Pod koniec XIX wieku dokonali kolejnej rewolucji w dziedzinie uzbrojenia – opracowali pierwsze udane szybkostrzelne działo wyposażone w nowoczesny oporopowrotnik.
Odrzut całego działa po oddanym strzale przez stulecia stanowił spory kłopot dla artylerzystów. Ustawienie go ponownie w tej samej pozycji było utrudnione, wpływało na celność; poza tym nie mogło być mowy o szybkim prowadzeniu ognia. Projekt nowej armaty kaliber 75 mm, określonej potem wzorem 1897, sporządził płk Joseph Albert Deport, a produkcję seryjną uruchomiono w zakładach Schneider – Canet. Była to armata o długim odrzucie lufy, zaopatrzona w nadzwyczaj efektywny oporopowrotnik olejowo-powietrzny. U dołu wylotowej części lufy znajdowały się rolki doskonale prowadzące odrzucaną w trakcie strzału lufę w kołysce łoża.
Po pierwszych kilku strzałach lemiesz łoża zagłębiał się w ziemię, unieruchamiając armatę. Dzięki temu można było prowadzić precyzyjny ogień, oddając kilkanaście strzałów w ciągu minuty. Inżynier mjr Aleksander Kiersnowski w swej doskonałej „Historii rozwoju artylerii napisał": „Szybkostrzelne armaty Schneidera działają doskonale; już po pierwszych dwóch–trzech strzałach, gdy lemiesz i klocki zagłębią się w ziemię, całe łoże staje się nieruchomem, prawie że nie drgnie tak, że moneta położona na obręczy koła nie spada przy strzale".
Początkowo obawiano się, że skomplikowana konstrukcja będzie przyczyną nieustannych problemów technicznych spowodowanych trudnymi polowymi warunkami. Już pierwsze walki na froncie zachodnim w 1914 roku dowiodły jednak, że francuska siedemdziesiątkapiątka jest absolutnie niezawodna i deklasuje sprzęt wroga. W porównaniu ze swą główną przeciwniczką niemiecką armatą 77 mm
– francuska miała większy zasięg, większą szybkostrzelność i precyzję strzału. W 1914 roku Francuzi mieli prawie 4 tys. „siedemdziesiątekpiątek". To właśnie armaty Schneidera przyczyniły się w znacznej mierze do zwycięstwa nad Marną.
Armata wz. 1897 związana jest także z Polską. Pierwsze egzemplarze przybyły wraz z błękitną armią gen. Hallera i wydatnie wsparły nasze wojsko w walkach o granice odrodzonego państwa. We wrześniu 1939 roku przeszło 1,2 tys. „siedemdziesiątekpiątek" Schneidera stanowiło zasadnicze uzbrojenie pułków artylerii lekkiej. W Polsce zachowały się dwie armaty wz. 1897; jedna z nich znajduje się w zbiorach naszego muzeum.
Autor jest pracownikiem naukowym Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
Organki
Już u zarania stosowania broni palnej w Europie dostrzegano problem jej niewielkiej szybkostrzelności. Próbowano temu zaradzić w dwojaki sposób. Po pierwsze zaczęto produkować lufy z wymiennymi komorami prochowymi (tzw. foglerze), ale ponieważ nie poradzono sobie z zapewnieniem odpowiedniej szczelności, a więc ubytkiem ciśnienia powstającego ze spalania gazów prochowych, okazały się one mało efektywne. Po drugie osadzano kilka luf na jednej lawecie. Kontynuacją tej idei były tzw. organki, które chętnie wykorzystywano na polu walki w XVII wieku jako broń przeciwszturmową. Miały postać wiązki luf niewielkiego kalibru (od kilku do nawet kilkudziesięciu) zamocowanych na mobilnym łożu. Salwa z takiej broni (konstrukcja i system odpalania umożliwiały często prowadzenie ognia kolejnymi rzędami) była zabójcza dla zwartych szeregów nieprzyjaciela.
FT-17
Pierwsze czołgi zadebiutowały na polu walki w 1916 roku (angielski Mark I), jednakże dopiero dwa lata później pojawił się wóz uznawany za przełomowy. Francuski Renault FT-17 posiadał układ konstrukcyjny, który okazał się wzorcowy i do dzisiaj obowiązuje. Miał obrotową wieżę, w której zainstalowano uzbrojenie (360-stopniowe pole ostrzału), gaźnikowy, chłodzony cieczą silnik umieszczony z tyłu kadłuba oraz przedział załogi z przodu. Nowatorskie było także zawieszenie złożone z czterech wózków jezdnych (po obu stronach) połączonych wzdłużną belką amortyzowaną piórowym resorem. Ten lekki czołg (Char Leger Renault FT Modele 1917) ważył 6,5 t, miał długość 5 m i wysokość ponad 2 m; zabierał 100 l paliwa, które pozwalało mu na pokonanie dystansu 35 km. Prędkość maksymalna wynosiła 8 km/godz.
Skomentuj