prezydent Konfederacji stał się symbolem otaczanym czcią. Jednocześnie publicznie wypowiadał się za historycznym pojednaniem i – mimo wyrażanej prywatnie krytycznej oceny polityki amerykańskiego rządu na Południu po zakończeniu wojny – był traktowany przez obie strony raczej jako symbol koncyliacji. Zmarł w 1889 r., 24 lata po zakończeniu wojny, przeżywszy większość jej głównych uczestników.
Jego pogrzeb w Nowym
Orleanie zgromadził najwięcej uczestników
w dziejach Południa.
Leszek Nowak
– adiunkt w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu WarszawskiegoW artykule wykorzystano publikacje: T. Fleming, „Southern Schooling” w: „Why the South Will Survive”, The University of Georgia Press 1981; A. Tate, „Jefferson Davis. His Rise and Fall”, Nashville 1998; R. Luraghi, „The Rise and Fall of the Plantation South”, New York – London 1978; C. Eaton, „Jefferson Davis”, New York – London 1977
Skomentuj