Rok 1526 przyniósł dwie bitwy o istotnym znaczeniu dla islamu. Pod Mohaczem Turcy pokonali króla węgierskiego i czeskiego Ludwika II Jagiellończyka, natomiast pod Panipatem jeden z licznych potomków Timura – środkowowschodni szach Babur – rozgromił armię sułtana Delhi. Były to wydarzenia odległe; pierwsza z bitew rozegrała się w Europie, druga w Indiach. Poza tym, że na polu walki zginęli obaj przegrani, łączy je fakt, iż wyniki bitew miały trwałe i dalekosiężne skutki. Turcy zajęli bowiem – aż po wyprawę wiedeńską roku 1683 – niemal całe Węgry. W Indiach powstało zaś państwo Wielkich Mogołów, które upadło dopiero pod naporem Brytyjczyków w połowie XIX wieku.
Lew idzie na łowy
Muzułmanie najeżdżali i podbijali Indie już od początków VIII wieku. Najpierw nad Indusem, a następnie nad Gangesem pojawiali się zdobywcy arabscy, a po nich tureccy, perscy i afgańscy, którzy założyli sułtanat delhijski. Islamiści wojowali z hinduskimi maharadżami, ale czasem jeszcze bardziej zawzięcie między sobą. Straszliwe skutki miał zwłaszcza najazd Timura zwanego Tamerlanem w 1398 roku na czele hord o mongolskim rodowodzie, ale będących mieszaniną stepowych i pustynnych wojowników z dorzecza Amu-darii i Syr-darii. W akcie ekspiacji za wojnę z innymi muzułmanami ten okulawiony władca, przebiegły i okrutny, dokonywał rzezi „niewiernych" Hindusów; zresztą tak jak wcześniej chrześcijan w Gruzji, Armenii i Turcji.
Pięć ćwierćwieczy później do północnych Indii zawitał jego potomek (po ojcu) mający w żyłach (po matce) krew samego Czyngis-chana. Nazywał się Zahir ud-din Muhammad o przydomku Babur, czyli Lew. Nie uważał się za Mongoła, ale za Turka, a pochodził z uzbeckiej dziś Fergany. Właśnie Uzbecy odbili na początku XVI wieku z rąk Timurydów niemal całą Transoksanię – krainę leżącą za rzeką zwaną przez Greków Oxus (Amu-daria), obejmującą dzisiejszy Uzbekistan, Tadżykistan i południowy Kazachstan.
Książę wygnaniec wraz z dwutysięczną drużyną znalazł oparcie w afgańskim Kabulu – którego szachem się ogłosił – skąd przez dziesięciolecie prowadził zakończone niepowodzeniem walki o odzyskanie ojcowizny. Sposobność do zbrojnej interwencji na terenie Indii potraktował jako uśmiech losu. Dali mu ją członkowie muzułmańskiej dynastii Lodich, zakorzenionej w dzisiejszym Pakistanie i północnych Indiach, prosząc o pomoc przeciwko swemu krewniakowi – sułtanowi Delhi.
Był nim Ibrahim Lodi, który naraził się innym członkom rodu chorobliwą podejrzliwością oraz zamordowaniem własnych braci i kuzynów oskarżonych przezeń o spisek. I oto sułtan miał przeciw sobie nie tylko spokrewnionych z nim władców Lahore na zachodzie i Biharu na wschodzie oraz hinduskich książąt Radżputany na południu, ale także interwenta z Afganistanu. A ten szedł nie po to, by wesprzeć jedną ze stron wewnętrznych przetasowań w ramach obcej dynastii, ale by odebrać władzę obu frakcjom Lodich. Prowadził zaś najbardziej wytrawnych zabijaków na całym Wschodzie.
Armia Timurydy
Babur wiódł prawdopodobnie ponad 20 tys. wojowników, z których główną siłę pod względem liczby i mocy uderzenia stanowili jeźdźcy, ale doskonale uzupełniani przez artylerzystów oraz muszkieterów. Elitą była półtysięczna konna gwardia przyboczna. Opancerzeni dżygici (czyli waleczni, odważni) tworzyli jazdę ciężką, posługującą się dzidami i bronią białą.
Mieli hełmy wykonywane na ogół z jednego kęsa metalu z ruchomym nosalem i grotem na szczycie oraz kolczym lub płytkowym czepcem. Używano także osłon głowy o proweniencji koczowniczej – turecko-mongolskiej – zbudowanych z licznych prostokątnych zbrojników. Zbroję perską (tzw. lustrzaną) tworzyły cztery płyty metalowe: przednia, tylna i dwie boczne, łączone rzemieniami i szelkami, nałożone na kolczy kaftan. Dobrą osłonę dawały też pancerze lamelkowe, czyli łuskowe.
Lekka konnica, złożona z różnoplemiennych hord stepowych, groźna była przede wszystkim dzięki doskonałemu posługiwaniu się łukami. Używano zwłaszcza łuków kompozytowych, refleksyjnych – mniejszych od łuków prostych, ale nadających strzałom nie mniejszą szybkość, a więc i siłę przebicia.
Obok tradycyjnej piechoty – z tarczami, dzidami, mieczami i szablami – Babur zorganizował oddziały muszkieterów, których ogień powalał, a jeszcze bardziej straszył przeciwników i ich konie. Co prawda, gdy zdobywano Bajaur, obrońcy początkowo drwili z oblegających, skacząc po murach i przedrzeźniając dźwięki wystrzałów. Gdy celne strzały powaliły pierwszych z nich, przerażeni ukryli się za murami, a niebawem się poddali. Strzelcy stanowili czwartą część całej piechoty.
Artyleria Babura składała się zapewne z 20–30 armat różnych kalibrów i po raz pierwszy w historii Indii została wtedy użyta w polu na taką skalę. Jej wielka rola w odnoszeniu zwycięstw pod Panipatem i rok później pod Chanwą spowodowała, że i następni Mogołowie bardzo ją cenili. Szkolenie oficerów powierzali instruktorom sprowadzanym z Turcji, Holandii i Portugalii.
Szach Kabulu jako organizator siły zbrojnej i głównodowodzący w wojnie dowiódł, że odziedziczył cechy swych mongolskich przodków. Szpiedzy i zwiadowcy zbierali dokładne dane o siłach i ruchach wojsk przeciwnika, penetrowali i oceniali teren przyszłej bitwy. Łączność w boju opierała się na sygnalistach, którzy za pomocą chorągiewek, piszczałek lub bębnów przekazywali sobie informacje oraz rozkazy. Taktykę podporządkowano zniszczeniu sił przeciwnika za wszelką cenę i przy najlepszym wykorzystaniu wszelkich środków. Ostrej dyscyplinie poddano wszystkich: pod dowódców po prostych wojowników.
Wojska sułtana Delhi
Nie wiadomo dokładnie, ilu ludzi przywiódł Ibrahim Lodi pod Panipat: 100 tys. czy więcej. Na pewno znaczną część stanowiła służba obozowa: tragarze, wozacy, kucharze itp. Najlepsze były stałe formacje sułtańskiej piechoty i jazdy, nawiązujące do dawnych wojowników perskich i afgańskich, zdobywców północnych Indii. U Ibrahima Lodiego służyli w nich dobrze wyszkoleni niewolnicy. Sama ich liczba przekraczała prawdopodobnie siły Babura.
Sułtanowi służyli też tureccy, perscy czy afgańscy najemnicy spoza Indii, wiedzeni chęcią zdobycia łupów, oraz oddziały hinduskich wasali, których wojownicy byli dość wprawieni w wojennym rzemiośle. Najliczniejsi byli jednak piechurzy hinduscy, uzbrojeni w krótkie dzidy i tarcze, niemający ani umiejętności, ani ochoty do walki. Zaganiano ich zwykle do pierwszych szeregów, a z nimi stawała ciężkozbrojna jazda muzułmańska. Te tak różnorodne oddziały nie potrafiły współdziałać na polu walki, a etniczne i religijne różnice pomiędzy nimi osłabiały dyscyplinę oraz morale poszczególnych żołnierzy i całej armii.
Istotną groźbę mogły natomiast stanowić bojowe słonie, których było podobno tysiąc (w rzeczywistości pewnie dwie, trzy setki). Uzbrojeni w broń białą lub miotającą wojownicy usadowieni byli najczęściej bezpośrednio na grzbiecie zwierzęcia (zazwyczaj były to samce) lub w wieżyczkach-platformach. Słonie były szczególnie niebezpieczne dla jazdy, konie bowiem ich się bały. Zwierzę stanowiło doskonały punkt obserwacyjny i dowodzenia podczas bitwy, a łopoczący na słoniu sztandar był widocznym punktem orientacyjnym dla własnych wojsk. Słoniom towarzyszyła kilkudziesięcioosobowa uzbrojona eskorta mająca chronić cenne zwierzęta. Często osłaniano je kapami, a nawet kompletnymi pancerzami płytkowo-kolczymi.
Spotkanie na północ od Delhi
Minęło ponad sześć lat, zanim armie szacha i sułtana stanęły naprzeciw siebie pod Panipatem. W tym czasie interwent umocnił się w Pendżabie kosztem własnych sojuszników, którzy wezwali go na pomoc. Opanował fortece Bajaur, pokonał Pasztunów, a wreszcie zdobył Kandahar, pokonując swych przeciwników w Afganistanie. Kilkakrotnie ruszał też na Delhi. Decydującą, siódmą wyprawę podjął dopiero w listopadzie 1525 roku.
26 lutego 1526 roku jego syn Nasir ud-din Humayun, prowadząc przodków dzisiejszych Tadżyków afgańskich (w wojnie z Sowietami dowodził nimi generał Masud), odniósł pierwsze zwycięstwo w potyczce z przednią strażą Lodiego. 1 kwietnia żołnierze Babura okrążyli i wybili kilkutysięczny oddział kawalerii. Po kilku dniach marszu główne siły spotkały się 90 km na północ od Delhi.
Mimo kilkakrotnej przewagi liczebnej Ibrahim zwlekał ponad tydzień z rozpoczęciem natarcia, co znakomicie wykorzystał Babur, nękając przeciwnika podjazdami, a jednocześnie wznosząc przemyślne umocnienia. Chciał zmusić wroga do frontalnego ataku, mając zabezpieczone skrzydła. Prawe oparł na przedmieściach Panipatu, wzdłuż lewego wykopał długi i głęboki rów oraz powalił drzewa. W centrum ustawiono 700 wozów powiązanych linami oraz palisady, za którymi zajęli pozycje strzelcy: muszkieterzy i łucznicy. W lukach fortyfikacji stanęły działa. Zamaskowane przejścia umożliwiały wypady jeździe. Wsparcia obronie w centrum miała udzielić opancerzona konnica, a na skrzydłach rozmieszczono lekką kawalerię. Siedem lat wcześniej janczarzy tureccy w bitwie na równinie Czałdyranu odparli jazdę perską w takim samym właśnie obozie warownym, o czym Babur doskonale wiedział.
Ibrahim albo nie posiadał takiej wiedzy, albo nie potrafił czerpać nauki z cudzych doświadczeń i zbytnio ufał przewadze liczebnej. W piątkowy poranek 21 kwietnia, nie zważając na islamski nakaz odpoczynku i modlitwy, rozkazał rozwinąć się swoim wojskom do bitwy. Stanęły one w trzech szerokich kolumnach poprzedzonych silną strażą przednią. Prawą flankę Babura miały zaatakować straż przednia oraz lewa i centralna kolumna, prawa zaś kolumna miała nacierać na jego lewe skrzydło.
Chaos ataku i precyzja obrony
Kolumny ruszyły bez rozpoznania umocnień wroga, źle prowadzone przez dowódców, którzy nie umieli się ze sobą porozumieć, oraz w ogromnym ścisku, poruszając się w szyku ukośnym, niejako schodkami. W efekcie pierwsza kolumna zatrzymała się, czekając aż następna wyrówna. Doczekała się tylko śmiercionośnych kul z dział Babura. Niepewni, co robić, żołnierze wpadli w przerażenie, gdy nagle uderzyła na nich jazda. Nie doszli nawet do fortyfikacji.
Prawa kolumna, wsparta słoniami bojowymi, zdołała natomiast dotrzeć do pozycji przeciwnika. Huk armat spłoszył jednak słonie, a salwy muszkietów położyły pierwsze szeregi atakujących. Delhijczycy szli jednak do przodu naciskani przez kolejne szeregi atakujących, bijąc się na miecze, włócznie i noże. Dopiero szarża pancernej kawalerii odrzuciła ich w tył.
Pierwszy atak więc się załamał, ale gdyby sułtan był wodzem z prawdziwego zdarzenia, wywiódłby żołnierzy z fatalnego położenia. Bo oto część z nich bezradnie stała, część cofała się w panice, a reszta bezładnie napierała od tyłu. Na taką właśnie sytuację czekał Babur. Jak przystało na potomka Czyngis-chana, uderzył na całej linii w centrum, a lekką jazdę skierował na skrzydła. Konni łucznicy zasypali gradem strzał szeregi wroga, które wkrótce skłębiły się w chaosie i panice nie do opanowania. Armia sułtana zamieniła się w masę tratujących się ludzi, bezbronnych już i bezlitośnie wyrzynanych przez napastników. Śmierć zabrała ponad dwadzieścia kilka tysięcy z nich, a drugie tyle odniosło rany.
Podobno jazda Babura wznosiła tak wielkie tumany kurzu, że jej atak przypominał trąbę powietrzną, która powoli połykała oddziały przeciwnika. Przegrany sułtan – nędzny wódz, ale mężny wojownik – walczył do końca. Zwycięski szach z honorami złożył zwłoki pokonanego do grobu, ze łzami w oczach mówiąc: „Cześć twej odwadze bohaterze".
Babur wygrał, bo połączył metody walki stepowych wojowników z rozwiązaniami stosowanymi już na Zachodzie – świata islamskiego i chrześcijańskiego. Widzimy u niego zarówno ciężką jazdę szarżującą oraz lekką, zasypującą przeciwnika strzałami z łuków, jak i artylerię oraz muszkieterów bijących z silnie umocnionego centrum. Podobnie zaczęli rychło zwyciężać... najwybitniejsi polscy hetmani.
Indie Wielkich Mogołów
Zwycięstwo pod Panipatem otworzyło Baburowi drogę do Delhi i Agry oraz do dalszych podbojów. Kontynuowali je następcy, dominując wreszcie w całych niemal Indiach. Ich panowanie – co może być zaskakujące z uwagi na przodków – wiązało się z ogromnym rozwojem kultury i stworzeniem wspaniałego stylu, łączącego tradycje hinduskie i muzułmańskie. Dzięki nim powstał cud świata – Tadż Mahal – oraz czerwone mury fortów Delhi i Agry.
Dzięki nim też panowała niebywała w tamtym rejonie tolerancja religijna.
Każda religia mówi: Ty jesteś jeden, nie ma równego Tobie
W meczecie ludzie szepczą święte modlitwy.
W kościele chrześcijańskim ludzie uderzają w dzwony z miłości do Ciebie...
Tak u kresu XVI wieku pisał Abulfazi – poeta i minister Akbara Wielkiego, wnuka Babura.
Skomentuj