Henryka Pustowójtówna miała czarne oczy oraz bujne włosy. I takiż temperament. „Ponętna i zalotna" – charakteryzował ją później kuzyn i pisarz Zygmunt Miłkowski. Niewątpliwie podobała się mężczyznom. Córka Trofima, majora wojsk rosyjskich, i Polki oczekującej od świata tego tylko, by pozwolił jej wygodnie żyć, pod wpływem babki od wczesnej młodości miała ambicję zostać narodową bohaterką. Jak Emilia Plater w czasach powstania listopadowego. Jak Mickiewiczowska Grażyna, której dzieje Henryka znała na pamięć.
Sławę wśród młodzieży zdobyła szybko. Gdy po jednej z narodowych manifestacji, które przetaczały się przez Królestwo Polskie od 1861 r., przypisano jej autorstwo buntowniczego hymnu „Boże, coś Rosję", carski namiestnik nakazał odesłać ją do monastyru. Pustowójtówna w męskim przebraniu uciekła do Mołdawii, co przyniosło jej jeszcze większą sławę.
Paliło jej się w głowie
O Pelagii Zgliczyńskiej, wcześnie osieroconej panience – skądinąd zdolnej i pilnej – pisano, że w atmosferze przygotowania do powstańczego zrywu „paliło jej się w głowie". To pod jej wpływem uczennice pensji pani Brzezińskiej zdały egzaminy w kirowych sukniach zamiast w szkolnych mundurkach.
Po lekcjach Zgliczyńska wróciła do swoich opiekunek, ciotek Piotrowskich. Starsze panie mieszkały przy placu Saskim i knuły przeciw caratowi. Prowadziły salon, w którym gościły patriotów. Na jednym z takich przyjęć Zgliczyńska poznała dalekiego krewnego, kapitana wojsk carskich Jarosława Dąbrowskiego. Wybuchła miłość. „Zostaliśmy narzeczonymi wobec Boga i z wiedzą ciotek" – zanotowała w pamiętniku Zgliczyńska. Wspominając ten czas, po latach pisała: „Szczególne to było narzeczeństwo. Narady tajemne, wyjazdy emisariuszów z domu Piotrowskich, ułatwianie tych wyjazdów, rozrzucanie pism rewolucyjnych – oto tło naszej miłości. Nie było czasu na przysięgi i jedwabne słówka, a pochwała z ust mistrza: »Dzielnieś się spisała kuzynko«, była nagrodą i podnietą".
Emocjom ulegały jednak nie tylko pensjonarki. Stateczna z pozoru Maria Piotrowiczowa, lat 24, matka trojga dzieci, w Radogoszczy pod Łodzią miała wraz z mężem piękny dwór, konie i liczną służbę. A że była „zręczna w ruchach", na wieść o planowanym zrywie ćwiczyła się w strzelaniu i fechtunku. Lekcji udzielał jej służący Kacper Belka.
Ciche bohaterki
Eliza Orzeszkowa w Ludwinowie pod Kobryniem, w majątku męża, prowadziła ze szwagrem Florentym Orzeszkiem szkółkę wiejską. Małżeństwo Elizy ze znacznie starszym Piotrem się nie układało. Młoda pisarka wyjechała do Warszawy, gdzie pod wpływem patriotycznych kazań rabina Markusa Jastrowa zapaliła się do idei asymilacji Żydów. Z końcem roku 1862 wróciła jednak do Ludwinowa. Dwór coraz częściej odwiedzali mówiący o powstaniu spiskowcy: marszałek Kalikst Orzeszko, Jan Żuk oraz Gustaw Radowicki, późniejszy adiutant Traugutta.
Podobna atmosfera panowała w położonym na Wileńszczyźnie Zułowie, majątku Marii Billewiczówny. Pojawiał się tam coraz częściej narzeczony właścicielki Józef Wincenty Piłsudski. Profesor Odon Bujwid, który spędził w majątku dzieciństwo, wspominał, że do Zułowa zjeżdżali ludzie, którzy przy stole odlewali kule. Gdy pytałem, po co tyle, odpowiadano mi: „Na niedźwiedzie...". W styczniu 1863 roku sformował się tu powstańczy oddział w liczbie 36 ludzi, w połowie lutego wyprowadzony na zachód.
Kiedy po kilkudziesięciu latach od upadku powstania styczniowego Maria Bruchnalska spróbowała ocalić od zapomnienia heroiczne kobiety – konspiratorki, żołnierki, opiekunki – zgromadziła w sumie kilkaset nazwisk i świadectw. Książkę „Ciche bohaterki" opatrzyła jednak gorzkim wstępem: „Wiele piór opracowywało dzieje 1863 r. i znany jest dorobek pamiętników skreślonych przez uczestników tej walki o wolność. Mało w nich jednak bezstronności, a jeszcze mniej uwzględnienia udziału w tych zmaganiach podjętych przez kobietę polską".
Adiutant Michał Smok
Tymczasem był to pierwszy zryw narodowy, w który Polki włączyły się tak licznie. Na wieść o wybuchu powstania 25-letnia Henryka Pustowójtówna, nadal marząca o roli bohaterki, wróciła z Rumunii. W męskim przebraniu wkroczyła w połowie lutego do obozu Mariana Langiewicza w Staszowie. Langiewicz wahał się ponoć, czy zgodzić się na obecność w oddziale Michała Smoka – taki pseudonim przybrała Pustowójtówna. W końcu przydzielił ją jako adiutanta najstarszemu ze swych podkomendnych Dionizemu Czachowskiemu. Szybko jednak okazało się, że młoda adiutantka bardziej potrzebna jest samemu Langiewiczowi – tłumaczyła jego korespondencję, zdobywała żywność dla sztabu. Brała też udział w walce.
Kiedy w marcu Langiewicz pod fałszywym nazwiskiem opuścił obóz, ona wyjechała wraz z nim, podając się za jego syna. We dwoje przepłynęli Wisłę i dostali się w niewolę austriacką. W Tarnowie, gdzie Pustowójtówna miała względną swobodę, ułatwiała kontakty Langiewicza z emisariuszami powstania. Planowała, jak wydostać się od Austriaków. Później opowiadała: „Wszystko już było przygotowane do ucieczki, Langiewicz jednak w ostatniej chwili robił trudności, nie chciał uciekać, powtarzał stale, że i tak Austriacy go zwolnią".
Czy ją rozczarował? Czeski historyk Zdenek Hajek przywołuje jej słowa, gdy przewiezieni do Krakowa zostają rozdzieleni na dworcu: „Mój Boże! Chyba mnie pan, dyktatorze, nie opuści?".
Wieść o obecności przy boku Langiewicza atrakcyjnej kobiety dawała powód do niewybrednych komentarzy. Jego witano okrzykami: „Wszetecznik". Jej rówieśnica Stefania Wilska – także uczestniczka powstania – pisała: „Pannę Pustowójtów zaliczano do dziwacznych okazów kobiet wykolejonych, stroniąc od niej najzupełniej". W obronę dobrego imienia dziewczyny musieli się zaangażować członkowie Tymczasowego Rządu Narodowego Józef Kajetan Janowski i Stefan Bobrowski, a także Jadwiga Prendowska, kurierka Langiewicza do specjalnych poruczeń, członkini Komitetu Niewiast, kobieta o dużych wpływach w Galicji. To pod ich wpływem opinia o Pustowójtównie z czasem się zmieniła. Dostrzeżono w niej bohaterkę. „Była adiutantem Langiewicza i z tego powodu szeptano sobie na ucho niejedną plotkę, ale nie był to czas na plotki romansowe i romanse. Nie było na to czasu ani miejsca, ani sposobności. Zawsze w obozie, w tłumie, w pochodach uciążliwych i długich, w ustawicznych starciach z oddziałami Moskwy, w gonieniu lub uciekaniu od nieprzyjaciela nie było miejsca na gruchania miłosne" – pisał później jej biograf Franciszek
Rawita-Gawroński. Dodawał jednak, że myśl o tym, by uczynić adiutantem kobietę, była dość oryginalna.
Cały legionik kobiecy
Chociaż Eliza Orzeszkowa nie walczyła z bronią w ręku, jej zasługi dla powstania nie budzą wątpliwości. Dwór w Ludwinowie kilka razy udzielał pomocy Trauguttowi i jego powstańcom. To Orzeszkowa została wezwana przez naczelnika i poproszona o wykonanie szeregu zadań „mających związek z potrzebami ekonomicznymi". Na dużą skalę.
„Szło nie o jedną ani dwie kobiety, ale o cały legionik kobiecy, roztropnie i trafnie dobrany" – pisała późniejsza autorka „Nad Niemnem". Przewoziły pocztę, dostarczały żywność, skubały szarpie, czyli materiały opatrunkowe. Gdy w lasach horeckich toczyły się walki, Orzeszkowa – zawsze gotowa do niesienia pomocy – znalazła się w pobliskim szpitalu polowym. Była świadkiem historycznej narady, w trakcie której Traugutt obejmował władzę nad rozproszonymi oddziałami powstańczymi w Kobryńskiem. Ukrywała też przyszłego naczelnika powstania przed żandarmerią carską. „Te dwa tygodnie całe przepędziłam z Trauguttem, który przez połowę czasu tego ukrywał się w domu naszym w Ludwinowie, a przez drugą połowę dojeżdżał do partii, na nowo pod Pińskiem sformowanej, w moim towarzystwie i w poszóstnej karecie, gdyż inaczej jak w towarzystwie kobiety i w zamkniętym, paradnie wyglądającym powozie podróży tej wśród tysięcznych niebezpieczeństw odbyć by nie mógł".
Gdy Traugutt postanowił udać się do Warszawy, Orzeszkowa przewiozła go we własnym powozie jako chorego krewnego. Ryzykowała. Sama wzięła na siebie rozmowę z zatrzymującym ich patrolem. Ze swobodą otworzyła drzwiczki karety. Spokojnie, z uśmiechem i naturalnością objaśniła, że wiezie chorego kuzyna. Carscy żandarmi ich puścili. Powstańcza historia Traugutta toczy się dalej.
Pisarka swe wspomnienia spisała w zbeletryzowanej formie – w noweli „Oni", a potem w cyklu „Gloria Victis". W liście do Leopolda Meyeta nie pozostawiła wątpliwości co do autentyczności opowiedzianej historii: „... fragment »Oni« jest fragmentem mego własnego życia, co dla przyczyn osobistych, z lekka kilku słowami wstępu zamaskowałam".
Zakrwawiony kubraczek
O ile Orzeszkowa utrwaliła swą przygodę z powstaniem w literaturze, o tyle śmierć Marii Piotrowiczowej, która przeszła do legendy, uwieczniona została w malarstwie. Piotrowiczowa, chociaż dobrze jeździła konno, na rysunkach przedstawiana jest z kosą w ręku. Czy dlatego, że w oddziale, do którego przystała, nad ułanami i strzelcami przeważali kosynierzy?
Na wieść o powstaniu małżeństwo Piotrowiczów wraz ze służbą wyruszyło z dworu w Radogoszczy, by walczyć. Dołączyli do partii Józefa Dworzaczka. Źle zorganizowany oddział został wytropiony przez rosyjskie wojska. Już 24 lutego 1863 roku Kozacy okrążyli ich pod Dobrem i zmusili do bitwy obronnej. „Wiadomości powstańcze" tak relacjonowały udział Marii: „Napadnięta przez Moskala zabiła go, a następnie obskoczona przez wielu Kozaków kosą odpędzała ich od siebie, odrzuciła wezwanie do poddania się, aż w końcu legła śmiercią walecznych". Zajadłość Kozaków była tak ogromna, że znęcali się nad jej ciałem, kłując je bagnetami. Kubraczek, w który była ubrana – zamieniony w strzępy i pokryty zakrzepniętą krwią – rodzina przechowywała potem jako relikwię.
Dramat potęgował fakt, że Maria, idąc do powstania, była w bliźniaczej ciąży. Jej mąż zaś, lekko ranny w nogę, gdy w szpitalu dowiedział się o śmierci żony, zmarł na serce. O pogrzebie Marii opowiadał Józef Zajączkowski, komisarz powstańczy Łodzi: „W otwartej trumnie – w starym ojców dworze leżały jej zwłoki. Zapalone gromnice, naokół szlochająca rzesza. Do świetlicy wszedł kapitan rosyjski – ten, którego żołnierze zamordowali Marię. Wyjął z kieszeni świecę, zapalił, postawił u nóg bohaterki, a sam cofnął się w kąt izby i na szabli wsparty – płakał...". Jej śmierć spowodowała, że Wydział Wojny Rządu Narodowego wydał zakaz przyjmowania do oddziałów kobiet.
Wciąż przebywającej w Galicji Henryce Pustowójtównie Dionizy Czachowski też radził, by odłożyła rewolwer, sama zaś się wzięła do igiełki. Pustowójtówna opuściła w końcu kraj w marcu 1864 roku. Potajemnie angażowała się w konspirację, brała udział w polskich obchodach patriotycznych w Szwajcarii. Osiadła w Paryżu, gdzie żyła w biedzie. W 1873 roku wyszła za mąż za lekarza, którego poznała jeszcze w obozie Langiewicza.
Będzie Polska w imię Pana
Powstanie spotęgowało wywózki na Sybir. W grudniu 1864 roku Piotr Orzeszko, mąż pisarki, którego zadenuncjował służący, został skazany na stałe zesłanie do guberni permskiej. Orzeszkowa napisała potem: „Cudem jakimś ocalałam". Początkowo wybierała się z mężem na zsyłkę, potem jednak z planów zrezygnowała. „Nie pojechałam z mężem moim na Syberię, a dlatego, że go nie kochałam" – wyjaśniła w autobiografii.
Ciotki Pelagii Zgliczyńskiej, panny Piotrowskie – te, które prowadziły salon przy placu Saskim – na początku 1864 roku zostały wywiezione do guberni niżnonowogrodzkiej. I tak potraktowano je łagodnie – powiodły się starania rodziny, by nie zesłano ich dalej w głąb Rosji. Pelagia Zgliczyńska wkrótce do nich dołączyła.
Jarosław Dąbrowski został aresztowany już w sierpniu 1862 roku, zanim zdążył wcielić plany powstania. Narzeczona wytrwale walczyła o wyciągnięcie ukochanego z więzienia. Planowali ucieczkę. Podczas widzeń w Cytadeli Zgliczyńska wyposażyła więźnia w piłkę i rewolwer. Gdy z planu nic nie wyszło, wystąpiła do carskich władz o zgodę na ślub w więzieniu. Pobrali się 5 kwietnia 1864 roku w X Pawilonie. Kilka dni po tej uroczystości władze aresztowały Dąbrowską. Podczas śledztwa siedziała na Pawiaku, a potem również w X Pawilonie. Carskie władze zdecydowały, by zesłać ją do Niżnego Nowogrodu. Kiedy pod koniec czerwca o godz. 4 rano konwój wyruszał w drogę, towarzyszyły mu tłumy warszawiaków.
Dąbrowski został skazany na 15 lat ciężkich robót w Nerczyńsku, jednak uciekł z konwoju. Konspiratorom udało się po pewnym czasie przerzucić obydwoje Dąbrowskich do Paryża na fałszywych paszportach. Po śmierci męża na barykadzie Komuny Paryskiej Pelagia wróciła do kraju i resztę życia poświęciła wychowaniu ich trojga dzieci.
Wiele kobiet biorących udział w powstaniu lub choćby sympatyzujących z nim próbowało zaszczepić ideę walki o wolną Polskę następnemu pokoleniu. Wśród nich Maria z Billewiczów Piłsudska. Wspominający ją mieszkańcy Zułowa, rodzinnego majątku Piłsudskich, podkreślali, że „cała była oddana sprawom domu i gorliwemu wychowaniu swej licznej dziecięcej gromadki". To ona czytała dzieciom swego ulubionego wieszcza Zygmunta Krasińskiego. Syn Bronisław Piłsudski wspominał, że po latach jeszcze brzmiały mu słowa psalmu, którym kończyła wieczorne czytanie: „Będzie Polska w imię Pana".
Józef Piłsudski wspominał zaś dzieciństwo w Zułowie jako „sielskie – anielskie" z jednym wszakże zgrzytem, który „zasępiał czoło ojca i wyciskał z oczu matki łzy". Tym zgrzytem było właśnie wspomnienie powstania 1863 roku. „Matka, nieprzejednana patriotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu, zawodów z powodu upadku powstania, owszem, wychowywała nas, robiąc nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem ojczyzny" – wspominał Marszałek, który w końcu przyczynił się do tego, że marzenia matki się ziściły.
Skomentuj