Warszawiacy początku XX wieku, oglądający na ulicach swego miasta szable, kindżały i papachy kozackich lub kaukaskich oddziałów wojskowych, służących rosyjskiemu samodzierżawcy, byliby zdumieni, wiedząc, iż w tym samym czasie głównym dowódcą jednej z takich egzotycznych formacji został ich krajan. Nie tylko Polak i katolik, lecz w dodatku także warszawiak.
Syn powstańca
„Matki słuchać. Polskości swojej nigdy się nie sprzeniewierzyć. Na szkodę Ojczyzny nie dać się użyć" – tę przysięgę ośmioletni wówczas Bronisław Grąbczewski wypowiedział na klęczkach przed własnym ojcem, pilnowanym przez rosyjskiego żandarma. Scena ta rozegrała się w żmudzkim miasteczku Telsze. Był rok 1864, pan Ludwik został właśnie aresztowany za powstańczą konspirację. Skazano go na Sybir, skonfiskowano majątek, zaś panią Grąbczewską z synem wysiedlono do Królestwa. Zamieszkali w Warszawie. Tu Bronisław ukończył gimnazjum, tutaj także po śmierci ojca wstąpił do... carskiego wojska. I to do znienawidzonej przez ogół Polaków warszawskiej lejbgwardii.
On sam w pamiętnikach „Na służbie rosyjskiej" usprawiedliwia się, że przysięgi danej ojcu nie złamał, bo dość szybko z Warszawy wyjechał, wystarawszy się o przeniesienie do rosyjskich garnizonów na Dalekim Wschodzie. Trzeba przyznać, że gdyby został, nie miałby nad Wisłą łatwego życia. Polaków – carskich oficerów służących w Kongresówce, otaczała pogarda i całkowity bojkot towarzyski. Jeżeli już zostałby zaproszony gdziekolwiek do „towarzystwa", nie uniknąłby znaczących spojrzeń pod swoim adresem, uwag i opowieści o tureckich janczarach lub „sukin-synach". To ostatnie określenie było aluzją do niejakiego Płuta-Płutowicza, czarnego charakteru z „Pana Tadeusza". Natomiast familijny i społeczny ostracyzm nie dotyczył tych Polaków, którzy (nawet w carskiej służbie) robili kariery w innych częściach imperium Romanowów.
Tak czy owak Grąbczewski odbył przeszło trzydziestoletnią służbę na azjatyckich rubieżach Rosji. Egzamin oficerski zdał w 1875 r. Następnie na własną prośbę został przeniesiony do Turkiestanu. Służył tam w 14. Turkiestańskim Batalionie Piechoty. Brał udział w rosyjskim podboju Azji Środkowej. Dwa lata po zakończeniu tych kampanii przeszedł do służby wojskowo-gospodarczej: wyznaczono go na pomocnika starosty powiatu murgiełowskiego w Kotlinie Fergańskiej (dziś Uzbekistan). Stamtąd oddelegowano go do Kaszgaru i w góry Tien-szan na granicy z Chinami.
Służył – i to dzielnie – aż trzem carom: Aleksandrowi II, Aleksandrowi III i Mikołajowi II. Dwóch ostatnich znał osobiście; władcy ci niejednokrotnie wzywali go do swojej rezydencji, by wyjaśniał im zawiłości polityki w dalekiej Azji.
Nie tylko doradzał, ale przede wszystkim podróżował. W 1888 r. z carskiego polecenia przeprowadził, własnego zresztą pomysłu, rewoltę w kontrolowanym przez Anglików Afganistanie. Jako żołnierz zwiedził chanaty Chiwy i Kokandu, był w Samarkandzie i na stokach Ałtaju, dotarł do Pamiru, Hindukuszu i na południowe, indyjskie już stoki Karakoram, po drodze dwukrotnie przemierzając pustkowia Tybetu. Wędrował przez zagubione w niedostępnych dolinach krainy i księstwa o egzotycznych nazwach – Kandżut, Hunza, Kafiristan – o jakich wcześniej słyszało niewielu Europejczyków. Władcy niektórych z nich szczycili się rzekomym pochodzeniem od dowódców Aleksandra Macedońskiego i nie uznawali władzy zapuszczających się tam od południa Brytyjczyków. Chodziło o to, by ubiec Anglię i związać chanów z Rosją. Każdą chwilę – zarówno na służbie, jak i po niej – poświęcał Grąbczewski na poznawanie kraju. Jako carski wysłannik mierzył wysokość gór i przełęczy, nanosił na mapy biegi rzek lub szacował zaludnienie mijanych osad. Jednak jego prawdziwą pasją była etnografia: zawdzięczamy mu szereg pierwszych opisów egzotycznych ludów głębokiej Azji. W 1894 r., jako rosyjski rezydent w Japonii, Grąbczewski poznał doskonale ten kraj, przemierzając go wzdłuż i wszerz piechotą oraz w rykszy.
Kolejnym szczeblem kariery było mianowanie go w 1899 r. generalnym komisarzem Kwantungu: na tym stanowisku Grąbczewski miał pod swoją władzą niemalże połowę Mandżurii, strategicznie ważnej części Chin, nad którą Rosja pragnęła rozciągnąć kontrolę.
Jako żołnierz, szpieg, wysoki urzędnik państwowy carskiej Rosji, a jednocześnie topograf, etnograf, podróżnik i odkrywca zaliczał się więc Grąbczewski do malowniczej galerii niepospolitych postaci, jakie pojawiały się jeszcze na początku ubiegłego stulecia w różnych miejscach świata.
W 1903 r. Mikołaj II powołał go na funkcję, jakiej ani przedtem, ani później nie pełnił żaden Polak: gubernatora astrachańskiego i atamana polnego Astrachańskiego Wojska Kozackiego. Depeszę tej treści zaskoczony Bronisław Grąbczewski otrzymał w hotelu w Wenecji. Oficer przebywał we Włoszech na sześciotygodniowym, przymusowym urlopie. Popadł bowiem w niełaskę, ośmielając się wytknąć w oczy samemu carowi ignorowanie sygnałów świadczących o nadciągającej wojnie z Japonią. Zwracał także uwagę na błędy dowództwa i bałagan panujący w rosyjskim jeszcze wówczas mieście Port Artur w Mandżurii, w którym wcześniej służył. Jego raport nie znalazł jednak zrozumienia, a on sam został odwołany. Był już wówczas wysokim oficerem, wielokrotnie odznaczanym i z kilkudziesięcioletnim stażem, szykował się na emeryturę... a tutaj taka niespodzianka!
Na audiencji u imperatora Grąbczewski zjawił się w pełnym mundurze atamana Kozaków Astrachańskich i z buławą w ręku. Imperator przyjął go niezwykle łaskawie, zaznaczając przy tym, że nominacja jest dużym wyróżnieniem: „Ani za mych rządów, ani za świętej pamięci rodzica mego, ani za dziadka, ani, o ile pamiętam, za pradziada, nie było takiego zdarzenia, aby Polaka i katolika kiedykolwiek mianowano atamanem Kozaków, którzy są ostoją tronu i dynastii".
Trudno o lepszy dowód zaufania, jakie władca Rosji pokładał w człowieku, który był przecież synem „buntownika". Mikołaj, jak widać, szybko zapomniał też Grąbczewskiemu jego „nietaktowne" zachowanie. Zresztą niebawem klęska w wojnie japońskiej potwierdziła diagnozę polskiego doradcy.
W Rosji było 11 wojsk kozackich, a każde z nich miało swojego atamana. Lecz atamanem głównym wszystkich kozackich wojsk w Rosji był według tradycji zawsze następca tronu. Gdy Grąbczewski obejmował urząd jego zwierzchnikiem był Aleksy, pierworodny syn Mikołaja II. Wówczas niemowlak, jednak tradycji musiało stać się zadość i ataman Kozaków Astrachańskich podczas pobytu w Petersburgu złożył hołd swemu „dowódcy". Kilkanaście lat później wielki książę Aleksy wraz z całą carską rodziną został rozstrzelany przez bolszewików.
Kozacy Grąbczewskiego
Kim byli nowi podkomendni Polaka? Pierwszy regiment Kozaków Astrachańskich utworzono w 1750 r. Żołnierzy wraz z rodzinami osiedlono na prawym wybrzeżu Wołgi, na odcinku od Astrachania do miasteczka Czarny Jar. Potem przeniesiono tutaj Kozaków z Carycyna, Kamyszyna i Saratowa, a także przyjęto na służbę miejscowych Tatarów i Kałmuków. Na początku XIX stulecia sformowano z nich kolejne trzy regimenty. W 1883 r. ustanowiono osobnego atamana polnego: wcześniej Kozacy Astrachańscy podlegali dowództwu wojskowemu z Kaukazu. Ataman był jednocześnie gubernatorem Astrachania. W czasach pokoju Kozackie Wojsko Astrachańskie składało się z jednego regimentu kawalerii i jednego plutonu gwardii. Na czas wojny powoływano pod broń trzy regimenty kawalerii, jeden pluton gwardii, jeden batalion i dwie sotnie rezerwowe – ogółem 2,6 tys. żołnierzy.
Z Polakami „Astrachańcy" mieli do czasów Grąbczewskiego taką tylko styczność, że z nimi walczyli. Sotnie Kozaków Astrachańskich wsławiły się w walkach w czasie wojen napoleońskich, także przeciwko wojskom Księstwa Warszawskiego.
Tak to Polak, „gubernator w Astrachaniu, ataman Kozaków Astrachańskich, główny opiekun ludu kałmuckiego i generał-gubernator hordy Bukiejewskich Kirgizów" – jak brzmiała jego pełna tytulatura – rozpoczął swoje rządy w mieście nad Wołgą.
Przerwany bal
Do dyspozycji Grąbczewskiego i jego najbliższych oddano rezydencję mieszczącą się u zbiegu najważniejszych ulic miasta. 24 stycznia 1904r., trzy miesiące po przyjeździe gubernatora do Astrachania, urządził on tam bal kostiumowy połączony ze składkami na miejscowy oddział Czerwonego Krzyża, którego również był prezesem. Na raucie podobno zebrał się cały Astrachań. W samym środku zabawy, grubo po północy, podano gubernatorowi depeszę z Petersburga: minister spraw wojskowych zawiadamiał, że flota rosyjska, stojąca w Porcie Artura (gdzie wcześniej rezydował Grąbczewski), została „podstępnie i bez wypowiedzenia wojny" zaatakowana przez Japończyków.
Sprawdziło się wszystko, przed czym Polak bezskutecznie ostrzegał rządzących państwem. Jednak dla Grąbczewskiego również to wydarzenie stało się okazją do zademonstrowania przywiązania do caratu.
Nowy naczelnik wszedł do sali atamańskiej, „gdzie między dawnymi sztandarami kozackimi stał na podwyższeniu portret cesarza wielkości naturalnej, stanął na stopniach pod portretem, przerwałem muzykę i tańce" – jak zanotował we wspomnieniach. Przeczytał telegram i wezwał obecnych, aby zebrane na balu pieniądze zgodzili się przesłać dla rannych w Porcie Artura. „Nieopisany zapał ogarnął publiczność" – dodaje z dumą Grąbczewski. „Nasza zbiórka była pierwszą, jaką otrzymali ranni w Porcie Artura".
Kryzys, jaki wywołała w Rosji przegrana wojna z Japonią i niepokoje wewnętrzne w całym państwie, uderzyły także w podopiecznych Grąbczewskiego. Od jego osobistych umiejętności zależało teraz uspokojenie sytuacji. Stanice Wojska Astrachańskiego były bowiem rozrzucone nad brzegami Wołgi na przestrzeni trzech guberni: astrachańskiej, saratowskiej i samarskiej. Kozacy mieli w nich swoje oddzielne zarządy i byli zależni nie od gubernatorów i innych władz miejscowych, lecz od atamana rezydującego w dalekim Astrachaniu. Był to przywilej nadany jeszcze za panowania Katarzyny II. Kozacy Astrachańscy zostali obdzieleni ziemią: po 30 dziesięcin (dziesięcina to około 1,1 ha) na każdego mężczyznę. Ponadto zarząd wojska rozporządzał w guberni samarskiej ogromnymi obszarami służącymi do nadawania ziemi nowo narodzonym.
Łzy Mikołaja
W 1905 r. jednak wszyscy niemal mężczyźni byli albo na wojnie, albo w innych częściach imperium, pacyfikując tam bunty. Pozostały same kobiety i to one musiały zająć się wyczerpującą pracą przy połowie ryb, głównym zajęciu „Astrachańców" poza wojaczką. Sytuacja była krytyczna: stanicom groził głód. Grąbczewski udał się na carski dwór, aby wyprosić pomoc u Mikołaja. Przedtem wykonał jednak kilkadziesiąt fotografii, na których uwiecznił Kozaczki brodzące w wodzie i ciągnące ciężkie sieci. „Cesarz słuchał mnie z największym zdumieniem, przerywając tylko od czasu do czasu moje zwięzłe opowiadanie okrzykami: Pojęcia o tym nie miałem! Nikt i nigdy nie mówił mi o tym!" Gdy Grąbczewski pokazał mu fotografie, dostrzegł łzy w oczach cara.
W efekcie Mikołaj przysłał Kozakom Astrachańskim reskrypt, w którym potwierdzał stare przywileje i darował im nowe ziemie pod uprawę. Tym samym spełnił wszystko, o co prosił go Grąbczewski.
Mikołaj II nie dla wszystkich Kozaków był tak łaskawy. Bunt Kozaków Dońskich w sąsiedniej prowincji próbował uśmierzyć za pomocą pociągu pancernego i ciężkich karabinów maszynowych.
Niedoceniany
Bronisław Grąbczewski rok później został jednak odwołany z funkcji gubernatora-atamana i przeniesiony na Daleki Wschód. Kulisy tej decyzji cara nie są jasne. Być może zaważył podeszły wiek generała. W 1910 r. odszedł on na emeryturę i wrócił do Warszawy. Na Kaukaz udał się po wybuchu I wojny światowej. Poparł białych, jak zdecydowana większość Kozaków Astrachańskich. Jego ostatnią misją była podróż kurierska od generała Denikina do admirała Kołczaka – dookoła, przez Egipt i Indie, z ominięciem ogarniętej wojną domową Rosji. W 1920 r. Grąbczewski ostatecznie wrócił do stolicy Polski.
Mimo kariery, jaką zrobił w armii carskiej, mógł czuć się niedoceniany. Niejednokrotnie dawano mu do zrozumienia, iż Rosja carska nie ma do niego, jako do Polaka, pełnego zaufania. Gdy starał się o nabycie majątku swojej ciotki na Litwie (prawo zabraniało tam Polakom swobodnego nabywania i sprzedawania ziemi – mogli ją tylko dziedziczyć), otrzymał następującą odpowiedź: „Najjaśniejszy Pan raczył własnoręcznie nakreślić: otkazat'" (odmówić)".
Podobnie było w odrodzonej Polsce. Tutaj z kolei Grąbczewski był traktowany niemal jak zdrajca: wszak swoją karierę rozpoczynał w warszawskim Pułku Lejb-Gwardyjskim. Odmówiono mu państwowej emerytury. Musiał zarabiać na życie publikowaniem wspomnień i naukowych rozpraw o Dalekim Wschodzie. Współpracował m.in. z Polskim Towarzystwem Geograficznym, właściwie jedyną instytucją, gdzie go doceniano. Zmarł w 1926 roku, został pochowany na Powązkach.
Pozostawił spore archiwum. Przetrwało do powstania warszawskiego, kiedy to zostało doszczętnie zniszczone przez anonimowego żołnierza niemieckiego lub rosyjskiego z
RONA. W tym drugim przypadku byłby to smutny paradoks: żołdak w kozackiej czapce-kubance niszczący dorobek życia jednego z carskich atamanów.
Skomentuj