Czerwiec 1942 roku. Centrum Berlina – gmach Zeughaus (Arsenał) przy alei Unter den Linden. Niemal kilka kroków od Kancelarii Rzeszy, w której urzędują Adolf Hitler i inne tuzy nazistowskiego państwa. Wydawałoby się, że to ostatnie miejsce i czas, w których można by przeprowadzić akcję odzyskania „trofeów" zabranych z podbitej Polski, do których Führer jest szczególnie przywiązany. A jednak... Udało się to kilku polskim robotnikom przymusowym.
A były to trofea nie byle jakie. „Noch ist Polen nicht verloren. Ja, Es ist und als Bürgschaft lego ich dieses Feldherrnstab nieder. A. Hitler" (Jeszcze Polska nie zginęła. Tak, zginęła. I jako rękojmię tego składam tu buławę jej wodza. A. Hitler). Taki napis widniał przy dwóch głównych eksponatach wystawy „Trofea wojenne z Polski", zorganizowanej w berlińskim Arsenale: rozdartej na pół, ozdobnej makaty ze słowami „Mazurka Dąbrowskiego" i buławy marszałkowskiej Edwarda Rydza-Śmigłego.
Hitler się mylił
Niemcy starali się za wszelką cenę zdobyć w walce sztandary polskich jednostek wojskowych. Nie udało im się, a propaganda III Rzeszy zaliczyła przy tym wpadkę. Oto w obecności fotoreporterów niemieccy żołnierze wręczyli swemu wodzowi rzekomy „sztandar polskich ułanów". Sęk w tym, że był to tylko... proporczyk od trąbki sygnałówki. Inaczej rzecz się jednak miała po kapitulacji Warszawy. Wówczas to zdobywcy polskiej stolicy znaleźli m.in. w Muzeum Wojska Polskiego sztandary wojskowe, na Zamku Królewskim chorągiew prezydenta, a w Belwederze buławę marszałka Rydza-Śmigłego. Trzeba jednak zaznaczyć, że żadnego z tych artefaktów symboli nie zdobyli w walce, tylko już po zajęciu miasta. I właśnie owe symbole zostały zaprezentowane na berlińskiej wystawie.
Najcenniejszym z artefaktów była marszałkowska buława. Niemcy byli przekonani, że to ta sama, którą Edward Rydz-Śmigły otrzymał od prezydenta Ignacego Mościckiego na dziedzińcu warszawskiego Zamku Królewskiego w dniu mianowania go marszałkiem 10 listopada 1936 roku. Wierzyli w to zarówno Niemcy, jak i Polacy, którzy przeprowadzili akcję. Dopiero po wojnie okazało się, że wszyscy się mylili. Znaleziona w Belwederze przez Niemców buława była drugą podarowaną marszałkowi przez żołnierzy Wielkopolskiej Brygady Kawalerii w dniu jego imienin 18 marca 1939 roku. Tę cenniejszą, „prezydencką", Rydz-Śmigły zabrał ze sobą, wyjeżdżając z Warszawy w nocy z 6 na 7 września 1939 roku. Jednak tak czy inaczej berlińska obraźliwa wystawa była dla Polaków, którzy wówczas przebywali w stolicy III Rzeszy, psychicznym balastem nie do zniesienia.
Na targu niewolników
Jednym z nich był Stanisław Hadyna. Po wojnie wieloletni kierownik Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk, w czasie okupacji jeden z wielu tysięcy naszych rodaków wywiezionych na przymusowe roboty do Niemiec. Jak sam przyznaje w swojej książce „Droga do hymnu", trafił lepiej niż wielu innych. I to dzięki pomyłce hitlerowskiego biurokraty. W hali po dawnej rzeźni przy Nordmarktstrasse w Berlinie, gdzie odbywał się swoisty „targ" polskich niewolników, urzędnik pomylił się w jego dokumentach.
„Zupełnie jak w »Chacie wuja Toma« – pisał Hadyna w swoich wspomnieniach. – Nabywcy obmacują, patrzą w zęby, czy nie zepsute, badają mięśnie mężczyzn i kobiet. A potem płacą jakąś tam stawkę urzędnikowi Arbeitsamtu i zabierają »towar« do domu czy fabryki. Mnie zabrali do szpitala, bo znam język niemiecki, a urzędnik pomylił zawód. Podałem »student psychologii«, on zapisał »psychiatrii«, a następny poprawił na »medycyny«. I tak jako student medycyny zostałem nabyty za dobre 120 marek przez Betriebsleitera wielkiego szpitala".
Szczegół to dla naszej opowieści niezwykle istotny, gdyż dzięki temu Hadyna trafił do szpitala dla prominentów w dzielnicy Grünewald, w którym został pielęgniarzem. Tam też miało miejsce wydarzenie, którego efektem była akcja odzyskania buławy.
Kurier z Warszawy
Jednym z pacjentów, jakich musiał obsługiwać Hadyna, był oficer, który we wrześniu 1939 roku służył w sztabie wodza III Rzeszy jako jego osobisty posłaniec.
„Miał przykry zwyczaj opowiadania swoich prawdziwych lub zmyślonych przygód wojennych i oczekiwania na słowa uznania – pisał Hadyna. – Może zresztą wszystko, co mówił, było prowokacją, niemniej trzeba było tego uprzejmie wysłuchać. Inni pacjenci brali po prostu lekarstwo z tacy, którą podawałem, mówili »'dziękuję« i to wszystko. Ale tamten miał ochotę opowiadać. Zarówno to, że opowiadał, jak i to, o czym opowiadał, było tak nieprawdopodobne, że bezpieczniej było tego nie słyszeć, ale przepisy zabraniały drażnić pacjentów lekceważeniem. Stałem więc w postawie wyczekująco-uprzejmej z nieprzeniknionym, bladym uśmiechem na twarzy".
Niemiec nie zorientował się, że rozmawia z Polakiem. Może i zresztą wiedział, tylko chciał zrobić przykrość człowiekowi, który w jego mniemaniu w niczym mu nie mógł zagrozić. W każdym razie ze szczegółami opowiedział Hadynie o tym, w jakich okolicznościach Niemcy weszli w posiadanie buławy Rydza-Śmigłego i jakie to miało znaczenie dla Adolfa Hitlera.
„A było to tak: po kapitulacji Warszawy, trzeba przyznać, że bronili się dzielnie, sam Führer to uznał, weszliśmy do płonącego miasta – opowiadał hitlerowski oficer. – Ruiny i gruzy. Trümmerhaufen und Jammer. Na wejście do siedziby ich wodza, Śmigłego-Rydza, czekaliśmy zgodnie z rozkazem, aż do czasu przyjazdu samego Führera. Gdy weszliśmy do Belwederu, stwierdziliśmy, że opuszczając swoją siedzibę, zabrał ze sobą różne rzeczy. Ale jednej rzeczy, najważniejszej dla wodza, nie zabrał. Otóż kiedy otworzyliśmy biurko, znaleźliśmy w jego wnętrzu kasetkę, ładnie inkrustowaną, w środku której spoczywała srebrna buława marszałkowska. Była tam jeszcze jakaś makatka i tekst hymnu »Noch ist Polen nicht verloren«".
Widząc, iż pielęgniarz mu nie przerywał, tylko słuchał z zainteresowaniem, oficer opowiadał dalej. „Polacy są szaleńcami. Co to za hymn? »Noch ist Polen nicht verloren, solange wir leben« – perorował. – Jak można w ogóle zakładać, że coś może zginąć? Oni twierdzą w tej swojej pieśni, że Polska sprowadza się do nich samych. So ein Wahnsinn. Ale my się już o to postaramy, aby tak nie było. Jeśli ich hymn mówi »kiedy my żyjemy«, to po prostu ich wszystkich stopniowo zlikwidujemy i zgodnie z teorią tego obłąkanego hymnu Polska definitywnie zniknie! Tak. Zlikwidujemy... Gwarantem tego i symbolem jest ta buława polska w naszym niemieckim muzeum broni w Berlinie i ten rozdarty hymn".
Między nami, Słowianami
Po tej rozmowie Stanisław Hadyna powziął decyzję, iż trzeba Niemcom pomieszać szyki i zabrać z wystawy marszałkowską buławę. W kolejnym berlińskim szpitalu, do którego został przeniesiony, mieszczącym się w berlińskiej dzielnicy Neuköln Buckow Ost, zetknął się z grupą oporu, z którą później dokonał akcji. Juliusz Pollack w swojej książce „Wywiad, sabotaż, dywersja. Polski ruch oporu w Berlinie" pisze, że nazywała się ona »Sławia« (od Słowianie) i skupiała młodych ludzi z narodów słowiańskich wywiezionych do Niemiec na przymusowe roboty. Należeli do niej Polacy, Czesi, Jugosłowianie, a nawet kilku Niemców, zapewne o słowiańskich korzeniach. Głównym celem tej organizacji było propagowanie akcji biernego oporu wśród Niemców, pracowników zakładów zbrojeniowych, żołnierzy Wehrmachtu i robotników cudzoziemskich, wywiezionych na roboty.
W akcji zabrania buławy Rydza-Śmigłego z wystawy w Zeughaus wzięły udział oprócz Hadyny jeszcze trzy osoby. Pochodzący ze Śląska Cieszyńskiego bracia Franciszek i Władysław Lenczewscy oraz Paweł Marucha, pochodzący z Krasnegostawu, poszukiwany przez gestapo za udział w akcji zbrojnej przeciwko okupantom i ukrywający się w Berlinie pod fałszywym nazwiskiem Stefanowicz.
Datę akcji, noc z 21 na 22 czerwca, wybrano nieprzypadkowo. Była to wówczas pierwsza rocznica ataku na Związek Sowiecki. I choć armie Hitlera nadal w tej wojnie miały znaczącą przewagę, nie wszystko poszło tak dobrze, jak pierwotnie zakładano. Polscy spiskowcy, wybierając tę datę akcji nieświadomie (a może i wszystko zostało dokładnie skalkulowane, choć w relacjach nie ma o tym mowy), skomplikowali śledztwo niemieckim siłom policyjnym. Musiały one bowiem rozważyć obok środowisk polskich także rodzimych komunistów czy też sowieckie służby specjalne jako ewentualnych sprawców. Wiara Adolfa Hitlera w różne wyrocznie, wróżby i zabobony była dość powszechnie znana. A zniknięcie w ten właśnie dzień przedmiotu, do którego przywiązywał on dużą wagę jako do rzeczy „magicznej", mogło być dziełem wielu stron zupełnie od siebie niezależnych.
Bez Hindenburga by się nie udało
Wystawa „Trofea wojenne z Polski" mieściła się w Hali Sławy (Ruhmeshalle) berlińskiego Arsenału. Buława Rydza-Śmigłego była wystawiona w szklanej gablocie w najbardziej eksponowanym miejscu. Po obu stronach gabloty umieszczone były portrety prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Rydza-Śmigłego. Całość ekspozycji dopełniały jeszcze polskie sztandary wojskowe, tankietki, działo przeciwpancerne, egzemplarze polskiej broni i amunicji oraz manekiny ubrane w mundury różnych polskich formacji wojskowych.
Wieczorem 21 czerwca 1942 roku Franciszek Lenczewski, ubezpieczany przez pozostałych członków grupy, ukrył się przed zamknięciem Zeughausu na pierwszym piętrze. Aby się schować, wykorzystał stojący tam wysoki postument nakryty czerwonym suknem. Stała na nim pośmiertna maska prezydenta Hindenburga. Było to miejsce idealne na kryjówkę. Niemcom bowiem nie mieściło się w głowie, że ktoś może być tak bezczelny i właśnie tam szukać schronienia, więc strażnicy niezbyt dokładnie sprawdzali ten rejon gmachu.
W nocy zszedł do Hali Sławy. W hali tej zabezpieczył sobie drogę ucieczki, rolując zasłonę zaciemniającą jedno z okien wychodzących na dziedziniec Zeughausu i otwierając jego górną, niezakratowaną część. Muzeum było strzeżone przez uzbrojony patrol esesmanów, który obchodził budynek dookoła. Gdy znajdowali się w takim miejscu, że nie mogli w niczym przeszkodzić Lenczewskiemu, na dany znak ubezpieczających go kolegów nakrył on szklaną gablotę z buławą płaszczem zdjętym z jednego z manekinów. Jak pisze Juliusz Pollack, był to mundur strzelca podhalańskiego. Wszystko po to, by stłumić odgłos tłuczonego szkła. Gablotę rozbił za pomocą kolby karabinu wiszącego na manekinie. Zabrał buławę, wydostał się przez okno, po czym cała grupa uciekła. Nikt ze strażników nic nie zauważył.
Najciemniej pod latarnią
Niemcy zniknięcie buławy zauważyli dopiero następnego dnia po otwarciu muzeum. Postawiono na nogi całą berlińską policję. Za wskazanie sprawców wyznaczono olbrzymią nagrodę w wysokości 100 tys. marek (plus dodatkowa wysoka premia za wskazanie miejsca ukrycia buławy). Przeprowadzono rewizje we wszystkich przyfabrycznych obozach pracy, a nawet w prywatnych mieszkaniach Polaków. Bez rezultatów. Buławy nie znaleziono. Niemcy także nigdy nie ustalili tożsamości członków grupy.
Polscy spiskowcy powzięli tymczasem ambitny, choć nie bardzo realny plan przewiezienia buławy Rydza-Śmigłego do Londynu i wręczenia jej gen. Sikorskiemu. Tu jednak przestało im sprzyjać szczęście. Dla przetarcia drogi reszcie konspiratorów Franciszek Lenczewski i Paweł Marucha usiłowali przedostać się do Szwajcarii. Obaj zostali jednak zatrzymani podczas nielegalnego przekraczania granicy. Aresztowano ich jako niedoszłych uciekinierów, Niemcy nie powiązali ich jednak ze sprawą zniknięcia buławy. Lenczewski i Marucha zginęli zakatowani w więzieniach. Do końca pilnowali tajemnicy i nie wydali nikogo z kolegów.
Ciemne chmury zaczęły się zbierać także nad pozostającymi nadal w Berlinie Stanisławem Hadyną i Władysławem Lenczewskim. Obaj byli zagrożeni aresztowaniem, jednak nie z powodu akcji w Zeughausie, ale za konspirowanie. Buława natomiast została schowana w oborze u niemieckiego rolnika Karola Bensdorfa, u którego kiedyś był zatrudniony Franciszek Lenczewski. Niemiec był całkowicie nieświadomy tego, co jest u niego przechowywane.
Obaj po pewnym czasie uciekli do Wiednia, gdzie ukrywali się pod zmienionymi tożsamościami do końca wojny. Władysław Lenczewski został strażnikiem buławy. Przesłała mu ją współpracująca z ich organizacją Słowenka Mirica Kunstlej.
To jeszcze nie koniec
Po akcji Niemcy znacznie wzmocnili ochronę berlińskiego Arsenału. Jednak w nocy z 12 na 13 października 1943 roku inna grupa Polaków, dowodzona przez Konrada Strzelczyka, dokonała nowej akcji wymierzonej w upokarzającą ekspozycję. Podczas nalotu udało im się wynieść z Zeughausu chorągiew prezydenta Rzeczypospolitej, pięć wojskowych sztandarów, sztandar Towarzystwa Kulturalno-Oświatowego Bałtykoraz dwa pistolety maszynowe i 200 sztuk amunicji. W czasie akcji ranny został jej organizator i kierownik – Konrad Strzelczyk.
Władysław Lenczewski przechowywał buławę Rydza-Śmigłego do 1969 roku, gdy przekazał ją Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Tam też artefakt ten znajduje się do dzisiaj. Inaczej natomiast potoczyły się losy buławy, którą Rydz-Śmigły otrzymał od prezydenta Mościckiego. Po śmierci marszałka artefakt przechowywała jego rodzina. W końcu przekazała ją jako wotum do klasztoru w Częstochowie. W skarbcu ojców paulinów buława marszałkowska Edwarda Rydza-Śmigłego spoczywała w spokoju do 1994 roku. Wówczas to została wypożyczona, rzekomo na wystawę, niejakiemu Krystianowi Waksmundzkiemu, samozwańczemu „komendantowi naczelnemu" Związku Legionistów Polskich. Ten nigdy już buławy nie oddał. Przez sąd został uznany za winnego jej przywłaszczenia i skazany na karę więzienia. Ułaskawił go Aleksander Kwaśniewski, jednak buława do dzisiaj nie została odnaleziona.
Podczas akcji w 1942 roku nie udało się natomiast zabrać rozdartego przez Adolfa Hitlera tekstu „Mazurka Dąbrowskiego'', który zresztą nie był oryginałem rękopisu. Ten jednak także znajdował się w czasie wojny w Berlinie. I – tak jak Stanisław Hadyna opisał w swojej książce – miał go nawet w rękach, gdy podczas nalotu spotkał potomka Józefa Wybickiego – Johana Rożnowskiego. Ten z kolei ukrywał rękopis przed władzami hitlerowskimi. W 1944 roku Rożnowski złożył swoje zbiory, a w tym i rękopis „Mazurka Dąbrowskiego" do Banku Rzeszy. Razem z innymi depozytami ludności cywilnej zostały one w 1945 roku zagrabione przez Sowietów i trafiły do Moskwy. Prawdopodobnie oryginał ‚‚Mazurka..." znajduje się właśnie tam. Natomiast w Polsce przechowywany jest oryginał... hymnu Niemiec. Rękopis ten został przez Niemców ukryty pod koniec wojny razem ze zbiorami tzw. Berlinki na ziemiach, które po wojnie decyzją Wielkiej Trójki w Poczdamie stały się częścią państwa polskiego ze wszystkim, co się na nich znajduje. Dokument przechowywany jest w Krakowie.
Skomentuj