Kiedy 13 kwietnia 1943 roku Radio Berlin poinformowało, że w Smoleńsku „miejscowa ludność wskazała władzom niemieckim miejsce tajnych masowych egzekucji, dokonanych przez bolszewików i gdzie GPU wymordowało 10 tysięcy oficerów polskich", dla wielu wierzących w moralność w polityce było niemal pewne, że po potwierdzeniu tych rewelacji przywódcy Zachodu, a przynajmniej Stanów Zjednoczonych, zrewidują swój stosunek do Związku Sowieckiego. W pierwszych dniach po ujawnieniu mordu katyńskiego nawet Józef Stalin uległ częściowo temu czarnowidztwu i przystąpił do gaszenia pożaru. Rozpoczął dyplomatyczną grę, której stawką była neutralizacja stanowiska Londynu i Waszyngtonu.
Zbyt dobrze napisana historia...
W nieznanej w Polsce książce „Tajna wojna Roosevelta" (2001) amerykański historyk Joseph E. Persico odtworzył kulisy tej dyplomatycznej maskarady. Już 21 kwietnia 1943 roku do przebywającego w Monterrey w Meksyku prezydenta Franklina D. Roosevelta pospieszył sekretarz stanu Cordell Hull z pilną wiadomością od marszałka Stalina: „Kampania oszczerstw przeciwko Związkowi Sowieckiemu, inicjowana przez niemieckich faszystów w sprawie polskich oficerów zgładzonych na terenie Smoleńska w czasie, kiedy był on niemieckim terytorium okupowanym, została podjęta przez rząd Sikorskiego i wykorzystana w każdy możliwy sposób... W świetle tych okoliczności rząd sowiecki doszedł do wniosku o konieczności zerwania stosunków z obecnym rządem polskim". Jeszcze podczas pobytu w Meksyku Roosevelt kazał przygotować odpowiedź do „pana Stalina", w której prosił wprawdzie Moskwę o powstrzymanie się od zerwania stosunków dyplomatycznych z Polską, podkreślając jednocześnie, że polski premier „popełnił głupi błąd, podejmując tę konkretną sprawę na forum Międzynarodowego Czerwonego Krzyża". Sekretarz stanu przekonał prezydenta Stanów Zjednoczonych jedynie do usunięcia słowa „głupi" w depeszy do Stalina. Amerykański przywódca wyraził też przekonanie, że „premier Churchill znajdzie sposób, by przekonać rząd polski w Londynie, by w przyszłości działał z większym rozsądkiem". Moskwa triumfowała. 25 kwietnia 1943 roku zerwała stosunki z rządem polskim, a cztery dni później dumny i uspokojony stanowiskiem Waszyngtonu Stalin obwieścił Rooseveltowi: „Rząd polski stał się narzędziem w rękach Hitlera". Kiedy w lipcu 1943 roku w katastrofie gibraltarskiej zginął gen. Władysław Sikorski, a na stanowisku premiera RP zastąpił go jeszcze bardziej spolegliwy wobec Sowietów i mocarstw zachodnich Stanisław Mikołajczyk, Polska ostatecznie przestała się liczyć na arenie międzynarodowej. Rzecznikami sprawy katyńskiej byli już faktycznie tylko Polacy. W Białym Domu zwyciężyło przekonanie, że tę kwestię należy zamieść pod dywan. Do takiego rozwiązania prezydenta Stanów Zjednoczonych nakłaniał także premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill. W jego imieniu 13 sierpnia 1943 roku Anthony Eden przekazał Rooseveltowi 24-punktowy szczegółowy raport brytyjskiego ambasadora przy rządzie RP Owena O'Malleya, który w podsumowaniu napisał, że w świetle dostępnych materiałów nie ulega wątpliwości, że to Sowieci wymordowali Polaków. W liście dołączonym do Roosevelta Churchill miał skomentować raport O'Malleya słowami: „To ponura, dobrze napisana historia, ale może trochę zbyt dobrze napisana"...
Polityka historyczna Roosevelta
Znając prawdę o Katyniu, przywódcy wolnego świata wybrali udział w zmowie milczenia. Strategiczny sojusz z Moskwą w wojnie z państwami osi był ważniejszy niż sprawa polska. Postanowili zwalczać prawdę o Katyniu wszelkimi dostępnymi środkami propagandowymi, politycznymi i administracyjnymi, nie powstrzymując się nawet od współpracy z ruchem komunistycznym.
Prezydent Roosevelt miał z Polakami nie lada problem, gdyż polska diaspora w Stanach Zjednoczonych stanowiła blisko 3 mln obywateli, z czego prawie milion urodził się na ziemiach polskich. Dobrze znali i pamiętali swoją pierwszą ojczyznę. Dla sprawy katyńskiej miało to kapitalne znaczenie, gdyż nie sposób było zakneblować ust patriotycznie i antysowiecko nastawionej Polonii, która dysponowała prasą, stacjami radiowymi, miała wpływy w administracji, wojsku, policji i przedstawicieli w Kongresie. Już pierwsze decyzje podjęte po ujawnieniu mordu katyńskiego przez odpowiedzialną za nadzór nad mediami różnych grup etnicznych specjalną sekcję agencji rządowej The United States Office of War Information (OWI) pokazały małą skuteczność działań prewencyjnych administracji Roosevelta. Wprowadzony przez Alana Cranstona z OWI zakaz publikowania informacji o sowieckiej zbrodni na polskich oficerach pod groźbą zamknięcia polskich stacji radiowych czy gazet nie był przez Polaków realizowany.
Natomiast inspirowane przez Biały Dom czołowe amerykańskie media atakowały polski rząd za domaganie się prawdy i umiędzynarodowienie Katynia. Pisano o niemieckiej zbrodni w Katyniu („New Republic"), o „nazistowskiej pułapce" i „inspirowaniu" polskiego rządu przez Niemców („The New York Times"), o Polakach „jako największych szowinistach Europy z pretensjami do całego świata" („Life"), o polskim „dziwnym braku realizmu, który prowadził polskich ułanów szarżujących na niemieckie czołgi i który nadal przenika polską politykę" („News-
week")... Już 17 kwietnia 1943 roku George Sokolsky na łamach „The New York Sun" cynicznie wyłożył całą prawdę o polityce amerykańskiej wobec nikomu niepotrzebnej już Polski: „Możemy powiedzieć Polsce, że ta wojna zaczęła się, aby ją bronić. Polacy ponieśli największe straty w tej wojnie. Polska jest niszczona, a Polacy eksterminowani. Niestety, my (Stany Zjednoczone) potrzebujemy bardziej Rosjan niż was, Polaków. Nie możemy sobie pozwolić na kłótnie z Rosjanami".
Siła antysowieckich Polaków
Dla administracji Roosevelta zasadniczym problemem pozostawali Polonusi, którzy głównie za sprawą powstałego w 1942 roku Komitetu Narodowego Amerykanów Polskiego Pochodzenia (KNAPP) rozwinęli na terenie Stanów Zjednoczonych niezwykle prężną działalność polityczną i propagandową. Komitet powstał z inicjatywy i inspiracji piłsudczyków, którzy nie mogąc dojść do porozumienia z ekipą Sikorskiego jeszcze na terenie Francji, zdecydowali się wyjechać do Stanów Zjednoczonych.
Za prawdziwych twórców KNAPP uznać należy m.in. płk. Wacława Jędrzejewicza, płk. Ignacego Matuszewskiego, mjra Henryka Floyar-Rajchmana i gen. Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Nawiązali oni bliską współpracę ze środowiskiem polonijnych piłsudczyków biznesmenów, którym przewodzili: Maksymilian Węgrzynek – importer towarów z Polski i prezes spółki wydawniczej dziennika „Nowy Świat"; Franciszek Januszewski – agent ogłoszeniowy i wydawca „Dziennika Polskiego" w Detroit; Lucjusz A. Kupferwasser – w czasie I wojny światowej żołnierz armii amerykańskiej, wolnomularz, inwestował w nieruchomości na terenie Chicago, Stefan Łodzieski – właściciel sieci piekarni Lakewood Bakery w Detroit i Cleveland, agent nieruchomości. Połączono w ten sposób polityczny zmysł i doświadczenie przybyłych z Polski wojskowych ze znajomością realiów amerykańskich przez działaczy polonijnych, którzy w dodatku byli gotowi zainwestować prywatne pieniądze w sprawę polską.
Liderem środowiska KNAPP, który na przełomie lat 1942 i 1943 otwierał swoje agendy w kolejnych stanach, był Matuszewski – współtwórca polskiego wywiadu, ekonomista, były kierownik Ministerstwa Skarbu, który w 1939 roku wywiózł z Polski złoto Banku Polskiego. Celami KNAPP były obrona szeroko pojętych interesów polskich, zwłaszcza idei niepodległości i integralności terytorialnej Rzeczypospolitej, oraz lobbing na rzecz dotrzymania gwarancji wynikających z Karty atlantyckiej i układów sojuszniczych Polski z Wielką Brytanią. Działacze KNAPP wychodzili z założenia, że prawa Polski do niepodległego bytu są zagrożone nie tylko bezpośrednio przez okupantów – Niemcy i Związek Sowiecki – ale także pośrednio, przez cyniczną grę aliantów – Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, dla których gwarancją pokonania III Rzeszy jest utrzymanie za wszelką cenę sojuszu z Sowietami. Takie stanowisko KNAPP, który wyrastał na największą i najbardziej mobilną organizację polonijną w Ameryce, budziło niepokój w zbliżonych do Roosevelta kręgach amerykańskiego establishmentu.
Inwigilacja „niezależnego agenta"
Ujawnienie mordu katyńskiego zintensyfikowało działania władz amerykańskich wobec antysowieckich Polaków, choć monitorowano ich działalność już nieco wcześniej. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się 11 marca 1943 roku, kiedy lider KNAPP – Ignacy Matuszewski – otrzymał oficjalne pismo z Departamentu Sprawiedliwości informujące, że jego działalność pisarska prowadzona na łamach „Nowego Świata" podpada pod przepisy przewidziane przez tzw. Foreign Agent Registration Act z 1938 roku (znowelizowane w 1942 roku). Głównym argumentem urzędników sygnujących list – Lawrence'a M.C. Smitha i Jamesa R. Sharpa – był fakt, iż Matuszewski służył w przeszłości w polskiej armii. Sprawę kontroli działalności pisarskiej lidera KNAPP sformalizowano po ujawnieniu Katynia. Od tej pory Matuszewski, jako „foreign agent", był zobowiązany do każdorazowego powiadamiania czytelników, iż podlega stosowanej rejestracji w Departamencie Stanu, jego artykuły zaś podlegały cenzurze. Amerykanie przygotowali długą listę tytułów prasowych zakwalifikowanych jako reprezentujące obce interesy, wśród których znalazły się czołowe pisma polonijne: „Nowy Świat" i „Dziennik Polski".
Już wówczas było jasne, że chodzi o wyciszenie wszelkich antysowieckich nastrojów w Ameryce w najbardziej kluczowym okresie II wojny światowej.
Foreign Agent Registration Act był też podstawą do wszczęcia działań operacyjnych przez amerykański kontrwywiad. Z odtajnionych niedawno (dzięki staraniom prof. Marka J. Chodakiewicza) materiałów FBI i Departamentu Sprawiedliwości dotyczących inwigilacji Matuszewskiego wynika, że zarówno on, jak i całe środowisko KNAPP od 1943 roku byli rozpracowywani przez FBI. Sprawą osobiście zajmował się dyrektor FBI John Edgar Hoover. Amerykańskie tajne służby rekonstruowały życiową drogę, monitorowały działalność, sytuację finansową i poglądy antysowieckich Polaków – nie tylko przebywających na terenie Stanów Zjednoczonych, ale także w „polskim Londynie".
Inspirowano też dziennikarzy do ataków na działaczy polonijnych, których podstawą były często „informacje" pochodzące z radia, prasy i agencji sowieckich, które – jak się okazuje – począwszy od kwietnia 1943 roku, wiele miejsca poświęcały amerykańskiej Polonii. FBI i Departament Sprawiedliwości korzystały z tych „niezwykle cennych" źródeł informacji, by już w maju 1943 roku „ustalić" m.in., że „Matuszewski jest najbliższym współpracownikiem smutnej sławy Becka. Jest byłym ministrem rządu i polskim ambasadorem na Węgrzech i jednym z najgorętszych agentów Hitlera w przedwojennej Polsce". Do środowisk polonijnych FBI wprowadziła agenturę. Za szczególnie cennych informatorów wokół Matuszewskiego dyrektor Hoover uznał wówczas konfidentów oznaczonych w dokumentach FBI kryptonimami CNB-19 i CNB-25. W październiku 1943 roku Hoover polecił, by czujnie chroniono ich personalia, gdyż są szczególnie „niezawodnymi i dobrze poinformowanymi o działalności Matuszewskiego informatorami".
Nie wiemy, na ile Matuszewski miał tego świadomość. Cenzurowany i nachodzony przez agentów FBI domagał się wyjaśnień, dlaczego reguły Foreign Agent Registration Act z taką surowością stosuje się jedynie wobec antysowieckich Polaków: „Prawo jest prawem i należy je wykonać. Ale stanąłem zdumiony wobec pytania, czy w całej Ameryce ze wszystkich europejskich publicystów – ekskombatantów – jestem niezależny tylko ja jeden? Wiadomo przecież powszechnie, że mój kolega po fachu p. de Kerilli był znakomitym lotnikiem w tamtej wojnie. Czy dziś zależy od kogokolwiek? A mój kolega po fachu, b. minister skarbu Królestwa Belgijskiego, p. van Zeeland? A p. Pertinax – przez tyle lat rzecznik francuskiego Sztabu Generalnego? Czy wszyscy oni są funkcjonariuszami swych, uznanych przez Amerykę rządów i dlatego nie potrzebują »cechować« swoich wystąpień? Przypuśćmy. Ale czemu w takim razie nie »cechują« swoich artykułów publicyści tacy, jak Otto Strasser, jak Tomasz Mann, jak hr. Sforza? Ci nie mogą być przecież funkcjonariuszami rządu niemieckiego ani rządu włoskiego. Skoro zaś przemawiają uroczyście »imieniem Europy« – tedy nie są chyba obywatelami amerykańskimi?".
Komunistyczni sojusznicy
Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 roku zmieniły się wytyczne Moskwy. Już na przełomie lat 1942 i 1943 doszło do – wydawać by się mogło – nieco egzotycznego sojuszu administracji Roosevelta z komunistami. Nieprzypadkowo w wyborach prezydenckich w 1944 roku po raz pierwszy zrezygnowali oni z wystawienia własnego kandydata i opowiedzieli się za reelekcją Roosevelta.
Ich polskojęzyczna jaczejka w Komunistycznej Partii USA zaczęła przedstawiać działalność Komitetu Narodowego Amerykanów Polskiego Pochodzenia jako „partię wojny" zmierzającą do podważenia podstaw sojuszu „angielsko-amerykańsko-sowieckiego". Już w 1942 roku Polskie Biuro Krajowe przy KP USA zwróciło się do prokuratora generalnego Stanów Zjednoczonych, by opierając się na Foreign Agent Registration Act, zarejestrować KNAPP i jego działaczy jako „obcych agentów", reprezentantów „prohitlerowskich" i „nieamerykańskich" interesów. W lutym 1943 roku kontrolowana przez agentów Moskwy Amerykańsko-Polska Rada Związków Zawodowych zażądała od władz federalnych aresztowania lidera Matuszewskiego, a obszerne dossier na jego temat przesłała prezydentowi Rooseveltowi.
Sikorski i jego ministrowie niektórymi swoimi wypowiedziami uwiarygodniali w oczach Amerykanów i części Polonii działalność polskich komunistów z KP USA. Słowa premiera i jego bliskich współpracowników (np. ks. Zygmunta Kaczyńskiego, Jana Stańczyka, Stanisława Mikołajczyka) o „zarzuceniu planu światowej rewolucji" przez Sowietów, „agentach Goebbelsa" w szeregach Polonii, o panującej w Rosji Sowieckiej „swobodzie religijnej" czy wreszcie o kontaktach gen. Kazimierza Sosnkowskiego i płk. Ignacego Matuszewskiego z „faszystami" na Węgrzech, w Hiszpanii i we Włoszech były skrzętnie nagłaśniane propagandowo przez amerykański ruch komunistyczny.
Trudno przypuszczać, że Sikorski nie zdawał sobie sprawy, kim są jego koniunkturalni stronnicy spod znaku Stowarzyszenia Polonia i Polsko-Amerykańskiej Sekcji Międzynarodowego Związku Robotniczego, ale tracąc sukcesywnie wpływy w środowiskach polonijnych w Ameryce, zależało mu na każdym poparciu – niestety, nawet komunistów. Niebezpieczna gra, w którą uwikłał się Sikorski, zaprowadziła go podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych na wiec zorganizowany przez polskich komunistów w Masonic Temple w Detroit 20 grudnia 1942 roku. Następnego dnia, także w Detroit, Sikorski spotkał się z czołówką polskiego ruchu komunistycznego w Ameryce.
Dzieci Zarubina
Dzięki ujawnionym przez amerykańskie służby materiałom wiemy, że spiritus movens KP USA był generał-major Wasilij Maksim Zarubin, który od grudnia 1941 do lipca 1944 roku pełnił formalnie funkcję sekretarza ambasady sowieckiej w Waszyngtonie, występując pod operacyjnym imieniem i nazwiskiem „Wasilij Zubilin". Z dostępnych dziś informacji wynika, że przed mordem katyńskim Zarubin, mimo iż nie był formalnym komendantem obozu w Kozielsku, odgrywał tam rolę faktycznego nadzorcy nie tylko z ramienia NKWD, ale także najwyższych czynników państwowych Związku Sowieckiego, ze Stalinem na czele.
Na terenie Stanów Zjednoczonych Zarubin opiekował się KP USA. Najważniejszym kontaktem Zarubina wśród polskich komunistów był niewątpliwie Bolesław Bill Gebert ps. Ataman – niekwestionowany lider Biura Polskiego, którego teksty drukował jednocześnie nie tylko nowojorski „Daily Worker", ale też moskiewskie „Prawda" i „Izwiestia". Do czerwca 1944 roku jego bezpośrednim nadzorcą był Avrom Landy ps. Chan, natomiast później prowadził go niezidentyfikowany przez Amerykanów do dzisiaj agent posługujący się pseudonimem Selim Kahn. Należący do czołówki komunistów amerykańskich Louis Budenz, który po wojnie przeszedł na pozycje antykomunistyczne i współpracował z władzami amerykańskimi w ujawnianiu działalności szpiegowskiej na rzecz Sowietów, uznał Geberta za jednego z najwartościowszych agentów sowieckich w KP USA.
Być może Gebert miał swój udział w „podsunięciu" Sowietom Artura Salmana, znanego szerzej z przyjętych podczas wojny imienia i nazwiska Stefan Arski, który od 1941 roku pracował w amerykańskiej wojskowej komórce propagandowej – Office of War Information. Salman-Arski współpracował również z czasopismem „Poland Fights", które było oficjalnym periodykiem informacyjnym rządu polskiego na terenie Stanów Zjednoczonych. Również Aleksander Hertz należał do grupy „Atamana" i razem z Salmanem-Arskim pracował w Office of War Information. Wspólnie prowadzili oni tam tzw. Polish Desk, w ramach którego prezentowali zbliżony do Sowietów punkt widzenia na sprawy polskie (przede wszystkim w kwestii granic).
Podopieczni Zarubina, występując w imieniu Polonii, przekonywali opinię amerykańską, że zbrodnia w Lesie Katyńskim jest dziełem Niemców, a oskarżanie o nią Związku Sowieckiego jest kolejną próbą rozbicia koalicji antyhitlerowskiej.
* * *
Prawda o Katyniu nie tylko decyzją Moskwy, ale także jej sojuszników z Waszyngtonu i Londynu została zepchnięta na margines. Kiedy wolny świat przypomniał sobie o niej na przełomie lat 40. i 50., nie było już wolnej Polski, rząd polski na uchodźstwie stracił uznanie Zachodu, Kresy Wschodnie zostały włączone do Związku Sowieckiego... Wolna Polska dogorywała w lasach, kazamatach UB, NKWD i na Sybirze. Pierwsi kłamcy katyńscy i pomocnicy Roosevelta – Bolesław Gebert, Oskar Lange i Stefan Arski – przybyli nad Wisłę i pięli się po szczeblach PRL-owskiej kariery. Dwa miesiące temu władze Stanów Zjednoczonych z wielką pompą odtajniły kilka tysięcy dokumentów poświęconych zbrodni katyńskiej. Nie ma w nich słowa o zdradzie wiernego sojusznika i o kulisach zmowy milczenia z 1943 roku.
Autor jest historykiem i publicystą, byłym pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej. Zajmuje się szczególnie polską emigracją polityczną, Polonią i historią opozycji antykomunistycznej w PRL. Współautor książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii".
Skomentuj