Karabin przeciwpancerny, nazywany także często rusznicą, pojawił się na polu walki w roku 1918. Na początku II wojny światowej pancerze większości czołgów były tak słabe, że karabiny te pozostawały efektywnym orężem. Wz. 35 był zbliżony wyglądem i miał podobną zasadę działania co standardowy karabin Mauser, przez co nauka jego obsługi była stosunkowo prosta. Według przedwojennej instrukcji „Karabin wz. 35 przeznaczony do zwalczania broni pancernych, posiada celownik stały (szczerbina-muszka). Punkt celowania odpowiada punktowi trafienia na odległości 300 m. Skuteczność ognia do 300 m. Lufa po 200 strzałach winna być wymieniona przez rusznikarza oddziału".
Do broni stosowano specjalną amunicję przeciwpancerną 7,92 x 107 mm produkowaną w zakładach w Skarżysku. Umieszczano ją w czteronabojowym dołączanym magazynku. Długa, 1200-milimetrowa lufa w połączeniu z dużym ładunkiem miotającym mieszczącym się w wydłużonej łusce zapewniały wylatującemu z prędkością 1250 m/s pociskowi dostateczną energię kinetyczną, aby z odległości 300 m przebić 15-milimetrowy pancerz, a więc zagrozić niemieckim czołgom lekkim, stanowiącym w 1939 r. podstawowy sprzęt Panzerwaffe.
Projekt polskiego karabinu był utajniony (obawiano się, iż przeciwnik, znając zalety polskiej broni, zwiększy opancerzenie swoich pojazdów bojowych), zachowywano też wyjątkowe środki ostrożności podczas szkolenia żołnierzy, a broni nadano kryptonim „Ur", który miał sugerować zwykły karabin przeznaczony na eksport do Urugwaju. Pewien polski weteran II wojny opowiadał, że w chwili mobilizacji w 1939 r. w jednym z kresowych miast, kiedy pobierano w magazynie regulaminową broń, zauważono długie skrzynie z napisem: „Sprzęt pomiarowy – nie otwierać bez rozkazu". Po kilku dniach magazyn został zbombardowany i żołnierzy skierowano do jego porządkowania. Wtedy ze zdziwieniem zauważyli, że z rozbitych skrzyń wysypały się karabiny o bardzo długich lufach. Ten sam żołnierz ponownie zetknął się z polskim karabinem przeciwpancernym w Afryce, kiedy to walcząc w szeregach Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, zdobył go na... Włochach! Otóż w 1941 r. zdobyczne polskie karabiny wz. 35 Niemcy przekazali armii Mussoliniego, z którą zawędrowały do Libii.
Autor jest pracownikiem naukowym Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
Pawęże – średniowieczne dzieła sztuki
Tarcze zwane pawężami stanowiły charakterystyczny element późnośredniowiecznego uzbrojenia ochronnego. Używała ich zwłaszcza piechota, a rozmiary bywały imponujące.
Pawęże, mające najczęściej postać zaokrąglonego prostokąta lub trapezu, sporządzano z profilowanych desek (chętnie stosowano drewno lipowe). Deski obciągano skórą i oklejano płótnem lnianym.
Powierzchnię nanoszono grubą, izolacyjną warstwę zaprawy (grunt klejowo-gipsowy), po czym ozdabiano malunkami i napisami, zwłaszcza o religijnych treściach. Ta niezwykle efektowna dekoracja sprawiła, że sporopawęży przetrwało do dziś.
Płomienny „Drink" na czołgi
Do efektywnych improwizowanych broni przeciwpancernych należały butelki zapalające. Ich pierwsze użycie związane jest z walkami w Hiszpanii w latach 1936–1939, ale sławę zawdzięczają Finom, którzy podczas tzw. wojny zimowej (1939–1940) skutecznie eliminowali za ich pomocą sowieckie czołgi.
To wówczas pojawiła się popularna nazwa, pod którą oręż ten znany jest do dzisiaj – koktajl Mołotowa. Jedna z teorii głosi, że była to aluzja do buńczucznej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa o wypiciu toastu w zdobytych Helsinkach. Armii Czerwonej stolicy Finlandii się zdobyć jednak nie udało. Zaletą broni była prostota wykonania i duża skuteczność, wadą – zasięg, ograniczony siłą rzutu z ręki.
Skomentuj