Emil Krebs, szef tłumaczy w ambasadzie Niemiec w Chinach, spożywał śniadanie w jednej z pekińskich restauracji. Towarzyszył mu m.in. jego kolega z pracy, Werner Otto von Henting. W pewnym momencie Krebs zaczął się dziwnie wiercić, nerwowo kręcić głową, w końcu rzucił sztućce, odsunął krzesło i skierował kroki ku stolikowi, który stał dokładnie za nim. Siedziało przy nim dwóch młodych mężczyzn o urodzie śródziemnomorskiej. Krebs od dłuższego czasu wsłuchiwał się w ich konwersację i zdawał się być mocno poirytowany, gdyż nie mógł rozpoznać języka, jakim się posługiwali.
Zazwyczaj siedział cicho lub używał monosylab. Otwierał się dopiero wtedy, gdy mógł porozmawiać w języku innym niż niemiecki. Był typem gburowatym, choć nie pozbawionym humoru. Niegdyś wyrecytował w 40 językach zdanie: „Pocałujcie mnie w dupę"
„Okazało się, że cudzoziemcy mówili po ormiańsku" – relacjonował potem w swoich wspomnieniach Otto von Henting. „Krebs wrócił do naszego stolika wyraźnie rozluźniony. Jeszcze tego samego dnia, za pomocą telegrafu, zamówił w bibliotece Uniwersytetu w Lipsku gramatykę ormiańskiego, staroormiańskie teksty religijne oraz kilka współczesnych powieści. Na rozgryzienie gramatyki potrzebował dwóch tygodni, na nauczenie się staroormiańskiego trzech, a języka mówionego – czterech".
Miłośnik gramatyki i nowych słówek
Według najbardziej wiarygodnych szacunków Krebs poznał w mowie i piśmie 68 języków. W zbiorze jego książek i dokumentów, liczącym ponad 3,5 tys. woluminów (można je obejrzeć w Bibliotece Kongresu USA), są teksty w 120 językach. A zatem oprócz tych języków, których używał w różnych okolicznościach (np. tłumacząc oficjalne dokumenty dyplomatyczne), Krebs „liznął" też prawdopodobnie około 50 następnych.
Profesor Helmuth von Glasenapp, znany indolog, który przez jakiś czas pracował z Krebsem w Auswärtiges Amt, pisał o nim: „Nie tylko uczył się nowych języków, nieustannie też wracał do tych, które poznał wcześniej. Powtarzał, powtarzał, powtarzał. Był niezwykle sumienny i uporządkowany: w poniedziałki zajmował się tureckim, we wtorki chińskim, w środy greckim i tak dalej, i tak dalej. Gdy do resortu docierało jakieś pismo w języku, którego nie znał, można było być pewnym, że w kilka tygodni zdoła się go nauczyć".
Trudno stwierdzić, czy Krebs był rekordzistą pod względem znajomości języków obcych. Historia zna przypadki ludzi, którzy twierdzili, iż posługują się ponad 100 językami, ale nigdy nie poddali się testom, które mogłyby to potwierdzić. Inni, owszem, opanowali kilkadziesiąt języków, ale większość z nich na poziomie podstawowym, niepozwalającym na swobodną rozmowę na dowolny temat czy lekturę dzieł literackich.
Według specjalistów z amerykańskiego Defense Language Institute, szkolącego m.in. szpiegów i dyplomatów, uzdolniony lingwistycznie człowiek jest w stanie posługiwać się perfekcyjnie co najwyżej czterema, pięcioma językami – mówiąc bez akcentu i wyczuwając wszystkie kulturowe niuanse. Ten ostatni element jest szczególnie istotny w przypadku nauki języków azjatyckich, gdzie nie wystarczą bogaty zasób leksykalny i znajomość składni. Wymiana zdań z koreańskim kumplem ze studiów różni się zasadniczo od pogawędki wnuka z dziadkiem, a ta z kolei od rozmowy z przełożonym o podwyżce pensji.
Dlatego lingwiści podkreślają, że jest różnica między ludźmi, którzy „znają" dany język, a takimi, którzy tylko w nim „mówią". Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to podział wydumany. Proszę sobie jednak wyobrazić cudzoziemca, który swobodnie porozumiewa się po polsku, używa idiomów, a nawet przysłów, lecz gdy mówimy „Oczko się urwało temu misiu", stara się nas poprawić: „Przecież mówi się misiowi, a nie misiu". Zachowuje kamienną twarz, gdy wrzucimy do rozmowy jakiś powszechnie znany cytat z „Rejsu" czy „Seksmisji". A kiedy stwierdzimy, że jakaś kobieta przy kości „przypomina urodą Jagnę", stanie nam oczywiście przed oczami bohaterka konkretnej powieści. Jemu zaś nie stanie nic – by sparafrazować sławną kwestię marszałka Zycha. Nasz bohater niewątpliwie „mówi" po polsku. Czy „zna" jednak ów język?
Spowiedź po sardyńsku
W wydanej na początku tego roku książce „Babel No More" („Koniec wieży Babel") amerykański lingwista Michael Erard stworzył galerię hiperpoliglotów. Autor najwięcej miejsca poświęca słynnemu kardynałowi Giuseppe Mezzofantiemu, kustoszowi Biblioteki Watykańskiej, żyjącemu na przełomie XVIII i XIX wieku. Mezzofanti miał się posługiwać 72 językami z 11 rodzin. Czytał i pisał w sześciu różnych alfabetach. Pewnego dnia spotkał się z grupą 12 dyplomatów akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej. Prowadził z nimi ożywioną konwersację... w 12 różnych językach, przeskakując z jednego na drugi „niczym pszczoła z kwiatka na kwiatek" – jak pisze Erard.
Mezzofanti spędzał sporo czasu w rzymskich szpitalach, do których trafiali cudzoziemcy – najczęściej żołnierze, najemnicy pochodzący ze wszystkich stron świata. Kardynał kazał im recytować ustępy z Biblii, potem rozbijał te fragmenty na czynniki pierwsze, starając się zrozumieć strukturę języka. Nowe wyrazy zapisywał na dwustronnych fiszkach (Erard odnalazł je w archiwum Mezzofantiego w Bolonii – watykański dygnitarz był prawdopodobnie jedną z pierwszych osób, które używały tego narzędzia). W ten sposób, bez podręcznika gramatyki i bez słownika, Mezzofanti nauczył się m.in. albańskiego.
Kardynał nie poprzestawał na najbardziej popularnych językach: poznał mowę kilku plemion amerykańskich Indian, używał też dialektów. Pewnego dnia zgłosiła się do niego pewna zatroskana dama: jej służąca chciała się wyspowiadać przed Wielkanocą, lecz znała jedynie swój rodzinny dialekt sardyński i żaden ksiądz w Rzymie nie był w stanie jej pomóc. „Proszę mi dać dwa tygodnie" – odparł krótko Mezzofanti. Tuż przed świętami kardynał wysłuchał służącej w konfesjonale i udzielił jej rozgrzeszenia po sardyńsku.
Mezzofanti stał się legendą, punktem odniesienia dla wszystkich poliglotów i ludzi zafascynowanych językami. Wielu badaczy przez lata podważało jednak jego rzeczywiste umiejętności. Podkreślano, że wiele opowieści z kardynałem w roli głównej jest na tyle niewiarygodnych, iż zapewne są jedynie mocno „podkręconymi" anegdotami. Mezzofanti najprawdopodobniej używał regularnie około 30 języków (co i tak jest liczbą imponującą), a jego zasób słownictwa w większości przypadków ograniczał się do literatury religijnej.
Emil Krebs pozostawił po sobie dużo więcej dokumentów i oficjalnych, urzędowych tłumaczeń, a świadectwa potwierdzające jego umiejętności są zdecydowanie liczniejsze. Jako zawodowy tłumacz pracujący w dyplomacji musiał radzić sobie z trudnym, wymagającym słownictwem. Dlatego wielu językoznawców uważa, że to właśnie jemu należy się palma pierwszeństwa w klasyfikacji hiperpoliglotów wszech czasów.
Pogawędki z cesarzową
Emila Krebsa moglibyśmy nieomal uznać za naszego krajana. Urodził się bowiem w 1867 roku w dolnośląskich Świebodzicach, a do gimnazjum uczęszczał w Świdnicy.
Jako siedmioletni uczeń podstawówki natrafił któregoś dnia na starą, pogniecioną, francuską gazetę. Spytał swojego nauczyciela, co to za język. Ten oświecił go, a następnie wręczył chłopakowi francusko-niemiecki słownik – bardziej dla żartu niż w oczekiwaniu konkretnych efektów nauki. Jakież było zdumienie nauczyciela, gdy po kilku miesiącach mały Emil podszedł do niego i zaczął z nim rozmowę w języku Moliera.
W gimnazjum uczył się wszystkich czterech języków, jakie uczniowie mieli do wyboru: łaciny, greki, hebrajskiego i francuskiego. W 1887 roku, gdy zdawał maturę, Krebs znał już 12 języków (m.in. polski).
Wkrótce zaczął studia teologiczne na uniwersytecie we Wrocławiu, ale znudziły go po pierwszym semestrze. Przeniósł się do stolicy i trafił na Wydział Prawa Uniwersytetu Berlińskiego. Już wtedy jednak marzył o pracy tłumacza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Niestety, konkurencja była spora.
W tym czasie przy uniwersytecie otwarto Seminarium Języków Wschodu, na które Krebs natychmiast się zapisał. Zanurzył się w języku chińskim, który stał się perłą w jego lingwistycznej koronie.
Krebs zaczął wysyłać podania do MSZ z prośbą o przyjęcie do pracy. Szczęście uśmiechnęło się do młodego poligloty: niemiecki rząd postanowił poszerzyć i wzmocnić personel swojej placówki w Pekinie. Po zdaniu stosownych egzaminów Krebs został w 1893 roku wyekspediowany nad Żółtą Rzekę.
Od początku miał ręce (i szare komórki) pełne roboty. Kilka lat przed powstaniem bokserów w Chinach często dochodziło do incydentów z udziałem cudzoziemców, także Niemców. Tłumacze biegle władający chińskim byli na wagę złota.
W 1897 roku w prowincji Shandong zamordowano dwóch niemieckich misjonarzy. Krebs towarzyszył w tym czasie niemieckim wojskom, uczestnicząc w akcjach pacyfikacyjnych i żmudnych rokowaniach.
W 1900 roku Krebs wrócił do Pekinu, a rok później został mianowany szefem tłumaczy w ambasadzie. Chińscy oficjele byli tak zachwyceni biegłością Krebsa w ich ojczystej mowie, że niejednokrotnie radzili się go w sprawach związanych z zawiłościami chińskiej gramatyki. Jako że Krebs znał także m.in. mongolski, mandżurski i tybetański, pomagał chińskim dyplomatom przy tłumaczeniach dokumentów pisanych w tych językach.
Ferdinand Lessing pisał w 1930 roku w artykule zamieszczonym w „Ostasiatische Rundschau": „Wdowa po cesarzu, kobieta używająca niezwykle wyszukanego języka, zapraszała go często do pałacu. Według niej spośród wszystkich cudzoziemców, których poznała, Krebs posługiwał się najlepszą chińszczyzną". Rozmawiali długo, siedząc w wygodnych fotelach, opierając się o jedwabne poduszki oraz popijając zieloną herbatę z porcelanowych, niemal przezroczystych filiżanek.
Mój Raczek uczy się buriackiego
Podczas oficjalnych przyjęć i spotkań z przyjaciółmi zazwyczaj siedział cicho lub używał monosylab. Otwierał się dopiero wtedy, gdy mógł porozmawiać w języku innym niż niemiecki. Był typem gburowatym, choć nie pozbawionym humoru. Poproszony przez znajomego, wyrecytował w 40 językach zdanie: „Pocałujcie mnie w dupę".
Jego żona Mande, pochodząca z Magdeburga (pobrali się w 1913 roku), nie miała łatwego życia. Gdy do Krebsów zachodzili goście, musiała ich niekiedy zbawiać uprzejmym, choć gorzkim uśmiechem: „Mein Krebs'chen lernt gerade burjätisch" (Mój Raczek [„Krebs" to po niemiecku „rak"] właśnie uczy się buriackiego). Pewna dama, która na jednym z przyjęć została posadzona przy Krebsie, tak oceniła jego elokwencję: „Ów dżentelmen wspaniale milczy w 45 językach".
Nie wiadomo, jakiej metody używał Krebs, by opanować buriacki i kilkadziesiąt innych języków. Najczęściej zamykał się w swoim gabinecie na długie godziny (nierzadko kładł się spać po godz. 3 w nocy), nie dopuszczając nikogo do swojego intelektualnego królestwa. Sam przyznawał się (w roku 1914) do czynnej znajomości 33 języków nowożytnych, z których – jak twierdził – był w stanie dokonywać profesjonalnych tłumaczeń na niemiecki. Były to: angielski, arabski, bułgarski, chiński, chorwacki, czeski, duński, fiński, francuski, grecki, gruziński, hindi, hiszpański, holenderski, japoński, jawajski, litewski, malajski, mandżurski, mongolski, norweski, ormiański, perski, polski, rosyjski, rumuński, serbski, syjamski, szwedzki, turecki, urdu, węgierski i włoski.
Później nauczył się m.in. języka baskijskiego, uznawanego za jeden z najtrudniejszych na świecie (do dziś lingwiści toczą spory na temat jego pochodzenia). Mało tego Krebs posługiwał się czterema odmiennymi dialektami baskijskiego: Gipuzkoa, Bizkaya, Laburdi i Zubero. Poznał albański, kataloński, birmański i suahili. Umiał odczytywać pismo klinowe Sumerów i Asyryjczyków. Toskański dialekt języka włoskiego opanował do tego stopnia, że pochodzący z tego regionu ambasador Italii w Pekinie oferował mu darmowe strzyżenie w jego rezydencji, aby tylko móc co miesiąc posłuchać kogoś mówiącego po włosku tak jak on.
W 1917 roku stosunki dyplomatyczne między Chinami a Niemcami zostały zerwane, a Krebs wrócił do Berlina. Do końca życia pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. „Zastępuje nam trzydziestu fachowców" – stwierdził swego czasu jeden z jego przełożonych.
Zmarł na udar, rankiem 31 marca 1930 roku. Jeszcze tego samego dnia do wdowy zadzwonił przedstawiciel berlińskiego Instytutu Badań nad Mózgiem z prośbą o udostępnienie badaczom mózgu Emila Krebsa – naukowcy zamierzali odkryć sekret jego językowych zdolności.
Okazało się, że mózg niemieckiego hiperpoligloty nie różnił się znacząco od organów zwykłych śmiertelników. Oprócz jednego szczegółu, a mianowicie wyjątkowo rozwiniętego tzw. ośrodka Broki, odpowiadającego właśnie za komunikację werbalną. Nie sposób ustalić, czy w przypadku Krebsa była to cecha genetyczna, czy raczej wynik jego ciężkiej pracy.
Skomentuj