Lornetki dla zwycięzcy pod Warszawą nie otrzymał bynajmniej marszałek Józef Piłsudski, zwycięski Wódz Naczelny w Bitwie Warszawskiej 1920 roku. Podarunek taki (zapewne ,,trofiejny") przygotowano dla Michaiła Nikołajewicza Tuchaczewskiego, giensztabisty (oficera sztabu generalnego) sowieckiego frontu zachodniego w oczekiwaniu na zdobycie Warszawy. Za wcześniej odniesione zwycięstwa otrzymał pozłacaną szablę od Lenina oraz Order Krasnogo Znamiena (Czerwonego Sztandaru). Nie wiemy, czy lornetka została wręczona niedoszłemu zwycięzcy pod Warszawą. Jeśli ją otrzymał, to byłaby wraz z grawerunkiem nie tylko wspomnieniem klęski i poskromionej pychy, ale także stale żywym szyderstwem historii. Jeżeli nie otrzymał lornetki, to pamięć o niej i grawerunku pozostała, taki bowiem tytuł – „Lornetka dla zwycięzcy pod Warszawą" – otrzymał jeden z rozdziałów rozrachunkowej książki Hermana Smirnowa „Prawda o Krwawym Marszałku" wydanej w Rosji w 2008 roku.
Błąd warszawski
Autor książki, przedstawiając życiorys i dokonania najmłodszego marszałka Związku Sowieckiego, niezasłużenie okrzykniętego najzdolniejszym strategiem, nadał jej tytuł zainspirowany krwawą kaźnią jeńców i rannych zbuntowanego Kronsztadu oraz chłopów „zielonej armii" tambowskiej guberni, pacyfikowanych przez Tuchaczewskiego wiosną 1921 r. W rozdziale „Lornetka dla zwycięzcy pod Warszawą" przedstawił analizę błędów popełnionych przed dowódcę frontu zachodniego w sierpniu 1920 roku, wpisując się w dyskusję zapoczątkowaną w 1920 roku postawionym przez Lenina pytaniem o przyczyny klęski pod Warszawą, nazwanej przez dyktatora sowieckiej Rosji błędem warszawskim.
Przedstawiając najnowsze rosyjskie ustalenia dotyczące błędów Tuchaczewskiego i przyczyn klęski w Bitwie Warszawskiej, uzupełniam je informacjami o zakresie, w jakim polskie sztaby były poinformowane – na podstawie danych uzyskanych przez polski radiowywiad – o wiedzy sowieckich sztabów o Wojsku Polskim. Ta wielopiętrowa konstrukcja (co my wiedzieliśmy o tym, co oni wiedzieli o nas) jest jednym z kluczy do zrozumienia przewagi, jaką w zakresie zdobywania informacji o przeciwniku mieliśmy w 1920 roku. Autor amerykańskiego opracowania o złamaniu Enigmy napisał kilkadziesiąt lat później: „Poczucie, że wiesz, co robi nieprzyjaciel, sprawia ogromną ulgę. Dzięki tej wiedzy można planować działania z większą śmiałością i pewnością siebie, bez lęku związanego z podejmowaniem decyzji. Słowa te możemy wprost odnieść do wiedzy marszałka Piłsudskiego o bolszewickiej Rosji i Armii Czerwonej, już bowiem od sierpnia 1919 roku, od chwili złamania pierwszych bolszewickich szyfrów radiowych, treść tajnej sowieckiej korespondencji wojskowej, wewnętrznej, politycznej i dyplomatycznej była znana Naczelnikowi Państwa i Wodzowi Naczelnemu. [...] Por. Jan Kowalewski, który złamał pierwsze rosyjskie szyfry [łącznie ponad 100 kluczy] i odczytał do końca wojny ponad 3000 szyfrogramów, czasem bezpośrednio telefonicznie w języku oryginałów komunikował [Piłsudskiemu] treść przejętych »ważniejszych radio bolszewickich«.
Malejący stan bojowy
Armie, które w ciągu miesiąca od rozpoczęcia ofensywy na Białorusi dotarły na początku sierpnia 1920 roku nad Biebrzę, Narew i Bug, miały w swych szeregach (głównie w oddziałach pierwszej linii) zaledwie połowę albo i mniej bojców wyruszających znad Dźwiny, Auty i Berezyny. Podczas swej pierwszej – majowej – nieudanej ofensywy na Białorusi Tuchaczewski odrzucony został w czerwcu na pozycje wyjściowe, poniósłszy straty sięgające około 60 tys. żołnierzy. Niewyczerpany rezerwuar Armii Czerwonej pozwolił na ich szybkie uzupełnienie w drugiej połowie czerwca, ale w lipcu i sierpniu zniszczenia były podobne, z uzupełnieniem stało się jedynie inaczej. Dywizje ponosiły straty (głównie w oddziałach pierwszej linii), ale zły system organizacyjny i brak transportu uniemożliwiały wcielenie do pierwszorzutowych oddziałów kolejnych 60 tys. uzupełnień. Skutkiem tego liczba „bagnetów" i „szabel" w dywizjach drastycznie się zmniejszała. Rezerwy zaś, pozostające w odległości około 150–200 km za linią frontu, nie mogły być dowiezione z powodu paraliżu transportu.
Tuchaczewski nie zatrzymał swych armii w celu reorganizacji i podciągnięcia tzw. tyłów. Żądny sukcesu i sławy pchał je pospiesznymi rozkazami naprzód, bez odpoczynku, bez uzupełnienia. Motywem tego była pewność, że takie same problemy ma przeciwnik. Tymczasem polskie armie cofały się ku własnym rezerwom i wzrastały liczebnie oraz moralnie dzięki postawie ochotników, sowieckie zaś oddalały się od swych tyłów, słabnąc z każdym dniem. Widomym znakiem upadku ducha oddziałów Armii Czerwonej stało się częstsze w sierpniu niż w lipcu poddawanie się pojedynczych żołnierzy i oficerów, a nawet całych oddziałów sowieckich, i wyrażane w zeznaniach przekonanie o wciąganiu ich w „gigantyczną pułapkę".
„Ślepe" sztaby
Rozpoznanie siły Wojska Polskiego przez bolszewików stało na bardzo niskim poziomie i dawało ogólnikowe oraz bałamutne informacje. Doświadczenia wyniesione z wojny domowej z „białymi" armiami, które rozsypywały się po każdej większej porażce, sztaby Armii Czerwonej przenosiły na Wojsko Polskie. Powszechnie lekceważono możliwość odtworzenia zdolności bojowej polskich dywizji i armii po 700-kilometrowym, półtoramiesięcznym odwrocie. Konkluzja formułowana przez Tuchaczewskiego w drugiej połowie lipca przewidywała pokonanie Polski w ciągu trzech tygodni. Mimo prób Tuchaczewskiemu nie udało się jednak okrążyć i zniszczyć żadnej z polskich armii, które – choć osłabione – zachowały swe struktury organizacyjne, kadry i większość ciężkiego sprzętu. W walkach tam toczonych rozbita została (okrążona przez Litwinów) tylko jedna polska dywizja, a wcześniej pół innej. Wojska walczące na Białorusi były przemęczone, zdarzały się przypadki paniki i dezercji, ale dywizje systematycznie wycofywane do odwodu, po wcieleniu rezerw i zasileniu bronią oraz sprzętem, stawały się pełnowartościowymi związkami, czego nie dostrzegł Tuchaczewski, nie dostrzegły też tego jego sztaby.
Tymczasem przesyłane przez sztaby rosyjskich dywizji i armii meldunki o rozbiciu kolejnych polskich oddziałów podawały polskie straty zwielokrotnione wraz z każdym kolejnym szczeblem organizacyjnym. Meldunki te przejmowane przez polski radiowywiad dawały polskim dowódcom wiedzę, że przeciwnik karmi się fałszywymi danymi.
Ponadto Tuchaczewski, świeżo nawrócony na komunizm dawny carski oficer gwardyjskiego pułku, równie błędnie oceniał sytuację polityczną, licząc na wybuch rewolucji w Polsce.
Bez lewej flanki i rezerw
8 sierpnia 1920 roku Tuchaczewski wydał wstępne rozkazy w sprawie operacji warszawskiej, skonkretyzowane w wydanej 10 sierpnia 1920 roku w Mińsku Litewskim dyrektywie Nr 236/op./sek. Wychowanek Nikołajewskiej Szkoły Oficerskiej, oficer Siemionowskiego Pułku Gwardii, wnuk oficerów walczących z Polską w 1831 roku (jeden z nich poległ przy szturmie Reduty Ordona), zapewne studiował rosyjskie plany wojny z Polską sprzed 90 lat – Dybicza i Paskiewicza. Na nich zapewne oparł założenia planu operacji warszawskiej 1920 roku, będącego w istocie kompilacją obu wcześniej wymienionych.
- Dwie z jego armii – (licząc od południa) XVI i gros III – miały (wzorem Dybicza) koncentrycznym uderzeniem ze wschodu i północnego wschodu opanować rejon Warszawy oraz Modlina.
- Dwie pozostałe – XV i IV wraz z III Korpusem Konnym oraz częścią III Armii – miały obejść Warszawę i Modlin od północy, stoczyć tam walną bitwę ze spodziewanymi licznymi siłami polskimi, sforsować Wisłę w szerokim pasie od Modlina do Włocławka i (wzorem Paskiewicza) wyjść na tyły polskiego frontu nad Wisłą oraz przeciąć połączenia z Gdańskiem i Poznaniem.
- Zadanie ubezpieczenia sił głównych od południa (na kierunku Lublina) otrzymała słaba Grupa Mozyrska, rozciągnięta od Włodawy do Dęblina, z zadaniem opanowania tego ostatniego.
Tuchaczewski, będąc pewny sukcesu, nie wydzielił żadnych rezerw, oczekując jedynie podporządkowania mu XII Armii nad Bugiem oraz Armii Konnej, której głównego zadania – szturmu Lwowa – nie zmienił.
Skupienie większości sił Tuchaczewskiego na prawym skrzydle, z zadaniem obejścia polskiego frontu od północy, faktycznie skierowało je w pustą przestrzeń operacyjną (obsadzoną początkowo przez nieliczne, drugorzędnej wartości siły polskie) i na pewien czas wyłączyło dwie sowieckie armie z operacji. Gdy dywizje sowieckiej XVI i III Armii rozpoczęły walki na przedpolu Warszawy i Modlina, dwie armie IV i XV maszerowały na zachód, a ich zadania nie miały związku ze szturmem stolicy.
XVI Armia, która miała zdobyć Warszawę, licząca pięć dywizji, wsparta grupą artylerii ciężkiej oraz oddziałem samochodów pancernych, nie była skoncentrowana do wykonania tego zadania (o czym informowały meldunki jej dywizji przejmowane przez polski radiowywiad).
Tymczasem gros polskich sił, przeznaczonych do decydującej kontrofensywy, grupowało się na lewym skrzydle Tuchaczewskiego, czego był on zupełnie nieświadomy. Przejmowane przez polski radiowywiad meldunki i rozkazy Tichona Chwiesina wskazywały, że nie jest on w stanie swoimi słabymi siłami osłonić wojsk frontu zachodniego od południa i żąda wzmocnienia trzema dywizjami. Jak odnotował Jan Kowalewski, kierujący polskim radiowywiadem – i pozostający w tym czasie w bezpośrednim kontakcie z marszałkiem Piłsudskim – kierunek uderzenia nasuwał się sam.
500 km za frontem
Zła organizacja łączności uniemożliwiała zarówno przekazywanie aktualnych meldunków z pola walki, jak i elastyczne dowodzenie oraz reagowanie na zmieniającą się dynamicznie sytuację. Polski radiowywiad przejmował większość meldunków opóźnionych od 24 do 72 godzin. Rosyjskie radiostacje nie nadążały za sztabami, linie telegraficzne były odbudowywane zbyt wolno w stosunku do potrzeb, a ponadto dyrektywa Tuchaczewskiego, nakazująca dwóm armiom obejście Warszawy od północy, odrywała je od biegnących koncentrycznie ku stolicy linii telegraficznych i skazywała wyłącznie na zawodną łączność radiową. Odległości między radiotelegraficznymi stacjami tranzytowymi były rozciągnięte do granic możliwości i wypadnięcie jednego tylko ogniwa stwarzało ryzyko utraty możliwości dowodzenia.
Związane z tym było zbyt dalekie od linii frontu usytuowanie własnego stanowiska dowodzenia, znajdującego się w Mińsku Litewskim, ponad 500–600 km od linii frontu.
Rozciągnięcie linii zaopatrzeniowych, niemożność ewakuacji rannych i chorych (umierających setkami oraz tysiącami), niemożność zapewnienia zaopatrzenia w amunicję artyleryjską i karabinową, bez której nie można prowadzić walki, nakazywały wręcz wstrzymanie ofensywy dla podciągnięcia tyłów, odbudowy linii kolejowych i mostów zniszczonych w odwrocie przez Polaków. Polski radiowywiad przejmował dziesiątki meldunków o braku amunicji, o zdobywaniu fortów w Łomży z szablami w rękach, o ostatnich pociskach przypadających na jedną armatę. Dramatycznie brzmiały wezwania o ewakuację rannych umierających masowo z braku możliwości odstawienia ich do szpitali polowych. Tymczasem składy amunicji, żywności i szpitale pozostawały daleko na tyłach.
Błąd strategiczny
Błędem strategicznym, niezależnym od wspomnianej dyrektywy Tuchaczewskiego, była wcześniejsza o miesiąc decyzja Lenina zmieniająca pierwotny, zatwierdzony 28 kwietnia 1920 roku, plan wojny z Polską. Dyktator bolszewickiej Rosji, zwiedziony fałszywymi meldunkami Tuchaczewskiego (ową „propagandą sukcesu") o ostatecznym rozgromieniu „pańskiej Polski", pragnąc wzniecić płomień rewolucji w całej Europie, ulegając zapewnieniom Tuchaczewskiego, że front zachodni w ciągu trzech tygodni zajmie Warszawę (a następnie wesprze rewolucję w Berlinie i w Paryżu), utwierdzany w tym przez zgodny „chór" II Kongresu III Międzynarodówki oraz doniesienia sowieckich przedstawicieli w Wielkiej Brytanii i Niemczech, zdecydował, że front południowo-zachodni zamiast wspierać Tuchaczewskiego, powinien na nowo rozpalić rewolucję na Węgrzech, w Austrii, na Bałkanach i we Włoszech.
W dotychczasowej historiografii, zarówno polskiej, jak i rosyjskiej, a Herman Smirnow nie wychodzi poza jej wcześniejsze ustalenia, przyjmuje się, że decyzja o skierowaniu frontu południowo-zachodniego i jego głównej siły Armii Konnej Budionnego na Lwów oraz przełęcze karpackie, w celu otwarcia drogi na Węgry i dalej, wynikała nie z decyzji Lenina, ale ambicji Stalina.
Pierwotny sowiecki plan wojny z 28 kwietnia 1920 roku zakładał, że wojska sowieckie z Białorusi (front zachodni) i Ukrainy (front południowo-zachodni) po osiągnięciu linii Niemna i Bugu połączą swe siły i na kształt „grotu" uderzą na Warszawę. Decyzje podjęte przez Lenina 23 lipca 1920 roku spowodowały, że zamiast „grotu" powstały „widły" o rozgiętych zębach, skierowanych rozbieżnie na Warszawę i Lwów, z ogromną pustką na zachód od błota poleskiego na Lubelszczyźnie. Lenin uważał, że gdy Tuchaczewski będzie wzmocniony poborem chłopów z Białorusi – wcielonych do wojska choćby w gaciach i łapciach – sam zdmuchnie Polaków i bez Budionnego.
Dziś wiemy, że zapoczątkowana po przegranej wojnie z Polską dyskusja o błędzie warszawskim toczyła się tak, aby osłonić autentycznego sprawcę błędu – Lenina.
Na wojnie jak na wojnie
Śmiały, pełen rozmachu plan operacji warszawskiej niósł w sobie pierwiastek sukcesu pod warunkiem, że wszystkie jego elementy zostałyby zrealizowane zgodnie z wcześniejszym zamierzeniem, ale przede wszystkim gdyby przeciwnik, czyli Wojsko Polskie z jego Wodzem Naczelnym, grał zgodnie z partyturą rozpisaną przez Tuchaczewskiego. Tymczasem na wojnie jak na wojnie – nie można zakładać, że wszystkie elementy układanki złożą się w harmonijną całość, że nie istnieje przeciwnik i jego przeciwdziałanie, ale odwrotnie – jego posunięcia (jak w szachach) należy przewidywać oraz uprzedzać, należy raczej dysponować odwodami w przypadku nieprzewidzianych wydarzeń. Tej przenikliwości, wiedzy i doświadczenia zabrakło Tuchaczewskiemu.
Po rozesłaniu dyrektywy z 10 sierpnia 1920 roku rozpoczęła się seria niepowodzeń, choć początek jej realizacji wydawał się obiecujący: 27. Dywizja z XVI Armii i 21. Dywizja z III Armii zdobyły Radzymin, Chwiesin meldował o marszu na Dęblin, IV Armia przekroczyła dawną carską granicę i wkroczyła na teren dawnego zaboru niemieckiego, zwracając Działdowo i Brodnicę miejscowym Niemcom. Jednakże wkrótce nieskoordynowane natarcia pojedynczych dywizji XVI Armii na przedpolu Warszawy nie przyniosły powodzenia, a ich zdolność do ataku się wyczerpała. Narastał kryzys boju, bez podciągnięcia rezerw dalsze ich prowadzenie było niemożliwe. Nie oznaczało to jeszcze klęski.
Podobnie na odcinku III i XV Armii ich dowódcy nie mogli skoordynować natarcia, a nawet utracili linię Wkry i Nasielsk. Obie armie meldowały o wyczerpaniu możliwości ofensywnych, ale lokalne niepowodzenia pod Nasielskiem, Modlinem i Pułtuskiem oceniano w kategoriach porażki, nie klęski.
Niepokój Tuchaczewskiego budziła utrata radiostacji IV Armii w Ciechanowie zajętym w czasie lokalnego wypadu polskiej kawalerii. Ten, wydawałoby się, niewiele znaczący epizod rozerwał oś łączności IV Armii, sparaliżował jej sztab i wyłączył ją praktycznie z głównego nurtu operacji warszawskiej.
Zupełnie niespodziewana polska kontrofensywa znad Wieprza wyprowadzona w najsłabszy punkt jego wojsk, na lewe skrzydło, na linie komunikacji, zaopatrzenia i ewakuacji, na linie łączności, przewracała wszystkie dotychczasowe plany. Wprowadzona została tak niespodziewanie, że dowiedział się o niej 36 godzin po jej rozpoczęciu, prowadzona z takim impetem, że wojska polskie po rozproszeniu Grupy Mozyrskiej dochodziły do linii Warszawa – Mińsk Mazowiecki – Siedlce – Kodeń. Uderzenie w napoleońskim stylu odwróciło role, a kryzys pierwszego nieudanego szturmu na Warszawę przekształciło w klęskę, zmuszając do walki z odwróconym frontem, z nieprzyjacielem przed i za sobą, w sytuacji nie bez wyjścia, ale niezmiernie skomplikowanej, wobec utraty osi łączności z dwiema skrzydłowymi armiami. Wydany wieczorem 17 sierpnia, ale rozsyłany przez radio dopiero nazajutrz rozkaz o przegrupowaniu i przeprowadzeniu zorganizowanego odwrotu nosiłby w sobie jeszcze znamiona logiki, gdyby dotarł do adresatów i został przez nich wcielony w życie. Tego dnia polskie radiostacje rozpoczęły jednak operację zagłuszania rosyjskich sieci radiowych nadawaniem m.in. Ewangelii św. Jana. Prowadzone przez 36 godzin zagłuszanie sparaliżowało sowiecką łączność radiową, uniemożliwiając dostarczenie rozkazów, dowodzenie i koordynację odwrotu.
I w tej sytuacji jedynie – jak zaznaczył Herman Smirnow – przydałaby się Tuchaczewskiemu lornetka, jeśli zdecydowałby się na przylot do Białegostoku, Czeremchy lub Wołkowyska i stamtąd próbowałby wyprowadzić swe armie z okrążenia.
W rosyjskim archiwum wojskowym znajduje się datowany na 30 sierpnia 1920 roku zbiór planów reorganizacji łączności wojsk frontu zachodniego, wskazujący, że radiostacje tranzytowe frontu zachodniego na linii Smoleńsk – Mińsk Litewski i stamtąd na: Białystok, Bielsk, Kleszczele, Brześć Litewski, Kobryń działały w połowie sierpnia na granicy swego zasięgu. Jedynie trzeci plan, przewidujący przeniesienie stanowiska dowodzenia frontu zachodniego do Brześcia Litewskiego, a tym samym skrócenie dystansu działania radiostacji, stwarzał możliwość efektywnego działania sieci radiowej. Zamiast przeniesienia stanowiska dowodzenia z Mińska Litewskiego do Brześcia (Brześć był oswobodzony przez Wojsko Polskie w nocy z 19 na 20 sierpnia) dla Tuchaczewskiego jednak przygotowano w sztabie lornetkę.
On i dowódcy podległych mu armii przypominają w połowie sierpnia 1920 roku ślepców z obrazu Piotra Bruegla. Widzimy na nim sześciu ociemniałych mężczyzn podążających jeden za drugim, trzymających rękę na ramieniu poprzednika lub jego kij. Pierwszy z nich wpadł już w dziurę (to Tichon Chwiesin – dowódca Grupy Mozyrskiej), przerażony leży na plecach, jak żuk przebierając nóżkami. Drugi (Sołłohub – dowódca sąsiedniej XVI Armii) straciwszy równowagę, pochyla się zdziwiony, nie wiedząc, cóż się stało z poprzednikiem. Trzeci (Szuwajew, który stracił kontrolę nad IV Armią) czuje, że jego kij osunął się niespodziewanie z ramienia poprzednika, i także nie wie, co się z nim dzieje. Czwartego (Korka – dowódcę XV Armii), piątego (Łazarewicza – dowódcę III Armii) i szóstego (samego Tuchaczewskiego) czeka podobny los – jeśli nie w Bitwie Warszawskiej, to niemeńskiej, choć maszerują jeden za drugim z błogim uśmiechem na obliczach, krok w krok za poprzednikiem ku tej samej dziurze, nieświadomi, że i ich pochłonie. Patrzymy na nadciągający dramat i wiemy, że w tych okolicznościach nie ma dla nich ratunku, ale oni, poza pierwszym, jeszcze tego nie wiedzą. Flamandzki malarz nawiązał do Ewangelii św. Mateusza: „Zostawcie ich! Ślepi są przewodnikami ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną" (Mt 15,14). Po cóż więc ślepemu lornetka? I tak nie potrafiłby niczego przez nią dostrzec...
Marszałek Piłsudski dzięki radiowywiadowi (owej Enigmie wojny 1920 roku) zaglądał do „tajemnic rozkazowych pana Tuchaczewskiego" i zasadnicze decyzje podejmował na podstawie przejmowanej przez polski radiowywiad rosyjskiej dokumentacji dowództw frontów i armii. Nie był jak ślepiec, a dzięki radiowywiadowi nie szedł po omacku i lornetka też nie była mu potrzebna.
Autor jest profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN, pracownikiem naukowym Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, wykładowcą na UKSW. Od 1995 roku pracuje w zespole opracowującym i wydającym dokumenty operacyjne wojny z bolszewicką Rosją (1918–1920). Na podstawie odnalezionych akt polskiego Biura Szyfrów opracował monografię polskiego radiowywiadu „Zanim złamano Enigmę...". Popularną syntezę tej wojny zawarł w książce „Wojna światów – 1920 – Bitwa Warszawska".
Skomentuj