Należące niegdyś do nas terytoria za wschodnią granicą obecnej Polski przeciętnego Polaka interesują mniej więcej tyle co Mozambik, wyspy Samoa czy Gabon. Choć część z tych ziem wchodziła w skład naszego kraju zaledwie siedem dekad temu, zostały niemal całkowicie wyparte ze świadomości większości społeczeństwa. To zasługa zarówno propagandy PRL, jak i klimatu intelektualnego, który zapanował w III RP.
Opiewającą wielonarodową Rzeczpospolitą „Trylogię" większość Polaków czyta obecnie tak samo jak „W pustyni i w puszczy". Obie książki są dla nich powieściami egzotycznymi. Dla wielu innych naszych rodaków – zwane marginalizująco Kresami – ziemie wschodnie są zaś nostalgiczną krainą malowniczych dworków, sympatycznych chasydów, błyszczących w słońcu cerkiewek i rozśpiewanych białoruskich dziewcząt żących zboże. Są folklorem.
Stosunek ten widać w samym określeniu „Kresy". Kresy, czyli coś, co znajduje się na końcu, na marginesie, coś, bez czego można się obejść. Coś gorszego, mniej ważnego niż centrum państwa. Określenie „Kresy Zachodnie" w stosunku do Wielkopolski, Pomorza czy tak zwanych Ziem Odzyskanych właściwie nie jest używane. Z jakiegoś powodu dla Polaków Kresami są tylko terytoria na wschodzie.
Tymczasem właśnie te ziemie były tym, co w naszym państwie najcenniejsze. Źródłem naszej potęgi politycznej i bogactwa kultury, ale przede wszystkim odpowiedzią na nasze fatalne położenie geopolityczne. Utrata ziem wschodnich nie tylko Polskę zubożała, ale także cofnęła ją w rozwoju o kilkaset lat. Odebrano nam dziedzictwo potężnych Jagiellonów i znów wylądowaliśmy w epoce słabych Piastów.
I Moc
Wszystko zaczęło się w XIV wieku, gdy w umysłach panów krakowskich zaczął rodzić się genialny projekt połączenia Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim. Zrealizowano go w 1385 roku, podpisując unię w Krewie i wydając królową Jadwigę za Władysława Jegiełłę. W momencie, w którym Jadwiga powiedziała przed ołtarzem „tak" litewskiemu księciu, Polska weszła na swoją drogę do potęgi.
„Polityka dynastii Jagiellonów – pisał Stanisław Mackiewicz – z malutkiej Polski uczyniła wielkie mocarstwo Europy. W dzień ślubu Jadwigi z Jagiełłą państwo liczyło tylko sto tysięcy kilometrów kwadratowych. W dzień zgonu największego z naszych królów, Kazimierza Jegiellończyka, państwo polskie liczyło już milion sto tysięcy kilometrów kwadratowych, nie licząc krajów lennych. W ciągu lat stu dom Gedymina ujedenastokrotnił terytorium naszego państwa".
Choć w polskiej historiografii utarło się pisać, że unia Polski z Litwą była krokiem defensywnym, że chodziło o obronę obu naszych krajów przed zagrożeniem krzyżackim, pogląd ten wydaje się nietrafny. Jak pisał Mackiewicz, było dokładnie odwrotnie. Unia miała charakter ofensywny, była „wyzwoleniem wielkich sił dynamicznych, którego dokonało połączenie dwóch państw i narodów. Był to zryw do wielkości".
Oddajmy głos przedwojennemu historykowi wileńskiemu Ludwikowi Kolankowskiemu: „Nieświetnie skończył się okres dziejowy piastowski dla polskiego państwa i narodu. W porównaniu z początkami za Bolesławów była spuścizna kazimierzowa okaleczonym zrębem, bez najbujniejszych, najkonieczniejszych do życia konarów. Jakże odmienne są od piastowskich warunki przestrzenne i etniczne Polski Jagiellonów, jakież różne ilość i jakość ziemi, a w ślad zatem ilość i jakość ludzi. Państwo rozłożone dotychczas na systemie rzecznym Wisły, w drobnej części Odry, rozszerzone zostało na systemy Dniestru, Dniepru, Niemna i Dźwiny".
Bez tej unii niemożliwa byłaby potęga Polski w XV i XVI wieku. Nie byłoby Polaków na Kremlu w roku 1612, nie udałoby się wyrzucić z Polski Szwedów i pobić Turków pod Wiedniem. Nie byłoby Stefana Batorego, nie byłoby hetmanów Żołkiewskiego i Chodkiewicza. Nie byłoby wreszcie Sobieskiego. Nie osiągnęlibyśmy wszystkich największych triumfów naszej historii.
II Kultura
Potęga polityczna – muskuły, w jakie obrosła Polska dzięki związaniu się z Litwą – była tylko jednym ze skutków unii. Kolejnym było otwarcie się Polski na olbrzymie przestrzenie Wielkiego Księstwa i Rusi. Wypłynęliśmy wówczas z ciasnej zatoki Europy Środkowej na szerokie wody Wschodu. Przez 400 lat modły za króla Polski odprawiane były nie tylko w kościołach, ale także w cerkwiach, synagogach, meczetach, zborach i świątyniach tuzina innych nacji. Zaczęła się tworzyć bogata wielonarodowa mozaika i wynikająca z niej równie bogata kultura, będąca unikatem w skali europejskiej. Wielki Litwin marszałek Józef Piłsudski powiedział, że Polska jest jak obwarzanek. Pusta w środku, a wszystko, co najbardziej wartościowe, ma na swoich krańcach. Miał rację. Z ziemią bowiem już tak jest, że jeśli obsiewa się ją jednym gatunkiem ziarna, to marnieje. Najlepsze efekty daje płodozmian.
Wskutek mieszania się kultur i krwi Wielkie Księstwo i Ruś wydały najznamienitsze postaci naszej historii. To nie przypadek, że na czele Rzeczypospolitej stawali zawsze Litwini. Tadeusz Kościuszko w roku 1794, Romuald Traugutt w roku 1863, a wreszcie wspomniany Piłsudski w roku 1918. To nie przypadek, że dwóch naszych wielkich wieszczów XIX wieku Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki pochodziło z ziem wschodnich. To nie przypadek wreszcie, że Litwinami byli dwaj najwięksi pisarze polscy XX wieku. Poeta Czesław Miłosz i prozaik Józef Mackiewicz.
Twórczość ich wszystkich jest właśnie owocem tego wielonarodowego tygla. „»Dziady« Mickiewicza są osnute na folklorze białoruskim, a »Konrad Wallenrod« i »Grażyna« na kulturze i folklorze litewskim" – pisał Kazimierz Okulicz, pisarz i polityk polski wywodzący się z ziemi kowieńskiej.
Dzisiejszego czytelnika zdziwić może to, że używam obok siebie określeń Polak i Litwin. Niegdyś pojęcia te jednak nie tylko nie wykluczały się, ale także się uzupełniały. Litwin był najlepszym, najbardziej patriotycznym typem Polaka. Ludzie ci mówili o sobie „gente Lithuanus, natione Polonus". Na tej samej zasadzie mieszkańcy Rusi określali się mianem „gente Rutenus, natione Polonus".
Choć propaganda rosyjska, a później sowiecka, starała się przedstawić Polaków żyjących na ziemiach wschodnich jako kolonizatorów, którzy przyjechali z Korony, aby ciemiężyć białoruskich i rusińskich chłopów, było to kłamstwem. Polacy – czy też wypadałoby powiedzieć mówiący po polsku Litwini – na terytoriach tych mieszkali bowiem od stuleci. Byli potomkami miejscowej szlachty, która przejęła polski język i polską kulturę. Nie wyrzekając się przy tym miłości do rodzinnych krajów.
„Polskość rozkrzewiła się w Litwie i na Rusi w swej znakomitej większości na pniu tubylczym, litewskim i ruskim. Przedstawiała przeto nie przedłużenie polskości, wwiezionej z rodzinami przybyszy, lecz odmianę życia duchowego, utworzoną na miejscu z własnej woli i inicjatywy tubylców" – pisał profesor Władysław Wielhorski, wybitny historyk rodem z Żytomierza.
„Do jednolitego dotychczas narodu Polski piastowskiej – pisał zaś wspomniany już profesor Kolankowski – wchodzi obecnie narodów kilka: Polacy, Litwini, Rusini, Białorusini, obok pomniejszych grup Niemców, Tatarów, Ormian, Wołochów, Cyganów, Żydów. Wzajemne ich na siebie oddziaływanie w rytmie życiowym wspólnej państwowości wytwarza nieznany przedtem typ obywatela tej nowej Rzeczypospolitej, efektowne niezmiernie i pod względem politycznym i kulturalnym".
Profesor Kolankowski nie przez przypadek użył sformułowania „obywatel" zamiast słowa „poddany". Wielonarodowa Rzeczpospolita oparła się bowiem na zasadzie „wolnych z wolnymi, równych z równymi". Zagwarantowała swoim obywatelom swobody religijne – rzecz w tamtej epoce niespotykana – oraz szerokie swobody obywatelskie. Korona i Wielkie Księstwo stały się ostojami wolności.
III Współżycie
Rzeczpospolita wytworzyła na swoich wschodnich terytoriach symbiozę między ludźmi rozmaitych narodów i religii. We dworach mówiono po polsku, a we włościańskich chatach po litewsku (północ Wielkiego Księstwa Litewskiego), białorusku (Wielkie Księstwo Litewskie) lub po rusińsku (Ruś, później Galicja). Drobnym handlem zajmowali się zaś głównie Żydzi, czasami Ormianie.
„Kochałem i kocham swój kraj – pisał Florian Czarnyszewicz, autor słynnych »Nadberezyńców« – dlatego, że żyli w nim obok siebie Białorusini, Polacy, Litwini i Żydzi, starowiercy i Tatarzy, że w miastach były kościoły, cerkwie, synagogi i kirki, że byli chłopi i szlachta, i mieszczanie. Różnice ras i kultur wśród obywateli nie stają na przeszkodzie postępu i szczęśliwości".
Gdy Wielkie Księstwo znalazło się pod panowaniem Rosji, pomimo starań Moskwy dążącej do rozbicia solidarności jego mieszkańców, wspólnie stawiali oni opór zaborcy. „Dwór ani myślał polonizować – pisał Michał Kryspin Pawlikowski o stosunkach panujących w rodzinnej Mińszczyźnie. – Odwrotnie, zachęta i pielęgnowanie języka, folkloru i obyczaju białoruskiego były uważane za jedynie skuteczny (no i legalny) sposób walki z rusyfikacją. Z parobkami i gospodarzami wiejskimi mówiło się tylko po białorusku. Poprawne i płynne mówienie po białorusku było jakby swoistym stylem. Wyśmiewano i tępiono zarówno rusycyzmy, jak i polonizmy. Domorosłych polonizatorów uważano za najgorszego gatunku dziwaków lub – co jeszcze gorsze – za endeków".
Za czasów zaboru rosyjskiego to polski dwór wspierał rozwój litewskiej, białoruskiej i ukraińskiej kultury. A ożywienie narodowe tych nacji zaciekle zwalczały władze rosyjskie, widząc w nim drogę do odbudowania najgroźniejszej dla Moskwy, wielkiej, wielonarodowej Rzeczypospolitej. Dla rosyjskich władz Białorusini i Ukraińcy byli tak naprawdę Rosjanami, którym w głowach mieszali polscy panowie.
Nie, Polacy nie byli żadnymi „okupantami" czy „kolonizatorami" ziem wschodnich. Byli wrośnięci w nie korzeniami. Budowali na nich nie tylko dworki i pałace, ale także kanały wodne, drogi, budynki użytku publicznego, szkoły i szpitale. Fundowali nie tylko kościoły, ale także cerkwie i synagogi. Każdy, kto wybierze się dziś na Ukrainę, Litwę lub Białoruś, bez trudu znajdzie ślady tej cywilizacyjnej aktywności, z której owoców do dziś korzystają nasze pobratymcze narody.
„Dla autora tej kroniki – pisał Michał K. Pawlikowski – problem Ziem Wschodnich jest prosty i jasny. Ziemia ta jest to nasza ziemia. Mamy ją w nozdrzach, oczach i uszach. Czujemy ją w każdym uderzeniu serca, soki jej bowiem tętnią w naszych żyłach. Nie potrzebujemy obnosić jej po ziemiach obcych zaszytej w szkaplerz symboliczny, bo ona w nas j e s t".
Jeszcze w połowie XIX wieku Polacy, mówiąc „Polska", nie mieli na myśli – tak jak my obecnie – wspólnoty etnicznej, państwa przeznaczonego dla jednego narodu. Mieli na myśli potężną, szeroką Rzeczpospolitą, która pod swoimi skrzydłami skupia szereg nacji. Powstańcy styczniowi w 1863 roku nie walczyli o wyzwolenie etnicznej Polski położonej w dorzeczu Wisły, ale o wolność „Korony, Wielkiego Księstwa i Rusi zjednoczonych w nierozerwalnej unii". O wskrzeszeniu takiej Polski marzyli. Nie przez przypadek na swych sztandarach umieścili herb z Orłem Białym, Pogonią i Archaniołem Michałem.
IV Komunizm
Dziś wielonarodowa Rzeczpospolita jest tylko wspomnieniem, podobnie jak wspomnieniem jest nasza potęga i chwała sprzed stuleci. Wieloetniczna mozaika Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rusi została zniszczona. Żydzi zostali eksterminowani przez Niemców, a Litwini, Białorusini i Ukraińcy oddzieleni od siebie granicami. Polacy zostali zaś wyrwani z ziem wschodnich wraz z korzeniami przez Związek Sowiecki.
Dwory spalono, biblioteki puszczono z dymem, zaorano nawet cmentarze. Ojczyzna Mickiewicza, Kościuszki i Piłsudskiego przestała istnieć. Jak doszło do tego kataklizmu? Oczywiście jako pierwszą przyczynę należy wymienić komunizm. Bo choć w wyniku upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów ziemie wschodnie znalazły się pod zaborem rosyjskim, wielonarodowy świat Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rusi trwał przecież nadal, tyle że pod obcą władzą polityczną.
Dopiero wkroczenie na ten teren bezwzględnego, totalitarnego bolszewizmu położyło mu kres. Najpierw Sowieci w latach 1921–1939 rozprawili się z polskością na „Dalszych Kresach" Rzeczypospolitej, czyli ziemiach wydanych na pastwę bolszewików na mocy nieszczęsnego traktatu ryskiego kończącego wojnę 1920 roku.
Zniszczono polską szlachtę, polski kościół, polskie organizacje społeczne, a wreszcie samych Polaków. W 1937 roku 100 tys. z nich zostało zamordowanych w ramach operacji polskiej NKWD, kolejne tysiące deportowano do Kazachstanu. Kolejny etap tego zbrodniczego dzieła miał miejsce w latach 1939–1941 i 1944 - 1991, gdy pod bolszewickim jarzmem znalazły się „Bliższe Kresy". Czyli wschodnie prowincje II RP z Wilnem i ze Lwowem na czele oraz kowieńska Litwa.
V Nacjonalizm
Drugim czynnikiem, który spowodował zagładę wielonarodowej Rzeczypospolitej, była eksplozja nacjonalizmów na przełomie XIX i XX wieku. Dotychczasowi Litwini – w zależności od tego, jakim językiem mówili lub z którą kulturą czuli się najbliżej związani – podzielili się na Polaków, Litwinów etnicznych i Białorusinów. Rusini zamienili się zaś w Ukraińców i swoim polskojęzycznym elitom zarzucili zdradę i wynarodowienie. W tej sytuacji o dalszym życiu pod wspólnym niebem nie było mowy. Drogi nasze się rozeszły.
Człowiekiem, który próbował ratować sytuację, był Józef Piłsudski. Po zakończeniu I wojny światowej, w nawiązaniu do idei jagiellońskiej, wystąpił ze swoją koncepcją federacyjną, a więc próbą odtworzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów w formie unii czterech niepodległych państw: Litwy, Białorusi, Ukrainy i Polski. Plan ten zakończył się fiaskiem.
Nacjonaliści litewscy i ukraińscy widzieli w koncepcji Piłsudskiego zakamuflowany polski imperializm, a nasi rodzimi endecy marzyli o budowie małej etnicznej Polski dla Polaków bez żadnych „paskudnych mniejszości". „Skróćmy tę Polskę trochę" – mówił w 1919 roku Roman Dmowski. Tak też się stało. To, jak „mądry" był to program, okazało się już podczas II wojny światowej, która ostatecznie pokazała, że losy Polski, Litwy, Ukrainy i Białorusi są ze sobą ściśle splecione.
„Jesteśmy zrośnięci jak ci bracia syjamscy, gdzie, gdy jeden pada, drugiego pociąga za sobą i jeden bez drugiego nie może powstać, a gdy zaczną się rozłączać – giną obaj" – pisał Florian Czarnyszewicz. Niestety zamiast współdziałać przeciw wspólnemu zagrożeniu ze Wschodu narody Rzeczypospolitej w XX wieku skakały sobie do oczu, kłócąc się o skrawki terytorium. Najbardziej skrajnym przykładem tego szaleństwa było dokonane przez ukraińskich nacjonalistów ludobójstwo Polaków na Wołyniu w roku 1943.
Patriotyzm wielonarodowej Rzeczypospolitej umarł jednak także w Polsce, gdzie został zastąpiony patriotyzmem polski etnicznej. „Społeczeństwo polskie jest ultrakonserwatywne i przywiązane do swoich mitów – pisał Stanisław Mackiewicz. – Rzecz inna, że na krawędzi wieku XIX i XX zaczęła się, a w wieku XX zwyciężyła nowa miłość społeczeństwa polskiego. Polacy w XIX wieku, wraz z Mickiewiczem, Wincentym Polem, Sienkiewiczem, powstańcami 1863 roku, kochali się w innej zjawie, innej wizji swej Ojczyzny, a Polacy XX wieku tę dawną miłość porzucili i zakochali się w innej wizji, tak jak się porzuca starą kochankę dla nowej. Co do mnie, to uważam, że wizja Ojczyzny może być tylko jedna i dla tej nowej miłości Polaków mam uczucie syna, którego ojciec porzucił swoją żonę, a jego matkę, dla kochanki".
Kazimierz Okulicz opowiadał zaś na początku lat 70.: „Mam przyjaciół, ojca i syna, równie jak ja głęboko przywiązanych do naszej ziemi rodzinnej i jej stolicy Wilna. Ale jest i trzecie pokolenie w tej rodzinie: wnuk, student technologii, urodzony już w obecnej Polsce. Będąc w Londynie, mówił mi, że chciałby odbyć wycieczkę naukową do Związku Sowieckiego. »No, to w drodze powrotnej wpadnij do Wilna« – wtrąciłem. »A po co?« – spytał z odcieniem zdziwienia. Tak, wszystko mija...".
Skomentuj