Do lat 80. zeszłego wieku znaliśmy w kraju jednego piszącego Mackiewicza – Stanisława. „Odkrycie" jego młodszego brata – Józefa – paradoksalnie zmniejszyło zainteresowanie starszym Mackiewiczem, sławnym – jeszcze niedawno „Catem", który to pseudonim zrósł się z nazwiskiem autora „Europy in flagranti", „Dostojewskiego", „Stanisława Augusta" czy mało komu znanej, ale legendarnej „Historii Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r.".
Im bardziej rosły znaczenie Józefa Mackiewicza i ranga jego pisarstwa, tym bardziej zapominało się o Stanisławie. Aż w końcu wybuchła bomba w postaci informacji o współpracy Cata z wywiadem i bezpieką komunistycznej Polski. Literatura polska, a tym bardziej polskie losy, nie są jednak do końca czarno-białe. Nie da się sprowadzić życia i twórczości Cata-Mackiewicza do udowodnionej współpracy z tajnymi służbami PRL. Jeśli nawet powrót Cata z Londynu (gdzie był premierem rządu na emigracji) do kraju uznamy za rejteradę, to on sam w krótkim czasie stał się dla tutejszych władz obywatelem niesłychanie kłopotliwym. Dowiódł tego, wydając książkę u Giedroycia i wysyłając mu do Maisons-Laffitte artykuły o sytuacji w kraju podpisywane Gaston de Cerizay czy też składając swój podpis pod „Listem 34" będącym protestem intelektualistów przeciw cenzurze. Zresztą władze najprawdopodobniej wytoczyłyby mu proces, tak jak Melchiorowi Wańkowiczowi. Wymknął się im, umierając w roku 1966.
Dom Radziwiłłów
Był postacią niezwykle barwną, niedającą się jednoznacznie ocenić. Tak było w II Rzeczypospolitej, gdzie był posłem na Sejm, ale i siedział w Berezie Kartuskiej; nie inaczej działo się na emigracji, gdzie zanim został premierem wychodźczego rządu, oburzył Polaków, sugerując prezydentowi Raczkiewiczowi po klęsce Francji, by wzorem Petaina spróbował dogadać się z hitlerowcami; a w końcu i w PRL mocno musiał rozczarować władze, gdy po spłaceniu serwitutów w postaci wypowiedzi i publikacji antylondyńskich (niewątpliwie w ten sposób trzeba też odczytywać jego „Zielone oczy") już „Politykę Becka" opublikował w Paryżu, a jego postawa w kwestii wolności słowa, sfinalizowana „Listem 34", którego był inicjatorem, nie pozostawiała żadnych złudzeń w kwestii jego stosunku do tzw. realnego komunizmu.
Bywało o nim głośno także z powodów natury bardziej osobistej. Był kobieciarzem, żarłokiem, pieniaczem i pojedynkowiczem, ale przede wszystkim niesłychanie płodnym i pracowitym dziennikarzem, a ściśle mówiąc – publicystą politycznym. I to jego pisarstwo zamykające się przede wszystkim nie w książkach – pisarzem stał się w gruncie rzeczy dopiero w emigracyjnym Londynie – lecz w tysiącach tekstów pisanych „do gazety" było może jeszcze bardziej kolorowe niż on sam. Miał rację jego biograf Jerzy Jaruzelski, twierdząc, że było ono „wyzwaniem koloru szarego; szarych słów, szarych myśli, ale i szarych ludzi także. Wolał purpurę w gronostajach, amarant, krochmal kołnierzyków i koronek, nawet fiolety. Sam nosił się w byle czym i byle jak. Jedyną szarością, jaką uznawał, jaką wielbił, jakiej do grobu strzegł, była kurtka Komendanta".
Równie pilnie strzegł czegoś jeszcze, ale już bynajmniej nie szarego – domu Radziwiłłów. Jako Polak i Litwin w jednej osobie, bo tak się w końcu życia przedstawił, choć Bogiem a prawdą z Litwą wspólnego miał tylko tyle, że był, podobnie jak jego brat, gorącym patriotą wileńskim. A przecież nie był wilniukiem z urodzenia, wchłonął jedynie niepowtarzalną – w latach 20. i 30. zeszłego wieku – atmosferę tego miasta. Tak naprawdę odkąd w nocy z 17 na 18 września 1939 r. pożegnał się z czytelnikami „Słowa" tymi zdaniami: „Niech żyje żołnierz polski! Boże dopomóż w słusznej sprawie i zmiłuj się nad Wilnem", żył na obczyźnie.
Od listopada do września
„Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r." wzięła się z rozliczeń rozpoczętych z chwilą klęski wrześniowej. I w nich Cat wybijał się na czoło, pisząc we Francji swoje antysanacyjne artykuły żółcią i jadem. W „Historii..." zebrał właściwie to wszystko, co zdążył już powiedzieć. A zakwestionował niemal całą politykę polską prowadzoną po śmierci marszałka, wręcz pod ścianą stawiając Rydza, Becka, Sławoja i Eugeniusza Kwiatkowskiego (w tej kolejności właśnie). Najwięcej uwagi poświęcił Beckowi być może dlatego, że w początkach jego ministerialnej kariery pisywał o nim z uznaniem. Cóż, zmienił zdanie, nie pierwszy raz i nie ostatni.
Były redaktor naczelny wileńskiego „Słowa" w roli Katona wypadał – powiedzmy to sobie – średnio. Ratowała go Bereza, w której więziony był raczej niedługo, bo od 24 marca do 8 kwietnia 1939 r., niemniej był to wystarczający powód, by występować jako ofiara reżimu (?) Sławoja, „pułkowników" i OZON. W „Historii..." skrupulatnie wyszczególnił rodzaje tortur, jakim poddawano więźniów w Berezie Kartuskiej. Nie twierdził jednak, że to jego męczono, każąc mu się czołgać po szosie, że jego bito, skazywano na karcer. Przeżyć jednak musiał serie przysiadów, co dla otyłego 43-letniego redaktora musiało być wyczerpujące i, oczywiście, upokarzające. Dwa lata później, w „Historii..." właśnie, napisze, że osadzony został w Berezie (skądinąd, gdy premier Kozłowski zakładał obóz, był jego zwolennikiem) za „systematyczną krytykę rządu za pomocą sztucznie dobieranych argumentów i podrywania zaufania narodowego do Naczelnego Wodza". Sławoj-Składkowski tłumaczyć będzie swoją decyzję gloryfikowaniem przez Cata potęgi hitlerowskiej. Naprawdę chodziło o to, że Mackiewicz kilka dni przed aresztowaniem wydrukował w „Słowie" artykuł domagający się od prezydenta mianowania nowego rządu i rozwiązania parlamentu. I o nic więcej.
Reakcja społeczna była bardzo silna. Wypuszczenia na wolność popularnego dziennikarza zażądały nawet środowiska dotąd mu wrogie, jak choćby katowickiej, chadeckiej „Polonii". Akcentowano fakt, że oto ukarane zostało wolne słowo, a wraz z nim jego głosiciel, bynajmniej nie komunista, nie Żyd czy nacjonalista ukraiński, lecz wybitny przedstawiciel obozu konserwatywnego i wierny piłsudczyk.
Jankiel poturbowany
Podkreślić to trzeba bardzo mocno: Stanisław Cat-Mackiewicz antysemitą nigdy nie był. Przed wojną wychodził jednak z założeń, wcale wówczas nieodosobnionych, antyasymilacyjnych. I wyciągał z tego wnioski, pisząc np. w artykule „Jankiel poturbowany" („Bunt Młodych", grudzień 1932 r.): „... kto jak kto, ale Żydzi stanowią grupę etniczną o niesłychanie silnej odrębności, niesłychanie wybitnych cechach charakterystycznych. Wolno nam chcieć asymilacji Białorusinów, Ukraińców, Litwinów zamieszkałych na naszym państwowym terytorium, wolno nam nie chcieć asymilacji Żydów. Program asymilacyjny, o ile byłby szczery, musiałby w swoich ostatecznych konsekwencjach doprowadzić do stworzenia typu judeopolaka, a tego nie chcemy. Znane nam tego rodzaju specimeny nie są przykładem zachęcającym".
No jak to – obruszy się ktoś – to przecież czystej wody antysemityzm. Nie, to jedynie dopowiedzenie kilku zdań do stawianej w tamtym czasie tezy, jakoby młodzież akademicka biła Żydów dlatego, że nie chce mieć w nich konkurentów do pracy po skończeniu studiów. Mackiewicz sceptycznie podchodził do tej tezy, przyznając jednak, że „w Polsce i tak mamy za mało inicjatywy prywatnej w gospodarce, ładnie wyglądalibyśmy, żeby jeszcze Żydzi mieli powiększać tłok przy uzyskiwaniu każdej posady państwowej". Ale skoro sami Żydzi nie chcą asymilacji, to jaki my możemy mieć interes, fundując im ją?
I zdecydowanie nie zgadzał się na rugowanie Żydów z Polski (przy dyskretnym wspieraniu dobrowolnej emigracji) czy wprowadzanie w życie haseł bojkotu gospodarczego. „Uważam – puentował artykuł – że są to hasła trudne do realizacji. Wymagają one ogólnego nastawienia się na walkę wewnętrzną, które często osłabiają państwo, ale zawsze demoralizują społeczeństwo".
Odpowiadam na zarzuty
„Niestety, najgorzej są na mnie zagniewani piłsudczycy, co musi mnie boleć, ponieważ byłem, jestem i pozostanę piłsudczykiem. Pocieszam się tylko, że Bourboni na wygnaniu również gniewali się na Chateaubrianda – proszę z tego nie wnioskować, że ośmielam się porównywać do Chateaubrianda" – lekko żartował Mackiewicz po edycji „Historii..." w artykule „Odpowiadam na zarzuty", wyraźnie uradowany licznymi polemikami i całym zamieszaniem wokół książki. Książki, która uczyniła go pisarzem pełną gębą. Dopiero ona.
Miał wprawdzie za sobą bogate doświadczenia pisarskie, ale jako autor tekstów gazetowych i broszur, których w sumie wydał około 50 (!). Teraz przyszło mu zmierzyć się z zupełnie (no, prawie) czymś innym: „Trzeba dopiero do tego domu wejść i po kolei światło w pokojach zapalać, po omacku łazić po korytarzach, po ciemku szukać schodów. Stąd nieźli dziennikarze mogą pisywać bardzo złe książki, tak jak dobrzy pisarze książek – bardzo złe artykuły" – filozofował. Ciekawe, że przy pisaniu „Historii..." w istocie nie korzystał z wielu źródeł; wystarczała mu własna, doskonała pamięć.
„Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r." opatrzona została mocno mylącym tytułem; to w żadnym wypadku nie jest historia, lecz krwisty, pełen osobistych wspomnień i mocno ryzykownych ocen ludzi oraz faktów esej o dwudziestoleciu międzywojennym, który ledwie został wydany, a już postawiony został przed... sąd. Chodzi o Sąd Honorowy przy Radzie Narodowej, której Cat był członkiem, podobnie jak jego antagonista, zasłużony działacz Związku Polaków w Niemczech – Arka Brożek. To on właśnie w liście otwartym z 16 grudnia 1940 r. zawarł szereg wymierzonych w Mackiewicza zarzutów, włącznie z najcięższym – „postępowania w myśl życzeń Niemców i piątej kolumny". No, to było oskarżenie o – aż strach powiedzieć – zdradę główną.
W styczniu 1941 r. powołany został rzecznik – był nim Michał Kwiatkowski, redaktor naczelny wydawanego we Francji „Narodowca" – który miał przesłuchać świadków i sformułować ostateczne wnioski. Przed sądem obradującym pod przewodnictwem generała Lucjana Żeligowskiego rzecznik przedstawił pięć zarzutów, które warto tu przypomnieć, bo aż w trzech z nich powoływał się na „Historię Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r.".
Cat-Mackiewicz obwiniony został o: publikowanie w „Słowie" artykułów oddających w nieprawdziwym świetle położenie Polaków w Niemczech, co podtrzymane zostało w wydanej właśnie „Historii..."; rozmowę w Libourne z prezydentem Raczkiewiczem, któremu sugerował podążenie drogą Petaina; list do premiera Sikorskiego pomawiający rząd o totalitaryzm; głoszenie w „Historii..." hymnów pochwalnych na cześć Władysława Studnickiego, znanego germanofila; pochwalanie w „Historii..." koncepcji oktrojowania konstytucji.
Jakość tych zarzutów była marna. Nawet w wojennych warunkach wydawało się oczywiste, że Mackiewicza oskarża się za poglądy, a nie za czyny. Tak czy inaczej rzecznik wnosił o to, by sąd uznał Cata za niegodnego piastowania funkcji członka Rady Narodowej. Zanim jednak skończyło się całe postępowanie i – jak ją określał Mackiewicz – „wymiana pyskówek", Rada Narodowa RP została rozwiązana. Do kolejnej, drugiej rady powołanej w lutym 1942 r. Cat już nie kandydował. W proteście przeciw porozumieniu Sikorskiego z Majskim przeszedł do opozycji.
Był bal
Maria Danilewicz-Zielińska w „Szkicach o literaturze emigracyjnej" zastanawiała się: „Co ma szanse przetrwania z ogromnego dorobku Mackiewicza? Obawiam się, że niewiele. Szkice o pisarzach rosyjskich (Czechowie i Dostojewskim) szły pod prąd badań już w okresie ich powstawania, na skutek stawiania biografii przed twórczością. Książka o Stanisławie Auguście bardziej interesuje ze względu na dygresje niż anegdotycznie potraktowaną postać króla. Nie ma też szans przetrwania sztuka teatralna »Melina« (Londyn, 1951). Mackiewicz – redaktor »Słowa« wileńskiego i paryskiego, a następnie londyńskiego »Lwowa i Wilna« oraz kilkudziesięciu broszur czeka na historyka, który przekopie się przez sterty roczników i tysiące artykułów".
Istotnie, jako dramatopisarz Cat się nie sprawdził. Swoją drogą, ostatni, pożegnalny numer „Zeszytów Historycznych" zawierał korespondencję Cata z Jerzym Giedroyciem w kwestii publikacji przez „Kulturę" bodaj fragmentów jego sztuk. Naprawdę budzi podziw wytrwałość Mackiewicza, konsekwentnie zmiękczającego redaktora, który w końcu, zrezygnowany, wydrukował mu dramat, nazywany przez Cata – to już czysta hucpa! – czymś najlepszym, co wyszło spod jego pióra.
Naprawdę najlepiej czuł się w esejach historycznych takich, jakie zgromadził np. w tomie „Był bal" z 1961 r. Szkice te, pisane w PRL, opowiadały o XIX-wiecznej Europie i ludziach tamtej epoki. Trudno powiedzieć, na ile Cat uciekał w nich od obmierzłej komunistycznej rzeczywistości, a na ile – rzeczywiście – szukał analogii zachodzących między tym a tamtym światem, widocznych choćby w przedstawianiu przez niego Anglii – wybitnie negatywnie. Dlaczego? A przez Jałtę.
Takie „łopatologiczne" czytanie esejów z tomu „Był bal" nie ma jednak sensu. Warto natomiast pozwolić się unieść Mackiewiczowskiej opowieści o lepszych czasach, mądrzejszych rządach, postępie dokonującym się wolno, ale nieprzypadkowo. Jak przystało na konserwatystę, pomijał milczeniem rewolucje XIX w. i ich bohaterów. Dla niego bohaterem był Bismarck, nie Garibaldi. Ale jako monarchista najbardziej ukochał koronowanych władców. Ten urodzony w 1896 r. pisarz na pięć lat przed śmiercią (zmarł w roku 1966) dawał wyraz swej tęsknocie za Franciszkiem Józefem i królową Wiktorią. Dziwne? Raczej wzruszające.
Wydawnictwo Universitas rozpoczęło edycję pism Mackiewicza. „URzH" objęła przedsięwzięcie swoim patronatem. 11 tomów ma ukazać się do końca roku.
I „Kropki nad i. Dziś i jutro"
II „Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów"
III „Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r."
IV „O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka"
V „Lata nadziei: 17 września 1939 r. – 5 lipca 1945 r."
VI „Był bal"
Vii „Europa in flagranti"
ViiI „Herezje i prawdy"
IX „Dom Radziwiłłów"
X „Zielone oczy"
XI „Stanisław August"
Skomentuj