Odbicie pasażerów porwanego przez Palestyńczyków samolotu Lufthansy miało miejsce w stolicy Somalii – Mogadiszu. Stało się to pięć lat po blamażu RFN podczas igrzysk olimpijskich w Monachium, kiedy siły specjalne nie potrafiły przeszkodzić terrorystom palestyńskim w porwaniu i zamordowaniu sportowców izraelskich. Co gorsza, w świat poszła wieść: „W Niemczech znów zabija się Żydów!".
Czarne lata 70.
Palestyńczycy nie byli jedynym problemem niemieckich służb specjalnych. Od roku 1968 kraj zalewała fala terroru lewackiego. Zafascynowani Leninem i Mao działacze, przeważnie z dobrych domów, byli wściekli, że europejscy robotnicy nie kwapią się do wywoływania rewolucji. Frustraci tacy jak Andreas Baader czy Ulrike Meinhof – twórcy Frakcji Czerwonej Armii (RAF) – zaczęli więc napadać na banki, organizować zamachy na polityków, przedsiębiorców, urzędników, sędziów, podkładać bomby pod domy towarowe. Nawiązali ścisłe kontakty z Organizacją Wyzwolenia Palestyny.
Niemcy nie miały służb gotowych stawić czoło terrorystom. Bundeswehra dysponowała co prawda jednostkami specjalnymi, ale wojska nie wolno było używać na terenie kraju w czasie pokoju. Pierwszą jednostkę antyterrorystyczną stworzono więc w ramach straży granicznej (Grenzschutz). Formowanie jednostki o nazwie GSG 9 (Grenzschutzgruppe 9) powierzono płk. Ulrichowi Wegenerowi. Niemieccy komandosi wzorowali się na brytyjskim SAS i izraelskim Sayeret Matkal.
Terror RAF przybierał tymczasem w Niemczech na sile, choć w połowie dekady przywódcy organizacji z tzw. pierwszej generacji siedzieli już w więzieniu. 7 kwietnia 1977 roku bojówkarze zamordowali prokuratora generalnego Siegfrieda Bubacka, a 30 lipca prezesa zarządu Dresdner Bank – Jurgena Ponto. 5 września porwali przewodniczącego związku pracodawców Hansa Martina Schleyera. Wierchuszki RAF i OWP spotkały się wtedy w Bagdadzie. Arabowie zaproponowali porwanie samolotu w celu wymuszenia uwolnienia więzionych członków obu ugrupowań. RAF się zgodził.
„Komando Halime" na pokładzie
13 października 1977 roku boeing 737 należący do Lufthansy czekał na start z Majorki. Miał odwieźć niemieckich turystów do Frankfurtu. Na pokład wsiadły cztery osoby arabskiego pochodzenia: dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Na ich czele stał Zohair Yousif Akache vel kapitan Martyr Mahmoud. Kilka miesięcy wcześniej zabił w Londynie byłego premiera Jemenu. Z zawodu był mechanikiem lotniczym. Wszyscy porywacze mieli koszulki z Che Guevarą – nie kryli zatem swych sympatii politycznych. Godzinę po starcie, gdy samolot przelatywał obok Marsylii, terroryści chwycili za broń. Określili się mianem „Komanda Halime". Okazało się, że ich cele są identyczne z celami „Komanda Hausner", które kilka dni wcześniej porwało Schleyera. Obu grupom chodziło o wypuszczenie kilkunastu działaczy niemieckich i palestyńskich wyłudzenie 9 mln funtów haraczu. Pilotom kazali lecieć na Cypr. Boeing musiał jednak lądować w Rzymie z powodu braku paliwa.
Podczas tankowania kapitan J. Schumann zdążył wyrzucić na płytę lotniska wiązkę czterech niewypalonych papierosów – dał w ten sposób sygnał o liczbie porywaczy. Włosi pozwolili jednak samolotowi odlecieć. Zignorowali niemieckie sugestie, żeby przynajmniej uziemili samolot, niszcząc opony. Terrorystów najbardziej zaskoczył brak zgody na lądowanie w Bejrucie, choć część porywaczy była Libańczykami. Teraz nerwowo szukali lotniska gotowego ich przyjąć.
W czasie porwania samolotu jednostka GSG 9 asystowała przy przeszukaniu kampusu, gdzie miał podobno być przetrzymywany Schleyer. Kilka godzin po porwaniu oddział zaczął przygotowywać się do odbicia samolotu. W ślad za porwanym boeingiem poleciała zatem podobna maszyna, z komandosami na pokładzie. Samolot odsieczy pilotował Rudiger von Lutzau, narzeczony stewardesy Gaby Dillman, obecnej na pokładzie porwanego boeinga. Władze państw, nad którymi przelatywała porwana maszyna, nie wyrażały zgody na niemiecką akcję odbicia zakładników – bądź ze strachu przed zemstą Palestyńczyków, bądź z przyczyn politycznych (Jemen na przykład był wtedy satelitą ZSRS). Znany chadek Strauss zażądał sądów wojskowych i egzekucji przetrzymywanych w więzieniach terrorystów jako odwet za porwania. Kroki te, choć mogły okazać się skuteczne, nie zostały podjęte z obawy, iż pogrążyłyby RFN na arenie międzynarodowej.
Terroryści robią się nerwowi
Tymczasem boeing musiał dwa razy lądować awaryjnie. Pierwszy raz w Dubaju, gdzie samolot został otoczony przez żołnierzy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Mahmoud otworzył boczny właz i kazał w nim usiąść drugiemu pilotowi J. Vietorowi. Przystawił doń pistolet i zagroził śmiercią, jeśli wojsko nie wycofa się z terenu wokół maszyny. Polecenie wykonano, udało się jednak sfotografować terrorystów przez otwarte drzwi samolotu. Po jakimś czasie jeden z ministrów ZEA wypalił na konferencji prasowej, że informacje o liczbie terrorystów pochodzą od pilota. Żądne sensacji media skwapliwie przekazały to światu. Chwilę potem terroryści na pokładzie wiedzieli o wszystkim. Mahmoud zagroził Schumannowi śmiercią. Darowano mu życie – na kilkadziesiąt godzin. Warunki panujące w maszynie były już wtedy koszmarne. Wyczerpał się akumulator zasilający klimatyzację, temperatura w przedziale pasażerskim wzrosła do 50 st. C.
Drugie awaryjne lądowanie, tym razem w Adenie, zakończyło się krwawo. Samolot siadł na nierównym podłożu na podjeździe dla taksówek, obok pasa startowego. Schumann został wypuszczony z kabiny w celu sprawdzenia, czy podwozie nie zostało uszkodzone. Miał wrócić po 30 minutach, nie było go jednak godzinę. Próbował porozumieć się z żołnierzami jemeńskimi otaczającymi maszynę – nieskutecznie. Kiedy wrócił na pokład, pochwycił go od razu wściekły Mahmoud, który część zdarzenia obserwował z samolotu. Wyszarpnął pistolet i zabił Schumanna strzałem w głowę z bliskiej odległości. Jedna z terrorystek, obserwując egzekucję, z niewzruszoną miną jadła jabłko. Po krótkim czasie boeing poderwał się z trudem do lotu. Wylądował 17 października rano w somalijskim Mogadiszu, stając na krańcu pasa, niemal pośród piasków pustyni.
„Magiczny Ogień" w Mogadiszu
W Mogadiszu terroryści popełnili pierwszy błąd. Wyrzucili ciało Schumanna na płytę lotniska. Tym "nieczystym trupem chrześcijanina zbrukali islamską ziemię" i miejscowi zniechęcili się do terrorystów. Tymczasem w samolocie porywacze zaczęli traktować zakładników z większą niż przed kilkoma dniami brutalnością. Mahmoud związał pasażerów i niektórych „nielubianych" oblał alkoholem z samolotowego barku, żeby – jak tłumaczył – „lepiej się palili". Wrzeszczał: „Koniec! Koniec!". Ze stanu euforii popadał w depresję. Souhaila Andrawes zapowiedziała zaś, że osobiście zabije stewardesę Gaby i wszystkie dzieci na pokładzie. Mahmoud zagroził, że jeśli do godz. 16 wspólnicy terrorystów nie zostaną przywiezieni do Mogadiszu, samolot zostanie wysadzony w powietrzne.
17 października do Mogadiszu dotarli niemieccy negocjatorzy. Grali na zwłokę, mamili Mahmouda obietnicą wypuszczenia więźniów, mówili, że wsiedli oni już do samolotu, że lecą do Mogadiszu i będą za osiem godzin. Mahmoud przedłużył ultimatum do 18 października do godz. 2.45. Na drugim końcu lotniska rzeczywiście wylądował boeing, ale nie było w nim zwolnionych terrorystów, tylko komandosi GSG 9. Tym razem gospodarze byli skłonni z nimi współpracować. Ulrich Wegener rozpoczął obserwację porwanego samolotu, rozstawił snajperów, sekcje szturmowe, odwód, grupę medyczną. „Może się zdarzyć, że polegniesz, ale jesteś tu dobrowolnie i służysz dobrej sprawie" – tłumaczył swoim ludziom. Pułkownik tak wspomina przygotowania do akcji, którą ochrzczono kryptonimem Magiczny Ogień: „Pod moją komendę oddano batalion somalijskich komandosów osłony lotniska. Somalijski pułkownik zaprowadził mnie do dowódcy sił powietrznych. Stał przy nim rosyjski doradca. Raczej nie byli chętni do udzielania pomocy, nasza obecność niezbyt im się podobała, byliśmy obywatelami państwa NATO. Nie mogli jednak przeciwstawić się, rozkaz przyszedł z góry". Wegener musiał działać szybko. W Mogadiszu przebywała 60-osobowa grupa bojowa OWP.
„Terroryści cały czas byli w napięciu i powoli tracili siły. O to nam chodziło. Krótko po północy zaczęło się. 6 drużyn akcji i rezerwowa zbliżały się do samolotu. Byli jeszcze spece od materiałów wybuchowych. Dla Somalijczyków mieliśmy zadanie, które przekonało ich o tym, że chodzi o wspólną misję. Przydzieliłem im zadanie wzniecenia pożaru 200 metrów od samolotu. Terroryści zdezorientowani pobiegli na przód [samolotu – przyp. red.]".
„Hinlegen!"
Terroryści przez radio zapytali somalijskich policjantów i niemieckich negocjatorów, co się dzieje. Ci ze stoickim spokojem odpowiedzieli, że muszą spytać na wieży. Wieża jednak udawała równie zdezorientowaną. W tym czasie (godz. 2.07) grupy szturmowe podbiegły do maszyny. Komandosi przystawili do włazów aluminiowe drabiny obite gumą. W ruch poszły wybuchowe ładunki magnetyczne. Komandosi z brytyjskiego SAS towarzyszący Niemcom wrzucili zaś do kokpitu ładunki hukowe. Jednostka GSG 9 wdarła się do samolotu przez kilka włazów jednocześnie, wykrzykując komendę: „Na ziemię!" po niemiecku i angielsku.
Ulrich Wegener wspomina: „Od razu trafiliśmy w przywódcę, dostał 6 strzałów. Nagle przede mną pojawił się terrorysta. W mgnieniu oka został ostrzelany z 2 stron. Obawiałem się, że zagrażamy sobie wzajemnie. Szukaliśmy kolejnego, ale nie od razu go znaleźliśmy. Nagle zaczął strzelać z toalety. Otworzyliśmy ogień przez zamknięte drzwi. To załatwiło sprawę".
Wedle innych relacji zlikwidowanie Mahmouda wyglądało bardziej dramatycznie – strzały z rewolweru nie uczyniły mu szkody. Terrorysta rzucił nawet dwa granaty w kierunku przedziału pasażerskiego, ale wybuchły one pod siedzeniami pustego fragmentu samolotu, nie raniąc nikogo. Mahmoud zabity został dopiero strzałami z pistoletu maszynowego MP5. Broń rzucił Wegenerowi jego kolega stojący dalej w korytarzu prowadzącym do kabiny pilotów. Terrorystą strzelającym z toalety była zaś Ansari (Souhaila Andrawes). Zanim została podziurawiona (wraz z drzwiami) ogniem z MP5, zdołała ranić niegroźnie w szyję jednego z komandosów. Pozostała dwójka zginęła w mniej dramatycznych okolicznościach.
Wymiana ognia trwała trzy–cztery minuty. Cała akcja siedem minut. Ewakuacja zakładników zaczęła się jeszcze w czasie walki. Tylko cztery osoby zostały lekko ranne – zakładnicy zastosowali się dokładnie do poleceń komandosów. Wegenerowi pozostało jeszcze jedno zadanie: „Przeszukaliśmy wszystkich zakładników, ponieważ chcieliśmy mieć pewność, że wszyscy terroryści zostali unieszkodliwieni. W pierwszej klasie było 2,5 kg plastiku – ilość wystarczająca do całkowitego zniszczenia samolotu".
O godz. 2.12 komandosi nadali wiadomość do dowództwa: „Wiosna!". Kod ten oznaczał powodzenie akcji.
Frustracji niedoszłych rewolucjonistów ciąg dalszy
Souhaila Andrawes vel Soraya Ansari przeżyła atak. Gdy niesiono ją na noszach, wznosiła rękę w geście wiktorii. Sąd somalijski skazał ją na 20 lat więzienia. Odsiedziała tylko rok – ostatecznie ją zwolniono. Wyjechała do Norwegii, gdzie związała się z arabskim obrońcą praw człowieka. 13 października 1994 roku, w rocznicę zamachu, została jednak aresztowana i przewieziona do Niemiec. Tam skazano ją na kilkanaście lat więzienia. Karę odbywała jednak w Norwegii z racji tego, że w kraju tym urodziła dziecko. W czasie procesów zachowywała się hardo, choć sześć niemieckich pocisków spowodowało, iż do dziś porusza się o kulach.
Postawa Jemeńczyków i Somalijczyków zaskoczyła RAF i OWP. Wszak oba kraje były komunistyczne, antyizraelskie i antyamerykańskie. ZSRS potępił jednak zamach terrorystyczny. Mógł sobie na to pozwolić – lata 70. to najgorszy dla Zachodu okres ziemnej wojny. ZSRS triumfował, a jednocześnie zależało mu bardzo na przedstawianiu się w roli pokojowego mocarstwa. Kilka godzin po odbiciu samolotu Baader, Raspe i Enslin popełnili samobójstwo w więzieniu Stanheimm. Mimo rzetelnych sekcji zwłok organizacje lewackie do dziś twierdzą, że było to morderstwo popełnione przez niemieckie służby specjalne.
Gdy tylko rozeszła się wieść o udanej akcji GSG 9 w Mogadiszu, lewaccy porywacze udusili Schleyera struną od fortepianu. Ciało podrzucili w pobliżu francuskiej granicy w opuszczonym audi 100. „Jego śmierć w obliczu masakry w Mogadiszu i Stanheimm pozostaje niczym wobec naszego bólu i rozgoryczenia. Nigdy nie zapomnimy tej krwawej łaźni Schmidtowi [kanclerzowi RFN – przyp. red.] ani jego koalicjantom" – pisał w manifeście jeden z terrorystów RAF z tzw. drugiego pokolenia. Akcja w Mogadiszu oznaczała jednak początek końca RAF.
Skomentuj