Gdy postrzegali wojsko nasze, wołali doń: Chodź do nas, lachu, laszku, napij się wódki!... My nie choczem z wami dratsia, lecz Francuzów nam podawaj!" Obrazek zanotowany przez Józefa Grabowskiego, oficera sztabu Napoleona, nie był czymś odosobnionym: o podobnych scenach, zdarzających się często w czasie kampanii 1812–1813, pisało wówczas wielu pamiętnikarzy. Idąca w parze z respektem sympatia Kozaków do polskich szwoleżerów nie dotyczyła bynajmniej tylko kampanii moskiewskiej. Świadectwa ich życzliwego stosunku do naszych żołnierzy bez specjalnego trudu można wyłowić w polskiej literaturze wspomnieniowej ostatnich 200, a może nawet 300 lat.
Dziwnie się robi, gdy skonfrontować te sympatyczne scenki z wizją rosyjskich Kozaków jako dzikich brutali szarżujących wzdłuż Nowego Światu dla sterroryzowania gotowej do powstania styczniowego Warszawy. Znane chyba każdemu obrazy Wojciecha Kossaka, pokazujące Kozaków jako tych, którzy za pomocą knuta pilnowali carskiej władzy nad Polakami, mocno zapadły w naszej zbiorowej pamięci – i zbiorowej podświadomości. Dodajmy do tego czerwonych Kozaków Budionnego oraz Kozaków z armii Hitlera: negatywnych skojarzeń mamy aż nadto.
Dzięki militarnej obecności Rosji Polacy przekonali się, że „naród kozacki" rozciąga się znacznie dalej na wschód od Dniepru. W dotychczasowych oprawcach ujrzeli bratni uciskany lud
W odróżnieniu od tych trwałych elementów polskich doświadczeń wyciągnięte z zakurzonych pamiętników opisy czyta dziś mało kto. A przecież jedne i drugie są prawdziwe.
Nikto nas nie liubit
W pieśniach Kozaków znad Donu, Kubania lub Tereku – niegdyś mieli ich setki – poczesne miejsce zajmuje... polska dziewczyna. „My wojennyje liudi, nikto nas nie liubit. Polubiła Kozaczka warszawoczka baboczka" – ten motyw znano chyba we wszystkich stepowych stanicach. Szeroko śpiewana była też castuszka o Julce (może córce zesłańca?), do której zachodził Kozak, zaniedbując przy okazji miejscowe Dusie i Marusie. W innej znowu pieśni kozacki młodzik uczestniczący w manewrach nad Wisłą puka do niedalekiej od poligonu chaty i pyta o córkę gospodarzy. Tej jednak „doma nie zastał". Można się domyślać dlaczego: w końcu to okupant.
Jeżeli w kozackiej pieśni pojawia się Polak jako przeciwnik, jest to na ogół przeciwnik godny szacunku. Nie ma tu pogardy dla pokonanych „buntowszczyków", lecz raczej podziw dla ludzi potrafiących stawić twardy opór, niejako profesjonalne uznanie dla rywali dobrze znających wojskowe rzemiosło.
Dochodzimy do paradoksu. Kozacy wysyłani na pierwszy ogień walki z nieposłusznymi Polakami walczyli z nami bez pardonu. Ale w sytuacjach zwyczajnych, pokojowych kontaktów, do których okazji było przecież niemało w wielonarodowym państwie rosyjskim, odnosili się do nas bez niechęci. A nawet z pewną życzliwością.
Bywała ona zresztą odwzajemniana. „Od razu poczułem do nich sympatię" – wspomina Stanisław Makowiecki, który jako dwunastoletni chłopiec zetknął się po raz pierwszy z kozackim oddziałem. Wracali do swoich, po tym gdy ich ataman w obliczu bolszewickiego przewrotu pozostał w Rumunii. „Byli weseli, przy tym posłuszni na każde skinienie szefa. (...) W specjalnej pochwie u siodła znajdowała się sielodka (rosyj. śledzik, gumowa pałka). Jak to? Śledź na koniu? Żywy? – O! Jeszcze jak żywy... – odpowiedział mi Kozak, śmiejąc się. – Zwłaszcza gdy pełza po grzbiecie jakiegoś złodziejaszka! I abym łatwiej zrozumiał, wyciągnął śledzia i dał mi lekkie, przyjacielskie uderzenie w głowę".
Strach silniejszy od nienawiści
Od tego „gestu przyjaźni" chłopca zapewne długo piekła skóra. On jednak nie zważał na surowość żołnierskich żartów: imponowało mu raczej, że Kozacy bezinteresownie wprowadzają go w tajniki konnej jazdy, a kozacki sierżant uczy bić w bęben i nucić wojenne przyśpiewki. Gdyby był nieco starszy, zauważyłby zapewne, że obecność Kozaków we dworze jego ojca chroni dom przed atakami zbolszewiczałych band, grabiących w okolicy inne bezbronne majątki. W latach 1917–1918, gdy na terenach ukraińskich tysiące polskich dworów padło ofiarą pogromów, dziesiątki, jeśli nie setki innych uratowały się dzięki stacjonowaniu w nich kozackich patroli. Schemat był wszędzie podobny: póki przy dworze stali Kozacy, nikt nie odważał się go rabować ani podpalać. W zanarchizowanym kraju, pełnym zdemobilizowanych i zdemoralizowanych żołnierzy, opanowanych chęcią odwetu na „panach", tylko kozackie sotnie zachowywały dyscyplinę, tylko one potrafiły utrzymać porządek – tam, gdzie sięgały ich nahajki i szable. Podburzeni przez bolszewików chłopi nienawidzili za to Kozaków, lecz ich strach przed nimi był silniejszy od nienawiści. Młody Makowiecki trafnie uchwycił to, co już na pierwszy rzut oka odróżniało Kozaków od zrewolucjonizowanych mas ówczesnej Rosji: byli posłuszni swemu dowódcy, ale przy tym weseli. Tymczasem „ludowa sprawiedliwość" w bolszewickim wydaniu dokonywała się z ponurą zawziętością świeżo wyzwolonych niewolników. Sadystyczne masakry przedstawicieli szlachty i mieszczaństwa, zwane przez lud „hulanką", nie miały w sobie radości wyzwolenia. Przyrównać je raczej można do fatalistycznego obrzędu dokonywanego z krwawą skrupulatnością.
W czasie rewolucji w pieszych jednostkach rosyjskiej armii dochodziło do masowych linczów na oficerach. Dokonywali ich szeregowi żołnierze, którzy jako cywile byli w olbrzymiej większości wnukami pańszczyźnianych chłopów, dziedziczyli ich emocje i chęć rewanżu. Z kolei ofiary pochodziły przeważnie z klasy znienawidzonych „pomieszczyków", właścicieli ziemskich.
Sympatia do niepokornych
Relacje między szeregowymi Kozakami a ich sotnikami i atamanami układały się zupełnie odmiennie. Nie było wśród nich biedoty: każdy miał zagwarantowane, jako socjalne minimum, 30 dziesięcin ziemi – ponad 30 hektarów gruntu, i to przeważnie żyznego, stepowego czarnoziemu. A jednocześnie zarówno wyżsi, jak i niżsi rangą czuli się urodzonymi wojskowymi. Dyscyplina wobec przełożonych sprawdzała się w boju, gdzie oficerowie narażali się na równi z szeregowymi. Kozackie posłuszeństwo nie wynikało z niewolniczej uległości, dlatego hasło walki klas odbiło się wśród nich o wiele słabszym echem.
Dochodzimy teraz do kolejnego paradoksu. Przednia straż carskiego imperium gnębiącego własny naród oraz dziesiątki innych narodów wewnątrz i na zewnątrz granic Rosji składała się z ludzi wewnętrznie wolnych. Jeśli jednak skonfrontujemy to dziwne zjawisko ze wspomnianą poprzednio paradoksalną dwoistością kozackich uczuć wobec Polaków, wszystko zacznie nam się układać w całość: Kozacy lubili nas instynktownie za nasz polski niepokorny charakter. Czyli dokładnie za to samo, za co byliśmy nienawidzeni przez carskich czynowników uwięzionych w sztywnym schemacie biurokratyczno-wojskowej hierarchii lub przez krasnoarmiejców pędzonych w 1920 r. na Warszawę pod naganami bolszewickich komisarzy.
Za wiarę i monarchę
U początku kozactwa byli zbiegowie, ludzie, którzy w pustym stepie szukali swobody od ucisku chanów lub kniaziów. Z czasem nikomu niepoddane jednostki łączyły się w większe grupy. Były to bandy o wyraźnie zbójeckim charakterze żyjące z łupiestwa graniczących ze stepem stałych osad. Ten wczesny anarchiczny etap rozwoju kozaczyzny z reguły kończył się w momencie, gdy na dziejowym horyzoncie pojawiło się silne ekspansywne państwo potrafiące wykorzystać kozacką energię do poszerzania swoich granic. Tak właśnie działo się w XVI i na początku XVII w. w Polsce i Rosji. U nas Kozacy ochoczo walczyli z Turkiem i Tatarem, u nich – parli, jako pionierzy, na Południe i Wschód, aż po wschodnie krańce Sybiru.
Układ opierał się na respektowaniu podstawowych kozackich wolności. Kozacy mieli wiernie służyć władcy, za to on gwarantował im, że nie spadną z powrotem do rzędu niewolników poganianych do sochy batem ekonoma. W wypadku Polski ten układ w połowie XVII w. załamał się nieodwracalnie w wyniku krwawego powstania Chmielnickiego, natomiast w Rosji, po długim przesileniu, udało się go ustabilizować w XIX w. w postaci struktury kilkunastu wojsk kozackich. Przetrwały one bez zmian do 1917 r.
W historiografii panuje przekonanie, że zapoczątkowany w 1648 r. krwawy konflikt polsko-kozacki na zawsze pogrzebał możliwość sojuszu. O nieprawdziwości takiego poglądu przekonuje przykład Rosji, która w ciągu dwóch wieków przelała więcej kozackiej krwi niż „pańska" Polska, a mimo to potrafiła się później z Kozakami dogadać.
Rosyjskich Kozaków pamiętamy jako najwierniejszych obrońców caratu i członków osobistej gwardii imperatora. Warto jednak zdać sobie sprawę, że identyczny był stosunek naszych Zaporożców do królów Polski. Nawet po wybuchu powstania Chmielnickiego (1648) Kozacy deklarowali, że nie walczą z królem, lecz z „królewiętami", to znaczy magnatami, którzy na Ukrainie odbierali Kozakom ziemię i swobodę. Władysław IV był władcą, którego imię powtarzano na Zaporożu z czcią i szacunkiem. Tamtejsi obrońcy prawosławia wybaczali mu nawet jego katolicyzm. Zresztą prawdziwą religią Kozaków – zarówno w Polsce, jak w Rosji – był konserwatyzm. U nas bronili „starej wiary" przed jej katolicyzacją przez jezuitów i unicką hierarchię. W Rosji sprzeciwiali się reformom patriarchy Nikona, masowo przechodząc w szeregi staroobrzędowców.
Dopiero równowaga anarchicznego umiłowania swobody oraz dyscypliny wynikającej z dobrowolnego posłuszeństwa hierarchii mogła sprawić, że prymitywni kozacy-rozbójnicy stali się społecznością Kozaków przez duże „K", gospodarujących na określonym terytorium, mających własne tradycje oraz obyczaje. Mówiąc wprost – Kozaków jako odrębnej grupy etnicznej.
Kozacy jako naród
W Rosji kształtowaniu się tego procesu sprzyjał fakt, że ci fasadowi wyznawcy prawosławia częściowo tylko wywodzili się z populacji rosyjskiej lub w ogóle słowiańskiej. Kozacy Dońscy pochodzą od koczowniczych ludów tureckich (imiona ich pierwszych przywódców to Jermak, Mamaj, Smaga), zaś elementy turańskiej kultury trwały nad Donem jeszcze w połowie XIX stulecia. Kozacy Kubańscy byli mieszaniną mówiących po ukraińsku Zaporożców, rosyjskich przybyszów znad Donu i czerkieskich dżygitów. Kozacy Terscy, których stanice leżały na wschód od Kubańców, w pierwszych pokoleniach składali się z Kabardyńców i Osetyjczyków; nawet później, po ich częściowym zrusyfikowaniu, zachowali w folklorze tak wiele dawnych elementów, że właściwie można było uznać ich za jeszcze jeden z wielu małych narodów kaukaskich. Niestety, zarówno Kubańcy, jak i Tercy zostali w przeważającej większości starci z powierzchni ziemi w wyniku wojny domowej lat 1918–1921 oraz komunistycznych represji.
Niezwykle krwawym prześladowaniom poddali też bolszewicy Kozaków znad Donu, jak również inne wspólnoty kozackie. Okrucieństwo i zaciekłość, z jaką tępiono całe stanice, były zapowiedzią ludobójczych praktyk sowieckiego totalitaryzmu. Czerwoni głosili przy tym, że wojują z kozactwem jako reakcyjną klasą społeczną – ale przecież większość Kozaków na co dzień żyła z pracy rąk, uprawiając rolę. Prawdziwą przyczyną tak silnej chęci ich zniszczenia była kulturowa odrębność tej wspólnoty.
Polski chorunży w Czerkasku
Rosyjski historyk Wasilij Tatiszczew (1686–1750) utrzymywał, że ukraińskie Czerkasy, miasto znane z „Ogniem i mieczem", będące pierwotną siedzibą Kozaków Zaporoskich, założyli Kasogowie. Tak dawniej nazywano Czerkiesów i od nich też wzięła się nazwa Czerkasy. Zresztą w Polsce aż do XVI w. nazywano Kozaków nie inaczej niż „Czerkasami". Nazwa „Kozak" przyszła do nas z Rosji; w swoim brzmieniu zachowuje ona wspomnienie o Kasogach. Legendy i podania Kozaków Dońskich przekazywane z pokolenia na pokolenie po stanicach, aż do bolszewickiej katastrofy, głosiły z kolei, iż kolejne Czerkasy, nad Donem, miał założyć około 1560 r. polsko-ruski szlachcic i ataman Zaporożców, Dymitr Bajda Wiśniowiecki herbu Korybut. Jest to możliwe: kniaź Dymitr, który w odróżnieniu od swojego krewnego, krwawego Jaremy, zapisał się w pamięci Ukraińców jako bohater, istotnie służył w owym czasie przez krótki czas carowi Iwanowi Groźnemu. W Rzeczypospolitej był starostą czerkaskim.
Dońskie Czerkasy, jako Staroczerkask, były stolicą Kozaków Dońskich do 1805 r., kiedy to przeniesiono ją do Nowoczerkaska stanowiącego centrum Wojska Dońskiego aż do bolszewickiej inwazji w 1920 r.
Z powodu braku źródeł pisanych nie da się zweryfikować tych opowieści. Zastanawiająca jest wszakże obecność takich polskich akcentów w kulturze Dońców, jak chociażby wojskowy stopień chorążego (chorunży).
Niekoronowany król kozacki
Dawni Polacy rozróżniali rosyjskich Kozaków od samych Rosjan. Już apel konfederacji województwa sandomierskiego z 1733 r. broniący elekcji Stanisława Leszczyńskiego nosił tytuł: „Zdanie narodu polskiego, dane do uwagi narodom rosyjskiemu i kozackiemu". Adresatami apelu nie byli Kozacy Zaporoscy: był on skierowany do carskich żołnierzy, którzy w podwarszawskiej wsi Kamion zbrojnie osłaniali stronników Augusta III, rywala Leszczyńskiego w walce o polski tron.
Dzięki militarnej obecności Rosji Polacy, którzy znali dotąd Kozaków tylko w ich zaporoskim wydaniu, zrozumieli, że „naród kozacki" rozciąga się znacznie dalej na wschód. Pojęli także coś, co dzisiaj trudno jest zrozumieć pokoleniom wychowanym na nacjonalizmie językowym: że narodowość polega bardziej na wspólnym sposobie życia niż na wspólnocie mowy. Upadek Rzeczypospolitej i zajęcie większej części jej terytorium przez Rosję nie zagłuszyło tej świadomości. To prawda, że przeciętnemu Polakowi kozaccy jeźdźcy kojarzyli się wyłącznie z obrońcami reżimu, nie brakowało jednak ludzi, którzy widzieli w Kozakach jeszcze jeden „bratni naród", podobnie jak Polacy uciskany przez carski despotyzm.
Tak przynajmniej myślał książę Adam Czartoryski, przywódca konserwatywnego skrzydła Wielkiej Emigracji po powstaniu listopadowym. Ze swojej paryskiej rezydencji konsekwentnie, przez prawie 30 lat budował sieć kontaktów z przedstawicielami zniewolonych przez Rosję narodów. W jego planach rozbicia carskiego imperium Kozacy, jako najliczniejsza poza Rosjanami i Polakami, a także najbitniejsza grupa etniczna cesarstwa, odgrywali czołową rolę. Czartoryski liczył na utworzenie niepodległego od Rosji „Carstwa Dońskiego". Za pośrednictwem takich ludzi jak Michał Czaykowski czy Antoni Iliński książę montował sojusz z liderami kozackiej emigracji, przebywającymi w Turcji. Wysyłał też emisariuszy nad Don. W 1850 r. udał się tam Michał Świdziński (Swidenko). Aresztowany i zesłany za Bajkał, zmarł na wygnaniu.
Po śmierci Czartoryskiego jeden z dyplomatów nazwał go niekoronowanym, lecz najwybitniejszym z królów Europy. Rzeczywiście, pod względem rozległości politycznych horyzontów książę wyrastał ponad wszystkich monarchów swoich czasów. A kwestia kozacka – warto to pamiętać – była istotnym elementem jego wizji.
Piłsudski – Prometeusz
Tą samą drogą szedł Józef Piłsudski, ostatni z wielkich promotorów czynnej polskiej polityki na Wschodzie. Pod jego naczelnym dowództwem walczyły w 1920 r. z bolszewikami jednostki kozackie. Gdy podpisano pokój w Rydze i gdy upadła koncepcja utworzenia państw buforowych między Polską a sowiecką Rosją, Piłsudski – z elastycznością wielkiego stratega – zabrał się do kompletowania innego, niemilitarnego instrumentarium rozgrywania kwestii wschodniej. Tym narzędziem miał być tzw. ruch prometejski, czyli dążenie do osłabienia imperialnej Rosji poprzez wyłonienie z jej terytorium szeregu narodowych państw nierosyjskich.
I znowu sprawa kozacka znalazła się na czołowym miejscu. Kozaccy emigranci związani z ruchem prometejskim szerzyli ideę niepodległej „Kozakii", która miała rozciągać się nad Donem i dolną Wołgą, aż po północne stoki Kaukazu.
Wybuch wojny zniweczył te projekty, a inicjatywę w kwestii kozackiej przejęli Niemcy.
Skomentuj