Za każdym razem, gdy się biorę za jakąś nową pracę, bardzo szybko stwierdzam dwie rzeczy. Pierwsza – nawet kiedy chodzi o wydarzenia ogromnej wagi dla historii Europy czy nawet świata, okazuje się, że nie istnieje żadne porządne opracowanie tematu. Druga – moja dotychczasowa wiedza i moje mniemania na dany temat są zupełnie błędne.
Wydarzenia 1812 r. po stronie francuskiej są szczegółowo opisane w literaturze pamiętnikarskiej, ale poważnych opracowań właściwie nie ma; Francuzi wolą bowiem pozostać przy kilku obrazkach heroicznych szarż na wielką redutę podczas bitwy „de la Moskowa" i tragicznych scen odwrotu przez śnieg i lód. Ta legenda im wystarczy i nie pobudza ich do prowadzenia dalszych badań, które mogłyby się okazać bolesne oraz drażliwe i psułyby samopoczucie narodowe. Ta wielka bitwa bowiem to nie kolejne wspaniałe zwycięstwo geniuszu napoleońskiego, lecz frontowe zderzenie, które zakończyło się nie tyle zwycięstwem Francuzów, ile porażką Rosjan. A katastrofalny wynik kampanii to nie wyłącznie wina pogody.
Legendy i fakty
Po stronie rosyjskiej powstało wiele prac na temat tej kampanii, lecz niemalże wszystkie były dyktowane przez jakieś programy polityczne czy patriotyczne i w dużej mierze nie przedstawiają żadnej wartości naukowej – osnute są na legendzie o zwycięstwie „ducha" rosyjskiego i pełne są błędnych ocen oraz wymyślonych faktów. Najbardziej trafny opis wydarzeń po stronie rosyjskiej to nadal wielkie dzieło Tołstoja „Wojna i pokój".
A kiedy już mowa o literaturze pięknej, nie sposób nie wspomnieć o Mickiewiczu, który uwiecznił wręcz karykaturalny obraz – „rok ów" to w rzeczywistości nie jakaś wielka niespełniona nadzieja, lecz największa katastrofa, która nawiedziła Litwę od czasów krzyżackich. W Wilnie rzeczywiście tańczono poloneza, ale na wsi dwory były grabione i palone przez zgłodniałą szarańczę francuską. A to, że nasi wspaniali ułani dali się sromotnie pobić pod Mirem przez kawalerię rosyjską, polska historiografia raczej pomija. Niewiele się też pisze o nieudolnych działaniach korpusu Dąbrowskiego pod Mińskiem i Borysowem, które skutkowały odcięciem cofającej się Wielkiej Armii od zasobnego w prowiant Mińska i spowodowały konieczność tragicznej przeprawy przez Berezynę pod Studzianką.
Po części skutkiem takiego stanu rzeczy jest to, że przeciętna wykształcona osoba ma w swojej wyobraźni następujący scenariusz: Napoleon napadł na Rosję, chytrzy Moskale nie dali się skusić do bitwy, a raczej wciągali jego wojska w głąb kraju, gdzie ich zastała okrutna zima, która zniszczyła armię przy udziale dzielnych partyzantów i kozaków. Legenda rosyjska przedstawia bitwę pod Możajskiem (Borodinem, la Moskowa) jako wielkie „moralne" zwycięstwo nad przeważającymi siłami francuskimi, i to się w dużej mierze przyjęło.
Tymczasem okazuje się, że wkroczenie Wielkiej Armii na terytorium Imperium Rosyjskiego to żaden napad (tu można się bawić w porównania z tym, co się stało w czerwcu 1941 r.), ale kolejny etap długoletniej rozgrywki o dominację w Europie między Napoleonem a Aleksandrem: jeden historyk rosyjski pisze wręcz, że Napoleon musiał natrzeć na Rosję dla samoobrony. Co najważniejsze, Rosjanie nie mieli żadnego planu cofania się i kilkakrotnie próbowali stawać do boju, a pod Możajskiem, mimo że mieli przewagę liczebną, zostali doszczętnie pobici. No i Wielka Armia Napoleona poniosła dużo większe straty z powodu upałów i pragnienia podczas pochodu na Moskwę niż z powodu chłodu i głodu w czasie odwrotu, któremu kozacy towarzyszyli przeważnie tylko jako rabusie.
Dziejowa rola podkowy z hacelami
Te wszystkie mity i przemilczenia zepchnęły na drugi plan to, co najciekawsze w tej całej historii. Wojna roku 1812 to pierwsza nowoczesna walka, która wciągnęła wszystkich mieszkańców terenu, na którym była rozegrana, powodując nieznaną dotychczas tragedię ludzką. To pierwsza kampania, w której zginęło ponad milion ludzi.
Z punktu widzenia wojskowego kampania moskiewska wykazała jak żadna przedtem, ile na wojnie zależy od porządnej organizacji kwatermistrzostwa. Wszystkie kalkulacje Napoleona właściwie się rozbiły o konia, wodę i paszę, a co za tym szło – o wikt, prowiant oraz transport. Podkowa z hacelami i rękawiczka, a raczej ich brak, także odegrały kluczową rolę.
Kampania moskiewska wykazała także, do jakiego stopnia zachowanie, a więc jakość żołnierza, zależą od wykształcenia i klimatu społecznego, w którym został wychowany. Niejeden oficer niemiecki komentował fakt, że kiedy każdy żołnierz francuski czy polski potrafi sobie znaleźć coś do jedzenia i podzielić się sensownie z kolegami, tak aby zdobyty prowiant wystarczył na kilka dni, przeciętny żołnierz niemiecki czeka jak na zmiłowanie boże na jakiś furgon aprowizacyjny albo jeżeli znajdzie prowiant, to tak niegospodarnie z nim postąpi, że połowę zmarnuje. Żołądki też się różniły: żołnierz polski czy niemiecki dobrze znosił dietę złożoną z padliny, natomiast Francuz bez białego chleba nie mógł się obejść.
Potworne zacofanie społeczne rosyjskich żołnierzy mużyków zupełnie demoralizowało także żołnierzy europejskich, którzy stosowali zasadę, że walka beznadziejna nie ma sensu i że w każdej bitwie przychodzi moment, w którym nawet najlepszy żołnierz się poddaje, a nie daje się zabić bezcelowo (inna rzecz, jeżeli np. broni odwrotu innych). Rosjanie bili się bowiem do upadłego tam, gdzie im kazano. Jak mawiał Fryderyk Wielki, żołnierza rosyjskiego nie wystarczy tylko zabić, trzeba go jeszcze potem przetrącić.
Ruchomy jarmark Wielkiej Armii
Kampanię 1812 r. czyni tak nieskończenie fascynującą fakt, że chodzi nie tylko o dwa wojska. Po stronie rosyjskiej w wir dziejów zostało wciągnięte całe społeczeństwo, od nieszczęsnych mużyków, których zaciągnięto do wojska lub milicji, po arystokrację, która zaczęła się wstydzić, że mówi tylko po francusku. Oficerowie po raz pierwszy poznali ludzką stronę swych żołnierzy, co spowodowało pierwsze refleksje wśród nich o możliwościach reform społecznych i politycznych. Abstrahując od cierpień i strat wojennych, Rosjanie doznali szoku kulturowego, który nie tylko nimi wstrząsnął, ale także kazał im się zastanowić nad tym, kim są i jak powinni się odnosić do Europy oraz jej kultury. To z kolei wywołało dyskusję, która trwała przez cały XIX w. i której wątki nierzadko dają się słyszeć nawet dziś.
Natomiast francuska Wielka Armia nie była tylko francuską i nie była jedynie armią. Składała się także z jednostek polskich, niemieckich, austriackich, szwajcarskich, holenderskich, belgijskich, hiszpańskich, portugalskich, włoskich i chorwackich. Znajdowali się w jej szeregach – przypadkowo – nawet Anglicy. Szła z nią część dworu napoleońskiego i administracji, podążało z nią wiele żon i metres nie tylko generałów, ale także niektórych prostych żołnierzy, była także cała zgraja markietanów i innych mniej czy bardziej oficjalnych dostawców. W drodze powrotnej maszerowało z nią także sporo mieszkańców Moskwy pochodzenia francuskiego lub tych szukających lepszego życia w Paryżu. W skład armii wchodzili artyści, którzy szkicowali na żywo to, co widzieli, towarzyszyli jej poeta amerykański Joel Barlow oraz jedna z największych postaci literatury francuskiej Henri Beyle, czyli Stendhal.
Był to jeden wielki ruchomy jarmark. I ten jarmark został poddany szeregowi prób, które każdy znosił, jak mógł. Dzieje tej kampanii obfitują w niesamowite przykłady cnoty i podłości, odwagi i tchórzostwa, poświęcenia i egoizmu, czułości i cynizmu, miłosierdzia oraz bestialstwa... Niektórzy zabijali za kawałek chleba, inni oddawali swój ostatni bochenek; cnotliwe kobiety sprzedawały się za kąsek jedzenia, dzielni żołnierze kładli się i czekali na śmierć obok zdychającego ukochanego konia.
Dzięki temu, że większość Francuzów przeszła przez szkoły i licea napoleońskie, pisali listy, dzienniki i pamiętniki, a że nie lękali się opisywać nawet swych funkcji fizjologicznych, zostawili nam wspaniały materiał do badań. Te źródła historyczne dają dużo do myślenia nad tym, jak działa wojsko w polu, ale także jak funkcjonuje społeczeństwo. Według Clausewitza wojna to dyplomacja prowadzona innym sposobem; w tym wypadku można by powiedzieć, że wojna to życie społeczne w innych warunkach.
Rosja w sercu Europy
Ale nie można redukować wydarzeń z 1812 r. do samej kampanii wojennej. Były o wiele bardziej rozległe oraz niesamowicie ważkie w konsekwencjach, i to z różnych względów.
Po pierwsze doprowadziły do zniszczenia na dłuższy czas potęgi i wpływów Francji, jedynego postępowego kraju na kontynencie europejskim, co niewątpliwie pomogło państwom niemieckim i Rosji utrzymać ustrój autokratyczny przez następne sto lat, hamując postęp ekonomiczny oraz społeczny i tłumiąc nacjonalizm, co dodało gwałtowności rewolucjom i ruchom socjalistycznym na początku XX w. Po drugie stworzyły z Rosji mocarstwo na skalę światową i wprowadziły jej wpływy do serca Europy, i nie tylko. Można by o konsekwencjach pisać długo.
Równocześnie to, co miało miejsce przez tych kilka miesięcy w 1812 r., to wspaniała grecka tragedia jednego wielkiego człowieka, który na naszych oczach przechodzi od stanu hubris (ang. nieposkromionej pychy – przyp. red.) do nemezis (gr. ukaranej buty i zuchwałości – przyp. red.). Widzimy Napoleona u szczytu potęgi, któremu cesarz austriacki, król pruski i wielu innych monarchów składa hołd, który zbiera wokół siebie najpiękniejszą armię, jaką Europa widziała, i który jak bohater klasycznej tragedii ścigany przez bogów uparcie kroczy ku zagładzie.
A dla nas, Polaków, rok 1812 to nie mniej tragiczna epopeja, w której nasza niemoc i podrzędność naszej sprawy w obliczu wielkich dziejowych zmagań rozgrywających się na naszych ziemiach niweczą wszelkie próby wykorzystania koniunktury i podkopują wartość heroicznych wysiłków oraz poświęceń. Są bolesną zapowiedzią tego, co się miało dziać na tych samych terenach w latach 1939–1945.
Autor jest brytyjskim badaczem dziejów Europy i Polski w XVIII–XX w. Otrzymał Nagrodę im. Jerzego Skowronka za książkę „1812. Wojna z Rosją".
Skomentuj