22 czerwca 1941 roku w spektakularny sposób końca dobiegła przyjaźń niemiecko-sowiecka. Na całej długości linii demarkacyjnej dzielącej oba totalitarne kolosy rozbrzmiały działa. Tyrani rzucili się na siebie, rozpoczynając największą i najbardziej krwawą wojnę w historii. Walczono w sposób wyjątkowo bestialski i okrutny. Obie strony dopuszczały się ludobójstwa na masową skalę. Poziom nienawiści między przeciwnikami był gigantyczny.
Niespodziewanie 1 sierpnia 1944 roku – a więc trzy lata po rozpoczęciu wojny i niecały rok przed jej zakończeniem – działania na kluczowym, środkowym odcinku frontu nagle uległy wyhamowaniu. Rozpędzona jak taran Armia Czerwona, która parła w kierunku Berlina, roznosząc w pył kolejne niemieckie dywizje, niespodziewanie się zatrzymała. Choć Hitler i Stalin nie podpisali w tej sprawie żadnego formalnego porozumienia, nad Wisłą zapanowało zawieszenie broni.
Co skłoniło Związek Sowiecki do wstrzymania ofensywy, która mogła przyczynić się do załamania i upadku Trzeciej Rzeszy? Kto spowodował, że gigantyczna, licząca milion żołnierzy, dziesiątki tysięcy czołgów, samolotów i dział sowiecka machina wojenna stanęła w miejscu? Odpowiedź może być zaskakująca. Sprawiło to 50 tys. kiepsko uzbrojonych Polaków, żołnierzy podziemnej Armii Krajowej. Garstka ludzi, których Stalin nazwał „zwykłymi awanturnikami".
Maszyny, stop!
Według sowieckiej propagandy wstrzymanie ofensywy Armii Czerwonej w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku nie miało nic wspólnego z wybuchem Powstania Warszawskiego. To niemieckie dywizje pancerne miały przejść do kontrnatarcia i odepchnąć Sowietów od polskiej stolicy. Armia Czerwona miała być zaś wyczerpana ofensywą. Właśnie dlatego front zatrzymał się nad Wisłą. A każdy, kto twierdzi inaczej, jest „polskim faszystą".
Gdy jednak sowiecka propaganda ogłaszała jakiś fakt, można niemal w ciemno stwierdzić, że w rzeczywistości było dokładnie odwrotnie. Nie inaczej było w przypadku powstania. Według obliczeń znakomitego rosyjskiego historyka Nikołaja Iwanowa, na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku siły dowodzonego przez marszałka Rokossowskiego I Frontu Białoruskiego były wręcz gigantyczne. Był to „superfront".
„W jego skład wchodziło 10 armii (w tym jedna pancerna), sześć samodzielnych korpusów pancernych i kawaleryjskich, a także dwie armie lotnicze. Było to najpotężniejsze sowieckie zgrupowanie wojskowe walczące z Niemcami" – pisał Iwanow. Zgrupowanie to miało olbrzymie ilości sprzętu, materiałów wojskowych i znakomite zaopatrzenie, co sprawiało, że Rokossowski bez trudu mógł przełamać niemiecki opór i zająć Warszawę.
Termin zdobycia polskiej stolicy wyznaczono na dni 5–8 sierpnia i dążono do tego celu z miażdżącą konsekwencją. O tym, że było to do wykonania, przekonani byli nie tylko Sowieci, ale również Niemcy. Dowódca stojącej naprzeciw I Frontu Białoruskiego 9. Armii generał Nicolaus von Vorman wysłał do kwatery głównej Wehrmachtu dramatyczny apel o pomoc.
Jego zdaniem wystarczyło jedno sowieckie uderzenie, by front się całkowicie załamał. Oceniał, z niewielką tylko przesadą, że bolszewicy przewyższają jego siły w stosunku 7:1 w piechocie, 4:1 w artylerii oraz 7:1 w czołgach. Oczywiście tak słabe niemieckie oddziały nie miały szans zatrzymać Sowietów, nie mówiąc już o podjęciu kontruderzenia. Więc to nie Wehrmacht zatrzymał Armię Czerwoną nad Wisłą. Zatrzymał ją Stalin.
Choć Sowieci skrzętnie ukryli przed historykami rozkaz Staliana o wstrzymaniu ofensywy, to istnieją inne liczne dowody na to, że w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku Armia Czerwona niespodziewanie zmieniła plany i dokonała zwrotu od 180 stopni. Wspomniany Nikołaj Iwanow ujawnił na przykład, że w drugiej połowie lipca do sowieckiej 2. Armii Pancernej dołączono 1. Pułk Pontonowy do Przeprawy Ciężkich Czołgów. Jak wynikało z rozkazu, wchodzące w jej skład nowoczesne amerykańskie pontony samobieżne miały zostać użyte do forsowania Wisły. W pierwszych dniach sierpnia 1. Pułk został jednak niespodziewanie 2. Armii odebrany. Podobne przykłady można mnożyć.
28 lipca Rokossowski dostał rozkaz natarcia na Warszawę, a już w pierwszych dniach sierpnia kazał swoim jednostkom stanąć w miejscu. Co się stało w przeciągu tych kilku dni? Wybuchło Powstanie Warszawskie. „Bez wątpienia jest to bardzo dziwne – pisał Winston Churchill w liście do Anthony,ego Edena – że w momencie, kiedy armia podziemna rozpoczęła walkę, Armia Czerwona zatrzymała swoją ofensywę i wycofała się na pewną odległość".
Zachęta
Stosunek Sowietów wobec Powstania Warszawskiego się zmieniał i można podzielić go na trzy fazy. Zachęta – Obojętność – Prowokacja. Wszystko zaczęło się jeszcze, zanim na ulicach polskiej stolicy doszło do bitwy. Moskwa – zarówno za pośrednictwem swoich agentów, jak i swojej machiny propagandy – starała się zrobić wszystko, aby doprowadzić do wybuchu powstania.
Kampania ta nasiliła się w ostatnich dniach lipca, gdy sytuacja w Warszawie osiągnęła szczyt napięcia, a w Komendzie Głównej AK rozważano, „czy bić się, czy nie bić". 29 lipca radio moskiewskie nadało po polsku apel wzywający warszawiaków do natychmiastowego rozpoczęcia walki z Niemcami. Dzień później z podobnym apelem wystąpiła rozgłośnia Kościuszko kierowana przez wdowę po Feliksie Dzierżyńskim.
„Wojska radzieckie nacierają gwałtownie i zbliżają się do Pragi – głosił komunikat. – Nadchodzą, aby przynieść nam wolność. Niemcy wyparci z Pragi będą usiłowali bronić się w Warszawie. Zechcą zniszczyć wszystko. W Białymstoku burzyli wszystko przez sześć dni. Wymordowali tysiące naszych braci. Uczyńmy, co tylko w naszej mocy, by nie zdołali powtórzyć tego samego w Warszawie. Ludu Warszawy! Do broni! Niech cała ludność stanie murem wokół Krajowej Rady Narodowej, wokół warszawskiej Armii Podziemnej. Uderzcie na Niemców! Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność".
29 lipca na ulicach stolicy rozlepiona została odezwa podpisana przez dowódcę prokomunistycznej Polskiej Armii Ludowej (PAL) pułkownika Juliana Skokowskiego. Według niej dowództwo AK miało uciec z Warszawy i Skokowski przejął kontrolę nad całością sił polskich w mieście. Zarządzał on mobilizację oddziałów podziemnych do walki z Niemcami. Komenda AK nie miała wątpliwości, że był to „akt dywersji sowieckiej".
Obojętność
Gdy 1 sierpnia 1944 roku na ulicach Warszawy rozległy się strzały i Polacy przystąpili do powstania, Związek Sowiecki natychmiast całkowicie zmienił swoje stanowisko. Nie tylko wstrzymana została ofensywa, ale AK nie dostała nic z zapowiadanej pomocy. Sowieccy piloci dostali surowy zakaz latania nad walczącą stolicą i bombardowania Niemców. Nie było zrzutów ani wsparcia artyleryjskiego.
– Miasto konało, płonęło. To, że po drugiej stronie stoją bolszewicy z bronią u nogi i nic nie robią, nie mieściło mi się w głowie. Cóż za cynizm! Cóż za obojętność! – mówiła mi Halina Jędrzejewska „Sławka", sanitariuszka liniowa w Zgrupowaniu „Radosław". – Było to o tyle zaskakujące, że przed bitwą zasypywali Warszawę ulotkami wzywającymi do boju, a komunistyczna radiostacja nawoływała do powstania.
Ci sami komuniści, którzy jeszcze kilka dni temu robili wszystko, aby skłonić Polaków do zbrojnego wystąpienia, nagle uznali, że jest ono „szaleńczym przedsięwzięciem". Mało tego, gdy w pierwszych dniach sierpnia do Moskwy przyleciał premier Stanisław Mikołajczyk, usłyszał on od Wandy Wasilewskiej, że w polskiej stolicy nie ma żadnego powstania, że jest ono wymysłem Londynu. Stwierdzić tak miał naoczny świadek – Bolesław Bierut.
To samo dzień wcześniej napisał w liście do Churchilla Stalin: „Sądzę, że informacje dostarczone wam przez Polaków są bardzo przesadzone i niegodne zaufania". Niemal jednocześnie, bo 8 sierpnia, Rada Wojenna I Frontu Białoruskiego przedłożyła sowieckiemu dyktatorowi projekt podjęcia uderzenia na Warszawę, które miałoby się rozpocząć 25 sierpnia. Stalin projekt jednak odrzucił.
Tymczasem coraz więcej informacji z walczącej Warszawy przedostawało się na Zachód i Anglosasi nie mieli już żadnych wątpliwości, że w polskiej stolicy toczy się zacięta bitwa z Niemcami. Gotowi byli przysłać na odsiecz swoje „latające fortece", mogło się to jednak udać tylko, jeżeli Stalin zgodziłby się na ich międzylądowanie na lotniskach znajdujących się pod jego kontrolą. Zgody tej jednak odmówił.
14 sierpnia Andriej Wyszyński oświadczył Amerykanom, że „akcja warszawska jest sprawą awanturniczą i rząd sowiecki nie chce przykładać do tego ręki". To samo powiedział dzień później podczas spotkania z ambasadorami USA i Wielkiej Brytanii.
„Osobiście nie brałem udziału w tym ważnym spotkaniu – wspominał zastępca ambasadora USA George Kennan – ale pamiętam wygląd ambasadora i gen. Deane,a powracających nad ranem i wstrząśniętych. Państwom zachodnim została przez Sowiety rzucona rękawica ze złośliwą radością. „Zamierzamy posiąść Polskę całkowicie. Nie troszczymy się o żołnierzy polskiego podziemia. Dla nas nie są oni lepsi niż Niemcy i jeżeli oni oraz Niemcy mordują się wzajemnie, tym lepiej".
Do podobnego wniosku doszedł Winston Churchill. „Rosjanie zajęli Pragę, ale nie posunęli się dalej. Życzyli sobie oni, żeby niekomunistyczni Polacy zostali zniszczeni doszczętnie...". Dziś, niemal 70 lat po wybuchu powstania, nie ma wątpliwości, że obaj anglosascy politycy mieli rację. Stalin chciał zniszczyć Armię Krajową i polską stolicę rękami Hitlera. Hitler miał mu w ten sposób otworzyć drogę do ujarzmienia Polski.
– Doskonale wiedzieliśmy, że Armia Czerwona stoi tam z czołgami i ciężką artylerią, i wielu kolegów liczyło, że jednak się ruszy. Że zaatakuje Niemców – mówił mi niegdyś nieżyjący już Jerzy Bartnik, „Magik", powstaniec warszawski, kawaler Virtuti Militari. – Dziś wszystko jest już jasne: Stalin czekał, aż powstanie zostanie dorżnięte, aż wszyscy zginiemy, i tym sposobem Niemcy zaoszczędzą pracy NKWD.
Prowokacja
Na początku września, po miesiącu zaciętych walk na ulicach Warszawy, w mieście zaczęło się dziać coś – z perspektywy Stalina – bardzo niepokojącego. Coś, co mogło pokrzyżować jego plany. Otóż generał Tadeusz Bór-Komorowski i jego współpracownicy doszli do wniosku, że w obliczu wstrzymania sowieckiej ofensywy i braku pomocy dla walczącej stolicy kontynuowanie walki nie ma sensu.
Nieosiągalne były już ani militarny cel powstania (wyrzucenie Niemców z Warszawy), ani cel polityczny (przywitanie w roli gospodarza wkraczających do miasta bolszewików). W tej sytuacji kontynuowanie działań bojowych skutkowało tylko dalszym niszczeniem miasta i olbrzymimi stratami ludności cywilnej i AK-owców. Dziennie ginęło wówczas w Warszawie 317 żołnierzy oraz 2380 cywilów.
7 września Niemcy wystąpiły z propozycją kapitulacyjną, dzień później „Bór" zdecydował się rozpocząć pertraktacje. Pośredniczyła w nich m.in. hrabina Maria Tarnowska. Polacy postawili szereg warunków, na które Niemcy przystali. W nocy z 10 na 11 września gen. Günter Rohr przysłał do polskiego dowództwa ostateczny tekst kapitulacji. Wyglądało na to, że po 40 dniach heroiczny polski zryw dobiegnie końca.
– Dla Stalina, który dowiedział się o pertraktacjach, takie rozwiązanie byłoby fatalne. AK nie została bowiem jeszcze wówczas doszczętnie rozbita. Tysiące polskich patriotów ciągle stanowiły dla niego zagrożenie. Stalin przystąpił więc do działania. Postanowił dać powstańcom nadzieję, sprowokować ich do dalszego oporu – mówi znany emigracyjny historyk i były żołnierz armii Andersa Zbigniew Siemaszko.
Właśnie 10 września po raz pierwszy na prawym brzegu Wisły odezwała się sowiecka artyleria, a z Pragi zaczęły dochodzić odgłosy walki. Nad Warszawą pojawiły się – do tej pory niewidziane – sowieckie samoloty. Tego samego dnia do komendy AK przyszła wiadomość z Londynu, że Stalin nagle zmienił zdanie i zgodził się na lądowanie amerykańskich samolotów na swoich lotniskach.
13 września radiostacja lubelskiego PKWN nadała odezwę do walczącej stolicy. Wzywała w niej do wytrwania i kontynuowania walki. Ten sam PKWN, który jeszcze kilkanaście dni temu potępiał „warszawskich awanturników", teraz niespodziewanie ogłosił: „Nad Wisłą toczy się decydujący bój, chwila wyzwolenia bohaterskiej Warszawy jest bliska". Od 14 sierpnia sowieckie samoloty zaczęły zrzucać na Warszawę broń, amunicję i zaopatrzenie. Dwa dni później na rozkaz Stalina Wisłę zaczęła forsować armia Berlinga.
– „Bór", przekonany, że Sowiety wreszcie ruszyły do ofensywy, natychmiast zerwał pertraktacje kapitulacyjne z Niemcami. Skutki tej decyzji były katastrofalne. Straty AK po 10 września były bowiem największe – powiedział Siemaszko. Oczywiście wszystkie działania podjęte przez bolszewików były tylko demonstracją. Nie mieli najmniejszego zamiaru naprawdę pomagać Warszawie.
Sowiecka artyleria narobiła sporo hałasu, ale fatalnie pudłowała. Sowieckie zrzuty były kpiną, gdyż broń zrzucano bez spadochronów w zwykłych workach na zboże, co sprawiło, że w większości przypadków rozleciała się na kawałki. Fatalnie zaplanowana i wykonana operacja berlingowców była zaś misją samobójczą. Ludzie ci nie mieli najmniejszych szans na sukces, z premedytacją posłano ich na pewną śmierć.
– Siedziałem później w oflagu z oficerem dowodzącym przeprawą berlingowców na Czerniaków – opowiadał mi Janusz Brochwicz-Lewiński, „Gryf", legendarny dowódca obrony pałacyku Michla na Woli – To była żałosna akcja. Sowieci wysłali do nas pułk fatalnie wyszkolonych polskich rekrutów, który natychmiast został wybity. Potraktowali ich jak mięso armatnie. Gdy zapytałem tego oficera, dlaczego Sowieci udzielili powstaniu tak niewielkiej pomocy, powiedział mi wprost: „Bo Stalin wydał na was wyrok".
Już 11 września „Bór" wysłał telegram do Rokossowskiego, w którym chciał ustalić formy współpracy i prosił o pomoc. Telegram ten, podobnie jak i inne próby nawiązania łączności z Sowietami, pozostał bez odpowiedzi... W tej sytuacji 2 października 1944 roku powstanie skapitulowało. W bitwie zginęło 150 tys. cywilów i 15 tys. żołnierzy Armii Krajowej. Stolica Polski leżała w gruzach.
Było to wspólne dzieło Hitlera i Stalina. – W interesie Sowietów leżało to, aby powstanie trwało jak najdłużej. Wiadomo było bowiem, że ktoś polskich patriotów musi wykończyć. Jeżeli Polska ma zostać włączona do sowieckiej strefy wpływów, ci ludzie musieli zniknąć. Z punktu widzenia Moskwy było bardzo pożądane, żeby to zrobili Niemcy, a nie oni sami. Jak Niemcy wykończą polskich patriotów, rozumowali bolszewicy, będzie mniej roboty dla nas samych. Na te sprawy należy spojrzeć z punktu widzenia Moskwy. Z punktu widzenia Warszawy czy Londynu wyglądały skomplikowanie, ale z punktu widzenia Moskwy były niezwykle proste – mówił Zbigniew S. Siemaszko.
Epilog
29 września, gdy powstanie konało i kapitulacja była kwestią godzin, Józef Stalin przyjął na Kremlu polskich komunistów. W spotkaniu wzięli udział m.in. Wasilewska, Bierut, Osóbka-Morawski, Rola-Żymierski, Jędrychowski i Minc. „Wywołanie powstania było przestępstwem wobec Polski, wobec polskiej stolicy i jej ludności" – powiedział sowiecki dyktator. Stwierdził, że podobne powstania mogą doprowadzić tylko do zrujnowania miast i przysporzyć cierpień ich mieszkańcom.
Towarzysz Stalin zapomniał tylko dodać, że sam robił wszystko, aby Powstanie Warszawskie wybuchło, a następnie dołożył wszelkich starań, aby trwało jak najdłużej. „Zrujnowanie miasta" i „przysporzenie cierpień jego mieszkańcom" leżały bowiem w jego zamyśle i interesie.
Skomentuj