Jeszcze pod koniec lat 80. XX wieku wśród polskich historyków wojskowości panował pogląd, że do współczesnych czasów dotrwał zaledwie jeden pojazd pancerny, reprezentujący siły zbrojne II RP. Po 20 latach dysponujemy sporą reprezentacją czołgów, tankietek i samochodów broniących naszego kraju we wrześniu.
We wrześniu 1939 r. Niemcy rzucili przeciw Polsce 3166 czołgów, 308 ciężkich samochodów pancernych, 718 lekkich samochodów pancernych oraz 68 transporterów półgąsienicowych. Polskie siły zbrojne dysponowały blisko tysiącem pojazdów bojowych. Dwie trzecie z nich nadawało się tylko do rozpoznania. Pełne spektrum działań bojowych mogło wziąć na siebie jedynie 327 czołgów lekkich. 10 procent polskich czołgów pochodziło jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej. Tylko 15 procent dysponowało walorami, dzięki którym górowały nad większością sprzętu najeźdźcy.
Ten ułamek stanowiły nowoczesne polskie czołgi 7TP, zwłaszcza ich jednowieżowa odmiana. Była ona wyjątkowo udanym mariażem podwozia angielskiego czołgu Vickers, wysokoprężnego silnika od ciężarówki Saurer, polskiej wieży i szwedzkiej armaty Bofors. We wrześniu 1939 r. do walki ruszyło 805 wozów bojowych i 15 pociągów pancernych: tankietki TK i TKS uzbrojone w karabin maszynowy lub w niewielkim procencie w działko 20 milimetrów, angielskie czołgi lekkie Vickers E i wspominane wcześniej, rewelacyjne 7TP, podobnie jak Vickers występujące w dwóch odmianach. Wersje jednowieżowe uzbrojone były w działka. Dwuwieżowe – w dwa karabiny maszynowe.
Gamę polskich czołgów lekkich uzupełniały archaiczne Renault FT-17 skonstruowane w 1916 r. Część z nich pamiętała jeszcze Błękitną Armię i Bitwę Warszawską. Z Francji pochodziły także najnowsze pojazdy pancerne Wojska Polskiego. 100 czołgów lekkich Renault
R-35 i trzy czołgi Hotchkiss H-35 zakupiono w kwietniu 1939 r. 49 dotarło do Polski drogą morską w lipcu. Pozostałe – wysłane koleją przez Rumunię – nigdy do nas nie dojechały. Oprócz pojazdów gąsienicowych polska armia dysponowała dwoma podstawowymi modelami samochodów pancernych – lekkimi wz. 34 i niewielką liczbą ciężkich wz. 28. 1 września 10 procent pojazdów bojowych wchodziło w skład wielkich jednostek zmotoryzowanych. 30 procent wspierało kawalerię, 50 procent wspierało piechotę i odwody. Już w pierwszych trzech dniach wojny polskie czołgi i samochody pancerne prowadziły intensywne walki.
W Borach Tucholskich wraz z Armią Pomorze, podczas bitwy pod Mławą, Mokrą, w Beskidzie podczas bojów 10. Brygady Kawalerii i na Śląsku. Jeszcze 7 września dysponowaliśmy około 480 pojazdami pancernymi. Dziesięć dni później było tych pojazdów jeszcze około 300. 27 września straciliśmy ostatnie czołgi i samochody pancerne. Wypalone wraki wielu z nich pozostały na pobojowiskach i szlakach ewakuacji polskich oddziałów w całej Polsce. Lżej uszkodzone, pozostawione z braku paliwa albo podczas kapitulacji, służyły najpierw jako świetne tło do zdjęć, które dziś odnajdujemy masowo w albumach żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej. Potem starannie zebrane i naprawione, rozpoczęły nowy etap służby. W armiach najeźdźców. Trudno będzie dziś odtworzyć losy polskich czołgów i samochodów pancernych zagrabionych przez Sowietów. Znacznie lepiej znamy losy sprzętu służącego po październiku 1939 r. w armii niemieckiej.
Większości z nas hitlerowska panzerwaffe jawi się jako stalowy walec naszpikowany siejącymi grozę tygrysami i panterami. Tymczasem w latach 1939 i 1940 większość sił niemieckich stanowiły lekkie i słabo uzbrojone czołgi PzKpfw I i II oraz przejęte od Czechów modele PzKpfw 35 (t) i PzKpfw 38 (t). Znane nam z wojennych fotografii czołgi średnie PzKpfw III i IV stanowiły tylko 9 procent stanów, czyli nieco ponad 300 sztuk. Co ciekawe, każdy ówczesny niemiecki pojazd pancerny mógł być zwalczany przez wszystkie rodzaje polskiej broni przeciwpancernej. To sprawiło, że we wrześniu Niemcy stracili, w zależności od szacunków, od 530 do 832, a nawet ponad 1000 pojazdów pancernych. Tysiąca czołgów i samochodów pancernych nie da się uzupełnić w kilka miesięcy. Jedynym sposobem na podratowanie stanów było wcielenie do służby sprzętu strony przegranej. Już 1 października niemiecki Waffenamt miał zinwentaryzowanych 111 polskich pojazdów. Ściągnięte z pola bitwy wysyłano do Łodzi i tam naprawiano w Panzerwerkstatt Litzmannstadt. Tak polskie czołgi i transportery opancerzone pojechały na Francję, a następnie w 1941 r. na Rosję. Te, które przetrwały, z czasem były wycofywane z oddziałów pierwszoliniowych, trafiały na lotniska, poligony i do jednostek policyjnych oraz do sojuszników. Tak trafiły do Jugosławii, Francji czy Szwecji. W Polsce pozostały jedynie resztki maszyn rozbitych na pobojowiskach.
Tankietka TFK, której wyprodukowano tylko 18 sztuk, przetrwała w muzeum wojskowym... w Belgradzie
Do lat 80. XX wieku jedynym znanym zachowanym czołgiem pochodzącym z II RP była bardzo ciekawa tankietka TKF – wariant przejściowy pomiędzy produkowanymi do 1933 r. tankietkami TK3 a TKS. TKF wyprodukowano tylko 18 sztuk. Większość walczyła przeciw Niemcom w ramach 10. Brygady Kawalerii. Jedyny zachowany TKF znajduje się do dziś w muzeum wojskowym w Belgradzie. Jak tam trafił? Na pewno za pośrednictwem Węgrów, Rumunów albo służąc w niemieckiej jednostce policyjnej. Dziś stoi pozbawiony uzbrojenia i silnika na betonowych nartach. W kampanii wrześniowej wzięło udział 156 sztuk czołgów TK. W 2003 r. okazało się, że TKF to niejedyny zachowany czołg tego typu. We Francji odnaleziono drugiego TK, który wrócił do Polski, i jest dziś ozdobą kolekcji Adama Rudnickiego.
Rok wcześniej wróciła do kraju z Norwegii pierwsza tankietka TKS należąca do Jacka Kopczyńskiego z Łodzi. W listopadzie następnego roku rząd szwedzki przekazał Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie TKS, który znajdował się dotąd w zbiorach muzeum w Axwall. Trafił tam z Norwegii, gdzie pełnił – podobnie jak pojazd z Łodzi – w czasie okupacji funkcje policyjne. Oba TKS są już odrestaurowane. W ubiegłym roku dołączył do nich kolejny TKS z łódzkiej kolekcji. Jest to wariant uzbrojony w działko 20 milimetrów. W 1939 r. mieliśmy maksymalnie 25 takich pojazdów. Czołg odbudowywano z luźnych części pochodzących z czołgów TK, TKS i Fiat 621 ponad trzy lata. Ostatni „polski" TKS trafił niedawno do poznańskiego Muzeum Broni Pancernej. Przekazał go stronie polskiej rząd Norwegii. Placówka ustaliła, że „jej" TKS został wyprodukowany 14 listopada 1935 r. w Państwowych Zakładach Inżynierii w Warszawie i był 111. egzemplarzem takiego czołgu. Nieznane są jego losy w kampanii wrześniowej i służba w niemieckiej armii.
Prosty rachunek wskazuje, że mamy w Polsce już cztery TKS i jednego TK. Oprócz nich wróciły zbudowane na podwoziach tankietek dwa ciągniki C2p. Jeden – w świetnym stanie – przyjechał aż z USA, gdzie trafił tuż po wojnie jako frontowe trofeum. Tankietki miały szczęście. Używano ich na tyłach, gdzie miały szanse przetrwać wojenną zawieruchę. Znacznie gorzej historia obeszła się z czołgami lekkimi. Aby wróciły do nas w formie materialnej, trzeba było odwołać się do archeologii militarnej.
Rekonstrukcja polskiego czołgu 7TP była od dawna tematem dyskusji i sporów na polskich forach rekonstrukcyjnych. W Kampanii Wrześniowej wzięło udział 149 pojazdów tego typu. 24 używali potem bojowo Niemcy i Sowieci. Do naszych czasów w całości nie zachował się żaden z nich. Jedyne znane nam przez lata relikty 7TP mogliśmy oglądać w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, gdzie zdeponowano fragmenty podwozia i wieży. W 2006 r. entuzjaści polskiej broni pancernej, skupieni wokół Fundacji Wojskowości Polskiej z Bielska Białej, rozpoczęli rekonstrukcję czołgu na podstawie zachowanych planów i żmudnie pozyskiwanych części. Członkowie fundacji odtwarzali szlaki bojowe jednostek uzbrojonych w 7TP. Przeczesywali zagrody i pobojowiska. Dzięki częściom pozyskanym za pomocą archeologii militarnej oraz podzespołom zgromadzonym przez Grzegorza Klimczaka, w 2007 r. zrekonstruowano, z dwóch oryginalnych pojazdów, układ jezdny. Rok później kadłub, do którego włożono silnik. W 2011 r. czołg odbył pierwszą jazdę. Dziś możemy go podziwiać na wielu wystawach i rekonstrukcjach.
Przywrócenie do życia kultowego 7TP to nie koniec restytucji po ponad 60 latach polskich czołgów i pojazdów bojowych. Ciągle na odbudowę czeka znajdujący się w rękach polskiego kolekcjonera duży ciągnik artyleryjski C7P. Cennym nabytkiem było przywiezienie w 2012 r. przez polską armię z Afganistanu oryginalnego polskiego czołgu Renault FT-17. Czołg trafił tam jako dar rządu ZSRS.
Prawdziwą sensacją okazało się zakupienie pod koniec 2011 r. przez Adama Rudnickiego oryginalnego podwozia prototypowego samochodu terenowego PZInż 303. Jego produkcja miała rozpocząć się na przełomie lat 1939 i 1940. Do września czteronapędowy PZInż 303 powstał w liczbie zaledwie kilkunastu egzemplarzy. Sześć z nich wzięzło udział w wojnie obronnej. Służyły w testującej je 10. Brygadzie Kawalerii. Wszystkie zniknęły w wojennej poniewierce. Nam pozostało jedynie kilka słabych zdjęć i schemat podwozia zmieszczony w niemieckiej książce z 1942 r. To właśnie dzięki niemu udało się ustalić, z jakim pojazdem ma do czynienia warszawski kolekcjoner. Cudem ocalałe podwozie ma numer siedem. Adam Rudnicki planuje odbudowę PZInż. Nie będzie ona jednak prosta ze względu na bardzo słaby materiał ikonograficzny.
Skomentuj