Historia obecności jeńców japońskich na Ukrainie nadal pozostaje do końca niewyjaśniona. Badania prowadzone są dopiero przez ostatnie 15 lat, wcześniej nie było dostępu do dotyczących tej sprawy dokumentów.
Skąd Japończycy na Ukrainie?
8 sierpnia 1945 roku ludowy komisarz spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow przekazał ambasadorowi Japonii Sato oświadczenie o znalezieniu się ZSRS w stanie wojny z Japonią. Oddziały wojsk Frontu Dalekowschodniego i Zabajkalskiego ruszyły w głąb terytorium kontrolowanego przez Armię Kwantuńską. Działania bojowe w Mandżurii sprowadzały się do szybkiego posuwania się naprzód i podejmowania „z marszu" starć ze słabym nieprzyjacielem.
Armia Kwantuńska poddała się już 16 sierpnia, a przejmowanie jeńców zakończyło się 10 września 1945 roku. W obozach jenieckich znalazły się aż 641 253 osoby. Z tej liczby pół miliona postanowiono wykorzystać do prac na terytorium sowieckiego Dalekiego Wschodu i Syberii. Wprowadzeniem w życie tej decyzji mieli się zająć sowieccy wojskowi we współpracy z Głównym Zarządem ds. Jeńców Wojennych i Internowanych. Japończycy zostali podzieleni na tysiącosobowe „bataliony robotnicze", na których czele stanąć mieli młodsi oficerowie lub podoficerowie z wojsk inżynieryjnych.
Jeńców przydzielano zakładom przemysłowym. W programie ich wykorzystania wymienione zostały wszystkie ludowe komisariaty (15), czyli ówczesne ministerstwa. Jeńcom wyznaczono prace w rozwijających się branżach: przy budowie dróg, portów i baz marynarki wojennej, koszar, fabryk przemysłu zbrojeniowego i innych obiektów wojskowych oraz do pracy w tych fabrykach. W drugiej połowie roku 1946 stalinowska ekipa postanowiła rozszerzyć terytorium, na którym wykorzystywano jeńców. Dotąd pracowali oni przy budowie Magistrali Bajkalsko-Amurskiej (BAM), w Kraju Primorskim, Chabarowskim, Krasnojarskim i Ałtajskim, w obłasti Czyty, w Autonomicznej Republice Buriato-Mongolskiej, w Kazachstanie i w Uzbekistanie, teraz trafili również na zachód ZSRS. W ten sposób znaleźli się na terytorium Ukrainy.
Obozy i zakres prac
Pierwsze transporty z japońskimi jeńcami trafiły na Ukrainę pod koniec lata 1946 roku.
3 sierpnia na Zaporoże, do „zgrupowania obozów No. 100", dotarł transport, w którym znajdowało się 1241 jeńców. Wkrótce zaczęły przybywać kolejne kontyngenty.
20 lutego 1947 roku na terytorium republiki znajdowało się już 5132 japońskich jeńców. 4859 z nich trafiło do obozów, 273 do szpitali.
Środkiem transportu był zwykle eszelon kolejowy, w skład którego wchodziło kilkadziesiąt wagonów. Konwojowało go kilkudziesięciu strażników uzbrojonych w karabinki; dłuższe postoje stanowiły raczej wyjątek niż regułę. „Pociąg złożony z pięćdziesięciu wagonów, w których jechało około półtora tysiąca żołnierzy japońskich, ruszył w podróż linią transsyberyjską. Pierwszy postój miał miejsce przy brzegu jeziora Bajkał. Napełniliśmy zbiorniki wodą z jeziora – dzięki temu wreszcie mieliśmy wodę pitną – wspominał po latach były internowany Kiuti Nobuo. [...] Podróż, która trwała ponad miesiąc, dobiegła wreszcie końca; trafiliśmy do małego ukraińskiego miasteczka Sławiańska".
Inny internowany, Mizusima Siohej, przywołał w swoich wspomnieniach kolejny ciekawy szczegół. Jadący w ich wagonie konwojenci nie obawiali się ucieczki Japończyków i chętnie otwierali (na postojach) drzwi wagonu.
W latach 1947–1948 japońscy jeńcy przebywali w pięciu obozach we wschodniej części Ukrainy:
- w obłasti zaporoskiej, w obozie nr 100 w mieście Zaporoże;
- w obłasti charkowskiej, w obozie nr 415 w Charkowie;
- w obłasti dniepropietrowskiej, w obozie nr 315 w Dniepropietrowsku;
- w obłasti stalinskiej, w obozie nr 217 w Kramatorsku i nr 242 w Komsomolsku;
- w obłasti ługańskiej, w obozie nr 125 w Lisiczańsku.
W obozie nr 100 znalazło się 15 952 jeńców, z tego 1226 Japończyków. W obozie nr 415 w Charkowie stanowili oni ponad 90 proc. kontyngentu jenieckiego – przebywały tam aż 3462 osoby. Obóz podlegał Głównemu Zarządowi Budowy Dróg Bitych (GuszoSdor) MSW ZSRS, a jeńcy pracowali przy budowie drogi samochodowej Charków – Debalcewo. Zastępca naczelnika, oficer NKWD Iwan Pylnik, wspominał: „Zarządowi obozu nr 415 podlegało 11 obozów, położonych w Charkowie, Czugujewie, Iziumie, Sławiańsku, Artiomowsku oraz kilkadziesiąt punktów obozowych, znajdujących się w wioskach i osadach położonych w pobliżu miast znajdujących się na trasie Charków – Debalcewo. Stosunek władz obozowych do Japończyków był poprawny – jak by nie patrzeć, to nie Niemcy! Japończycy ze swojej strony nie uchylali się od pracy, owszem, przykładali się do odbudowy szosy charkowskiej".
Japończyków stale przemieszczano do kolejnych ośrodków, co motywowane było potrzebami odbudowującego się kraju. Na przykład 10 września 1947 roku rząd sowiecki podjął decyzję o zwiększeniu ich liczby w kopalniach i elektrowniach Donbasu. Na ogół wykorzystywano ich przy odgruzowywaniu i wznoszeniu budynków, budowie dróg, w kopalniach i hutach oraz w kołchozach.
Czekiści bez tłumaczy
Od chwili wzięcia do niewoli jeńców obcych armii brał „pod skrzydła" wywiad wojskowy Armii Sowieckiej. Służby specjalne były wszechobecne w obozach jenieckich, w szpitalach dla jeńców oraz w batalionach budowlanych. Oddziały, zespoły i wydziały operacyjne podlegały Głównemu Zarządowi ds. Jeńców i Internowanych NKWD, a następnie MSW. Już na etapie planowania przewidywano etaty i pomieszczenia dla ich struktur. To nadal najmniej znana karta dziejów jeńców w ZSRS.
Praca agenturalna i wywiadowcza miała wykryć współpracowników oraz agentów służb wywiadu i kontrwywiadu innych państw, przestępców wojennych, osoby posiadające dostęp do tajemnic wojskowych, specjalistów, których wiedza mogłaby zostać wykorzystana w stalinowskim państwie. Wszystkim zaliczanym do którejś z wymienionych kategorii zakładano teczki osobowe, przesłuchiwano ich i obejmowano nadzorem agenturalnym w celu zgromadzenia jak największej ilości informacji oraz materiałów kompromitujących. W slangu czekistów określano to mianem „materiałów na kogoś".
Prowadzono też śledztwa w sprawach jeńców oskarżonych o dokonywanie przestępstw wojennych, politycznych lub o charakterze kryminalnym. Działania takie z reguły kończyło skompletowanie akt dowodowych i przekazanie ich do odpowiednich trybunałów wojennych, które decydowały o losie jeńców zwykle podczas zamkniętych posiedzeń, wyjątkowo zaś – podczas rozpraw otwartych dla publiczności.
W zależności od liczby jeńców stanowiących obiekt zainteresowania delegatury organów specjalnych określane były mianem „wydziałów operacyjnych" lub „grup operacyjnych". Na ich czele z reguły stali zastępcy komendanta obozu, podobozu lub szpitala jenieckiego. W przypadku obozów położonych na terytorium Ukrainy funkcje te częstokroć sprawowały osoby niebędące kadrowymi czekistami. Było to przyczyną wielu problemów, w tym przede wszystkim niskiego poziomu pracy operacyjnej.
Największym kłopotem pozostawał jednak brak lub niedostateczna liczba wykwalifikowanych tłumaczy z języka japońskiego w miejscowościach, gdzie przebywali jeńcy. Ta okoliczność, jak wspomina naczelnik zarządu operacyjnego obozu nr 100 w Zaporożu, „czyniła pracę agenturalną wśród japońskiego kontyngentu praktycznie niemożliwą". W lipcu roku 1947 naczelnik charkowskiego obozu nr 415 meldował swoim przełożonym, że brak tłumaczy władających językiem japońskim stanowi „poważną przeszkodę w prowadzeniu działań agenturalno-operacyjnych i śledczych". Stąd – jak donosił – „podczas prowadzenia śledztwa nie zawsze udawało się zapisanie w prawidłowy sposób nazwisk osób przesłuchiwanych, ich miejsca zamieszkania itp., nie mówiąc o prowadzeniu właściwej pracy agenturalnej".
1 stycznia 1947 roku w obozach jenieckich status agenta posiadało zaledwie 10 jeńców japońskich. „Należy zauważyć, że kontyngenty japońskich jeńców [...] do chwili obecnej nie zostały objęte należytym nadzorem agenturalnym, z powodu [...] braku tłumaczy z języka japońskiego" – informował moskiewskie kierownictwo wiceminister spraw wewnętrznych Ukrainy.
Jak czekiści dawali sobie radę bez tłumaczy? Jedną z metod było wykorzystanie istniejącej już agentury czynnej wśród jeńców niemieckich, przede wszystkim w celu wyszukania tych Japończyków, którzy znali język rosyjski. Właśnie tych Japończyków zamierzano wykorzystać w pierwszej kolejności do prowadzenia pracy agenturalnej wśród ich rodaków.
Czasem ta metoda okazywała się, o dziwo, skuteczna. W obozie nr 100 pod Zaporożem czynny tam agent, Niemiec o pseudonimie Storch, poinformował, że jeniec Narita Seihero, kierujący japońską kuchnią, podarował kilogram ryżu pracującemu w kuchni niemieckiemu kucharzowi. Czekiści zaczęli szantażować Seihero, który w końcu zgodził się na współpracę i wskazał 13 Japończyków znających język rosyjski.
Czekiści, którzy nie znali języka japońskiego i nie posiadali wykwalifikowanych tłumaczy, nieraz konfabulowali lub doszukiwali się nieistniejących przeciwników. W Charkowie dłuższy czas trwało wyszukiwanie członków tajemniczego japońskiego zespołu wywiadowców i kontrwywiadowców funkcjonujących pod kryptonimem Kempe. W rzeczywistości w Japonii nigdy nie powstawała podobna komórka wywiadowcza: czekiści zinterpretowali w ten sposób wypowiedzi byłych członków żandarmerii, czyli formacji, której nazwa po japońsku brzmi „kempetai". Ten akurat błąd charkowskich czekistów został odnotowany w MSW ZSRS, którego funkcjonariusze poddali tryb pracy agenturalno-operacyjnej w obozie nr 415 ostrej krytyce.
Ostatecznie jednak żaden obóz jeniecki na Ukrainie nie otrzymał przydziału tłumaczy z języka japońskiego. Znany jest tylko przypadek przybycia tłumacza do zaporoskiego obozu nr 100: w lipcu 1947 roku trafił tam zdemobilizowany chorąży Armii Sowieckiej Ljutyj, który jednak – jak się okazało – złożył papiery do Instytutu Języków Dalekiego Wschodu i opuścił placówkę już we wrześniu tego roku.
Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że skutecznego werbunku donosicieli udało się dokonać zaledwie wśród jednostek.
Lista 211 pochowanych
Pobyt japońskich jeńców na Ukrainie zakończyła repatriacja. Już w maju 1947 roku wyznaczono do repatriacji 3612 osób. Większość z nich do końca tego roku nie trafiła jednak do Japonii, badaczom udało się ustalić, że w czwartym kwartale 1947 roku do Japonii trafiło zaledwie 897 osób. Rok później, w czwartym kwartale 1948 roku, terytorium Ukrainy opuścili niemal wszyscy Japończycy. Jak wynika z oficjalnej statystyki Zarządu ds. Jeńców i Internowanych MSW USRS, w obozach pozostało zaledwie 29 jeńców japońskich, którzy wrócili do ojczyzny w początkach 1949 roku.
Podczas zimnej wojny krewni zmarłych w niewoli jeńców i internowanych nie mogli odwiedzić miejsc pochowania swoich bliskich w ZSRS. Co więcej, informacje o cmentarzach i listy ofiar pozostawały niedostępne również dla sowieckich oficerów operacyjnych. Ten stan rzeczy zmienił się dopiero po roku 1989, kiedy to ZSRS ratyfikował protokoły uzupełniające konwencji genewskiej o ochronie ofiar wojny z 12 sierpnia 1949 roku.
Pochówków dokonywano na 523 stworzonych specjalnie w tym celu cmentarzach. Jak wynika z zachowanych dokumentów, łącznie pochowano tam ponad 103 tys. jeńców. W liczbie tej znaleźli się również zmarli Japończycy, których ślady napotkać można na co najmniej 15 cmentarzach wojennych na wschodniej i centralnej Ukrainie. Pierwszy udokumentowany przypadek zgonu japońskiego jeńca odnotowany został w połowie sierpnia 1946 roku, w oddziale obozowym nr 1 zaporoskiego zgrupowania obozów. Najwyższy poziom śmiertelności odnotowany został w okresie od października 1946 do marca 1947 roku: w tym czasie zmarło 106 jeńców.
Badacze podkreślają, że śmiertelność wśród Japończyków była niższa niż wśród jeńców innej narodowości. Czym można to tłumaczyć? Otóż Japończycy znaleźli się na Ukrainie w czasie, gdy infrastruktura obozów jenieckich i tryb wykorzystywania pracy jeńców były już ustalone, w tym czasie spadł poziom śmiertelności wśród wszystkich jeńców, niezależnie od narodowości. Równie istotnym czynnikiem okazał się poprawny stosunek władz obozowych, lokalnej administracji i miejscowych mieszkańców do Japończyków.
Na podstawie ksiąg cmentarnych badaczom udało się ustalić nazwiska 211 zmarłych i pochowanych na Ukrainie japońskich żołnierzy. Oczywiście liczba ta nie może być uważana za ostateczną.
—tłumaczyła Joanna Stanisławska
Jurij Szapował jest doktorem nauk historycznych, wykładowcą Instytutu Badań Politycznych i Etnicznych w Kijowie, członkiem Narodowej Akademii Nauk Ukrainy.
Powyższy artykuł prof. Jurija Szapowała jest skróconą wersją jego referatu wygłoszonego na konferencji IPN „Sowieckie obozy dla jeńców wojennych i internowanych 1939–1956", która odbyła się w dniach 6–7 listopada 2012 roku w Łodzi. „URzH" objęło patronat medialny nad imprezą.
Skomentuj