Jest to historia dziś nie dość znana, bo w Polsce Ludowej Kresy były tematem poddanym szczególnej kontroli cenzury. Oczywiście nie mogła ona usunąć z życiorysu Ignacego Łukasiewicza faktu, że wraz z zapomnianym dziś współpracownikiem Janem Zehem wydestylował naftę z ropy naftowej we lwowskiej aptece Mikolascha . Ale szersza popularyzacja kresowej historii polskiego nafciarstwa nie wchodziła w grę.
„Historia polskiego przemysłu naftowego" podaje, że do apteki zgłosili się żydowscy propinatorzy z Drohobycza – Schneider i Sterman – „z destylatem ropy własnej produkcji i próbą określenia jego gospodarczej przydatności". Złośliwa plotka głosiła, że chcieli wiedzieć, czy dałoby się z ropy robić wódkę. Łukasiewicz bardzo szybko po otrzymaniu destylatu i skonstruowaniu w 1853 r. przy udziale blacharza Adama Bratkowskiego lampy wyjechał ze Lwowa, by założyć pierwszą kopalnię ropy naftowej w Bóbrce.
Misja Szczepanowskiego
Ćwierć wieku później, w 1879 r., pojawia się w Galicji Stanisław Szczepanowski, do niedawna urzędnik brytyjskiego Ministerstwa ds. Indii, z wykształcenia chemik. Jest owładnięty ideą gospodarczego rozwoju zacofanej prowincji Austro-Węgier. Pisze publicystyczną „Nędzę Galicyi". Szansę widzi w rozwoju przemysłu naftowego. Ale nie chodzi mu o sam biznes, lecz o wytworzenie dzięki niemu warstwy ludzi przedsiębiorczych, którzy postawiliby ekonomicznie na nogi Galicję, a tym samym stworzyli bazę dla polskich aspiracji narodowych.
Zaczyna poszukiwania ropy naftowej w Słobodzie Rungurskiej niedaleko Kołomyi, gdzie od dawna czerpano „olej skalny". Ma szczęście. „Gdy w latach 1881–1885 Stanisław Szczepanowski i spółka ze swych szybów zaczęli po 100, 150, 250 cetnarów metrycznych wydobywać, wybuchła wprost epidemia nafciarska. Rzucono się na tereny ropne z chciwością. Niebawem zaroiło się od wież wiertniczych w różnych miejscowościach" – pisał Leon Rymar w książce „Galicyjski przemysł naftowy". W latach 80. Słoboda dawała 60 proc. wydobycia galicyjskiej ropy.
Jak wspominał Szczepanowski: „Ropa zahipnotyzowała nawet trzeźwych lwowskich bankierów i wystarczyło kilka słów, aby dostać całkiem wysoki kredyt". Pisał, że pod wpływem odkrycia w Słobodzie i artykułów we lwowskiej prasie o „Eldorado galicyjskiem" ściągają zewsząd „hyeny naftowe".
Sam padł ich ofiarą, gdyż został wyrugowany z udziału w kopalniach w Słobodzie i rafinerii w pobliskim Peczeniżynie. Ale byli też inni. Szczepanowski zauważał, że „coraz wyraźniej wyrabia się cały zastęp przedsiębiorców fachowych łączących pracę zawodową i wytrwałą z poczuciem obowiązków publicznych. Z początku w znacznej części przynajmniej zagrzani tą żądzą złota, pragnieniem zysku osobistego, wprawdzieśmy fortun nie porobili, aleśmy uzyskali to, co lepsze jest od fortuny, to jest przyzwyczajenie się i wyrobienie do pracy twórczej dla nas i dla zatrudnionej ludności. [...] Popatrzcie się na Słobodę, na kopalnie zachodniogalicyjskie pod wpływem polskim, obywatelskim i porównajcie z tym piekłem wyuzdanych namiętności w Borysławiu pod wpływem obcoplemiennych wyzyskiwaczy".
Dziś Słoboda Rungurska kojarzy się nie z naftą, lecz ze Stanisławem Vincenzem, eseistą i piewcą Huculszczyzny, autorem cyklu „Na wysokiej połoninie". Vincenz miał tam do 1939 r. swój dom. Jego ojciec Feliks był współpracownikiem Szczepanowskiego i właścicielem jednej z kopalń ropy naftowej w Słobodzie Rungurskiej.
Wagony zamiast baryłek
„Zanim Szczepanowski odkrył Słobodę Rungurską, mierzyło się ropę u nas na garnce, od czasu Słobody liczyliśmy produkcję na baryłki, od czasu zaś, gdy Szczepanowski odkrył Schodnicę, liczy się już tylko na wagony" – wspominał Władysław Długosz, kolejna wybitna postać związana z galicyjską naftą. W Schodnicy Szczepanowski działa wraz ze związanymi z nim rodzinnie inżynierami Wac-ławem Wolskim i Kazimierzem Odrzywolskim. Córka Wolskiego, poetka i pisarka Beata Obertyńska, uważała, że jej ojciec, Szczepanowski i Odrzywolski dobrali się jak w korcu maku. Szczepanowski reprezentował „twórczy rozpęd prometejskiej idei". Wolski miał „polot genialnego wynalazcy", Odrzywolski to „najbardziej może z nich wszystkich rozumiejący rachunek".
Szczepanowski zaniedbuje biznes dla działalności publicystycznej i politycznej, popada w długi. Musi sprzedać swoje udziały w Schodnicy. Ma pecha. Wkrótce potem z szybu Jakub tryska w 1895 r. wielka ropa. Akcje przedsiębiorstwa, któremu sprzedał swoje aktywa, rosną kilkakrotnie. Część majątku Szczepanowskiego przejmują Wolski i Odrzywolski. Gdy jeszcze raz wpadnie w ogromne zadłużenie, na jego spłatę poświęcą swój majątek.
Zygmunt Bielski, w latach międzywojennych profesor Katedry Wiertnictwa i Eksploatacji Nafty w AGH, w latach 90. XIX w. przyjechał do Schodnicy, by objąć stanowisko kierownika warsztatu mechanicznego w kopalni Wolskiego i Odrzywolskiego. Tak pisał o nich: „Nie zysk był ich celem, lecz obywatelska publiczna służba, którą oni za pośrednictwem tego właśnie przedsiębiorstwa pełnić pragnęli".
Byli duchowymi uczniami Szczepanowskiego. Kazimierz Odrzywolski ufundował w Schodnicy szkołę, kościół, założył kasę chorych i kółko rolnicze. Jego fabryka maszyn wiertniczych eksportowała swoje wyroby do Rosji i Rumunii.
Wacław Wolski był wynalazcą tzw. świdra ekscentrycznego. Chodzi o to, by – jak pisze w poświęconym mu artykule Antoni Plutyński – „otwór wiercony był szerszy niż rury zabezpieczające, choć przez rury przedostawało się dłuto o mniejszej od rur średnicy". Innym wynalazkiem Wolskiego był „taran hydrauliczny" – ciśnienie wody uderzało 6–10 razy na sekundę w narzędzie wiercące.
Wielka ropa w Borysławiu
Po Słobodzie Rungurskiej i Schodnicy trzeci już gwałtowny skok w wydobyciu ropy naftowej nastąpił w Borysławiu, znanym dotąd bardziej z kopalni wosku. Poszukiwania prowadziła tam od 1893 r. firma Bergheima i McGarveya. Ten ostatni wprowadził w Galicji nowatorski system wiercenia kanadyjskiego. Notabene Polacy wykradli od przybyszów zza oceanu jego sekret, co raczej uważano za czyn patriotyczny – w końcu służył wzmocnieniu polskiego potencjału ekonomicznego.
Szefem ekipy poszukiwawczej w Borysławiu był Władysław Długosz, który przedtem zbankrutował jako przedsiębiorca naftowy. W Borysławiu robotnicy rekrutowali się z mętów, więc Długosz – jak wspomina – poruszał się z bernardynem, który „za cmoknięciem łapał za gardło napadającego". McGar-vey kazał przerwać poszukiwania na 380 metrach. Długosz jednak wiercił dalej na własne ryzyko. Na 402. metrze nastąpiła erupcja ropy. Współpracownikiem Długosza był Jan Rączkowski, wiertacz, który prawdopodobnie nie ukończył żadnej szkoły. Długosz – jak pisze Tadeusz Ślawski w biogramie Rączkowskiego w PSB – wyjechał po pożyczkę na dalsze wiercenia, a Rączkowski namówił robotników do pracy na razie za darmo i kupił na opał do maszyny parowej dwie stare stodoły. „Popularny w Borysławiu »Jaś« był obdarzony darem prawie nieomylnego rozpoznania pokładów roponośnych Borysławia, o czym krążyły różne legendy, i jego wskazania okazywały się trafniejsze niż Długosza czy geologa Rudolfa Zubera". Długosz po sukcesie w Borysławiu został szefem kilku kopalń, dyrektorem Karpackiego Towarzystwa Naftowego, wreszcie samodzielnym przedsiębiorcą naftowym.
Leon Rymar pisał, że Borysław stał się „prawdziwą fontanną samopłynącego i dobrego do przeróbki oleju skalnego". Dodawał jednak, że „tereny były zwodnicze, narażały na wielkie ryzyka i pochłonęły niejedną egzystencję finansową, stwarzając atmosferę spekulacyjną i rozgorączkowanie wiertnicze".
Ziemię kupowano od chłopów ukraińskich. W wielu wypadkach za grosze, ale byli i tacy, którzy ogromnie się wzbogacili, wydzierżawiając grunt i czerpiąc procent od dochodów brutto z wydobywanej ropy. Część z oszołomionych pieniędzmi przepijała je. Ukraińcy pracowali też w kopalniach, lecz pracodawcy oceniali, że chłop ruski to robotnik niekarny i leniwy. Chętnie zatrudniali Polaków z okolic Gorlic, Jasła, Krosna, kolebki przemysłu naftowego, gdyż zdaniem Rymara są inteligentni, pilni, zręczni, chciwi na zarobek, trzeźwi, moralni i usposobieni dobrze wobec pracodawców.
Literat Józef Rogosz tak opisywał Borysław w książce „W piekle galicyjskim": „Gdy staniesz na pagórku znajdującym się w samym środku Borysławia [...], zdaje ci się, że masz u swoich stóp olbrzymie obozowisko, w którem zamiast płóciennych rozbito drewniane namioty. Ostre dachy, pokryte deskami, znajdują się tak blisko jedne drugich, że gdybyś w któremkolwiek miejscu rzucił płonącą zapałkę, większa połowa Borysławia musiałaby pójść z dymem".
Nieukrywający niechętnego stosunku do Żydów Rogosz pisał: „Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz całe tłumy czarne, brudne, charczące, dla których zysk jest celem życia, wyzysk najprzyjemniejszym zajęciem, a okrągły milion szczytem szczęścia. Ludności chrześcijańskiej na próżno byś tu szukał. Ona cała pracuje pod ziemią. Żydzi, nawet najbiedniejsi, rzadko kiedy spuszczają się do kopalni, gdzie pełnią rolę dozorców, stróżów, wiertników, kontrolerów i kasjerów".
Mamy też jednak inne świadectwo, które przytacza Martin Pollack w „Po Galicji".
Saul Raphael Landau należący do nielubianej przez Rogosza nacji pisał: „Robotnicy i robotnice to przeważnie Żydzi (...) tysiące żydowskich robotników wielkoprzemysłowych są też zapewne w Anglii i Ameryce, ale nigdzie płaca za tak ciężką, tak szkodliwą dla zdrowia, wręcz niebezpieczną dla życia nie jest równie niska, nigdzie zatem poziom ich życia nie jest tak żałosny". Najuboższymi spośród nich byli łebacy, zbierający do wiader ropę z kałuż i rzeki Tyśmienicy.
A Rogosz widział przede wszystkim wille i pałacyki żydowskich przedsiębiorców w pobliskim Drohobyczu. Bogusław Lonchamps de Berier, którego bracia byli związani z przemysłem naftowym, wspominał, że jeśli dawniej przeważali „Borsyslauer i drohobytscher Mensche", to teraz (na przełomie XIX i XX w. – przyp. T.S.) „napłynęło więcej żywiołu polskiego, który jeśli nie w kapitale i zyskach z przemysłu naftowego i w jego przeważnie pozakrajowych siedzibach, to w każdym razie w miejscowej administracji tego przemysłu zdobył przewagę".
W Borysławiu i pobliskich Tustanowicach działały m.in. kopalnia Monte Carlo Hermana Blocha i Ewka Dienstaga i Pomeranza. A obok nich wydobywali ropę Russocki i Sroczyński, Władysław Długosz miał kopalnię Talizman. Mikucki wszedł w spółkę z Perutzem, a Wyganowski z Liebermanem.
Zamiast lasu, wyciętego dla potrzeb budowy kopalni, powstał las wież wiertniczych – taki krajobraz istniał kilka dziesięcioleci. Andrzej Chciuk, w „Atlantydzie. Opowieści o wielkim księstwie Bałaku", tak go opisywał: „Kiedy nocą się szło po Borysławiu, syk pary i poddudnianie tłoków towarzyszyły ci na każdym kroku, a szyby wiertnicze obwieszone były lampkami jak choinki, nad miastem była łuna gwiazd i lamp, i rozjaśnionych słupów pary".
Mieczysław Orłowicz w „Ilustrowanym przewodniku po Galicyi" jako atrakcję turystyczną Borysławia wskazywał wybuchy szybów naftowych, a zwłaszcza pożary szybów „szczególnie, jeżeli pali się szyb wybuchający".
Nieszczęsny rok 1908
Galicyjski przemysł naftowy został dotknięty klęską nadprodukcji za sprawą odkrycia niebywale wydajnych złóż w Tustanowicach, przyległych do Borysławia. W 1907 r. do dużych pokładów dowiercił się w szybie Wilno (400 ton na dobę) Wolski, jeszcze więcej ropy dał szyb Litwa (800 ton). I wreszcie rekordowa kopalnia Oil City w 1908 r. (2500 ton), znana z gigantycznego, trwającego tygodnie pożaru. W latach 1906–1909 produkcja ropy w Borysławiu i Tustanowicach wzrosła niemal czterokrotnie – z 56 tys. do 194 tys. cystern. Dają te miejscowości prawie 90 proc. wydobycia ropy w Galicji.
Rok 1908 nazywano katastrofalnym i nieszczęsnym. Drastycznie spadły ceny ropy. Miała być nawet tańsza niż woda używana do celów technologicznych w kopalniach. Nie było jej gdzie magazynować. Naciski naftowców spowodowały, że rząd austriacki zaangażował się w budowę zbiorników i rafinerii w Drohobyczu oraz zgodził się na zakup ropy do opalania kotłów lokomotyw. Nafciarzom udało się przełamać opór lobby węglowego. A dostawcami węgla dla kolei byli Rotszyldowie, Fredlanderowie i Gutmanowie. Nie był to jednak „żydowski spisek". Wszak wśród nafciarzy było bardzo wielu ich współziomków.
Apogeum wydobycia galicyjskiej ropy naftowej nastąpiło w roku 1909 – 2 mln 75 tys. ton. Dawało to Galicji trzecie miejsce na świecie.
Zapomniana ziemia obiecana
O galicyjskiej gorączce ropy naftowej, fortunach, spekulacjach i krachach, nędzy robotników oraz drohobyckich pałacach przedsiębiorców pisali literaci, wspomniany już Rogosz, a także Sewer Maciejowski, Gruszecki, Mueller. Żaden jednak nie sięgnął nawet w przybliżeniu poziomu Władysława Reymonta, który w „Ziemi obiecanej" sportretował Łódź.
Stanisław Sławomir Nicieja w „Kresowym trójmieście" stwierdza: „Dziw bierze, że dzieje galicyjskiej gorączki naftowej nie znalazły odbicia w polskim filmie, tak jak stało się z tematem naftowym w kinie amerykańskim, reprezentowanym m.in. przez film »Aż poleje się krew«". I to także dlatego historia galicyjskiej nafty, Szczepanowskiego i Borysławia, jest dziś tak słabo znana.
Skomentuj