Ostatnie dni czerwca 1976 r. Ugandyjskie lotnisko w Entebbe. Bezlitosny upał.
W opuszczonym i podniszczonym terminalu gnieździ się kilkuset żydowskich zakładników. Są wycieńczeni, brudni, przerażeni. Część choruje. Arabskich i niemieckich porywaczy wspierają ugandyjscy żołnierze Idiego Amina, krwawego, karykaturalnego dyktatora. Zakładnicy są pozbawieni złudzeń. Są przekonani, że nawet armia, która dziewięć lat temu w ciągu sześciu dni pokonała trzech przeciwników, nie jest w stanie zorganizować akcji odbicia cywilów przetrzymywanych kilka tysięcy kilometrów od Izraela, i to na wrogim terenie.
27 czerwca 1976 r. o godz. 11.30 w Atenach ląduje samolot Airbus Air France z Tel Awiwu. Na pokładzie jest czterech terrorystów. Wilfried Böse i Brigitte Kuhlmann z Niemiec oraz dwóch Arabów z LFWP. Porywacze dobrze wybrali lotnisko. W Atenach lekceważono reguły bezpieczeństwa, policjanci nie raczyli dokładnie prześwietlić bagażu, sprawdzić pasażerów. Airbus startuje o godz. 12.20. W umówionym momencie terroryści wyjmują broń i przejmują kontrolę nad samolotem. Na pokładzie jest 246 pasażerów i 12 członków załogi. Rozpoczyna się rewizja – poszukiwanie Żydów. Pani Davidson wraz z mężem w ostatniej chwili podarli i zjedli izraelską książeczkę wojskową.
W Izraelu antyterrorystyczna jednostka Matkal zostaje postawiona w stan gotowości. Wszyscy myślą, że samolot ostatecznie wyląduje w Tel Awiwie. Ten kieruje się jednak na libijskie Benghazi. Kaddafi daje zgodę na tankowanie. Maszyna odlatuje na południe.
28 czerwca o godz. 3.15 airbus ląduje w Entebbe w Ugandzie. Na lotnisko przybywają kolejni terroryści. Jest ich już siedmiu. Jawna pomoc Amina budzi zdziwienie. Wszak jeszcze kilka lat temu między Izraelem a Ugandą kwitła współpraca gospodarcza. Amin pożyczył sporo od Izraelczyków. Długu nie zamierzał spłacić, przeistoczył się zatem w obrońcę islamu, nawiązał współpracę z Libijczykami. Do Ugandy (a w zasadzie na konto Amina) popłynął kolejny strumień gotówki. Amin wygłasza obłąkańczą i brutalną mowę do zakładników. Twierdzi, że Izrael musi przystać na żądania Palestyńczyków. Tego samego dnia armia izraelska, nie mając żadnych danych o sile porywaczy, tworzy plany odbicia zakładników. Stary terminal w Entebbe projektowała izraelska firma – wojsko ma już jego plany. W ciągu kilku dni na jednym z poligonów powstaje makieta budynku w skali 1:1. Dowódca lotnictwa – gen. Peled pragnie konwencjonalnej operacji – desantu 1 tys. żołnierzy i opanowania lotniska. Inne plany zakładały desant małej grupy komandosów na Jezioro Wiktorii i marsz przez mokradła pełne krokodyli, tudzież poddanie się Ugandyjczykom po zlikwidowaniu terrorystów. I te pomysły padły po ujawnieniu dobrej komitywy, jaka panowała między Aminem a Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny.
Tymczasem sytuacja zakładników staje się coraz gorsza. Jedzenie jest nadpsute. Cierpią na biegunkę. Szalety terminalu są zapchane fekaliami, sienniki pełne pluskiew. Porywacze dokonują selekcji pasażerów na Żydów i pozostałych. Jeden z porwanych wymownie pokazuje Bösemu swój wytatuowany numer obozowy. Kuhlmann na to: „Nie jestem nazistą, tylko idealistą!". Dopiero 29 czerwca o godz. 15.30 porywacze wydają oficjalny komunikat. Żądają zwolnienia 53 towarzyszy. Jeśli nie dotrą do Entebbe do 1 lipca do godz. 14, to zakładnicy zginą. Następnego dnia zwolnieni zostają nie-Żydzi. Po przylocie do Francji natychmiast zostają przepytani przez Mossad. Wypuszczenie zakładników ma dla porywczy plusy i minusy. Pokazuje ich „dobrą wolę" i wiarygodność w negocjacjach, ale daje też przeciwnikowi informacje. Kapitan airbusa po konsultacjach z załogą decyduje się zostać w Entebbe: „Powiedziałem im, iż naszym obowiązkiem jest zostać z pasażerami do końca bez względu na to, co się wydarzy".
30 czerwca izraelski agent wynajmuje w Kenii awionetkę i leci nad Entebbe. Zwodzi niezbyt rozgarniętą obsługę lotniska raz zgłoszeniem awarii, raz prośbą o lądowanie. Kilka okrążeń daje czas na zrobienie zdjęć całego rejonu. Krystalizuje się plan odbicia zakładników. Do Ugandy polecą cztery transportowce C-130 z komandosami. Do jednego z nich wejdą odbici zakładnicy. Dwie kolejne maszyny – przerobione pasażerskie B707 – będą służyły jako centrum dowodzenia i szpital. Ten drugi B707 zostawi ładunek w sąsiedniej Kenii i zaczeka na ewentualnych rannych (żołnierzy oraz zakładników), których liczbę szacowano na 33 proc.
Prowizorka, brawura, nerwy 1 lipca, 90 minut przed planowaną egzekucją zakładników, rząd Izraela zgadza się wstępnie na warunki terrorystów. Ultimatum zostaje przedłużone do niedzieli 4 lipca do godz. 14. 2 lipca rząd akceptuje plan szefa sztabu Motty Gura. Dowódcą operacji na ziemi zostaje gen. Don Szomron. Pilot pierwszego herculesa będzie lądował po omacku, w środku nocy. Premier rozmawia z pilotem Joszuą Szanim: „Odpowiadasz, aby dolecieli dokładnie do celu, potajemnie i na czas". W pierwszych trzech transportowcach poleci wojsko, w czwartym stoją dwie furgonetki, które przewiozą zakładników z terminalu, i rezerwowa pompa do tankowania paliwa lotniczego.
Major Muki Betser, pracujący dawniej w Ugandzie, zwrócił uwagę na to, że tamtejsi kacykowie uwielbiają wozić się czarnymi limuzynami Mercedes D220 Lang. Rozpoczęło się poszukiwanie w izraelskich komisach. Znaleziono jeden egzemplarz. Jak wspomina jeden z uczestników akcji: „Był okropny, psuł się, a do tego był biały. Zabraliśmy go z powrotem do jednostki i Razal wszystko w nim powymieniał, przemalował na czarno i doprowadził do porządku [...]. Facet z kibucu zrobił nam ugandyjski proporczyk i tablice rejestracyjne". Limuzyna ma wyjechać z herculesa, pozorując powrót Amina z wizyty zagranicznej. Izraelczycy będą przebrani w ugandyjskie mundury. Główne uderzenie na terminal poprowadzi płk Jonatan Netanjahu.
„Piorun", czyli „Jonatan"
By zamaskować operację, transportowce startują w odstępach czasowych i w różnych kierunkach. Lecą nisko, 30 m nad Morzem Czerwonym – w tej okolicy roi się od wrogich radarów sowieckich, saudyjskich i egipskich. Podróż nie była komfortowa, „kilka razy zwymiotowałem, był straszny gorąc, na tak małej wysokości bardzo dawały się we znaki turbulencje". Wkrótce kabiny pełne były wymiocin. W połowie drogi eskadra odbija na południe, prosto na Etiopię i Ugandę. Można wznieść się na 300 m – system przeciwlotniczy Etiopii technologią sięga wtedy przełomu lat 30. i 40. Żołnierze mogą się chwilę zdrzemnąć. Dwa B707 lecą wtedy normalnym kursem, udając rejsowe samoloty pasażerskie. „Niech wszechmogący błogosławi wojownikom" – to słowa premiera, które docierają do samolotów gdzieś nad Etiopią. O północy pierwszy C-130 podchodzi do lotniska w Entebbe. Pada deszcz. Pilot wykorzystuje palące się jeszcze światła pasa startowego – według niepotwierdzonych informacji przed chwilą odlatywał rejsowy samolot British Airways. Obsługa lotniska nie indaguje podchodzącego herculesa. Pięć minut przed lądowaniem komandosi odpalają silnik pechowego mercedesa (ciekawe, jak znieśli spaliny w kabinie). Z 30-sekundowym opóźnieniem C-130 ląduje w Entebbe. Wytaczają się mercedes i eskorta land roverów. Z prędkością 40 km/godz., na światłach, kieruje się ku terminalowi. 250 m przed celem do kolumny podchodzi dwóch zdezorientowanych Ugandyjczyków. Jeden z nich odkrywa podstęp. Któryś z komandosów strzela do niego z broni z tłumikiem, raniąc go tylko. Trafiony wszczyna alarm. Rozpoczyna się strzelanina, kolumna przyspiesza, chcąc jak najszybciej dostać się do terminalu.
„Przypominała mi się tragedia z Ma'alot. Ta nazwa kołatała mi się w głowie. Zanosiło się na powtórkę" – wspomina mjr Betser. Komandosi wyskakują z samochodów, biegną pod bezpieczną wiatę budynku, gdzie chronieni są od ognia z wyższych pięter. Pada kilku żołnierzy ugandyjskich, do walki włączają się zdezorientowani terroryści. Major Betser nie trafia w Kuhlmanna, który myśląc, iż jest atakowany przez Ugandyjczyków, nie rozpoczął egzekucji zakładników. Pierwszy przez rozbite okno do budynku wpada sierż. Amir Ofer. Drugi z żołnierzy jedną serią kosi dwójkę niemieckich porywaczy. Komandosi krzyczą do skłębionych porwanych, by położyli się na ziemię. Mimo to w wymianie ognia ginie dwóch zakładników, a dwóch kolejnych zostaje rannych. Reszta jednak utrzymuje dyscyplinę, powtarzając rozkazy komandosów. W kłębowisku trudno odróżnić porywaczy i porwanych. Ginie jeszcze trzech terrorystów, dwie kule trafiają w dowódcę komandosów – Netanjahu.
Jeden z uwolnionych tak wspomina pierwsze sekundy ataku: „Nagle słyszymy wystrzał, potem wybuch. Terroryści sięgają po broń. Wyglądali na zdezorientowanych. W ułamku sekundy padamy na ziemię. Strzały cichną, ktoś krzyczy. Widzimy najwspanialszy widok w życiu, niczym sen: izraelskiego żołnierza, z poczernioną twarzą w mundurze polowym. Na głowie ma biały beret, spokojnie pyta: »Jesteście cali? Przylecieliśmy zabrać was do domu«". Dwóch kolejnych arabskich terrorystów ginie w sąsiednim korytarzu. Udawali zakładników. Jeden z komandosów zauważył w ostatniej chwili trzymane przez nich granaty. Cała akcja trwa 45 sekund.
Równolegle na lotnisku lądują kolejne transportowce. Spadochroniarze atakują nowy terminal, technicy rozpoczynają tankowanie paliwa lotniczego na powrót do Izraela. Komandosi w jeepach uciszają ostrzeliwujących się gdzieniegdzie Ugandyjczyków, inni niszczą kilkanaście myśliwców i główny generator lotniska. Nie brakuje groteski. Jakiś zakładnik upiera się, że musi iść do wolnocłówki na zakupy, inni szukają bagażu. Jedna ze stewardes spanikowała. Pewien komandos wspomina: „Zarzuciłem sobie ją na ramię i wyszedłem, nagle nad głową przeleciała mi kula. Jestem jedynym żołnierzem w historii armii izraelskiej, który uciekał przed ostrzałem, niosąc półnagą piękność w czerwonej bieliźnie". Jeden z zakładników przeżywa poważny dramat – dzień wcześniej jego matka Dara Bloch zadławiła się jedzeniem – została przewieziona do stolicy Ugandy, do szpitala. Komandosi poradzili synowi, by leciał do Izraela. 51 minut od rozpoczęcia akcji startuje pierwszy C-130 z zakładnikami. Generał Szormon dostaje zgodę na jego tankowanie w Nairobi. Reszta herculesów musiała tankować do pełna w Entebbe. 4 lipca wszystkie maszyny były już w Izraelu. Zakładnicy świętowali, żołnierze na razie nie. Byli zbyt wyczerpani.
Pokłosie
Kilka godzin po odlocie na lotnisku pojawia się ugandyjskie wojsko. Dowodzenie jest tak chaotyczne, że żołnierze strzelają do siebie nawzajem – w ten sposób ginie ich jeszcze 20. Wściekłość Amina nie zna granic. Kontroler lotniska „za karę" jest torturowany. Bezpieka wbija mu gwoździe w głowę i miażdży ją młotami. Zamordowanych zostaje 3 tys. Karamodżongów – uznawanych za „krewnych" Kenijczyków. Chorą panią Bloch bezpieka wywlekła ze szpitalnego łóżka i zastrzeliła w krzakach.
Jonatan Netanjahu nie przeżył postrzału.
Na jego cześć kryptonim operacji zmieniono post factum z „Piorun" na „Jonatan". Netanjahu zabierał często książki na akcję. Tym razem w jego plecaku wylądowała sensacyjna powieść McLeana „Jedynym wyjściem jest śmierć". Młodszy brat dowódcy Beniamin służył w tej samej jednostce. Odznaczył się w wielu tajnych operacjach na przełomie lat 70. i 80. W czasie operacji w Entebbe był już w cywilu, na studiach w USA. W 1996 r. został premierem Izraela. Z przerwą sprawuje ten urząd do dziś. Ojciec Jonatana i Beniamina Benzion Milejkowski urodził się zaś na ziemiach polskich. Był historykiem, sekretarzem Zeeva Żabotyńskiego, działacza syjonistycznego blisko współpracującego z wywiadem II Rzeczypospolitej.
Skomentuj