Podczas rozruchów robotniczych w Niemczech Lenin postanowił zdestabilizować także w 1923 roku sytuację w Polsce. Do działań przeciwko państwu polskiemu bolszewicy wykorzystali Komintern – międzynarodową organizację komunistyczną z siedzibą w Moskwie, której celem było m.in. osłabienie państwa polskiego przez akcje sabotażowe, propagandę oraz działalność wywiadowczą. Komintern bardzo ściśle współpracował z bolszewickimi, a następnie sowieckimi służbami specjalnymi, a nawet im podlegał. Rozpoczął się rok terroru wymierzonego przeciwko II Rzeczypospolitej.
Marszałek na celowniku
To właśnie wiosną 1923 roku szef bolszewickiej rezydentury w Polsce Mieczysław Łoganowski zaproponował zamordowanie marszałka Józefa Piłsudskiego. Zamiar ten zaaprobował Józef Unszlicht, zastępca przewodniczącego OGPU – Zjednoczonego Zarządu Politycznego. Do zamachu miało dojść w Sulejówku. Do akcji została wyznaczona specjalna bojówka terrorystyczna Komunistycznej Partii Polski. Jedyne informacje o planowanym zamachu pochodzą z pamiętników bolszewickiego dyplomaty Biesiedowskiego, który w tym czasie pracował w poselstwie bolszewickim w Warszawie. Według jego relacji terroryści przebrani za studentów jednej z endeckich korporacji mieli w nocy dokonać napadu na willę marszałka Piłsudskiego w Sulejówku i go zamordować. Akcja ta miała spowodować odwet zwolenników marszałka i doprowadzić do wojny domowej w Polsce. Z niewiadomych przyczyn zamach został odłożony w czasie.
W kwietniu w Warszawie pojawił się wysłannik Kominternu Włodzimierz Milutin, który przywiózł bolszewickiej rezydenturze rozkaz zorganizowania akcji terrorystycznych, strajków oraz zamieszek ulicznych. Jednym z jej elementów miała być likwidacja przedstawicieli najwyższych władz państwowych II Rzeczypospolitej.
I tak 3 maja 1923 roku w zamachu terrorystycznym mieli zginąć marszałek Piłsudski, prezydent Stanisław Wojciechowski i premier Władysław Sikorski. Do akcji tej szef bolszewickiej rezydentury Łoganowski wyznaczył bojówkę kierowaną przez dwóch oficerów Wojska Polskiego, którzy byli komunistami – porucznika Walerego Bagińskiego z Centralnej Szkoły Zbrojmistrzów w Warszawie i podporucznika Antoniego Wieczorkiewicza. Zadaniem grupy terrorystycznej było podłożenie ładunków wybuchowych w pomieszczeniach Pałacu Saskiego i zdetonowanie ich w czasie uroczystości odsłonięcia na pobliskim placu pomnika księcia Józefa Poniatowskiego. Ofiarą zamachu stałby się także przebywający wtedy w Warszawie francuski marszałek Ferdynand Foch. Na szczęście zamach w ostatniej chwili został odwołany przez Moskwę.
Wybuch wstrząsnął stolicą
Było to tylko chwilowe wstrzymanie planów destabilizacji sytuacji politycznej w Polsce. W tym czasie wzmogło się przerzucanie przez granicę na terytorium II Rzeczypospolitej agentów bolszewickich służb specjalnych, a wśród nich przeszkolonych w akcjach sabotażowych polskich komunistów, którzy mieli zasilić organizację terrorystyczną kierowaną przez Bagińskiego i Wieczorkiewicza. Nowym celem zamachów miały być redakcje gazet oraz obiekty wojskowe. W pierwszej połowie 1923 roku organizacja kierowana przez wspomnianych powyżej oficerów dokonała kilku zamachów terrorystycznych na redakcje stołecznych gazet – „Rzeczpospolitej" i „Gazety Warszawskiej" oraz komendy uzupełnień w Białymstoku i Częstochowie.
4 sierpnia, gdy na terenie kraju doszło już do kilku zamachów, minister spraw wewnętrznych Władysław Kiernik poinformował społeczeństwo, że „władze bezpieczeństwa w poszukiwaniu sprawców ustaliły, że w Kraju znajduje się kierowana przez koła komunistyczne organizacja szpiegowsko-dywersyjna, pozostająca pod rozkazami z zewnątrz państwa, a mająca na celu dokonywanie szeregu zamachów na obiekty kolejowe, wojskowe i szerzenie zamętu dla podważania spoistości państwa. Ujęto dziesięć osób, które odgrywają w niej wybitną, bo kierowniczą rolę, a między nimi, niestety, dwu oficerów". Wśród zatrzymanych byli Bagiński i Wieczorkiewicz. Aresztowanie przywódców komunistycznej organizacji terrorystycznej nie zapobiegło planowanemu wysadzeniu składów amunicyjnych w Warszawie mieszczących się w Cytadeli.
13 października 1923 roku, tuż przed godz. 9, Warszawą wstrząsnął potężny wybuch. „Kurier Warszawski" pisał: „W setkach domów w różnych dzielnicach miasta powypadały szyby. Zanim cokolwiek można było sprawdzić, wstrząsające wrażenie sprawiały chodniki ulic zasypane odłamkami szkła. W wielu domach w Śródmieściu z murów domów czerniały otwory okienne w wyrwanymi ramami okiennymi". Pierwsze informacje były bardzo chaotyczne, znaczna liczba osób próbujących się skontaktować z urzędami zablokowała linie telefoniczne. Dopiero po pewnym czasie okazało się, że miejscem wybuchu była Cytadela, gdzie znajdowały się składy amunicyjne. Szczęśliwie dla miasta fala wybuchu poszła w kierunku północno-zachodnim i północno-wschodnim. Dzięki temu nie uderzyła pełną siłą w centrum miasta. Siła eksplozji była ogromna i odczuwalna nawet kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Wybuch uszkodził wieże kościoła św. Floriana na Pradze. Miejscem eksplozji była prochownia, w której w tym czasie składowano 40 wagonów prochu artyleryjskiego. Po magazynie pozostała tylko kilkunastometrowa dziura. Nad miastem uniosła się ogromna, czarna chmura, której zdjęcie wykonane przez Włodzimierza Strzelbickiego zamieściły warszawskie gazety.
Dokument z maja 1925 roku świadczy o tym, jak ważną rolę w bolszewickiej akcji terrorystycznej odgrywali Bagiński i Wieczorkiewicz. Dopóki nie Będą otwarte archiwa rosyjskie, Dopóty sprawa terroru w Polsce w roku 1923 nie zostanie w pełni wyjaśniona
Wkrótce po zamachu Agencja Varsovia donosiła: „Jeden z robotników został przez wartownika przepuszczony bez okazania legitymacji. Zapytany tylko przez żołnierza oświadczył, że przepustkę posiada, i na tej podstawie został wpuszczony na robociznę. Według zeznań wartownika człowiek ten zaszedłszy za prochownię, zaczął uciekać, po czym nastąpił wybuch". Źródła agencyjne donosiły również, że człowiek ten został ranny i po opatrzeniu opuścił szpital. Była to jedna z wielu wersji, która w tym czasie obiegła stołeczną prasę. Według innej widziano człowieka, który paląc papierosa, wszedł do prochowni, po czym nastąpił wybuch.
14 października „Polska Zbrojna" pisała: „Głośny w dziejach naszych niepodległościowych zmagań X Pawilon, zamieniony na mieszkania oficerskie, przedstawia okropny wygląd. Budynek oznaczony Nr. 91 i biegnący w podkowę zdemolowany do ostatecznych granic. Strona jego od prochowni rozpadła się całkowicie, do innych nie można się dostać, gdyż rumowiska zasypały wszystkie dojścia w parterze i schody. Dziedziniec pawilonu zarzucony resztkami dobytku oficerskiego, który ocalał. W budynku tym bowiem mieszkało około 50 rodzin oficerów i podoficerów zawodowych, które teraz zostały bez dachu nad głową".
Natychmiast po wybuchu cały teren został otoczony przez wojsko, na miejsce przybyło kilkanaście karetek pogotowia z warszawskich szpitali. Rozpoczęła się akcja ewakuacji rannych. Większość została przewieziona do Szpitala Ujazdowskiego. W wyniku eksplozji zginęło 28 osób, a rannych zostało około 100. Wraz z ewakuacją na miejscu wybuchu pojawił się generał Mieczysław Norwid-Neugebauer, dowódca 28. Dywizji Piechoty, której pułki stacjonowały w Cytadeli. Pracę rozpoczęła również komisja śledcza, która miała ustalić, jaka była przyczyna wybuchu.
Komunikat rządu
Nazajutrz w prasie krajowej ukazał się oficjalny komunikat rządu, w którym pisano: „Zbrodnicza ręka dokonała w dniu dzisiejszym zamachu w stolicy Państwa przez wysadzenie w powietrze prochowni w cytadeli warszawskiej. Sto kilkadziesiąt ofiar w zabitych i rannych, żołnierzy i robotników, a nawet kobiet i dzieci, oto widoczne następstwo tej zbrodni, poza szkodami, wiele miliardów wynoszącymi i próbą osłabienia środków obrony i bezpieczeństwa Państwa. Szczęśliwemu przypadkowi jedynie zawdzięczać należy, że wybuch objął tylko część składów amunicji, a tym samym nie pociągnął za sobą nieobliczalnych wprost ofiar w życiu ludzkim i zupełnego zniszczenia całych dzielnic miasta.
Rząd Rzeczypospolitej nie spełniłby obowiązku, gdyby w takiej chwili nie uświadomił całego Narodu o niebezpieczeństwie, jakie zagraża już nie tylko rozwojowi, ale bodaj i samemu bytowi Państwa. Po próbach terroru przez rzucanie bomb w różnych miastach Polski i zamachach na urządzenia kolejowe, wybuch dzisiejszy jest nowym jaskrawym wyrazem bezwzględnej walki z państwowością polską – walki, prowadzonej od długiego czasu na różnych polach życia państwowego. Oczernianie Polski za granicą, podkopywanie zaufania do naszego Państwa, szerzenie zamętu wewnętrznego wszelkimi środkami, wyzyskiwanie ciężkiego położenia oraz wytwarzanie ciągłych zaburzeń w życiu gospodarczym Państwa, przeszkadzanie naprawie skarbu przez nieliczące się z niczym spekulacje lichwiarskie i czarno giełdowe, sztuczne powiększanie drożyzny, wywoływanie niezadowolenia i rozgoryczenia zmęczonej tym stanem ludności – oto drogi i środki tej walki z Państwem.
Na tym tle dokonana dzisiaj w stolicy zbrodnia miała sprowadzić w Państwie popłoch i zamieszanie, mające ułatwić żywiołom wywrotowym zadanie Państwu od dawna zamierzonego ciosu. Przyszedł na Polskę czas walnej rozprawy z Jej wrogami. Nie zastał on Rządu nieprzygotowanym. Ale w równej mierze z Rządem gotowym do niej być musi cały Naród i okazać spokój i rozwagę, jakich przykład dała dziś Stolica. Rząd poczynił zarządzenia, podyktowane potrzebą i interesem Państwa, a świadom odpowiedzialności i ciążącego nań obowiązku, wzywa wszystkich po polsku czujących obywateli do współdziałania i posłuchu".
Dziwne zabójstwo terrorystów
Wszyscy podejrzewali zamach. Na podstawie zeznań byłego członka komunistycznej organizacji terrorystycznej Józefa Cechnowskiego, który stał się współpracownikiem policji, o zorganizowanie zamachu oskarżono siedzących już w więzieniu Bagińskiego i Wieczorkiewicza. Podobno na wieść o wybuchu w swoich celach w więzieniu na Pawiaku odśpiewali rewolucyjną pieśń „Czerwony sztandar". Policji nie udało się zebrać dowodów na udział obu oskarżonych w zamachu. Pomimo tego sąd skazał obu oficerów na karę śmierci, degradację i wydalenie z wojska.
W wyniku apelacji obrońców oraz na wniosek posła Pragiera prezydent Wojciechowski ułaskawił obu oskarżonych. Wyrok został zamieniony na 15 lat ciężkiego więzienia. W tym czasie nadeszła do polskiego MSZ nota rządu bolszewickiego, który domaga się wydania obu oskarżonych. Mieli oni zostać wymienieni na dwóch Polaków więzionych w ZSRS. Do wymiany nie doszło, gdyż obaj zostali zastrzeleni na granicznej stacji Kołosowo w pobliżu Stołpec przez jednego z eskortujących policjantów – Józefa Muraszkę. Ciekawe, że po wyjściu z więzienia Muraszko zmienił nazwisko. Służył następnie w KOP. Pod koniec lat 30. został zwerbowany przez gestapo. Po kampanii wrześniowej widziano go, jak chodził w niemieckim mundurze – oficera gestapo. Wkrótce został wyrokiem sądu polskiego podziemia skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany.
W Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie znajduje się nieznany dokument nadesłany 1 maja 1925 roku z Moskwy przez polskiego attaché wojskowego majora Kobylańskiego, który podawał spis osób rozstrzelanych bezpośrednio po zabójstwie Bagińskiego i Wieczorkiewicza. W odwecie bolszewicy rozstrzelali ośmiu Polaków.
Autor jest doktorem habilitowanym, dyrektorem Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, profesorem Politechniki Koszalińskiej, historykiem specjalizującym się w dziedzinie historii Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w okresie II wojny światowej i producentem filmowym. Jest autorem książek, artykułów i filmów dokumentalnych.
Skomentuj