Zacznijmy od niezbędnego wyjaśnienia: książka ta nie jest kolejną próbą oceny zasadności wybuchu powstania warszawskiego ani opisem jego przebiegu. Podejmuje ona problem, choć zabrzmi to może obrazoburczo, znacznie istotniejszy. Jej przedmiotem jest mianowicie pamięć zbiorowa Polaków, modele i strategie upamiętniania i rozpamiętywania naszej historii, które autor ukazuje z perspektywy konkretnego zjawiska – dziejów pamięci o warszawskim zrywie. A że materia teraźniejszości utkana jest przede wszystkim z wyobrażeń i interpretacji czasów minionych, co na kartach książki zostało podkreślone wielokrotnie, praca ta ma w istocie wymiar bardzo aktualny. Wskazuje bowiem, jak znaczącą rolę w generowaniu postaw, napięć i konfliktów kształtujących dzisiejszą rzeczywistość społeczną, kulturową oraz polityczną Polski odgrywa pamięć historyczna jako źródło tożsamości wspólnoty, zwłaszcza w sytuacji, gdy przez dekady była przedmiotem zawłaszczenia oraz manipulacji. Genezę zasadniczych dylematów polskiej współczesności Napiórkowski odnajduje w niedopełnieniu zbiorowego ceremoniału żałoby wobec ofiar powstania warszawskiego, uosabiających w sobie najbardziej dramatyczne obszary przeszłości. Do takiej metaforycznej syntezy prowokuje sam autor, o czym dalej, trzeba ją tu jednak zracjonalizować. Otóż ani w dobie ufundowanego na totalitarnej ideologii PRL, ani w epoce po transformacji ustrojowej, zdaniem wielu niesymetrycznie promującej różne systemy aksjologiczne, Polacy nie zdołali uporać się skutecznie i do końca z traumą powstaniowej, a tym samym wojennej tragedii, nie uwolnili się ostatecznie od przeświadczenia, że przeszłości nie oddano należytego hołdu.
Z analizy obficie nagromadzonych materiałów źródłowych, która stanowi główną część książki, wyłania się przebieg procesu polaryzacji pamięci w okresie od zakończenia wojny do przełomowego roku 1989. Na znaną z ujęć stricte historycznych periodyzację tych lat badacz nakłada własną, by ukazać, jak ewoluowała, podporządkowana bieżącym koniunkturom i – niezmiennie – podstawowym dogmatom ideologicznym, oficjalna narracja władz komunistycznych o powstaniu i żołnierzach Armii Krajowej, w założeniu narzucająca całemu społeczeństwu wzorzec myślenia o tym wydarzeniu i ludziach w nim uczestniczących. I jak równocześnie wyrastały obok niej i wbrew niej spontaniczne często, prawdziwie obywatelskie praktyki upamiętniania, które w nieunikniony sposób stały się ważnym składnikiem postawy antysystemowej, a niejako przy okazji wyniosły powstanie do rangi symbolu prawdy – i opozycji, podobnie jak stało się to z Katyniem. Znalazłem gdzieś w internecie komentarz, że autor się myli, bo przecież PRL w swej późnej fazie zaakceptował wreszcie powstanie, czego dowodem miałyby być niezliczone wówczas uroczystości, akademie szkolne, imprezy okolicznościowe i liczne publikacje. Nie można się zgodzić z tym zarzutem, bo były to jednak próby zawłaszczenia, zawsze podejmowane, by sparafrazować znaną wypowiedź, w granicach, „których przekraczać nie wolno”. Losom pamięci o powstaniu w końcowym dziesięcioleciu PRL poświęca zresztą autor wiele uwagi. W tej części pracy badacz daje wywód zajmujący, gęsty i w wielu fragmentach otwierający lub eksplorujący nowe dla tego tematu nurty interpretacji, jak na przykład w rozdziale o maskulinizacji powstania i długotrwałej emancypacji kobiecych aspektów pamięci.
A jednak, i niech twórca tej rozprawy wybaczy mi to wartościowanie, jeszcze ciekawiej z punktu widzenia czytelnika A.D. 2016 prezentują się rozważania o czasach najnowszych, po 1989 r. Mimo fundamentalnej przemiany, jaka dokonała się wtedy w Polsce, okres odzyskanej wolności odziedziczył po poprzedniej epoce dualistyczny, konfliktogenny charakter pamięci historycznej oraz dwa przeciwstawne modele opowiadania i rozumienia historii. To spektakularnie obecne w latach rządów komunistycznych, ale, jak się wydaje, starsze od nich modele, które autor ujmuje w toposy Pochodu i Konduktu, czyli, mówiąc bardziej opisowo, w dominujące w dyskursie publicznym opowieści o historii postrzeganej albo jako radosny i konieczny marsz naprzód, bez oglądania się za siebie, albo jako ceremonialny marsz w hołdzie zdarzeniom przeszłym, które są ważniejsze niż mglista wizja szczęśliwego jutra. Jednak w obliczu nowych uwarunkowań polski Pochód i polski Kondukt po roku 1989 ponownie podążyły zupełnie innymi ulicami. Dzięki takiemu rozwiązaniu autorowi udaje się zinterpretować gwizdy i okrzyki w czasie obchodów rocznicowych na warszawskich Powązkach nie w kategoriach patologii nowej rzeczywistości, lecz w kategoriach dziedzictwa kulturowego, kontynuacji narastającego przez dekady sporu i jego kolejnej instrumentalizacji na użytek bieżącej polityki. Jak podsumowuje to Napiórkowski w zdaniu, które stanie się niewątpliwie najpopularniejszym cytatem z tej książki: „(…) polską politykę pamięci zza grobu uprawiają upiory”. A rozwija tę metaforę w innym miejscu, zakorzeniając przy tym swój wywód w klasycznych teoriach antropologicznych: „Bez właściwego upamiętnienia zmarli – i związane z nimi wydarzenia historyczne – prześladować będą żywych, dzieląc ich, nastawiając przeciw sobie i rozbijając wspólnoty”. Przywołanie figury upiora budzi jak najbardziej zasadne skojarzenia i z ideową spuścizną polskiego romantyzmu, i z tytułem słynnej ryciny Francisca Goi. Tyle że zgodnie z koncepcją Napiórkowskiego należałoby tę frazę odwrócić i nieco przeformułować: gdy upiory wciąż nie mogą zaznać snu, rozum popada w letarg.
Ostatnie lata nie przyniosły „nieopłakanym trupom” ukojenia, ale wręcz przeciwnie: dostarczyły im nowych obszarów działania. Pamięć o warszawskiej hekatombie, od dawna obecna w debacie politycznej i w sferze kultury wysokiej (co autor bardzo udanie wykorzystuje, włączając do analizy twórczość filmową Wajdy, świadectwa literackie i artystyczne), wkroczyła w przestrzeń kultury popularnej. Od reprezentacji muzycznych, tworzonych przez wykonawców rockowych czy hiphopowych, przez komiks, po unaocznienie najsilniej chyba bulwersujące jednych, imponujące innym, a zarazem najbardziej emblematyczne: memorialne nadruki na koszulkach. Napiórkowski daleki jest od tego, by osądzać te zjawiska w upraszczających ramach degradacji sacrum czy „urynkowienia” pamięci. Zamiast tego proponuje refleksję nad nową kulturą pamięci, jak ją nazywa, a zatem nowym zestawem praktyk upamiętniania, które ignorują lub przekształcają zastane formaty oddawania czci przodkom. Klucza do ich zrozumienia szuka więc nie w ogólnym upadku obyczajów, ale w murach niezwykłego, w zaskakujący sposób łączącego tradycję z nowoczesną techniką i stylami odbioru przeszłości, Muzeum Powstania Warszawskiego. I to jeszcze jeden powód, dla którego trzeba tę książkę przeczytać. Ale nie najistotniejszy. Bo najistotniejszy to ten, że jest to książka o nas, żyjących tu i teraz, wciąż niemal bluźnierczo skłóconych nad kolejnymi kondygnacjami narodowych grobowców. O nas jako narodzie z nadwyżką pamięci, który wciąż nie potrafi znaleźć ani satysfakcjonującej wszystkich definicji narodu, ani łączącego, niewykluczającego, sposobu pamiętania o własnej przeszłości.
Skomentuj