|
Błochin był zimny i praktyczny. Fanatycznie oddany komunizmowi. Nie szukał poklasku, choć niewątpliwie należał do grona najbliższych współpracowników Józefa Stalina. Zawsze na krawędzi cienia, nigdy nie wchodził w światło jupiterów. Zabijał wszystkich, których wskazał palcem dyktator, nawet swoich kolegów. Był najskuteczniejszym człowiekiem Stalina od „czarnej roboty”. Swoją pracę wykonywał sumiennie i nie wplątywał się w żadne rozgrywki polityczne. Dzięki temu pozostał przy życiu jako najlepszy specjalista w swoim fachu.
Zapotrzebowanie na likwidatorów wrogów klasowych ZSRR było ogromne. Każdy członek tajnej policji powinien był umieć skutecznie torturować i zabijać. Wyszukiwano zatem osoby o szczególnych predyspozycjach. Musiały być wytrzymałe psychicznie i fizycznie, czerpiące przyjemność z torturowania i zadawania bólu. Tak powstała katowska grupa specjalna zdolna do codziennej wytężonej pracy. Wśród nich był wyjątkowo „utalentowany” Wasilij Błochin. W końcu stał się ważną postacią, która czekała na końcu każdej politycznej rozgrywki.
Prosta droga kariery kata
Wasilij Błochin urodził się w 1895 r. w ubogiej chłopskiej rodzinie we wsi Gawriłowskoje w rejonie suzdalskim w obwodzie iwanowskim. Od 1905 r. uczył się w szkole i pracował jako pastuch, a gdy dorósł – jako murarz i pomagał ojcu w gospodarstwie. 5 czerwca 1915 r. został powołany do 82. pułku piechoty we Włodzimierzu i tam też doszedł do stopnia młodszego podoficera. Starszym podoficerem został w Gorbatowskim Pułku Piechoty. Wysłano go na front niemiecki, gdzie został ranny i trafił do szpitala w Połocku. Wiadomo, że przebywał tam do końca 1917 r., po czym wrócił na ojcowską farmę, by po roku zgłosić się na ochotnika do Janowskiego Komisariatu Wojskowego w rejonie suzdalskim.
Po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej stał się człowiekiem przepojonym rewolucyjnym fanatyzmem. Ze szczerego serca w marcu 1921 r. wstąpił do WCzK (Wszechrosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Sabotażem, Spekulacjami i Nadużyciami Władzy). Błochinowi pasowała sowiecka „nowa moralność”. Jego psychopatyczna i sadystyczna osobowość pasowała do organizmu pozbawionego wszelkich skrupułów, opartego na ślepym posłuszeństwie i przekonaniu o słusznej walce w imię „potwierdzonego naukowo ustroju”. Nie było ograniczeń, szczególnie w kwestii zabijania i tortur. To był idealny świat Błochina – jak w książce „Zaorany ugór” Michaiła Szołochowa: „Postaw mi tu zaraz tysiące starców, dzieciaków, kobiet... Powiedz mi, że trzeba ich rozwalić... Dla rewolucji trzeba... Ja ich karabinem maszynowym... Wszystkich porżnę...”.
Młody i oddany sprawie Wasilij sprawdził się doskonale w roli czekisty. 24 listopada 1921 r. został adiutantem dowódcy plutonu w oddziale specnazu przy Kolegium WCzK, by 5 maja zostać jego dowódcą, a w końcu adiutantem dowódcy 61. Dywizji Specjalnego Przeznaczenia przy Kolegium OGPU. 22 sierpnia 1924 r. spotkał go kolejny awans, a razem z nim nowa funkcja. Został komisarzem do zadań specjalnych Oddziału Specjalnego przy Kolegium OGPU, a wśród jego obowiązków znalazło się wykonywanie wyroków śmierci przez rozstrzelanie. W latach 1922–1929 podpis Błochina pojawiał się pod protokołami egzekucji. On i jego koledzy na co dzień rozstrzeliwali wrogów ludu, a niektórzy byli też członkami specjalnego wydziału przy Kolegium OGPU, który ochraniał przywódców sowieckich i osobiście Stalina. Nazywani byli „komisarzami do specjalnych poruczeń”. W skład tej grupy wchodzili: Aleksandr Rogow, Iwan Jusis, Ferdinand Sotnikow, Robert Gabalin, Andriej Czernow, Piotr Pakałn, Jakow Rodowański, Piotr Maggo, Wasilij i Iwan Szygalowie i oczywiście sam Błochin. Z czasem do oddziału katów dołączyli: Piotr Jakowlew (szef rządowego garażu, później szef Oddziału Samochodowego OGPU), Iwan Antonow, Aleksandr Dmitrijew, Aleksandr Jemeljanow, Ernst Macz, Iwan Feldman, Demjan Siemienichin oraz Aleksiej Okuniew (pracownik oddziału ochrony przywódców), który kierował „utylizacją” ciał.
Być może Błochin w ten sposób spędziłby resztę życia, gdyby nie zbieg okoliczności. Komendant OGPU Karl Wejs potrzebował zastępstwa na czas swojej nieobecności. 3 marca 1926 r. Błochin najpierw objął tę funkcję jako pełniący obowiązki, ale już po trzech miesiącach stał się pełnoprawnym komendantem. Zbieg okoliczności, który zaprowadził Wasilija na wyższy szczebel kariery, pokierował też losem jego poprzednika: „31 maja 1926 r. decyzją Kolegium OGPU komendant WCzK/OGPU Wejs Karl Iwanowicz został skazany na 10 lat pozbawienia wolności o zaostrzonej izolacji pod zarzutem kontaktów z pracownikami misji zagranicznych, ewidentnymi szpiegami. Na podstawie informacji zdobytych w trakcie śledztwa ustalono, że Wejs uległ kompletnemu moralnemu rozkładowi, całkowicie utracił poczucie odpowiedzialności spoczywającej na nim jako czekiście i komuniście i nie zatrzymał się nawet w obliczu kompletnej dyskredytacji OGPU, którego był pracownikiem”.
Błochin nie był wrogiem publicznym ani wrogiem komunizmu. Wprost przeciwnie – na stanowisku komendanta zachowywał się wzorowo przez długie lata, aż do przejścia na emeryturę. Od 10 czerwca 1938 r. pełniona przez niego funkcja nazywała się oficjalnie naczelnik Oddziału Komendantury Oddziału Administracyjno-Gospodarczego NKWD ZSRS.
Ciężki kawałek chleba
Egzekutorzy pracowali głównie w nocy. Po robocie pili na umór. Jeden z nich wspominał: „Oczywiście wódkę piliśmy do utraty przytomności. Co by nie mówić, ta praca nie należała do lekkich. Tak bardzo byliśmy czasem zmęczeni, że ledwo staliśmy na nogach. A myliśmy się wodą kolońską. Do pasa. Inaczej nie dało się pozbyć zapachu krwi i prochu. Nawet psy na nasz widok uciekały i jeśli szczekały, to z daleka”.
Nie wszyscy byli tak odporni psychicznie jak Wasilij. Wariowali lub przedwcześnie umierali. Naturalnie pożegnali się ze światem tylko Grigorij Chrustalow w 1930 r., Iwan Jusis (1931 r.), Piotr Maggo (1941 r.), Wasilij Szygalow w 1942 r., a jego brat trzy lata później. Aleksandr Jemeljanow zachorował na schizofrenię. Ernst Macz na silną nerwicę, Aleksiej Okuniew do psychuszek wracał kilkakrotnie, aż w końcu zapił się na śmierć. Jeszcze inni trafili do celi rozstrzelań w ręce kolegów Błochina i Maggo. W 1937 r. poleciały głowy Grigorija Gołowa, Piotra Pakałna, Ferdinanda Sotnikowa. Wierna służba dla ojczyzny nie uchroniła ich przed śmiercią.
Były i inne problemy w pracy. Niektórzy skazani umierali ze Stalinem na ustach. Isaj Berg, stojący na czele grupy egzekutorów, otrzymał od kierownictwa bezwzględne wskazówki, by „w przyszłości nie dopuszczać do takich sytuacji” i „poprawiać nastrój” pracownikom grupy specjalnej NKWD, „starać się przekonać ich, że ludzie, do których strzelają, to wrogowie”. Grupa Błochina otrzymała również instrukcję, by „przeprowadzać wśród skazanych na śmierć pracę wychowawczą, żeby nie kalali imienia wodza w tak niestosownym momencie”. Po aresztowaniu Berg przyznał: „Rozstrzeliwaliśmy wielu niewinnych”. Oznacza to, że fanatyzm nie przeszkadzał mu w ocenie rzeczywistej winy skazanych. Mimo to stał się współtwórcą samochodu śmierci, w którym ofiary były duszone spalinami. To w pewnej mierze rozwiązywało problem wychwalających Stalina skazańców. Wsiadali żywi do pojazdu w więzieniu tagańskim lub butyrskim, a w Butowie wyładowywano ciała. Cisza, spokój i brak refleksji nad winą oskarżonego. Berg wyjaśniał później, że bez tego rozwiązania „nie dałoby się wykonać tak dużej liczby egzekucji”.
Choć Błochin do końca kariery zawodowej pozostał na tym samym stanowisku, to jego stopnie wojskowe i status społeczny były coraz wyższe. Stał się członkiem najbliższego otoczenia Józefa Stalina, który przy pomocy ludzi bezwzględnych i gotowych na wszystko mógł próbować sięgać po władzę absolutną. Dlatego też Błochin znalazł się w świcie dyktatora z takimi postaciami, jak Łazar Kaganowicz, Wiaczesław Mołotow, Kliment Woroszyłow, Nikołaj Jeżow, a potem Ławrientij Beria.
Taniec z diabłami
W grudniu 1934 r. Stalin rozpętał wielki terror. W morzu zbrodni chciał ukryć tę jedną, na której najbardziej mu zależało. Należało pozbyć się największego rywala – Siergieja Kirowa. Po jego śmierci Stalin rozpoczął teatr poszukiwania zabójców. Dzięki temu mógł się rozprawić ze „starymi bolszewikami”. Wykorzystał do tego „zjazd zwycięzców” – XVII zjazd partii, który odbył się w styczniu 1934 r. Spośród 1966 delegatów grupa Błochina uśmierciła 1108.
Znaleźli się wśród nich Grigorij Zinowiew i Lew Kamieniew – najbliżsi współpracownicy Lenina, członkowie Politbiura i przeciwnicy Stalina, którzy w latach 20. bezskutecznie usiłowali wspólnie z Lwem Trockim stworzyć „lewicową opozycję”.
Po „zjeździe zwycięzców” obu posądzono o autorstwo spisku centrum zinowiewowsko- trockistowskiego, które obarczono odpowiedzialnością za śmierć Kirowa i spiskowanie przeciwko innym sowieckim dygnitarzom. Zinowiew i Kamieniew nie chcieli przyznać się do winy nawet po wymyślnych torturach (w celach podczas upalnego lata włączano ogrzewanie). Skuteczne okazała się osobista interwencja Stalina, który zapewnił, że oni i ich rodziny pozostaną przy życiu: „Jesteśmy bolszewikami, uczniami i naśladowcami Lenina i nie chcemy przelewać krwi starych bolszewików bez względu na to, jak ciężkie popełnili w przeszłości grzechy”. Wtedy zaczął się teatr. Oskarżeni posypywali głowy popiołem i kajali się jak umieli: „Mój wypaczony bolszewizm stał się antybolszewizmem, a poprzez trockizm doszedłem do faszyzmu” – niemal płakał Zinowiew. Prokurator Andriej Wyszynski odpowiadał w podobnym tonie: „Te wściekłe psy kapitalizmu usiłowały rozszarpać na kawałki najlepszych z najlepszych, jakich nosiła sowiecka ziemia”.
Dyktator nie dotrzymał obietnicy ani w stosunku do Zinowiewa i Kamieniewa, ani do ich rodzin. Skazani na śmierć błagali go o łaskę. Do ostatniej chwili pozwolił im łudzić się nadzieją na ułaskawienie. Ono jednak nie nadeszło ze słonecznego Soczi, gdzie Stalin relaksował się po triumfie. Najbliżsi współpracownicy Lenina trafili do Błochina. Dyktator bawił się świetnie. Gdy Karl Pauker odgrywał przed Stalinem „śmierć Zinowiewa i Kamieniewa”, ten śmiał się do rozpuku, tym bardziej że wiedział, iż kolejną osobą, którą zostanie powiedziona do kata, będzie właśnie Pauker.
Ta historia ma jeszcze jeden perwersyjny wątek. Zniekształcone kule, jeszcze ciepłe, umyte do czysta z resztek mózgu i krwi, zostały przekazane szefowi NKWD Gienrichowi Jagodzie. Oznaczone karteczkami „Zinowiew” i „Kamieniew” spoczęły w szufladzie dygnitarza wśród erotycznych zabawek i damskich pończoch. Gdy Jagoda trafił w ręce Błochina, tę upiorną kolekcję otrzymał Nikołaj Jeżow, ale i on spotkał Wasilija na swojej ostatniej drodze. Wtedy makabryczne insygnia przejął nowy szef NKWD Ławrientij Beria.
W latach 1937–1938 nic nie omijało Błochina. Brał udział w najważniejszych egzekucjach, m.in. marszałka Tuchaczewskiego i skazanych wraz z nim wysoko postawionych wojskowych. Czasami na egzekucję wpadał sam „żelazny narkom” Jeżow i wówczas atmosfera stawała się teatralna. W 1937 r. przed rozstrzelaniem Jakowlewa, swojego dawnego przyjaciela, Jeżow kazał mu stanąć obok siebie, by obserwował egzekucję. Skazany zwrócił się do niego: „Nikołaju Iwanowiczu! Widzę w twoich oczach, że ci mnie żal”. Jeżow zmieszał się i nic nie odpowiedział, za to natychmiast nakazał go rozstrzelać.
Rok później Błochin wykonywał wyrok na Bucharinie, Rykowie, Jagodzie i innych skazanych w procesie bloku prawicowo-trockistowskiego. Jeżow zostawił sobie Jagodę na koniec, zmuszając jednocześnie jego i Bucharina do obserwowania wcześniejszych egzekucji. Po czym wydał komendantowi ochrony Kremla Daginowi polecenie pobicia Jagody: „No, daj mu za nas wszystkich”. Zupełnie inaczej podszedł do Bułanowa, kumpla od butelki. Był zmartwiony jego wyrokiem, więc nakazał przed rozstrzelaniem dać mu koniaku.
Błochin zastrzelił wielu współpracowników i dawnych przyjaciół. Nigdy sam się nie dostał w te tryby. Stalin cenił go jako solidnego wykonawcę. Świadczy o tym pewne wydarzenie. Na początku 1939 r. Beria skrupulatnie czyścił całe środowisko NKWD ze „zgnilizny”. Wtedy Wasilij o mały włos nie skończył jak swoje ofiary. Beria uznał, że środowisko związane z Jagodą, do którego należał również Błochin, z pewnością brało udział w planach spiskowych. Przygotował więc decyzję o jego aresztowaniu. Stalin zaskoczył go jednak odmową. Tak Beria relacjonował to po aresztowaniu: „J.W. Stalin nie zgodził się ze mną, oświadczając, że takich ludzi nie należy wsadzać, bo wykonują czarną robotę. Od razu wezwał szefa ochrony N.S. Własika i zapytał go, czy Błochin uczestniczy w wykonywaniu wyroków i czy trzeba go aresztować. Własik odpowiedział, że uczestniczy, a razem z Błochinem pracuje jego asystent A.M. Rakow i wyraził się o Błochinie pozytywnie”. Cała sprawa skończyła się jedynie na rozmowie „wychowawczej” z Błochinem i innymi członkami specgrupy. Zostało im wybaczone, a 6 lutego 1940 r. Wasilija spotkał zaszczyt – osobiście rozstrzelał samego Jeżowa.
Dzięki poparciu Stalina szybko awansował: w 1935 r. został kapitanem bezpieczeństwa państwowego, w 1940 r. – majorem BP, w 1943 r. – pułkownikiem BP, w 1944 r. – komisarzem bezpieczeństwa państwowego, a rok później nadano mu stopień generała majora.
Kat Polaków
Wiosną 1940 r. do naczelnika zarządu NKWD obwodu kalinińskiego Dmitrija Tokariewa przybyła z Moskwy grupa wysokich funkcjonariuszy policji politycznej z Wasilijem Błochinem na czele. Mieli przeprowadzić zakrojone na szeroką skalę egzekucje w związku z wyrokiem na 14 tys. Polaków przetrzymywanych w Katyniu, Charkowie i Kalininie. Z Błochinem przybył także starszy major NKWD Nikołaj Siniegubow i Michaił Kriwienko. W trójkę utworzyli „grupę operacyjną”, która zamieszkała w specjalnej salonce na bocznicy kolejowej w Kalininie. Błochin wiedział, że rosyjskie nagany zacinają się i szybko przegrzewają. Dlatego uzyskał zgodę Stalina na wykorzystanie niemieckiej broni typu Walther kal. 7,65 mm. Przywiózł ze sobą całą walizę tych pistoletów, by mieć jak największą wydajność pracy.
Przebieg akcji opracował sam Błochin. Konwoje polskich jeńców były doprowadzane piechotą po lodzie jeziora Seliger do miejscowości Tupik (obecnie Spławucziastok) i stacji kolejowej Soroga. Potem nieludzko stłoczeni w wagonach byli przewożeni przez stacje Piena i Lichosławl do Kalinina. Tam trafiali do czteropiętrowego budynku NKWD przy ulicy Sowieckiej 2 (obecnie mieści się tam Twerski Instytut Medyczny). Na miejsce dojeżdżali w „cziornych woronach” – karetkach więziennych.
Drzwi po drodze do pomieszczenia egzekucyjnego i jego wnętrze uszczelniono wojłokiem, rodzajem filcu z wielbłądziej sierści. Chodziło o to, by nie było słychać strzałów i jeńcy do ostatniej chwili nie byli świadomi swego losu i nie stawiali oporu. Błochin przywiózł też ze sobą z Moskwy dwóch operatorów koparek do kopania grobów.
Z zeznań Dmitrija Tokariewa złożonych w prokuraturze rosyjskiej w 1991 r. wiadomo, jak praktyczny Wasilij Błochin przygotowywał się do pracy: „(…) w tym momencie zobaczyłem cały ten koszmar. Błochin włożył swoje specjalne ubranie: brązową czapkę skórzaną, długi skórzany brązowy fartuch, skórzane brązowe rękawice z mankietami powyżej łokci. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie – zobaczyłem kata!”.
Pierwszej nocy Błochin i jego ludzie rozstrzelali 343 osoby. Gdy kończyli, było już po wschodzie słońca. Z tego powodu Błochin zarządził, aby od następnego dnia dostarczać mu po 250 jeńców. Dodatkowo wymagał, by strzał w głowę jeńca był oddawany pod specjalnym kątem, żeby ofiara nie krwawiła zbyt obficie. Strzał w potylicę wywoływał rozprysk i człowiek wylewał z siebie około litra płynów.
Tamtej wiosny w Kalininie rozstrzelano 6311 Polaków. Wszystko działało jak dobrze naoliwiony mechanizm. Świetnie zorganizowany przemysł śmierci. Skazani byli prowadzeni przez pomieszczenia, zatrzymywali się przed popiersiem Lenina, udzielali krótkiej informacji o swoich danych osobowych. Nie wiedzieli, że za kolejnymi drzwiami czeka ich śmierć. Po strzale w tył głowy ciała były szybko wynoszone przez drugie drzwi i pakowane na ciężarówki, które przewoziły je do zbiorowej mogiły. Po wszystkim Błochin urządził w swojej salonce libację dla współpracowników. Za udział w egzekucjach Błochin (oraz 125 osób zaangażowanych w zbrodnię) otrzymał nagrodę pieniężną.
Bez epilogu
Kierownictwo ceniło Wasilija Błochina. Szybko piął się w górę i otrzymał wiele istotnych w ZSRR odznaczeń państwowych: Order Czerwonej Gwiazdy (1936), Znak Honoru (1937), Order Czerwonego Sztandaru Pracy (1943), trzy ordery Czerwonego Sztandaru (1940, 1944, 1949), Order Lenina (1945), Order Wojny Ojczyźnianej 1. klasy (1945), a także dwie odznaki honorowego czekisty, złoty zegarek i mausera. Na 20. rocznicę komendantury otrzymał samochód osobowy M-20 Pobieda.
Interesującym zabiegiem stosowanym na Błochinie i jego specgrupie było sowite nagradzanie ich przed egzekucjami. Był to socjotechniczny motywator, który miał na celu wywołanie uczucia wdzięczności i lojalności, tak by kat mógł szybciej zapomnieć, że zabija niewinnego człowiek. Miał to robić dla idei, z miłości do ojczyzny i przywódców.
Choć Beria swego czasu próbował pozbyć się Błochina, to po śmierci Stalina nie wysłał go do celi rozstrzelań, ale na emeryturę. 14 marca 1953 r. nowym szefem Oddziału Komendantury MWD ZSRS został pułkownik D.W. Browkin. A dwa tygodnie później zwolniono byłego komendanta Błochina w związku z chorobą. Na odchodne otrzymał oficjalne wyrazy wdzięczności za 34 lata wzorowej służby. Beria wyjaśniał, że został zwolniony, bo się „zasiedział”. Wasilij zaczynał mieć problemy z nadciśnieniem. Pożegnano go z pompą i odesłano na zasłużony odpoczynek.
Razem ze Stalinem wygasło też zapotrzebowanie na usługi Błochina. Browkin przejął po nim schedę, ale już w znacznie mniejszej skali. Nadal jednak należało pozbywać się konkurentów – byłych współpracowników Berii i Abakumowa. Ruszyły nowe śledztwa, na które Błochin był często wzywany w charakterze świadka. W wielu przypadkach jego zeznania były bezcenne. Mimo że brał udział w zbrodniach, nigdy nie został formalnie oskarżony. Przecież był tylko katem i wykonywał rozkazy. Taka praca. Jedyna strata, jaką poniósł, to utrata stopnia generalskiego w 1954 r. i emerytury z KGB.
Jest wiele niejasności w kwestii liczby ofiar i przyczyny śmierci Wasilija Błochina. Niektóre źródła podają, że własnoręcznie pozbawił życia około 50 tys. ofiar. Przypuszcza się, że ta liczba mogła obejmować działania całej ekipy do zadań specjalnych. Szacuje się, że sam zabił 10–15 tys. osób, co i tak wydaje się rekordem na skalę światową. Ludzka potrzeba sprawiedliwości podpowiada, że taki człowiek musiał w jakiś sposób zapłacić za swoje czyny. Stąd wiele spekulacji na temat jego śmierci. Najbardziej odpowiednia wydaje się wersja o samobójstwie. Jednak ludzie, którzy popełnili tak wiele zbrodni, nie są w stanie uaktywnić swojego sumienia. Nie czują się winni, jak dowiodły też procesy norymberskie. Największy zabójca świata po prostu umarł jak normalny człowiek – na zawał serca w swojej willi 3 lutego 1955 r.
Został pochowany w tym samym miejscu, gdzie leżą w bezimiennych mogiłach prochy większości jego ofiar. Ktoś o nim pamięta. Wymieniono nagrobek. Na grobie często pojawiają się świeże kwiaty.
Skomentuj