Maj to miesiąc szczególny w historii Polski. Czas nadziei, którą przynosi nam wspomnienie uchwalenia pierwszej polskiej konstytucji, czas rozliczeń grzechów narodowych, o jakich przypomina nam rocznica zamachu majowego, a także czas mroku, kiedy z bólem i z szacunku dla pamięci zamordowanych przywołujemy hekatombę naszego narodu na ziemiach, które miały stanowić wspólną ojczyznę dla Polaków i Ukraińców.
Czyniąc z rzezi wołyńskiej temat główny tego wydania, oddajemy cześć ludziom, którzy zginęli w maju 1943 r. w powiecie kostopolskim, włodzimierskim, horochowskim i dubieńskim. Ofiarą bestialskiego ludobójstwa dokonanego przez Ukraińską Powstańczą Armię i OUN padali wszyscy Polacy: chłopi i ziemianie, katolicy i prawosławni, mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci. Jedną z ulubionych taktyk zwyrodnialców z UPA było otaczanie polskich kościołów w niedzielę. Straszny los czekał modlących się wiernych. O tym, jak wielką nienawiścią do Polaków kierowali się ukraińscy zbrodniarze, świadczą ich metody zabijania. Mordercom szkoda było nabojów na Lachów. Nawet śledczy z SS badający niektóre z tych zbrodni w 1943 r. byli zaszokowani skalą okrucieństwa.
Eksponujemy rzeź wołyńską, ponieważ tak nakazuje nam sumienie. Nie znamy dokładnej liczby zabitych, ale jest pewne, że przekracza ona 50 tys. ofiar. Jedną z przyczyn problemów z oszacowaniem skali tej zbrodni jest świadome pomijanie przez historyków Ukraińskiej SRR, a później niepodległej Ukrainy, rzetelnych badań nad działalnością UPA i OUN. We współczesnej historiografii ukraińskiej temat rzezi wołyńskiej jest celowo spłycany lub ujmowany skrajnie antypolsko. Nie zgadzamy się z tym karygodnym wypaczaniem historii. Naszym obowiązkiem jako dziennikarzy jest stałe przypominanie tego, co inni próbują zamieść pod dywan pod wpływem chwilowej koniunktury politycznej.
Chcemy uświadomić młodemu pokoleniu Polaków, że nie może być pełnego pojednania polsko-ukraińskiego bez całkowitego rozliczenia zbrodni wołyńskiej, zwłaszcza że od 25 lat z niepokojem obserwujemy, jak w miejscach, gdzie zbrodniarze z UPA mordowali polskich chłopów, ziemian i księży stawia się pomniki hołdujące „bohaterskim” czynom ,,bojowników o wolność Ukrainy”. Wbrew temu, co głoszą zaangażowane w politykę media głównego nurtu, znaczna część polskiego społeczeństwa z niepokojem i niesmakiem spogląda na porozwieszane na kijowskim Majdanie portrety takich zbrodniarzy jak Stepan Bandera czy Roman Szuchewycz. Ten drugi był osobiście odpowiedzialny za wydanie rozkazu zabijania Polaków w ,,każdy możliwy sposób”. Najbardziej przeraża jednak fakt, że obaj zostali pośmiertnie odznaczeni przez prezydenta Wiktora Juszczenkę tytułem Bohatera Ukrainy. Czy można sobie wyobrazić analogiczną sytuację w powojennych Niemczech? Jaka byłaby reakcja świata, gdyby niemiecki prezydent pośmiertnie nadał najwyższe odznaczenie państwowe takim zbrodniarzom jak Adolf Eichmann Aczy Reinhard Heydrich?
Głęboki niepokój i sprzeciw powinien wzbudzać także fakt, że tuż po gościnnym przemówieniu Bronisława Komorowskiego przed ukraińskim parlamentem doszło do wydarzenia bez precedensu w stosunkach międzynarodowych. Rada Najwyższa Ukrainy przegłosowała ustawę gloryfikującą ludobójców z UPA i OUN jako „bojowników o wolność i niezależność Ukrainy”. Nowe ukraińskie prawo przewiduje nawet konsekwencje wobec każdego, kto podważałby „szlachetne intencje walki” zbrodniarzy z UPA i OUN.
Musimy sobie uświadomić, że świat będzie pamiętał o naszej tragedii tylko wtedy, kiedy sami przestaniemy traktować własną historię w kategoriach poprawności politycznej. Niezależnie od tego, jak potoczą się losy współczesnej Ukrainy, o Wołyniu zapomnieć nie wolno! Polacy nie powinni dać się podzielić na „europejskich postępowców”, traktujących wydarzenia sprzed siedmiu dekad jak historię starożytną, oraz na rzekomych szowinistów rozdrapujących rany. Nie obchodzi nas koniunktura polityczna, tylko prawda. Jak bowiem mawiał Mahatma Gandhi: „Nawet jeśli tylko ja jeden mówię prawdę, to prawda ciągle pozostaje prawdą”.
Skomentuj