Kiedy we wrześniu 1939 r. Polska znalazła się nad przepaścią, w warszawskim salonie politycznym panował niewytłumaczalny optymizm. „Już znalazł się informator – poseł, który z »najpewniejszych źródeł« rozpuścił w całym gmachu Sejmu wiadomość, że gen. Stanisław Skwarczyński, zmobilizowany szef Obozu Zjednoczenia Narodowego, wkroczył do Gdańska, że flota angielska zbombardowała Hamburg, a my jesteśmy w Prusach Wschodnich! Suwereni z radosnym wyrazem twarzy powtarzali sobie te wieści" – zanotował w dzienniku liberalny piłsudczyk senator Tadeusz Katelbach. Euforyczny nastrój ostatecznie zweryfikował poranny komunikat radiowy z 5 września – Niemcy wzięli Śląsk, Częstochowę, Bydgoszcz i Grudziądz.
Na szczęście od pierwszych chwil wojny rozważano zabezpieczenie złota Banku Polskiego. Już 3 września realizację tego zadania otrzymał płk Adam Koc, były oficer wywiadu i prezes Banku Polskiego.
Nadzorujący ewakuację urzędów administracji rządowej gen. Aleksander Litwinowicz nie był w stanie odpowiedzieć Kocowi, ile złota w sztabach znajduje się na terenie kraju i gdzie jest ono przechowywane...
Tak w obliczu rozbioru Rzeczypospolitej w 1939 r. rozpoczynał się morderczy wyścig z czasem – zakulisowa wojna, której stawką było uratowanie naszego skarbu narodowego: złota Banku Polskiego i walorów Funduszu Obrony Narodowej, które miały zapewnić byt walczącej ponownie o niepodległość Polsce.
Gdzie jest złoto?
Największy depozyt złota znajdował się w siedzibie Banku Polskiego przy ulicy Bielańskiej w Warszawie (wartość blisko 193 mln zł z łącznej sumy 462 mln zł). Pozostałe części majątku narodowego zdeponowano za granicą (ponad 100 mln zł), w Siedlcach (ponad 80 mln zł), Lublinie (ponad 20 mln zł), Zamościu (ponad 30 mln zł) i Brześciu nad Bugiem (40 mln zł).
W pełnych dramaturgii pamiętnikach Koc zanotował: „Dowiedziałem się, że gros złota Banku Polskiego było w kraju. Wiadomość bardzo niepomyślna, ponieważ waga złota musiała wynosić około 80 ton. Transportowanie tak dużego ciężaru podczas wojny, po zatłoczonych szosach, podczas ustawicznego bombardowania przez lotnictwo niemieckie, musiało zagrażać bezpieczeństwu złota w trakcie ewakuacji [...]. Generał Litwinowicz na moje zapytanie, dokąd mam zwrócić się o samochody ciężarowe w celu wywożenia złota, powiedział, że nie posiada już ani jednej wolnej kolumny samochodowej, żeby ją dać do mojej dyspozycji. Wie tylko, że na Pradze, w parku Paderewskiego (dawny park Skaryszewski), jest kilka samochodów w naprawie, ale nie ręczy, czy nadadzą się do użytku. Niepokoiłem się, czy w tych warunkach uda się przeprowadzić ewakuację. Trudności piętrzyły się i lada chwila mogłem znaleźć się w sytuacji bez wyjścia. Już samo przerzucenie wielotonowego ciężaru, złota w sztabach, przez mosty na Wiśle, na jej prawy brzeg, na Pragę, mogło stać się niewykonalne wobec bombardowania miasta i ewentualnego zniszczenia mostów. [...] Jedynie działanie z największym pośpiechem mogło dawać pewne szanse wykonania ewakuacji, mając wciąż do użycia mosty przez Wisłę".
Kierunek Łuck
Czas naglił, a płk Koc nie dysponował jakimkolwiek taborem samochodowym, mechanikami, kierowcami i ochroną. Zaoferowano mu kilkanaście autobusów PKP i samochodów osobowych, które wymagały ekspresowych napraw. Pułkownik zachował zimną krew i wyznaczył datę ewakuacji złota na godz. 18 w dniu 5 września. Przywdział mundur oficera Wojska Polskiego, który w warunkach wojennych pozwalał bez trudu pokonać wiele przeszkód – sprawnie omijać patrole drogowe, poruszać się podczas alarmów i nalotów oraz korzystać z wojskowych stacji benzynowych.
Z Warszawy wyruszyły samochody po złoto przechowywane w Brześciu. Zabrały ze sobą jego część. Jednocześnie do Brześcia dotarł depozyt z Oddziału Banku Polskiego w Siedlcach, później wspólnie skierowano je w stronę Łucka, gdzie – według założeń Koca – miała nastąpić koncentracja transportu. 5 września „złota kolumna" wyruszyła z Warszawy do Łucka przez Lublin. Z zorganizowano też bezpośredni transport złota z Zamościa do Łucka. 8 września 1939 r. w Łucku zameldował się transport ze złotem z Warszawy i Lublina. Sytuacja była napięta. Pod naporem niemieckim padały kolejne miasta, a Wehrmacht stał u wrót Warszawy. W drodze na południowo-wschodnie rubieże Rzeczypospolitej była kolumna z Brześcia, Siedlec i Zamościa, a Łuck stał się obiektem nalotów Luftwaffe. Wokół polskiego złota zaczęły aktywizować się niemieckie tajne służby.
Przyjaciele dwójkarze
„[Kolumna] zaparkowała w miejskim ogrodzie pod drzewami, pod gołym niebem, mając niewyładowane złoto – wspominał Adam Koc. Obsługa wozów, doszczętnie wyczerpana ciężką drogą i bezsennymi nocami, spała kamiennym snem. Nie było posterunków straży, ale nikt nie niepokoił transportu – magiczny urok złota już nie działał wobec groźby ustawicznego bombardowania. Samochody były w bardzo złym stanie, niezdolne do dalszej drogi. Nie było paliwa ani smarów. Radio niemieckie nadawało wiadomości, gdzie znajduje się złoto – »Piąta Kolumna« działała. Bombardujące eskadry niemieckie krążyły nad miastem. Musiałem za wszelką cenę wyprowadzić z Łucka kolumnę ze złotem".
9 września w Łucku zapadła decyzja o ewakuacji złota na terytorium sojuszniczej Rumunii. Przed przekroczeniem granicy zaplanowano koncentrację transportów ze złotem w Śniatyniu. Jednak płk Koc, który formalnie objął stanowisko wiceministra skarbu, miał wyjechać na Zachód, by negocjować pomoc finansową i wojskową. Zastanawiał się, komu powierzyć złoto.
Na szczęście spotkał w Łucku swoich dawnych przyjaciół – byłego szefa wywiadu i kierownika Ministerstwa Skarbu płk. Ignacego Matuszewskiego oraz byłego attaché wojskowego w Tokio, ministra przemysłu i handlu mjra Henryka Floyara-Rajchmana. Mimo że po śmierci Piłsudskiego znaleźli się w opozycji do sprawujących rządy kolegów, Koc, wiedząc o ich „energii, odwadze i umiejętności pobierania decyzji w trudnych warunkach i niecofaniu się przed napotykanymi przeszkodami", bez wahania zaproponował im kierowanie dalszą ewakuacją złota.
Koc miał na myśli przede wszystkim Matuszewskiego, ale ten zwrócił mu uwagę, że dla dobra sprawy lepiej będzie oddać formalne kierownictwo transportu niższemu rangą Rajchmanowi. Jak się wydaje, nie chodziło jedynie o mundur, który mimo braku wojskowego przydziału miał na sobie Rajchman. Matuszewski, choć był piłsudczykiem, dla wielu sukcesorów marszałka spod znaku Rydza-Śmigłego, Becka czy Mościckiego był po prostu niestrawny. Nie zgadzał się zarówno z etatystycznym kursem wicepremiera Kwiatkowskiego, jak i z całym systemem rządów po 1935 r. Matuszewski zawarł podobno „tajny pakt" z Walerym Sławkiem, który po objęciu prezydentury miał go zamianować premierem. Obaj snuli plany pozbawienia Becka funkcji szefa polityki zagranicznej. U schyłku II RP Matuszewski nawiązał bliską znajomość ze Stanisławem Catem -Mackiewiczem i Władysławem Studnickim. Podobnie jak oni uważał, że obowiązkiem władz jest przede wszystkim uniknąć wojny z Niemcami.
Był proroczym pesymistą, którego obóz rządzący nie chciał słuchać i marginalizował.
Pod okiem Rajchmana
Zaprzyjaźnieni ze sobą oficerowie „bez przydziału" podzielili się zadaniami. Ustalili też, że mjr Rajchman kieruje „złotą kolumną" na odcinku Łuck – Śniatyń, zaś płk Matuszewski ze Śniatynia aż do Francji. W obawie przed bombardowaniami, przerwaniem ciągów komunikacyjnych z Rumunią, dywersją i agenturą przystąpili do reorganizacji kolumny transportowej. Zmniejszyli liczbę pojazdów, większość samochodów benzynowych wymienili na dieslowskie autobusy, dokonali selekcji personelu, zmniejszając go do ok. 30 osób, sformowali eskortę policyjną, a później ściągnęli cysternę kolejową z paliwem z Równego. Mieli rezerwy paliwa na 350 km podróży!
W nocy z 9 na 10 września kolumna transportowa ruszyła w stronę Dubna. Według niektórych relacji jednym z autobusów miała kierować żona Matuszewskiego – Halina Konopacka, pierwsza polska złota medalistka olimpijska. Podczas postojów Rajchman zwoływał naczelników wydziałów drogowych i policjantów z okolicznych powiatów, by przedyskutować stan dróg i mostów. Ustalono marszrutę: Brody – Tarnopol – Tłuste – Horedenka – Śniatyń. W międzyczasie Matuszewski krążył między kolumną a Tarnopolem i Krzemieńcem, gdzie próbował nawiązać łączność telefoniczną z przedstawicielami władz centralnych i samorządowych, ambasadą RP w Bukareszcie i uzgadniał szczegóły dalszej podróży, w tym pomocy ze strony Anglików i Francuzów (m.in. z wiceministrem spraw zagranicznych Janem Szembekiem).
12 września kolumna dowodzona przez Rajchmana dotarła do Śniatynia. Następnego dnia wieczorem, mimo nalotów Luftwaffe, dołączyły do niej tzw. transporty brzeski, siedlecki i zamojski, z których wcześniej Naczelne Dowództwo WP na potrzeby wojska wyłączyło 70 skrzyń złota. W ten sposób całość ewakuowanego skarbu skoncentrowana została w jednym miejscu w pobliżu granicy. Późnym wieczorem 13 września na stacji kolejowej w Śniatyniu przeładowano około 75 ton złota do wagonów kolejowych. Rajchman przekazał kierownictwo transportu Matuszewskiemu, któremu pomagał główny skarbnik Banku Polskiego Stanisław Orczykowski. Pociąg z polskim złotem wyruszył ze Śniatynia do rumuńskiego portu Konstancy. Wkrótce później Niemcy zbombardowali stację kolejową w Śniatyniu.
Ocalić Fundusz Obrony Narodowej!
Ale misja Floyara-Rajchmana nie zakończyła się w Śniatyniu. Otrzymał rozkaz przejęcia kontroli nad transportem złota, srebra i innych kosztowności (m.in. rękopisów, szabel i drogocennych eksponatów z tzw. Muzeum Belwederskiego) Funduszu Obrony Narodowej, który był w drodze z Tarnopola do Horodenki. 16 września 1939 r. Rajchman wyjechał do Horodenki z zadaniem wyekspediowania skarbów FON za granicę. Odnalazł złożoną z trzech ciężarówek kolumnę FON. „Na krótko przed zajęciem Horodenki przez bolszewików – wspominał Rajchman – transport ten wraz z jednym eszelonem walorów Banku Polskiego wyprowadziłem i skierowałem do Kut, gdzie przyłączył się do końcowej fazy ewakuacji w nocy z 17 na 18 września. Transport FON przybył do Czerniowiec i łącznie z transportem Banku Polskiego znalazł się na dziedzińcu koszar żandarmerii".
Walczył później o zgodę Rumunów na przewóz FON do ambasady RP w Bukareszcie. Ze zbiorów wydzielono 2,5 tony srebra i ukryto w piwnicach ambasady, natomiast złoto i pieniądze postanowiono przekazać do dyspozycji prezydenta Władysława Raczkiewicza w Paryżu. „Pod pozorem, że są to przedmioty kultu i przedmioty artystyczne", Rumuni zezwolili na przewóz FON drogą morską do Marsylii.
Pod koniec października 1939 r. Rajchman mógł wraz z pomagającym mu płk. Wacławem Jędrzejewiczem zameldować ministrowi skarbu: „FON został ocalony przed dostaniem się w ręce bolszewików, uchroniony przed sekwestrem rumuńskim, uporządkowany, sprotokółowany".
Misja Matuszewskiego
Płk Ignacy Matuszewski dotarł 15 wrześniaz transportem złota do Konstancy , gdzie oczekiwał zarekwirowany przez Brytyjczyków na potrzeby Polaków statek „Eocene". Zaczęły się jednak kłopoty. Niemcy wywierali presję na Rumunów w sprawie polskiego złota i straszyli ostrzałem statku. W obawie przed zatopieniem statku uciekło sześciu członków załogi, co opóźniło wypłynięcie. Z kolei Matuszewski otrzymał rozkaz z ambasady polskiej w Bukareszcie, by po dopłynięciu do Turcji przekazać ładunek konsulowi RP w Konstantynopolu.
Nie podporządkował się tej decyzji, obawiając się zarówno stanowiska Turcji naciskanej przez Niemców, jak i Anglików, którzy mogliby potraktować tę sytuację za formalne zwolnienie ich z dalszego obowiązku pomocy. Nakazał kapitanowi wypłynąć z portu i bez świateł oraz sygnałów radiowych kierować się na Stambuł. W Turcji nie mógł długo zejść na ląd, władze tureckie ograniczyły możliwość postoju „Eocene" do 24 godzin i zaoferowały „pomoc" polegającą na przechowaniu złota w Banku Ottomańskim, Brytyjczycy zaś oznajmili, że ich statki nie mogą wypływać w Morze Śródziemne bez eskorty wojennej.
Matuszewski wpadł na pomysł, żeby ambasador w Ankarze Michał Sokolnicki przejął odpowiedzialność za całość transportu na terenie Turcji. Miał też podjąć starania dyplomatyczne w Ankarze umożliwiające przerzut złota drogą lądową z Turcji przez Syrię do Libanu, a stamtąd do Francji za niezbyt wygórowaną opłatą. 19 września Sokolnicki zrealizował ten plan niemal w stu procentach. AleTurcy zażądali wypłaty 30 tys. dolarów za transport koleją. Takim funduszem nie dysponowała ambasada, a Matuszewski odmówił spieniężenia części skarbu. Pieniądze wyłożył Amerykanin – Archibald Walker, reprezentujący w Turcji Vacuum Oil Company (późniejszy Mobil). Nasi sojusznicy z Paryża i Londynu dali gwarancję bezpiecznego transportu do Francji.
Złożony z 12 wagonów pociąg 23 września dotarł do libańskiego miasta Rayak. Tu przeładowano złoto na dwa składy kolei wąskotorowej i tego samego dnia dotarły one do Bejrutu. Dzięki uporowi płk. Matuszewskiego złoto podzielono na części i na pokładzie okrętów francuskiej marynarki wojennej – krążownika „Emil Bertin" i kontrtorpedowców „Vauban" i „Epervier" – dotarło do portu w Tulonie. Operacja przerzutu złota do Francji zakończyła się 5 października 1939 r.
Kara za sukces
Jesienią 1939 r. bohaterscy organizatorzy ewakuacji polskiego złota znaleźli się na Zachodzie. W ostatnich dniach września płk Adam Koc został ministrem skarbu w gabinecie gen. Władysława Sikorskiego. Chcąc mu się przypodobać, pozował na krytyka sanacji i atakował niedawnych przyjaciół, sugerując nadużycia finansowe przy wywozie złota. Mimo to już w grudniu stracił stanowisko ministra. Pułkownik Ignacy Matuszewski po przyjeździe do Paryża zamiast podziękowań dostał oskarżenie o nadużycia. Otoczenie premiera zarzucało mu „przewiezienie na koszt Banku wielu osób postronnych", „zbyt hojne wydawanie pieniędzy", zakup z kasy państwowej proszków od bólu głowy (rachunek z apteki przez pomyłkę dołączono do rozliczenia), nazbyt wysoki koszt lemoniady, którą wypili tragarze niosący polskie złoto, czy też „bezprawną wymianę złotych polskich na walutę".
Matuszewski był wstrząśnięty, tym bardziej że już wkrótce okazało się, iż z chwilą kapitulacji Francji jego oskarżyciele nie zdołali ewakuować polskiego złota na Wyspy Brytyjskie! Wprawdzie majorowi Henrykowi Floyarowi-Rajchmanowi za uratowanie FON dziękował minister obrony narodowej gen. Marian Kukiel, ale i jego dosięgnęła wkrótce „sprawiedliwość" nowej ekipy rządowej, która postawiła go przed komisją badającą odpowiedzialność za klęskę wrześniową 1939 r. Późniejsze losy rzuciły obu przyjaciół za ocean. Współtworzyli Instytut Piłsudskiego w Nowym Jorku i Komitet Narodowy Amerykanów Polskiego Pochodzenia, który wkrótce stał się największą organizacją polonijną w USA.
Po latach wyjątkowej aktywności publicznej, represji ze strony Sikorskiego i Mikołajczyka, inwigilacji FBI oraz wymierzonych w niego tajnych operacji wywiadu sowieckiego płk Matuszewski zmarł nagle na atak serca 3 sierpnia 1946 r. Jego ciało spoczęło na cmentarzu Calvary w Nowym Jorku. 23 marca 1951 r. odszedł mjr Floyar-Rajchman. Z godnie ze swoją ostatnią wolą spoczął w jednym grobie z Matuszewskim. Pamięć o nich przykryła niewielka płyta nagrobna. Po 1989 r. nie upomniała się o nich wolna Polska. Ich grobu nie odwiedza żaden konsul czy ambasador RP. Nie mają w Polsce ulic swojego imienia, pamiątkowych tablic ani pomników. Nikt nie pomyślał o opracowaniu gry planszowej poświęconej ewakuacji złota w 1939 r. Podejmowane przed laty próby przewiezienia szczątków obu wybitnych Polaków spotkały się z niezrozumieniem. Pewien minister obrony narodowej zapytał mnie kiedyś:
„A kim był ten Matuszewski?".
Zapomniani przez rodaków Matuszewski z Rajchmanem, w ciszy nowojorskiego skwaru – jak pisał Wacław Zbyszewski – „śnią dalej swój sen o Polsce wielkiej, potężnej, wolnej, szczęśliwej i rządnej, o Polsce, która by przyniosła pokój i prawo, i sprawiedliwość nie tylko swym ziemiom, ale i bezkresnym obszarom całej Europy Wschodniej".
Autor jest historykiem i publicystą, byłym pracownikiem IPN. Zajmuje się szczególnie polską emigracją polityczną, Polonią i historią opozycji antykomunistycznej w PRL. Współautor książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii".
Skomentuj