|
Historię można poznawać na różne sposoby: studiując stare kroniki, zwiedzając muzea, odwiedzając pola bitewne, zamki, starożytne świątynie czy archiwa. W kształtowaniu wiedzy historycznej pomagają takie czasopisma jak nasz miesięcznik czy liczne opracowania książkowe. Od pewnego czasu na jej popularyzację coraz silniejszy wpływ mają niezwykle widowiskowe filmy i seriale telewizyjne. Te ostatnie wzbudzają u mnie szczególnie mieszane uczucia. Z jednej strony ukazują przeszłość w barwny i ciekawy sposób poprzez udramatyzowane historie ludzi, których dotychczas znaliśmy jedynie z kart nudnie i sztampowo napisanych podręczników. Z drugiej strony mają skłonność do przerysowywania ludzkich charakterów, zmieniają istotne detale ważnych wydarzeń historycznych, mieszają ich uczestników, pomniejszają decydujące fakty, mylą daty, a nawet dodają fikcyjne postacie, którym nadają pierwszorzędne znaczenie w relacjach przyczynowo-skutkowych.
W ciągu ostatnich 40 lat serial historyczny ewoluował od okrojonych cenzurą obyczajową i polityczną widowisk kostiumowych do nowego gatunku sztuki filmowej, bardzo realistycznie obrazującego życie w minionych epokach. Współczesne seriale historyczne zachwycają coraz większą dbałością o inscenizację i kostiumy. Scenarzyści wnikliwie studiują historię. Seriale stają się przez to bardzo wiarygodne, co tworzy pewną pułapkę intelektualną. Przeciętny widz nie potrafi odróżnić prawdy historycznej od fikcji. Serial kształtuje emocjonalny stosunek widza do historii, przez co łatwo zniekształca nasze wyobrażenie o epoce i wykoślawia ocenę moralną postaci historycznych.
Najlepszym przykładem takiego dualizmu koncepcyjnego jest zrealizowany dla kanału History kanadyjski serial „Wikingowie”, którego twórcy z jednej strony pieczołowicie zadbali o kostiumy i zgodność z obyczajowością epoki, z drugiej zaś dokonali kompletnego pomieszania losów postaci historycznych i miejsc, w których żyli.
Wydaje się więc, że pod tym względem „Wikingowie” przynoszą więcej szkody niż pożytku. Ale tak naprawdę niewiele różnią się w tej materii od historycznych źródeł wiedzy o wikingach. Na przykład początki dziejów Islandii znamy głównie z sag, które nie były niczym innym jak średniowiecznym odpowiednikiem naszych seriali. Gloryfikowały jednych uczestników wydarzeń, a innych przesadnie deprecjonowały. Żadna z tych opowieści nie zachowała bezstronności autora, obiektywizmu kronikarskiego i rzeczowego opisu faktów. Z założenia były bowiem peanami na cześć nordyckich bohaterów, którzy swoimi czynami mieli zasłużyć na ucztę u Odyna w Walhalli. Życie wojownika, choćby długie, piękne i pełne wspaniałych przygód, bladło wobec obietnicy smakowania po śmierci soczystego mięsa kosmicznego dzika Sahrimnira przygotowanego przez Andhrimnira w kotle Eldhrimnir. Kto z autorów sag zastanawiał się nad rzetelnością przekazu, skoro bohaterów czekało picie miodu podawanego przez walkirie w towarzystwie setek wspominających wspaniałe zwycięstwa wojów? Dla wikingów historia nie miała żadnego znaczenia, jeżeli nie było w niej chwały i glorii. Stąd też wszystkie sagi miały tak skonstruowaną fabułę jak współczesne produkcje serialowe. Słuchacze oczekiwali, aby były kolorowe i pełne dramatyzmu, żeby mówiły o miłości i wielkich wartościach moralnych, gloryfikowały poświęcenie dla towarzyszy walki i czyny wymagające nadludzkiej odwagi. Dlatego sagi tak wspaniale nadają się dzisiaj do ekranizacji, choć od początku epoki wikingów minęło ponad 1200 lat.
Z kolei dla badaczy pozostają głównie mitami, które należy brutalnie skonfrontować ze źródłami historycznymi. A te były tworzone głównie przez ludzi, którzy uważali wikingów za najgorsze zło świata. Takie źródła jak spisana pod czujnym okiem arcybiskupa Wulfstafa „Kronika anglosaska” (Anglo-Saxon Chronicle) czy „Roczniki królestwa Franków” (Annales regni Francorum) ukazywały czyny nordyckich wojowników w sposób skrajnie przejaskrawiony, eksponując wyłącznie ich wielkie okrucieństwo i pogardę dla wszelkich wartości świata chrześcijańskiego. Nie były zatem bezstronnymi kronikami, ale tubą propagandową władców, dla których powstawały. Jedynie spisana przez Saxo Gramatyka księga „Czyny Duńczyków” (Gesta Danorum) czy „Krótka historia królestwa Danii” (Brevis historia regum Dacie) Svena Aggesena pozwalają nam spojrzeć na wikingów z nieco innej, bardziej ludzkiej strony.
Serial historyczny jest dzisiaj nowym źródłem wiedzy. Nie mniej szkodliwym dla popularyzacji historii niż legendy czy spisane na polityczne zamówienie kroniki. Nie należy go więc całkowicie potępiać, ale raczej cieszyć się, że tak silnie pobudza ciekawość u milionów ludzi na świecie.
Skomentuj