Czy tytuł opowiadania Stefana Żeromskiego „Rozdziobią nas kruki i wrony" trafnie ujmuje efekt powstania styczniowego? Czy ofiara młodzieży szlacheckiej była całkowicie daremna, a chłopi stanęli po stronie zaborcy?
Sformułowanie Żeromskiego jest odbiciem depresji popowstaniowej, załamania nastrojów, bardzo krytycznej oceny tego, co się wydarzyło w 1863 roku. Nie ma się co dziwić, że jest wyostrzona. Na pewno jednak – starając się podsumować to, co przyniosło powstanie styczniowe – nie można skwitować owego wydarzenia w tak jednoznaczny sposób. Chcąc oddać sprawiedliwość ludziom tamtej epoki, trzeba zwracać uwagę i na negatywy, i na pozytywy, choć przyznać muszę, że negatywów można znaleźć znacznie więcej...
Ma pan na myśli przede wszystkim ofiary w ludziach? Represje polegające na zniszczeniu resztek autonomii Królestwa, jego zamianie w Priwislański Kraj z całkowitą rusyfikacją szkolnictwa i administracji? Czy może przeoranie świadomości społeczeństwa, które stało się po prostu zrezygnowane?
Myślę, że koszty nieudanego powstania trzeba widzieć głównie na dwóch płaszczyznach. Przede wszystkim nie należy zapominać o kosztach ludzkich. Jeśli mamy do czynienia z cierpieniem i śmiercią, z tak wielkimi stratami w walkach i w wyniku represji władz, to trudno to pomijać milczeniem. Wyroki śmierci wykonano przecież po powstaniu na kilkuset osobach. Prawie 40 tys. zesłano na Syberię. Z drugiej strony – na płaszczyźnie długofalowej – będą to wspomniane strukturalne konsekwencje, a więc utrata resztek autonomii, które Królestwo miało do czasu powstania styczniowego, autonomii nawet nieco poszerzonej tuż przed jego wybuchem. To oczywiście nie była odrębność państwowa, tak jak przed powstaniem listopadowym, ale jednak różnice między Królestwem a resztą imperium istniały. Po powstaniu styczniowym te różnice zostały właściwie zupełnie zatarte. Następuje też intensywna rusyfikacja. Jej najbardziej zagorzali zwolennicy będą wprost dążyć do uczynienia z Polaków Rosjan.
Natomiast kwestia zmian w świadomości, którą pan poruszył, jest nieco bardziej skomplikowana.
Do połowy lat 80. XIX wieku mamy do czynienia z wyraźnym załamaniem nastrojów, z ponurymi wizjami przyszłości i z ostrą krytyką koncepcji oraz zachowań, które do wybuchu powstania doprowadziły. Ta depresja, która minie po około 20 latach, była chyba zjawiskiem naturalnym. Załamały się te wszystkie plany, które snuto, skończyła się ta ogromna ekscytacja patriotyczna poprzedzająca powstanie. Trwały represje carskie.
Chcę natomiast zwrócić uwagę na fakt, że powstanie stanowiło punkt zwrotny w historii Polski. Stanowiło tragiczne, ostateczne zamknięcie tego rozdziału naszych dziejów, jakim była szlachecka Rzeczpospolita polsko-litewska. Nawet różne poprzednie projekty reform społecznych, jakie snuli Polacy, również inteligenccy spadkobiercy szlachty, miały w istocie szlachecki charakter. Przy wszelkich różnicach powstań listopadowego i styczniowego łączy je kontynuacja mentalności szlacheckiej.
Natomiast po okresie popowstaniowej depresji pojawią się nowe ruchy polityczne: nacjonalistyczny, socjalistyczny, ludowy. Pojawi się nowy świat.
Zmiany społeczne następują jednak bezpośrednio po powstaniu. Wydaje się, że inne społeczeństwo do niego weszło, a inne z niego wyszło. Dotyczy to chyba wszystkich warstw: ziemiaństwa, chłopów, mieszkańców miast, innych wspólnot etnicznych. Czy było to społeczeństwo nowocześniejsze?
Na pewno. „Nowocześniejsze" to nie znaczy koniecznie „lepsze". Na pewno inne, bliższe temu, co dziś nas otacza. Najkrócej mówiąc, społeczeństwo w o wiele wyższym stopniu zdemokratyzowane. W powstanie styczniowe wchodzi społeczeństwo wiejskie, szlachecko-chłopskie. Cała reszta stanowi margines, choć oczywiście niepozbawiony znaczenia. Powstanie przyniesie bardzo wyraźny kryzys ziemiaństwa. Dotknęły go represje bezpośrednio weń wymierzone, przede wszystkim konfiskaty, zwłaszcza na wschód od Bugu. Reforma rolna ogłoszona przez Aleksandra II była podyktowana względami politycznymi: miała usatysfakcjonować chłopów, a ziemiaństwo ukarać. Chłopi zaczynają się emancypować. Pamiętajmy, że do 1864 roku mamy – szczególnie na terenach bezpośrednio włączonych do Rosji – system pracy przymusowej, a więc półniewolniczy. Chłopi mają inną mentalność, stanowią odrębny świat. W powstaniu praktycznie nie uczestniczą...
Aczkolwiek na przykład stwierdzono, że podczas powstania zabajkalskiego wielu zesłańców było pochodzenia chłopskiego...
Mimo wszystko to były wyjątki, spowodowane mniej świadomym wyborem, a bardziej na przykład chęcią przygód młodych ludzi. Choć mniej liczna w społeczeństwie, w szeregach powstańczych warstwa posiadająca dominuje. Gdyby chłopi masowo wzięli udział w powstaniu, Rosjanie mieliby rzeczywiście kłopoty z jego stłumieniem. Bierność chłopstwa sprzyjała zresztą powstańcom, bo istniała realna groźba powtórzenia... rabacji galicyjskiej z 1846 roku. Po 1864 roku chłopi stają się niezależni ekonomicznie, a za jakieś dwa pokolenia wyemancypują się również politycznie i w końcu XIX wieku będziemy obserwować ich stosunkowo masowe uczestnictwo w życiu politycznym.
Od połowy tamtego stulecia wzrasta też uprzemysłowienie kraju i z wolna rodzi się ruch robotniczy. Natomiast wśród innych grup etnicznych dawnej Rzeczypospolitej rozwija się świadomość narodowa, co dotyczy zwłaszcza Ukraińców i Litwinów, mniej Białorusinów.
Ciekawy jest problem Żydów polskich. Przed powstaniem w znacznej mierze identyfikują się ze sprawą polską, czego widomym przejawem jest udział w manifestacjach patriotycznych. Następuje daleko idące zbratanie Żydów z Polakami. 20 lat później dochodzi do pierwszego pogromu w Warszawie. Dlaczego?
Ta część Żydów, która wspiera aspiracje polskie, widzi możliwość współpracy z Polakami. Istotny jest też postępujący proces asymilacji: niektórzy Żydzi stają się pod względem kulturowym Polakami. Są to już Polacy wyznania mojżeszowego. Stosunek Żydów do powstania był różny, tak zresztą jak innych grup społecznych, ale faktycznie w okresie przedpowstaniowych demonstracji widzimy znaczne zbliżenie, zwłaszcza elit obu stron. Tendencje asymilacyjne utrzymają się jednak i po powstaniu, w czasach pozytywizmu warszawskiego, a zaostrzenie konfliktów przyniesie dopiero schyłek wieku, wraz z antysemityzmem nowego typu: już nie tradycyjnego, religijnego, ale nowoczesnego, często o podłożu rasistowskim. To już nie będzie zjawisko specyficznie polskie, ale ogólnoeuropejskie, o dość skomplikowanym charakterze.
Wróćmy jeszcze do nastrojów Polaków. Wspomniał pan profesor, że depresja mija w latach 80., ale na przykład Józef Piłsudski, angażujący się już wtedy w ruch polskiego socjalizmu, z goryczą zauważa zanik dążeń niepodległościowych. Gotowość do ugody z caratem piętnuje aż do I wojny światowej. Czy ta gotowość to też skutek powstania przegranego kilka dziesiątków lat wcześniej?
Piłsudski jako radykał, który wyznacza sobie ambitne cele, rzecz jasna przesadzał. Radykałowie na ogół zresztą spotykają się z oporem społeczeństwa, które w większości chce zawsze żyć w spokoju. Natomiast dla pozytywistów poprzedzających pokolenie Piłsudskiego tragedia powstania była wydarzeniem formującym. Mieli osobiste doświadczenia z nim związane, czasem – tak jak w przypadku Prusa – bardzo dramatyczne. Ich ambitnych następców, takich jak właśnie Piłsudski, raziło pogodzenie się z losem, ale zauważmy, że stanowili oni zdecydowaną mniejszość.
Powstanie jak nic innego zjednoczyło opinię rosyjską wokół caratu. W Polakach zgodnie upatrywano zdrajców, wiarołomców, spiskowców, którzy nie doceniają dobrodziejstw rosyjskiego panowania. „Bij Polaka!" – takie hasło widzimy w publicystyce owego okresu. W jakim stopniu rzutowało to na świadomość rosyjską w stosunku do Polaków w późniejszym czasie, aż do wieku XX?
Zwróciłbym tu uwagę na długofalowe uwarunkowania. Już podczas pierwszych kontaktów Rzeczypospolitej z imperium carów widzimy wielkie rozbieżności między obydwoma krajami. Wyraźnie zaznaczyła się zaś na przełomie XVIII i XIX wieku konfrontacja religijna i zasadnicza odmienność tradycji politycznych: monarchii absolutnej po stronie rosyjskiej i tradycji republikańskiej po stronie polskiej. Toteż Polacy widzieli w Rosji tyranię, despotię, a Rosjanie w Polsce – anarchię. Każda ze stron patrzyła na drugą jeśli nie ze wzgardą, to z dużą dozą krytycyzmu, i to niezależnie od koniunktur politycznych.
Kiedy spojrzymy na początek II połowy XIX wieku, mamy w Rosji okres reform Aleksandra II, który nastąpił po śmierci przygniecionego klęską krymską Mikołaja I. Rysuje się możliwość pewnego aliansu polsko-rosyjskiego właśnie na płaszczyźnie tych reform. Na przeszkodzie porozumieniu, nawet ze zdecydowanymi radykałami rosyjskimi, zawsze staje jednak... kwestia terytoriów na wschód od Bugu. Każda strona uważa ten teren za swój: Rosjanie za zachodnie gubernie cesarstwa, Polacy za ziemie zabrane. Do wybuchu powstania jakieś szanse porozumienia jeszcze jednak istnieją.
Powstanie stanowi punkt zwrotny. Rzeczywiście, opinia rosyjska – z małymi wyjątkami – opowiada się zgodnie przeciw Polakom. Mamy tu konserwatystów, przeciwników reform. Ich stanowisko jest oczywiste: Polacy potwierdzili, że są w najlepszym razie nielojalnymi poddanymi. Ale z punktu widzenia liberałów Polacy też są winni, zepsuli bowiem to, co działo się w dziele reformowania całego imperium. Nie zaakceptowali tych dobrodziejstw, o których pan wspomniał.
Do głosu dochodzą słowianofile z tezą o wyższości Rosji, uosabiającej najwyższe wartości, nad zmaterializowanym, bezdusznym Zachodem. Z ich punktu widzenia Polska jest wyrodnym dzieckiem Słowiańszczyzny. Polacy to wprawdzie też Słowianie, ale zepsuci – głównie przez katolicyzm. Trzeba ich przywrócić Słowiańszczyźnie. Po dobroci, a jeśli nie będą chcieli, to i siłą.
Spójrzmy na Zachód. Czy zaangażowanie Francji Napoleona III po polskiej stronie istotnie mogło doprowadzić w 1863 lub 1864 roku do wojny w Europie, jakby powtórzenia wojny krymskiej?
Sceptycznie się na to zapatruję. Szanse były marne. Napoleon III bardzo chciał dorównać Napoleonowi I, ale kiepsko mu to wychodziło. Był politykiem bardzo ambitnym, ale też trochę niepoważnym. Uprawiał często politykę opartą na teatralnych efektach. Starał się wygrywać kwestie narodowe, co rzeczywiście w przypadku Włoch okazało się skuteczne, natomiast w przypadku Polski się nie powiodło. Ale też położenie geograficzne Włoch jest inne, a i interesy były tam dużo bliższe.
Natomiast tu, na Wschodzie, angażowanie się było bardzo trudne. Pomijając nawet dyskusyjną wolę polityczną, interwencja militarna okazałaby się niemożliwa ze względów technicznych. Pojawiały się wprawdzie ze strony polskiej koncepcje jakiegoś desantu na wybrzeżu Morza Czarnego czy zdobycia Odessy, ale były to rojenia...
Jak o desancie brytyjskim we wrześniu 1939 roku w Gdańsku... Rodzi się jednak pytanie, czy konflikt francusko-rosyjski w sprawie polskiego powstania nie odłożył w czasie... I wojny światowej? Doszło wtedy do sojuszu francusko--rosyjsko-angielskiego, który rysował się przecież już w drugiej połowie XIX wieku. Podczas powstania styczniowego odrodziła się natomiast wymierzona w polskie aspiracje współpraca trzech czarnych orłów, czyli Rosji z Prusami i Austrią...
To bardzo trudno ocenić. Rzeczywiście, powstanie styczniowe skłoniło Prusy i Rosję do współdziałania i powrócono w pewnym stopniu do tradycyjnej współpracy zachowawczych monarchii, trwającej od kongresu wiedeńskiego, będącej ważnym czynnikiem polityki europejskiej. Była ona podyktowana obawą przed rewolucją, solidarnością monarchów przeciw wywrotowcom. Za takich uważano zaś Polaków. To na jakiś czas odżywa. Jest to już jednak polityka przebrzmiała. Sprzeczność interesów między państwami niemieckojęzycznymi a Rosją była zbyt duża, aby trwale odrodziła się współpraca trzech czarnych orłów, chociaż na przykład Bismarck bardzo się o to starał. Tutaj wpływu polskiego powstania bym zatem nie przeceniał.
Opinia publiczna na Zachodzie współczuła gnębionym i masakrowanym po lasach Polakom, spora jej część wspierała nasze dążenia. To i ostentacyjne reakcje Napoleona III siłą rzeczy znów stawiały kwestię polską na porządku dnia. Czy miało to znaczenie 50 lat później, kiedy trwała I wojna światowa?
Sympatie do Polaków, wyrażane podczas powstania, nie wydają mi się zbyt daleko sięgać. Oczywiście część opinii publicznej – od otoczenia Karola Marksa do papieża – stoi zdecydowanie po stronie polskiej. Dla radykałów Polacy buntują się przeciw despotyzmowi, natomiast dla Kościoła są maltretowanymi za wiarę (wyrażaną nawet na sztandarach) katolikami. Liberałowie patrzą z sympatią na ludzi walczących o wolność. Ale czy mogło się to przełożyć na konkrety? Reakcje rządów ograniczyły się do not dyplomatycznych, które Rosja po prostu ignorowała.
Aby Polska odzyskała niepodległość, musiał się skończyć wiek XIX. Bo w tamtym stuleciu po prostu miejsca na Polskę nie było
Powstanie styczniowe w wyobraźni społeczeństw znów, jak podczas powstania listopadowego, tworzy obraz Polaka Rycerza Wolności. Ale pamiętajmy o obrazie krańcowo odmiennym. Jest to obraz burzyciela porządku, który mąci spokojne życie mieszczan na Zachodzie. Kiedy kilka lat później wybucha Komuna Paryska, na jej czele staną przecież polscy powstańcy styczniowi. Jarosław Dąbrowski powie, że Polak zawsze musi być po stronie tych, którzy są niezadowoleni. Wśród warstw posiadających Polacy staną się bardzo niepopularni. Ten obraz Polaka w europejskim imaginarium jest więc bardzo złożony i wcale niejednoznaczny. W „Czarodziejskiej górze", którą Tomasz Mann zaczął pisać jeszcze przed I wojną światową, pojawiają się śmieszni, ale i odpychający Polacy. Pozują na szlachtę, którą nie są. O tej dwoistości polskiego obrazu w świadomości europejskiej musimy pamiętać.
Jaką pointą można by zamknąć ten wątek rozmowy?
Kiedy zastanawiałem się nad powstaniem po pańskim telefonie, nasunął mi się wniosek, że doszło wtedy do konfrontacji – z jednej strony – reformatorskiej polityki, która w tym czasie rozpoczęła się w Rosji, a z drugiej strony polityki mocarstw europejskich. Powstanie pokazało, że reformy w Rosji mają swoje granice. W pewnym momencie Rosjanie powiedzieli: stop! Odrębność państwowa podbitego kraju, czy choćby jego autonomia, okazała się dla nich nie do pomyślenia. Ale powstanie dowiodło również, że granice ma wsparcie udzielane uciskanym narodom przez państwa zachodnie. No, może z takimi wyjątkami jak Włochy w okresie irredenty.
Trzeba powiedzieć, że zarówno Francja, jak i Anglia dość bezwzględnie poczynały sobie z Polakami. Powstanie było dla nich wygodne, bo Rosja miała kłopoty, ale obietnic konkretnej pomocy nie myślały dotrzymać. A przecież koncepcja powstania na tych obietnicach była w dużej mierze oparta. Z tego punktu widzenia powstanie miało racjonalne przesłanki. Rachuby te zawiodły, ale tak już w polityce bywa. Na pomoc Zachodu liczył również Romuald Traugutt, który nie był przecież jakimś straceńcem, ale sensownym, trzeźwo myślącym politykiem...
W końcu saper...
No właśnie. Odziedziczył urząd dyktatora, gdy powstanie chyliło się już ku upadkowi, ale podtrzymywał je, licząc właśnie na skuteczną pomoc mocarstw zachodnich.
Czy największym spadkobiercą Traugutta okazał się Piłsudski? Pisał wprawdzie romantycznie o polskiej młodzieży, „która w każdym pokoleniu wiosnę swej młodości krwią święci", żywe były wspomnienia z rodzinnego domu w Zułowie, wywołujące „łzy matki i chmurę na czole ojca", zgotował swym legionistom „straceńców los", ale przecież okazał się nie tylko wspaniałym wodzem, lecz także niebywale wyrachowanym, obdarzonym wyobraźnią i talentem politykiem...
Piłsudski też, tak jak przywódcy styczniowi, nie chciał wywoływać w 1914 roku powstania ot, tak sobie, aby tylko spowodować ogromną jatkę, i też liczył na koniunkturę europejską. W gruncie rzeczy bowiem tylko wojna w Europie mogła stworzyć warunki dla polskiej aktywności. Piłsudski najpierw starał się pokazać, że Polacy istnieją w tej wojnie, a potem potrafił wyciągnąć korzyści z jej wyniku. Czy jednak przewidział, że wynik będzie tak nadspodziewanie dla nas korzystny, bo przegrają wszystkie trzy zaborcze monarchie? Apologeci Komendanta są skłonni tak twierdzić, ja szczerze w to wątpię. Czyn legionowy w 1918 roku okazał się jak najbardziej sensowny i zaczął obrastać legendą, ale w 1914 roku Piłsudski i ci jego chłopcy w istocie „walczyli osamotnieni". Na pewno bez aktywności polskiej niepodległości by się nie zbudowało. Ale żeby ta aktywność miała szanse powodzenia, wojna musiała się tak, a nie inaczej zakończyć.
Za pointę naszej rozmowy można przyjąć stwierdzenie, że aby Polska odzyskała niepodległość, musiał się skończyć wiek XIX. Bo w tamtym stuleciu po prostu miejsca na Polskę nie było. Można podziwiać odwagę Polaków, którzy decydowali się na walkę o wolność, ale szanse na to mieli mizerne. Szczęście uśmiechnęło się do naszych przodków w 1918 roku, ale przecież nie zawsze trzeba mieć pecha...
Gdyby jednak nie te tragiczne walki, naród polski mógłby po prostu przestać istnieć. W każdym razie byłby całkiem inny...
To prawda.
Profesor Tomasz Kizwalter jest kierownikiem Zakładu Historii XIX wieku w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Napisał m.in. „Nowatorstwo i rutyny". „Społeczeństwo Królestwa Polskiego wobec procesów modernizacji (1840–1863)", „Polska na przestrzeni dziejów", red. J. Tazbir (współaut.), „O nowoczesności narodu. Przypadek polski".
Skomentuj