Pewnej majowej nocy 1982 roku na Wyspie Wniebowstąpienia do dwóch samolotów transportowych C-130 Hercules załadowało się 55 żołnierzy. Przez ostatnie dni przygotowywali się, wraz z załogami transportowców, do najtrudniejszej misji w swojej karierze. Byli żołnierzami SAS, formacji specjalnej, z którą pod względem skuteczności mogły mierzyć się jedynie jednostki izraelskie. W ostatniej chwili, gdy silniki samolotu zwiększyły obroty, przyszedł rozkaz o odwołaniu misji. Komandosi, choć byli ludźmi twardymi, odczuli ulgę. Wszelkie analizy wskazywały bowiem, że zadanie jest samobójcze. Graeme Stewart, autor monografii poświęconej SAS, wskazuje, że właśnie w takich dramatycznych okolicznościach, w samym środku brytyjsko-argentyńskiej wojny o Falklandy, Londyn był o krok od przeniesienia działań na tereny argentyńskie.
Wyzwanie rzucone imperium
Hiszpania przegrała spór o Falklandy z Anglią w czasach nowożytnej kolonizacji, ale Argentyńczycy przejęli hiszpańskie roszczenia po uzyskaniu niepodległości. Wyspy zostały skolonizowane przez ludność angielskojęzyczną, która utrzymała silne związki kulturowe z Koroną. Zamieszkałe przez 2,5 tys. osób Falklandy nie przedstawiały w latach 80. XX wieku wielkiej wartości gospodarczej. Od 1976 roku Argentyną rządziła junta wojskowa. Sytuacja ekonomiczna kraju była zła, problemy graniczne z Chile nierozwiązane. Szef junty generał Galtieri potrzebował „małej zwycięskiej wojny". Wielka Brytania, a konkretnie rządząca w połowie lat 70. Partia Pracy, dawała do zrozumienia, że nie za bardzo zależy jej na subpolarnym archipelagu.
W marcu 1982 roku brytyjski rząd, już z Margaret Thatcher na czele, dostał kilka sygnałów o tym, że Argentyńczycy chcą zająć Falklandy siłą. Zwiększono więc liczbę żołnierzy stacjonujących na wyspach, wchodzących w skład oddziału królewskich marines. 2 kwietnia 1982 roku na Falklandzie Wschodnim wylądowali argentyńska piechota morska i komandosi. Brytyjczycy bronili się sprawnie, niszcząc nawet jedną amfibię, raniąc i zabijając kilkunastu napastników. W obliczu liczebnej przewagi desantu zdecydowali się jednak skapitulować. Podobnie przebiegła inwazja Georgii Południowej.
Dla Thatcher klęska w tej wojnie oznaczała koniec kariery politycznej. O ile opinia publiczna i Izba Gmin w zdecydowanej większości popierały zbrojne odbicie wysp, o tyle na szczytach władzy zdania były podzielone. Wywiad oraz minister obrony Nott na spotkaniu z panią premier poinformowali, że inwazja na oddalone o 14 tys. km wyspy jest nierealna.
Samoograniczający się kontratak
Niemal w tej samej chwili do gabinetu, gdzie odbywała się narada, wparował Lord Morski Leach i w krótkich żołnierskich słowach zakomunikował, iż kontratak, owszem, może się powieść. Na pytanie premier o jego sensowność odpowiedział: „Jeśli będziemy się czaić [...], to za kilka miesięcy obudzimy się w kraju, którego zdanie w ogóle się nie liczy". Thatcher spodobała się ta wypowiedź. Szybko zatem zmontowano siły inwazyjne, choć miały operować w warunkach kilkakrotnej przewagi przeciwnika w lotnictwie, w obliczu zbliżającej się antarktycznej zimy.
Zanim jednak pierwsze okręty przekroczyły równik, Thatcher podjęła skuteczne działania dyplomatyczne. 3 kwietnia Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Argentynę do wycofania się z Falklandów. Stawiało to Wielką Brytanię w roli poszkodowanego, słusznie chcącego odzyskać swoją własność. Rezolucja jednocześnie nałożyła na Thatcher ograniczenia. Bezpośredni atak na Argentynę w celu eliminacji jej floty i lotnictwa, z militarnego punktu widzenia bardzo zasadny, nie wchodził w rachubę. Wojna miała zatem toczyć się wokół Falklandów i Georgii Południowej. 7 kwietnia Wielka Brytania zapowiedziała atak na każdy okręt argentyński w promieniu 200 mil wokół archipelagu. 23 kwietnia rozszerzono to obostrzenie na każdy okręt bezpośrednio zagrażający siłom brytyjskim. Decyzje te nie wzbudziły sprzeciwu ONZ.
Brytyjczycy obawiali się argentyńskich baz na wybrzeżu Atlantyku. W kilku z nich stacjonowały samoloty szturmowe Super Etandard wyposażone we francuskie pociski Exocet do niszczenia celów nawodnych. Rakiety po zwolnieniu z samolotu same naprowadzały się na cel, lecąc z dużą prędkością tuż nad powierzchnią wody. Piloci argentyńscy nawet przez Brytyjczyków byli uznawani za odważnych i dobrze wyszkolonych. Sposoby neutralizacji rakiet były omawiane na posiedzeniach brytyjskiego gabinetu. O ile nie można było uderzyć na kontynent otwarcie, o tyle można było spróbować zaatakować za pomocą tajnych operacji. Pierwsze pomysły pojawiły się już na początku kwietnia, kiedy to proponowano skryte przerzucenie operatorów ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych po cywilnemu przez Urugwaj do Argentyny. Ukryci wokół baz mieli zestrzeliwać startujące samoloty. Pomysł chwilowo zarzucono.
2 maja okręt podwodny „Conqueror" wystrzelił cztery torpedy w argentyński krążownik „Belgrano" i chroniącą go eskortę. Krążownik zatonął wraz z 323 marynarzami. Od tej pory flota argentyńska nie ruszyła się poza własne wody terytorialne. Decyzja o zatopieniu „Belgrano" podjęta została przez samą Thatcher. Przez świat przetoczyła się jednak fala krytyki – oto rząd argentyński ogłosił, że „Belgrano" wracał do bazy w Ushuaja i był poza wyznaczoną przez Brytyjczyków strefą zakazaną. Irlandia zażądała rezolucji Rady Bezpieczeństwa tym razem potępiającej Brytyjczyków. Thatcher broniąc swej decyzji, powołała się jednak na wcześniejsze, legalne ustalenia o możliwości ścigania Argentyńczyków poza strefą oraz na fakt, że na „Belgrano" znajdowały się rakiety Exocet.
Do Thatcher dotarło jednak, że Falklandy odbijać trzeba będzie w bardzo rozważny sposób. 4 maja Argentyńczycy po raz pierwszy użyli exocetów odpalanych z samolotów. Dwa superetandardy, startujące z baz na Ziemi Ognistej, niepostrzeżenie przedarły się w okolice brytyjskich okrętów i uszkodziły niszczyciel „Sheffield" tak poważnie, że trzeba go było porzucić. Atak ten powiódł się dzięki temu, że Sowieci przekazali dane dotyczące lokalizacji brytyjskich okrętów ze swoich satelitów Argentyńczykom. Choć Galtieri był walczącym antykomunistą, dla Moskwy bardziej liczyło się osłabienie drugiej po amerykańskiej floty NATO.
SAS pośród argentyńskich pustkowi
W wyniku straty „Sheffielda" powrócił plan zniszczenia exocetów na terenie Argentyny przez komandosów SAS. Akcja miała pewne szanse powodzenia – kilka dni wcześniej jednostka, przy minimalnych stratach własnych, zniszczyła argentyńskie samoloty na wyspie Pebble będącej częścią Falklandów. Obrońcy byli całkowicie zaskoczeni. Stracili połowę garnizonu broniącego lotniska.
Pierwsza z kontynentalnych operacji nazwana została „Plum Duff". 18 maja lotniskowiec „Invincible" wypłynął w kierunku argentyńskich wybrzeży, na taką jednak odległość, aby nie wzbudzić czujności przeciwnika. Z jego pokładu poderwał się helikopter Sea King wiozący ośmiu komandosów SAS. Mieli desantować się w pobliżu argentyńskich baz i przeprowadzić rozpoznanie tamtejszej obrony. Powrót na lotniskowiec nie wchodził w grę, był zbyt ryzykowny. Paliwa wystarczyło tylko na lot w jedną stronę. Nad lądem helikopter wleciał w gęstą mgłę, zdołał jednak dowieźć komandosów.
Dowódca maszyny kpt. Richard Hutchings zgodnie z rozkazami poleciał dalej na zachód i wylądował w Chile. Choć Pinochet współpracował z Wielką Brytanią, lądowanie śmigłowca trzeba było ukryć. Nie udało się zatopienie go w jeziorze, mimo kilkukrotnego dziurawienia kadłuba (była to w końcu maszyna marynarki, jedna z lepszych tego typu na świecie), załoga zdetonowała więc w nim ładunek wybuchowy. Według relacji Hutchingsa przez osiem dni piloci wędrowali przez pustkowia, aż dotarli do chilijskiego miasteczka. „Ostatniego dnia zeszliśmy ze wzgórza i weszliśmy główną drogą do bazy. Stał tam uzbrojony żołnierz, nie zwracając na nas uwagi. Nie mogłem uwierzyć w jego opanowanie i brak podejrzeń. [...] Wiedziałem, że władze chilijskie nas szukają". Już w bazie piloci dostali się pod opiekę karabinierów i przewiezieni zostali potem do Anglii. Sprawy nie udało się utrzymać w tajemnicy, co położyło się cieniem na stosunkach pomiędzy Chile a Argentyną.
W tym czasie szwadron B SAS, czekając na wyniki rozpoznania przeprowadzanego przez swoich kolegów, przygotowywał się do drugiej fazy działań – operacji „Mikado". Plan był brawurowy i wzorowany na operacji „Entebbe" przeprowadzonej kilka lat wcześniej przez Izraelczyków w Ugandzie. Komandosi mieli załadować się do transportowców, z zaskoczenia wylądować w bazie Rio Grande, wyjechać z samolotów w samochodach terenowych i dokonać spustoszenia bazy, niszcząc etandardy wraz z rakietami, w miarę możliwości likwidując pilotów w koszarach. W przygotowanie akcji bardzo zaangażowany był dowódca SAS, brygadier Peter de la Billiere, późniejszy głównodowodzący sił brytyjskich w operacji „Pustynna Burza". Już na etapie planowania okazało się, że akcja może skończyć się fiaskiem. Herculesy kilkakrotnie zostały wykryte radarem podczas ćwiczebnych nalotów na własne lotniska, pojawił się też meldunek od zwiadowców z Ziemi Ognistej – baza Rio Grande broniona była bardzo dobrze. Argentyńscy żołnierze, choć ustępujący wyszkoleniem Brytyjczykom, nie byli wszak prymitywnymi żołdakami ugandyjskiego dyktatora Amina. Różnice zdań wystąpiły w samej formacji. Jeden z sierżantów zwolnił się ze służby, dowódca szwadronu B zrezygnował ze swojej funkcji. Pomiędzy oficerami a de Billiere'em doszło potem do scysji.
Operacja „Mikado", która początkowo miała akceptację samej Thatcher, została odwołana. Problem exocetów jednak nie znikł. Opracowania różnią się co do dalszego losu zwiadowców SAS wyładowanych w Argentynie. Według jednej wersji, gdy zaczął palić się im grunt pod nogami, zostali oni ewakuowani przez okręt podwodny „Onyx". Według innej wersji, uznawanej przez Krzysztofa Kubiaka, autora największej polskiej monografii wojny falklandzkiej, komandosi pozostali w pobliżu argentyńskiej bazy, informując dowództwo floty o każdym starcie etandardów. Był to jedyny, choć desperacki sposób wykrywania wrogich ataków – Brytyjczykom brakowało wtedy odpowiednich radarów. Los późniejszych argentyńskich nalotów miał potwierdzać, iż Brytyjczycy byli odpowiednio do nich przygotowani. 25 maja superetandardy zatopiły transportowiec „Atlantic Conveyor". Była to bolesna strata, celem rakiet wystrzelonych przez Argentyńczyków był jednak dużo ważniejszy okręt – lotniskowiec „Hermes".
* * *
Atak z 25 maja był ostatnim dokonanym z powietrza, z użyciem pocisków Exocet. Pozostała jeszcze wyrzutnia na Falklandach – tą zajęły się wojska lądowe. 21 maja marines i spadochroniarze wylądowali w zatoce San Carlos. Późniejsze bitwy pod Goose Green i na wzgórzach okalających Port Stanley udowodniły przewagę brytyjskich piechurów pod każdym względem. Atakując frontalnie świetnie okopane pozycje, pokonali oni liczniejszego przeciwnika, dysponującego porównywalną siłą ognia, który miał dość czasu, by przygotować obronę pośród skał oraz wzgórz i którego lotnictwo nie zostało do końca wojny rozbite. Przez kilkadziesiąt godzin, gdy Brytyjczycy maszerowali po otwartym terenie w poprzek wyspy, Argentyńczycy nie zrobili nic, by ich powstrzymać. Relacje z wojny pełne są opisów braku woli walki wśród poborowych argentyńskich. Wielu z nich zostało zabitych lub wziętych do niewoli, gdy leżeli skuleni ze strachu w śpiworach na pozycjach obronnych. Samo dowództwo też nie pomagało swoim żołnierzom. Oddaleni raptem o 11 km od baz zaopatrzeniowych często głodowali. Sztaby na tyłach były patologicznie przerośnięte – co jest typowe dla skorumpowanych armii, które spodziewają się porażki. Po kapitulacji, która nastąpiła 14 czerwca, pozwolono argentyńskim oficerom nosić broń – tak bardzo bali się oni zemsty podwładnych za poniżające traktowanie. Pycha oficerów widoczna była nawet podczas odstawiania jeńców przez brytyjski okręt do Puerto Madryn – kazali wtedy szeregowcom nieść swoje rzeczy. Nawiasem mówiąc, obrazki takie niestety widać też było w polskich kontyngentach w Iraku.
Dodajmy, że piechurzy brytyjscy czasami ulegali w polu odruchom nienawiści. O ile opowieści o Gurkhach odcinających głowy i genitalia Argentyńczykom były okopową legendą, o tyle sytuacje opisane we wspomnieniach kpr. Vincenta Bramleya stały się powodem śledztwa. Był on świadkiem, jak jeden z jego kolegów zabił rannego Argentyńczyka bagnetem. Opisał też egzekucję na trzech żołnierzach, którzy okazali się... pochodzącymi z USA najemnikami. Przypadki te były jednak odosobnione. Po kapitulacji żołnierze brytyjscy wymieniali nawet ze swoimi jeńcami adresy. Tak czy inaczej Brytyjczycy powitani zostali przez ludność z uczuciem ulgi. Margaret Thatcher udowodniła zaś światu, że zasłużyła na nadane jej, zresztą przez Sowietów, przezwisko Żelaznej Damy.
Skomentuj