Portugalczycy skolonizowali wybrzeża Angoli w XVI wieku. Przez kilkaset lat, wspólnie zresztą z miejscowymi kacykami, trudnili się łapaniem i sprzedawaniem niewolników. Z Angoli wywieźli ich cztery razy więcej, niż wynosiła liczba ludności samej Portugalii. W przeciwieństwie do Francji i Anglii nie poczuwali się w swoich koloniach do jakiejś misji cywilizacyjnej.
W latach 60. XX wieku z kilkudziesięciu partii i ruchów walczących z portugalskim kolonializmem wykrystalizowały się trzy: FNLA opierająca się na ludzie Bakongo, komunistyczna MPLA mająca zwolenników na wybrzeżu i w miastach oraz narodowo-socjalizująca UNITA, którą najliczniej wspierał lud Ovimbundu.
MPLA rozpoczęła walkę z Portugalczykami 4 lutego 1961 roku, atakując szczupłe siły policyjne rozrzucone po całym kraju. FLNA uderzyła 15 marca. Bakongo napadali na osamotnione farmy, mordując portugalskich rolników wraz z rodzinami. Portugalczycy panowali na wybrzeżu i w miastach, partyzanci zaś na słabo zaludnionych obszarach wewnątrz kraju. Zrodził się pierwszy w historii tego kraju wojenny pat, przy czym starcia miały dużo mniejszą intensywność niż np. w Wietnamie. Portugalska próba pozyskania tubylców przez objęcie ich opieką medyczną i edukacją, choć słuszna, była spóźniona o co najmniej 10 lat.
W 1974 roku lewicująca kadra oficerska obaliła w Portugalii dyktatora Salazara. Los Angoli był przesądzony. Decyzją nowych władz 11 listopada 1975 roku ostatni żołnierz portugalski opuścił kolonię. Wraz z nimi wyjechało ponad 300 tys. cywilów: farmerów, drobnych przedsiębiorców, lekarzy, nauczycieli. Kapuściński w reportażu „Jeszcze dzień życia" malował obraz ich exodusu. Łatwo było w tych opisach, choć mających znamiona obiektywizmu, wyczuć sarkazm, wyśmiewanie paniki uciekających, ich stosunku do MPLA i sympatie PRL-owskiego korespondenta dla komunistów.
Początek angolskiego piekła
Wojna domowa pomiędzy ugrupowaniami niepodległościowymi wybuchła jeszcze w czasie pobytu Portugalczyków. Dawni kolonizatorzy zachowywali się biernie, choć w Angoli – wciąż formalnie terytorium NATO – pojawili się już kubańscy wojskowi wspierający MPLA. Portugalczycy oddali im nawet w użytkowanie lotnisko w Luandzie. Wsparcia dla MPLA obok Kubańczyków nie szczędziły ZSRS, NRD i Rumunia. UNITA po kryjomu wspierana była przez USA.
Skąd wzięło się w Angoli 50 tys. kubańskich żołnierzy? Castro trąbił o sprawiedliwości dziejowej: Oto potomkowie niewolników wywiezieni przez imperialistów portugalskich na Karaiby wracają do Afryki, by wspomóc swych braci w walce przeciw imperialistom amerykańskim. W rzeczywistości, by przetrwać, potrzebował wroga i walki. Kontakty MPLA z Castro sięgały już pierwszej połowy lat 60., kiedy to główna kwatera ruchu przeniosła się do Kongo Brazzaville, gdzie obstawę tamtejszych władz stanowili właśnie Kubańczycy.
Castro mógł liczyć na pełne poparcie ZSRS – możliwość wykorzystania lotnisk i portów nad Atlantykiem była dla Sowietów bardzo kusząca, zwłaszcza że morski szlak przez ocean był kluczowy dla przetrwania NATO w razie konwencjonalnej wojny z Układem Warszawskim. Dlaczego wobec tych ruchów nie zareagowały USA? Był to efekt wietnamskiej traumy. Nie przeszkodziło to jednak amerykańskim koncernom naftowym robić interesy z komunistycznym rządem w tym samym czasie, gdy CIA potajemnie finansowała przeciwników tego rządu z UNITA.
Już od 1975 roku na terenach kontrolowanych przez komunistów z MPLA schronienie znajdowali partyzanci z ruchu SWAPO, dążącego do przejęcia władzy w Namibii, będącej terytorium zależnym od RPA. Pretoria w 1975 roku zaczęła więc szykować się do rajdu na Angolę. Jej naturalnym sojusznikiem stała się zatem UNITA. Afrykanerzy zostawili zasady segregacji rasowej w domu – u boku regularnych kompani armii RPA walczyli czarnoskórzy zwiadowcy i partyzanci.
Jak MPLA przetrwała groźbę zagłady
W listopadzie 1975 roku FLNA wsparta wojskami z Zairu, agentami CIA i doradcami z RPA parła na południe wzdłuż wybrzeża. Zdobycie Luandy wydawało się kwestią czasu. Szef FLNA Holden Roberto popełnił jednak kardynalny błąd. Swoich niedoświadczonych bojowników, wbrew przestrogom doradców, poprowadził wprost przez mokradła rzeki Bengo. Kubańczycy i MPLA umocnieni po drugiej stronie rzeki tylko na to czekali. Kolumna FLNA została zmasakrowana, bojownicy pierzchli w panice, ich artylerzyści nie potrafili strzelać. Niedobitki wojsk zairskich zajęły się niebawem mordami i gwałtami na swoich sojusznikach, nic więc dziwnego, że cywile powitali później Kubańczyków i MPLA jak wyzwolicieli. 13 najemników, głównie z USA i Wielkiej Brytanii, walczących u boku FLNA skazano w pokazowym procesie. Czterech z nich rozstrzelano. Wielu komentatorów upatrywało w tym odwetu za rozstrzelanie przez UNITA 16 złapanych wcześniej Kubańczyków oskarżonych o zbrodnie na cywilach.
Tymczasem na południu MPLA też zaczęła rosnąć w siłę. Afrykanerzy nie na żarty przestraszyli się perspektywy zniszczenia UNITA – zapory chroniącej Namibię przed komunizmem. Już w październiku 1975 roku rozpoczęli więc operację „Savannach". Był to prawdziwy rajd. W ciągu kliku tygodni znaleźli się 250 km od Luandy. Tym razem to bojownicy MPLA uciekali w popłochu. Operacja była tajna, nie wiedział o niej parlament w Pretorii, stąd zakaz użycia lotnictwa. Wszyscy mieli myśleć, że to sama UNITA prze na północ. Osiągnięte sukcesy ośmieliły dowództwo w Pretorii – może uda się nawet obalić rządy komunistów w całym kraju? Pochód Afrykanerów powstrzymali jednak Kubańczycy wkraczający do boju prosto z lotnisk i portów. Wojska Castro przewyższały RPA nasyceniem ciężkiego sprzętu, niebezpieczne okazały się zwłaszcza „katiusze" BM-21. Afrykanerzy nie zabrali też ze sobą samobieżnych mostów – miała to być walka z partyzantami, a nie regularne starcia z użyciem wojsk zmechanizowanych. Żołnierze RPA górowali zaś nad Kubańczykami manewrowością, szybkością przemieszczania się, improwizacją, rozpoznaniem i celnością artylerii. Podwładni Castro nie wiedzieli nawet, jak wygląda sprzęt ich przeciwników, za co kilkakrotnie zapłacili wysoką cenę.
Wojna graniczna
RPA musiała wycofać swoje siły, ale uratowała grupę UNITA. Komuniści utrzymali jednak władzę w prawie całym kraju. Afrykanerzy musieli natomiast pod koniec lat 70. zorganizować kilka rajdów przeciwko SWAPO. Najgłośniejszy z nich to operacja „Reindeer". Spadochroniarze afrykanerscy przy wsparciu lotnictwa zniszczyli wtedy wielki obóz w Cassindzie, zabijając kilkuset bojowników. Wysłana na odsiecz kubańska kolumna zmechanizowana wpadła w zasadzkę i została zdziesiątkowana. Straty sił RPA były w tych kampaniach 10-krotnie niższe niż przeciwników. Rajd na Cassingę, choć zwycięski, politycznie okazał się dla Pretorii katastrofalny. Otóż w obozie, obok bojowników przebywali też uchodźcy. Taka praktyka była typowa dla partyzantek komunistycznych na całym świecie. I wydała owoce. W światowych mediach RPA przedstawiona została jako państwo nie dość, że rasistowskie, to jeszcze urządzające masakry bezbronnych cywilów. Nikt nie chciał słuchać Czerwonego Krzyża, który przyznawał, że obiekt miał też przeznaczenie militarne, nikogo nie obchodziło, że SWAPO w Namibii stosowało terror wobec starszyzn plemiennych, aby zmusić je do współpracy.
Lata 80. przyniosły eskalację konfliktu. USA otrząsnęły się z postwietnamskiej traumy. Reagan zaczął już oficjalnie wspierać ruch UNITA. Do akcji przystąpili Sowieci, przejmując od Kubańczyków szkolenie SWAPO i rządowych wojsk angolskich. Mylnie uznawali Angolę za teren już zdobyty. Podczas zwycięskiego ataku Afrykanerów na obóz Onigva (1981) do niewoli dostał się sowiecki oficer Mikołaj Pietretsow. Znaleziono go zrozpaczonego nad zwłokami żony; stracił też dwoje dzieci.
T-55 przeciw olifantom
W połowie lat 80. Castro i Sowieci przeprowadzili kilka ofensyw przeciw UNITA. Wszystkie zakończyły się porażkami. Ufni w potęgę wojsk zmechanizowanych nie docenili znajomości terenu bojowników UNITA. Apogeum wojny przypadło jednak na drugą połowę 1987 roku. Kilka brygad rządowych uderzyło w kierunku miasta Mavinga. Dla powodzenia operacji kluczowe okazało się forsowanie rzeki Lomba. Sowieci uparli się, aby brygady pokonywały ją w dwóch miejscach bardzo oddalonych od siebie. Nie można było sprawić Afrykanerom lepszego prezentu. Oba desanty zostały rozbite. Rządowa 47. brygada na bagnach u źródeł rzeki straciła 70 czołgów i wozów opancerzonych. Afrykanerskie lekkie samochody pancerne niszczyły je z odległości 15 m. Był to pierwszy tego typu bój w dziejach Afryki Subsaharyjskiej. Komuniści musieli zatrzymać się w Cuito Canavale.
Okazało się jednak, że Lomba to tylko rozgrzewka. Na wschód od Cuito Canavale komuniści umieścili kilka brygad broniących przyczółka mostowego. Przeciw nim Afrykanerzy mieli tylko jedną, ale rozochoceni poprzednim sukcesem 9 września spróbowali ataku. Bitwa przerodziła się jednak w klasyczny wyniszczający bój w stylu II wojny światowej. Do tego zarówno lekkie siły RPA, jak i całe państwo nie były przygotowane. Żołnierze wykrwawiali się na polach minowych, zalegali pośród umocnień. 14 lutego przeszedł do historii wojskowości Afryki. Po raz pierwszy od klęski Rommla w Tunezji ruszyły na siebie czołgi dwu wrogich państw. T-55 i T-62 przeciw afrykanerskim olifantom. Maszyny starły się w buszu. Afrykanerzy zerwali łączność między czołgami przeciwnika. Pole bitwy wkrótce pokryło się gęstym dymem – nie było nic widać, więc przeciwnicy oderwali się od siebie. Obie strony nadały sprzeczne komunikaty co do strat, wiadomo jednak było, że kontratak kubańsko-rządowy się załamał.
Na dalszych starciach zaważyły technika i polityka. Kubańczycy i Sowieci nasycili w niespotykanym dotąd stopniu Angolę radarami i rakietami przeciwlotniczymi. Afrykanerzy stracili przewagę w powietrzu, po raz pierwszy od wybuchu wojny musieli maskować się (skutecznie zresztą) przed MiG-ami. Państwo zaś, chcąc utrzymać dotychczasowy poziom życia białej elity, nie mogło dłużej cierpieć z powodu międzynarodowego embarga i sankcji. Inwazja sił komunistycznych na Namibię została wprawdzie powstrzymana, UNITA uratowana, rokowania pokojowe były jednak Pretorii niezbędne. Potrzebne były one też Kubie i Sowietom przegrywającym wyścig zbrojeń z USA. Zimna wojna się kończyła.
Nowe rozdanie
W myśl porozumień z Nowego Jorku, do 1989 roku RPA wycofała się z Namibii, a w 1991 roku ostatni Kubańczyk opuścił Angolę. SWAPO, UNITA i rząd w Luandzie zdane były teraz na siebie. Ci pierwsi wygrali wprawdzie wybory w niepodległej już Namibii, ale w latach 90. nie był to już ruch komunistyczny.
MPLA też odeszła od komunizmu. Wprowadzono pluralizm. Pierwszą turę wyborów prezydenckich wygrał Dos Santos – przywódca MPLA. Savimbi – szef UNITA – tego wyniku nie uznał, wysłał jednak negocjatorów do Santosa. Ten odpowiedział ostro. Policja i uzbrojony tłum wymordowały w Luandzie setki zwolenników UNITA. Masakry, jakie rozpoczęły się wkrótce w całym kraju, pochłonęły kilkadziesiąt tysięcy ofiar. Ginęli głównie Bakongo i Ovimbundu – czyli grupy etniczne tradycyjnie niechętne miejskiej elicie z wybrzeża. Wojna wybuchła na nowo. W wyniku sukcesów wojsk rządowych i śmierci Savimbiego wygasła dopiero w 2002 roku. UNITA z ugrupowania zbrojnego stała się partią polityczną. Mimo posiadanych bogactw naturalnych Angola pozostaje jednym z biedniejszych krajów kontynentu.
Krwawa spuścizna
Najbardziej cywilizowane metody walki prowadziła RPA.
Kubańczycy wspominani są różnie – na terenach kontrolowanych przez cały okres wojny faktycznie działali ich lekarze, inżynierowie, nauczyciele starający się z miernym skutkiem zapełnić cywilizacyjną lukę powstałą po exodusie Portugalczyków. Ludność wspominała jednak kubańskie gwałty i okrucieństwa. W reportażu „The Village of the Living Dead" w piśmie „The American Spectator" ocalałe kobiety mówiły o mordowaniu niemowląt, wielokrotnych gwałtach. Te, które oszczędzono, służyły potem jako seksniewolnice dla kubańskich oficerów. Krzysztof Kubiak w monografii dotyczącej tej afrykańskiej wojny przytoczył zaś angolskie przysłowie: „Jeśli jedziesz samochodem, a na ulicę wyleci piłka, to zwolnij, bo za nią wybiegnie dziecko. Jeżeli jednak na ulicy pojawi się świnia, to przyśpiesz, bo za świnią wybiegnie kubański żołnierz".
MPLA godnie kopiowała wzorce sowieckie: w wyniku krwawych czystek we własnych szeregach zamordowano kilka tysięcy ludzi.
UNITA z kolei mogła liczyć też na wsparcie Pekinu, a sam Savimbi często nawiązywał do dorobku Mao, wychwalając brutalne metody wojny chłopskiej. Znane są przypadki porwań chłopców zmuszanych potem do służby wojskowej czy ataków terrorystycznych na obiekty cywilne. Polski ksiądz Łukowczyk, który dostał się w latach 80. w ręce żołnierzy UNITA, wspomina jednak, że do misjonarzy odnosili się oni z dużo większym szacunkiem niż oficjele armii rządowej, sprawiali też wrażenie bardziej karnych.
Największym przegranym okazali się cywile, przeważnie ze wsi. W konflikcie zginęło pół miliona ludzi.
Skomentuj