Do 1204 r. płótno pogrzebowe Chrystusa, dziś znane jako Całun Turyński, należało do władców Bizancjum. W czasie dokonanej przez krzyżowców grabieży Konstantynopola relikwia zaginęła. Płótno mieli wtedy na ponad sto lat przejąć templariusze. Ten etap w historii całunu pozostałby do dziś nieznany, gdyby nie proces, który rycerzom wytoczył król Filip Piękny. W 1307 r. władca Francji oskarżył zakon o bałwochwalstwo. Przedmiotem kultu miała być brodata figura tajemniczego bożka. Wbrew oskarżeniom inkwizytorów nie chodziło jednak o herezję. W rzeczywistości zakonnicy mieli potajemnie czcić wizerunek z całunu.
Taką sensacyjną tezę stawia w książce „Templariusze i Całun Turyński" dr Barbara Frale, włoska specjalistka historii średniowiecza, ekspert ds. tajnych archiwów Watykanu. Autorce udało się w bardzo interesujący sposób opisać okoliczności osaczenia i zniszczenia za pomocą sfingowanych dowodów najpotężniejszego zakonu rycerskiego czasów średniowiecza. To najciekawsze fragmenty książki.
Strażnicy całunu
Według świadectwa Roberta z Clari, krzyżowca pochodzącego z Flandrii, który widział całun na krótko przed grabieżą stolicy Bizancjum, drogocenne płótno pokazywano wiernym w piątki, w kościele Matki Bożej z Blacherne. Rozwijano je wtedy na specjalnym rusztowaniu. Całun został sprowadzony do Konstantynopola w 943 r., z Edessy, miasta leżącego na terenie dzisiejszej Turcji. Był najcenniejszą relikwią w cesarskiej kolekcji. W 1204 r., kiedy Wenecjanie i Francuzi przez trzy dni plądrowali Konstantynopol, całun zniknął.
Sabbatier mówi w zeznaniu o całunie, który widział w czasie tajemnego rytuału przyjęcia do zakonu w 1287 r.: „lniane płótno, na którym była odciśnięta figura mężczyzny"
Według dr Frale trafił wtedy w ręce templariuszy. Jak? Nie dysponując źródłami, autorka nie rozstrzyga tej kwestii, choć gromadzi tropy świadczące o tym, że rycerze byli zawsze dziwnie blisko relikwii. Dlaczego mieliby jednak zatrzeć wszystkie ślady po jej przejęciu? Frale tłumaczy ich strategię strachem przed bezpośrednim zwierzchnikiem zakonu – papieżem. Ojciec Święty potępiał handel skradzionymi z Konstantynopola relikwiami, a Sobór Laterański IV ekskomunikował osoby parające się tym procederem. Jeśli więc templariusze przechowywali całun, to musieli zataić, że przejęli go w tak haniebnych okolicznościach. W książce nie znajdziemy jednak jakichkolwiek wiarygodnych świadectw, które potwierdzałyby fakt np. nabycia od kogoś całunu przez templariuszy.
Mimo to łatwo jest dać autorce pewien kredyt zaufania, nie jest bowiem pierwszym historykiem, który łączy losy rycerzy z relikwią. Ian Wilson, niekwestionowany autorytet wśród badaczy całunu, już w 1978 r. sformułował tezę o jego przejęciu przez zakon. Wilson do dziś zastrzega jednak, że to tylko nieudowodnione naukowo przypuszczenie, choć także jedyny według niego racjonalny sposób wytłumaczenia zniknięcia płótna na 150 lat. Wiadomo na przykład, że w 1204 r. płótno przepadło bez wieści, a ponownie pojawiło się dopiero w 1353 r. w środkowo-południowej Francji, w Lirey. W tamtejszej kolegiacie został wystawiony całun, uznany wtedy jako prawdziwe płótno pogrzebowe Chrystusa. Był to prezent dla kościoła od rycerza Galfryda z Charny.
Nazwa niewielkiego miasteczka w dzisiejszym regionie Ile-de-France ma duże znaczenie w hipotezie Wilsona powtórzonej w książce przez Frale. Według Wilsona człowiek, który w 1314 r. zginął na stosie wraz z wielkim mistrzem templariuszy, nosił to samo nazwisko co rycerz, który podarował płótno świątyni w Lirey. Być może więc pochodzili z tej samej rodziny. Według dr Frale, dokumenty z procesu zakonu potwierdzają przypuszczenia Wilsona. Galfryd był, jak pisze, bliskim współpracownikiem wielkiego mistrza i został z nim zamknięty na rozkaz Filipa Pięknego w zamku w Chinon. Frale zapewnia, że dotarła do zeznań templariuszy spisanych przez kardynałów delegowanych do Chinon przez papieża Klemensa V, w których występuje Galfryd.
Sęk w tym, że Frale bagatelizuje, nie po raz pierwszy zresztą, różnice w pisowni nazwisk, na które się powołuje. Współpracownik Wielkiego Mistrza nazywał się bowiem Galfryd, ale pochodził z Charney. Utożsamianie obu rycerzy z jedną rodziną jest więc dość ryzykowne i oczywiście nie umyka uwadze największych krytyków pracy dr Frale. W tym momencie także niecierpliwy czytelnik może się już trochę niepokoić. Gdzie znajdują się te twarde, sensacyjne dowody potwierdzające teorię Frale?
Śladów przejęcia całunu przez Rycerzy Świątyni dr Frale szukała w zachowanych do dziś relacjach z procesu, spisanych średniowieczną łaciną. Trzeba przyznać, że wykonała benedyktyńską pracę, przeglądając setki z nich. Trud się opłacił, ponieważ – jak twierdzi – znalazła w nich właśnie taki niezbity dowód. Chodzi o zeznania trzech francuskich templariuszy: Guillame,a Bosa, Jeana Taylafera i Arnauta Sabbatiera, w których, jej zdaniem, jest wyraźnie mowa o wizerunku mężczyzny na płótnie.
Studium manipulacji
W 2008 r. dr Frale opublikowała na łamach „L,Osservatore Romano" analizę przesłuchań z procesu, które znajdują się w tajnych archiwach watykańskich. Jej zdaniem dowodzą one, że oskarżenie o herezję, na podstawie którego zakon został w 1312 r. rozwiązany, było bezpodstawne i podyktowane jedynie żądzą przejęcia ich bogactw. Zarówno w artykule, jak i w omawianej tu książce Frale podaje na to sporo dowodów, odwołując się do relacji ze śledztwa. Akt oskarżenia przeciw rycerzom został według Frale zbudowany na kilku umiejętnie przekręconych faktach i odkurzonych plotkach. Powszechnie znany był na przykład zwyczaj noszenia przez rycerzy poświęconych wcześniej przy grobie Chrystusa lnianych sznurków, których zgodnie z tradycją nigdy nie mogli zdejmować. Oskarżyciele wykorzystali ten obyczaj, by udowodnić rycerzom herezję. Torturami wymuszali na nich zeznania, w których zakonnicy przyznawali się do pocierania sznurkami o diabelskie przedmioty, m.in. o figurę brodatego bożka. Templariusze przyznawali się też do tego, że kiedy przyjmowano ich do zakonu, musieli napluć na krzyż i wyprzeć się Chrystusa. Choć zapewniali w kolejnych zeznaniach, że nie zachwiało to ich wiarą, inkwizytorzy i tak budowali dowody procesowe na opisach dziwnego rytuału.
A jakie były fakty? Autorka uważa, że inicjacja templariusza zawierała elementy, które rzeczywiście mogły szokować i nie podobały się też papieżowi, który po przesłuchaniach w Chinon nakazał zakonowi pokutę. Ani papież, ani kardynałowie przesłuchujący templariuszy nie dopatrzyli się jednak w zwyczajach zakonników herezji. Plucie na krzyż, którego wymagano od nowicjuszy, było według Frale swoistym testem posłuszeństwa. Ten niezrozumiały dziś zwyczaj mógł mieć związek z codziennym życiem zakonników, których zadaniem była obrona pielgrzymów przed niewiernymi. Zdarzało się często, że Saraceni poddawali złapanych rycerzy torturom, nakłaniając ich do porzucenia wiary właśnie przez naplucie na krzyż. Rytuał inicjacji miał więc przypominać templariuszom, że mają być gotowi na najgorsze.
Uwagę śledczych zwróciły także zeznania, w których rycerze opisywali brodatego bożka. Musieli mu oddać cześć w dniu wstąpienia do zakonu. Torturami wymuszano opisy tej postaci tak fantastyczne jak drewniana figura z rogami i kotem czy podobizna Mahometa. Wzmianki na temat bożka pojawiają się jednak w śledztwie stosunkowo rzadko. Doktor Frale obliczyła, że na 1114 świadectw złożonych przez templariuszy tylko w 130 znajdziemy opis rzekomo bałwochwalczych praktyk. Zdaniem autorki całun pokazywano po prostu tylko wąskiej grupie rycerzy. Był najlepiej chronioną tajemnicą templariuszy. Zresztą specjalni szpiedzy króla francuskiego, którzy na jego rozkaz zajmowali się sprawą rozpracowania zakonu, trafili na ślad kultu tajemniczej podobizny dopiero po kilku latach.
Płótno albo drewno
W 2009 r., znowu na łamach „L,Osservatore Romano", dr Frale ogłosiła treść zeznań trzech rycerzy: Sabbatiera, Bosa i Taylafera. Szturmem zdobyła czołówki wszystkich największych gazet. Frale twierdziła, że Sabbatier mówił w zeznaniu o całunie, który widział w czasie tajemnego rytuału przyjęcia do zakonu w 1287 r. Jako koronny dowód na prawdziwość swojej teorii Frale wskazała zasadniczo jedno zdanie – „quoddam lineum habentem figuram hominis" – co autorka tłumaczy jako „lniane płótno, na którym była odciśnięta figura mężczyzny". W opinii Frale opisany przez rycerza rytuał polegał też na całowaniu stóp tej postaci, co przesądzałoby o tym, że wizerunek przedstawiał całą postać mężczyzny, tak jak całun z Turynu. O zeznaniu Bosa Frale napisała, że widział czarno-biały wizerunek na płótnie. Z kolei rycerz Taylafer miał widzieć rysunek o czerwonawej barwie, z twarzą naturalnych rozmiarów.
Może tylko dziwić, że ani w artykule, ani w książce autorka nie umieściła fotokopii cytowanych dokumentów, jedynie swoje tłumaczenia i interpretacje. W 2009 r. nie było jeszcze powodów, żeby wątpić w jej rewelacje. Kilka lat wcześniej rozgłos przyniosła jej analiza pergaminu z Chinon, czyli watykańskiego dokumentu zawierającego przesłuchania templariuszy przeprowadzone przez delegatów Klemensa V. W 2004 r. napisała też dobrze przyjętą w świecie nauki książkę pt. „Templariusze", opatrzoną zresztą przedmową Umberto Eco, w której ten znany pisarz i mediewista chwalił rzetelne oraz stroniące od sensacji podejście autorki do tematu. Książkę o templariuszach i całunie także czyta się znakomicie. Autorka podaje mnóstwo historycznych szczegółów i odniesień, umiejętnie tworząc klimat epoki, w której wyrosła potęga zakonu.
Trudno jednak lekceważyć uwagi takich syndologów jak Ian Wilson, który po wydaniu książki we Włoszech opublikował jej niezwykle krytyczną recenzję. Wilson wspominał w niej, że kiedy w 2009 r. pracował nad swoją kolejną książką na temat całunu, zwrócił się do Frale z prośbą, by udostępniła mu dokument z zeznaniem Sabbatiera. Miał to być przecież dowód potwierdzający roboczą, jak dotąd podkreśla, tezę wypełniającą 150-letnią lukę w historii całunu. Frale odpowiedziała, że dysponuje jedynie niewyraźną, ciemną kopią. Wilson, jak przyznaje, pomyślał wtedy, że po prostu woli ona najpierw opublikować swoje badania, a dopiero potem będzie dzielić się odkrytymi przez siebie dokumentami.
Mimo to nawiązał do opisywanego przez nią dokumentu w swojej książce, czego już niedługo miał żałować. Kiedy dotarł do niego wydany już egzemplarz publikacji Frale po włosku, zauważył, że autorka potraktowała zeznanie Sabbatiera bardziej skąpo niż w artykule w „L,Osservatore Romano". Przestał się temu dziwić, kiedy w 2010 r. odezwał się do niego dr Andrea Nicolotti, historyk chrześcijaństwa, który – jak się okazało – przeanalizował argumenty z książki dr Frale. Nicolotti zarzuca autorce „Templariuszy i Całunu Turyńskiego" poważne błędy w transkrypcji i tłumaczeniu zeznania Sabbatiera. Nicolotti zwraca uwagę, że Sabbatier posłużył się słowem „lineum". Według Nicolettiego, skryba musiał się pomylić i tak jak w innych zeznaniach chodziło raczej o łacińskie „lignum", czyli drewno, a nie płótno.
Z pozostałymi dwoma zeznaniami rozprawili się sceptyczni wobec autentyczności całunu Gaetano Ciccone i Gian Marco Rinaldi. Wytykają autorce, że w oryginale protokołu zeznania Bosa użyto słów „signum fusteum", co w łacinie średniowiecznej oznaczało figurę z drewna, a nie – jak chciałaby Frale – „fustanium", czyli płótno. Obaj deprecjonują także inne argumenty wysuwane przez autorkę, m.in. odniesienie do wizerunku brodatego mężczyzny z pieczęci templariuszy odnalezionych w Niemczech. W rzeczywistości nie jest on podobny do twarzy z całunu – brodacz z pieczęci ma szeroko otwarte oczy. Włoscy historycy zwracają też uwagę, że jakoby odkryte i na nowo odczytane dokumenty były już publikowane w latach 1841 i 1907.
Frale do dziś broni swoich racji, tłumacząc, że jako paleograf lepiej zna się na ludowej łacinie z czasów średniowiecza niż większość historyków i to jej interpretacja jest właściwa. W międzynarodowej debacie na temat książki nie brakuje też elementów komicznych. Frale, w porozumieniu z wydawcą, zdecydowała się napisać pochlebną recenzję własnej książki pod pseudonimem (Giovanni Aquilanti, miesięcznik „Fenix", nr 13).
Najlepiej pracę dr Frale podsumowuje gazeta „La Voce del Popolo", wydawana przez diecezję w... Turynie. „Kilka zeznań templariuszy, w których mieli jakoby opisywać całun, to za mało, aby udowodnić tezę książki. Tyle hałasu o nic?" – zastanawia się redakcja dziennika. No właśnie. Przeczytać jednak warto.
Barbara Frale Templariusze i Całun Turyński WAM
Skomentuj