Czy Hitler miał swoistą obsesję zdobycia Stalingradu? Przecież w nazwie miasta mieściło się imię jego śmiertelnego wroga!
Ławrentij Beria, szef tajnej policji Stalina, określił to starcie jako „zderzenie dwóch tryków". Hitler, który zaczynał podejrzewać, że nie uda mu się zrealizować jego podstawowego celu, zdobycia kaukaskich pól roponośnych, skupił uwagę na Stalingradzie. To prawda, głównie z powodu faktu, że miasto nosiło imię Stalina. Hitler liczył na to, że w sytuacji odparcia ataku na Moskwę zdobycie Stalingradu stanie się jego swoistym „zastępczym zwycięstwem". Z drugiej strony Stalin był zdeterminowany utrzymać Stalingrad jako symbol: miasto noszące jego imię nie mogło upaść. W istocie upadek Stalingradu nie oznaczałby jeszcze zwycięstwa, jak to oficerowie Wehrmachtu starali się wmówić swoim żołnierzom. Ruch towarowy na Wołdze i tak był wstrzymany, więc zdobycie miasta niczego by nie zmieniło, Niemcom zaś po prostu brakowało już siły ludzkiej, by przedostać się przez rzekę i kontynuować natarcie.
Desperacka obrona Stalingradu to zdarzenie bez precedensu. Jaka była przyczyna tak zażartego oporu?
Upadek Stalingradu nie oznaczałby jeszcze niemieckiego zwycięstwa. napastnikom brakowało już siły ludzkiej, by przedostać się przez rzekę i kontynuować natarcie
Żelazna dyscyplina i zdolność do samopoświęcenia. Stalina i jego dowódców determinowała ich pozycja: nie mieli już dokąd się cofać. Wołga, uważana za „życiodajną arterię Rosji", miała dla Rosjan kolosalne znaczenie symboliczne. Po prostu nie można sobie było wyobrazić, by Niemcy mogli ją przekroczyć, i ta świadomość zagrzewała do boju znakomitą większość walczących w Stalingradzie żołnierzy Armii Czerwonej. Żadnej zachodniej armii nie przyszło nigdy walczyć w tak desperackich warunkach. Brytyjczycy, Francuzi czy Amerykanie bili się do pewnego momentu. Gdy ten moment przekraczano i cierpienie stawało się nie do zniesienia, poddanie się było uważane za usprawiedliwione. W systemie sowieckim nikt nie mógł pozwolić sobie na taki luksus, od obywatela oczekiwano, że będzie cierpieć i ginąć bez najmniejszego słowa skargi.
Czy na przebieg tej kampanii mieli jakiś specjalny wpływ dowódcy wrogich sił, Friedrich Paulus i Wasilij Czujkow?
Czujkow był bezlitosny dla żołnierzy. Żądał od nich nieprzejednanej determinacji w trwaniu na stanowiskach bojowych, całkowitej dyscypliny, aż do ofiary z życia. Zwykł był mawiać: „czas to krew". Okazał się dowódcą o wielkim sprycie, na przykład gdy kazał swoim żołnierzom kopać okopy jak najbliżej linii niemieckich, dzięki czemu Luftwaffe bało się bombardować rosyjskie pozycje. Odkrył także, że każąc swoim ludziom prowadzić walkę na niespotykanie małych dystansach – sam nazwał ją „Stalingradzką Akademią Walk Ulicznych" – może obrócić wniwecz niemiecką przewagę technologiczną. Wszystko to działało destrukcyjnie na poczucie pewności siebie u niemieckich oficerów i żołnierzy. Z drugiej strony mamy Paulusa, który był sztabowcem i planistą, zarówno z wykształcenia, jak i charakteru. Kochał mapy i nigdy nie zdarzyło mu się postąpić wbrew zasadom procedury dowodzenia. Nigdy nie zlekceważył ani nie zignorował polecenia Hitlera, co zdarzało się chociażby jego towarzyszowi broni z czasów I wojny światowej Erwinowi Rommlowi.
Czy bitwa pod Stalingradem rzeczywiście oznaczała zwrot w przebiegu walk na froncie wschodnim?
Polityczny punkt zwrotny wojny miał miejsce w grudniu 1941 r., gdy armie niemieckie zostały odparte pod Moskwą, zaś Hitler wypowiedział wojnę Stanom Zjednoczonym. Od tego momentu można było zakładać prawie z pewnością, że Niemcy nie wygrają, choć w owym czasie jeszcze niewiele tę przegraną zapowiadało. Większa część 1942 roku była dla Sowietów, Amerykanów i Brytyjczyków okresem desperackiej walki. Dopiero z czasem okazało się, że wczesną jesienią 1941 r. zdobycze terytorialne Niemiec i Japonii osiągnęły swoje apogeum. To wtedy owe dwa filary Osi straciły inicjatywę. Sowieckie zwycięstwo w Stalingradzie było punktem zwrotnym wojny zarówno z wojskowego, jak i psychologicznego punktu widzenia. Dla całego świata, w tym dla Niemiec, stało się wówczas jasne, że finał konfliktu się rozegra, gdy Armia Czerwona wkroczy do Berlina. Niemieccy dowódcy byli zszokowani, gdy dotarło do nich, że Armia Czerwona, ta sama, która jeszcze niedawno uciekała przed nimi w popłochu, teraz – w moralnym i profesjonalnym sensie – dokonała niesamowitego skoku. Mogła teraz śmiało i nieoczekiwanie uderzać, przeprowadzać operacje głębokiej penetracji linii przeciwnika. Wieści spod Stalingradu odbiły się głośnym echem po całym świecie: sławny chilijski poeta Pablo Neruda napisał odę „Homenaje a Stalingrado", w całej Europie zaś zwiększył się napływ ochotników do ruchu oporu.
Skoro bitwa stalingradzka była tak niszczycielska dla niemieckich wojsk, czy po niej istniała jeszcze dla Rzeszy szansa odzyskania inicjatywy strategicznej?
Wprawdzie feldmarszałek Erich von Manstein potrafił zaskoczyć Armię Czerwoną niespodziewanym i skutecznym kontratakiem, lecz jego celem było wyłącznie wyplątanie skupionych na Kaukazie sił Grupy Armii „Południe" z jeszcze większych tarapatów i uniknięcie nieporównanie większej klęski. Po Stalingradzie armii niemieckiej brakowało już sił i środków, by odzyskać inicjatywę. Gdy Hitler dążył do osiągnięcia zwycięstwa pod Kurskiem w lipcu 1943 r., jego cel był ściśle defensywny. Dążył po prostu do nakłonienia Włochów, Węgrów i Rumunów do pozostania w sojuszu i kontynuowania wojny. Kursk zbiegł się jednak w czasie z lądowaniem aliantów na Sycylii, co pokrzyżowało szyki wodza Rzeszy.
Pod Stalingradem walczyli także, po stronie niemieckiej, Rumuni, Węgrzy i Włosi. Ich rolę często się pomija. Czy faktycznie była marginalna?
Piszę o nich w mojej książce. Trzeba jednak pamiętać, że Rumuni nigdy nie brali udziału w walkach w samym mieście, zaś Węgrzy i Włosi, którzy znajdowali się setki kilometrów na północny zachód, nad Donem, zaangażowali się w walki dopiero w grudniu 1942 r., kiedy to ruszyła operacja „Saturn", druga potężna ofensywa sowiecka, która zamknęła w kotle niemiecką 6. Armię.
Przed tą bitwą raczej nie słyszano o bohaterach Armii Czerwonej. Dopiero podczas bitwy zaczęto doceniać działania pojedynczych żołnierzy, sanitariuszek i snajperów. Co było powodem tej zmiany?
W systemie sowieckim już przed wojną występowali bohaterowie pracy, „stachanowcy". W Stalingradzie dowódcy postanowili stworzyć ich wojskowy ekwiwalent. Najlepiej nadawali się do tego snajperzy, których czczono trochę jak dzisiejszych piłkarzy. Liczba zabitych przez nich wrogów była wtedy tematem żywych dyskusji. Jedną z najbardziej znanych snajperskich „gwiazd" był Wasilij Zajcew. Nie był wcale najlepszy, ale wybór i tak padł na niego. Spowodowała rywalizację między dowódcami jednostek: każdy z nich łaknął sławy. Słynny pojedynek między Zajcewem i niemieckim majorem, ukazany w filmie „Wróg u bram", był w całości wymysłem sowieckiej propagandy. Ktoś taki jak major Koenig nigdy nie istniał. Natomiast wspomniane przez pana sanitariuszki, są praktycznie nieznane. A przecież prawdopodobnie to właśnie one były najodważniejsze ze wszystkich walczących na polu tamtej bitwy!
Niemcy także mieli swoich bohaterów, ale to, jak widać, nie wystarczyło do zwycięstwa. Jaki był główny czynnik niemieckiej klęski?
Wehrmacht nigdy nie był tak biegły w kreowaniu bohaterów, jak na przykład Luftwaffe. Ale nawet gdyby miał ich wystarczającą ilość, czy to wykreowanych, czy prawdziwych, i tak nie zmieniłoby to przebiegu bitwy. Hitler całkowicie zignorował doświadczenie wojny chińsko-japońskiej z 1937 r., rozkazując swoim lepiej wyszkolonym i wyekwipowanym siłom atak na coś, co uważał za niezdyscyplinowaną i pozbawioną wartości hołotę. Tak jak Japończycy, nie zdawał sobie sprawy, że nawet niesłychana zajadłość jego ataku nie spowoduje, że zszokowany przeciwnik się podda. Zarówno więc w 1937 r., jak i pod Stalingradem efekt tak przeprowadzonej akcji był całkowicie odmienny od założonego: determinacja obrońców stawała się coraz większa. Zaślepiony pychą wódz III Rzeszy zupełnie nie dostrzegł, że odwrót przeciwnika tylko rozciąga Wehrmacht na rozległych terytoriach i – mimo całej przewagi niemieckiego wyposażenia i wyszkolenia – coraz bardziej go osłabia. Bitwa pod Stalingradem udowodniła, że niemieckie wojska są zbyt rozciągnięte na całym froncie wschodnim i w ten sposób zrodziła Nemezis, fatalny los Hitlera.
Czy wiemy, jak Niemcy zareagowali na klęskę na froncie wschodnim?
Jak najbardziej! I to nie tylko dzięki wielkiej ilości anegdot i osobistych wspomnień: „Sicherheitsdienst" (SD), jedna z służb specjalnych SS, prowadziła szeroko zakrojone śledztwo, mające zbadać nastroje w społeczeństwie. SD była wstrząśnięta, gdy odkryła, jak wiele osób jest po prostu wściekłych na reżim, który ich okłamywał. Do samego końca nie informowano ich o kotle, w jakim znalazła się 6. Armia, gdy zaś prawda wyszła na jaw, powiedziano im tylko, że wszyscy jej żołnierze zginęli, „broniąc Termopil", poświęcając się, by „Niemcy mogły istnieć". Od tego czasu coraz więcej osób po kryjomu usiłowało łapać BBC, dzięki czemu dowiedziano się, że 91 tysięcy niemieckich żołnierzy dostało się do niewoli sowieckiej. Gdy nieudolne kłamstwo hitlerowskiej propagandy wyszło na jaw, po raz pierwszy w społeczeństwie pojawiło się przekonanie, że Niemcy mogą tę wojnę przegrać.
Przez wiele lat Stalingrad odgrywał w Sowietach ważną rolę propagandowego symbolu. W latach 90. także Niemcy włączyli tę bitwę do panteonu swojej narodowej i wojskowej tradycji. Jaka jest obecnie rola Stalingradu w kulturze zachodniej?
Stalingrad był bezprecedensową lekcją, pokazującą, do czego może doprowadzić pycha podczas planowania działań zbrojnych. Jednak również i jego znaczenie bywa wyolbrzymiane, zresztą dotyczy to też wielu innych symbolicznych wydarzeń z okresu II wojny światowej. Wszystko to prowadzi do nieporozumień. Przed wojną w Iraku byłem wielokrotnie pytany, czy bitwa o Bagdad będzie taka jak bitwa o Stalingrad. Musiałem raz po razie tłumaczyć, że nie da się tego przewidzieć. Był to klasyczny przykład błędnych porównań, jakie często czynimy, szukając podobieństw między II wojną światową a współczesnymi wydarzeniami. Uczynił tak również prezydent George Bush, porównując zamach na World Trade Center do ataku floty japońskiej na Pearl Harbor. Cóż, w dobie kryzysu i konfliktów zarówno politycy, jak i media coraz częściej szukają odniesień do II wojny światowej.
21 lutego wydawnictwo Znak zaprezentowało tłumaczenie pańskiej najnowszej książki „Druga wojna światowa". Już od jej pierwszej strony widać, że różni się ona od dotychczas stosowanej formy, proponując – zamiast chronologicznego wymieniania bitew i wydarzeń – panoramiczne spojrzenie na historię konfliktu. Skąd taki pomysł?
Jednym z celów tej książki było przedstawienie razem wszystkich konfliktów, od wojny chińsko-japońskiej do fińskiej wojny zimowej, które były całkowicie odmiennymi stronami tego, co znamy jako II wojna światowa. To nie było monumentalne starcie dwóch państw ani nawet batalia trzech potężnych aliantów przeciw Niemcom i Japonii. Chodzi o to, że w wielu krajach, zwłaszcza tych znajdujących się pod niemiecką lub japońską okupacją, ludzie znaleźli się między dwiema stronami konfliktu – faktycznie w sytuacji ogólnoświatowej wojny domowej. Fundamentalną częścią tej książki są więc historie zwykłych ludzi, którzy raptem znaleźli się w trybach różnych, jakże potężnych sił politycznych. Napisałem ją w formie uporządkowanej chronologicznie opowieści, by pokazać, jak wydarzenia z różnych teatrów wojny, czy to z frontu wschodniego, czy z Pacyfiku lub Afryki Północnej, wpływały na siebie nawzajem i na wydarzenia w innych częściach świata. Czytając dotychczasowe syntezy, można odnieść wrażenie, że wojenne wydarzenia w Europie i na Pacyfiku miały miejsce na innych planetach. Gdy w maju 1945 r. marines na Okinawie dowiadywali się, że naziści się poddali, wzruszali ramionami i pytali: „No i co z tego?". Wielkie wydarzenia, a także te drobne, miały w efekcie fundamentalne znaczenie dla przebiegu wydarzeń, nawet na odległych i z pozoru niezależnych od siebie teatrach działań wojennych. Celem mojej pracy było zatem stworzenie takiego szerokiego, wszechobejmującego obrazu, koniecznego do prawidłowego zrozumienia całości konfliktu.
Większość ludzi sądzi, że historia II wojny światowej zaczyna się od inwazji na Polskę i kończy śmiercią Hitlera oraz podpisaniem kapitulacji Japonii na USS Missouri. Ale dzieje się to dlatego, że zbyt długo mieliśmy luki w naszym rozumieniu tematu. Moja historia zaczyna się w sierpniu 1939 r., kiedy to generał Żukow pokonał armię japońską nad Chałchyn-Goł, na mandżursko-mongolskiej granicy. Właściwie powinienem był zacząć od 1937 r. i wybuchu wojny chińsko-japońskiej, ale w celu uproszczenia robię to w dalszej części książki. Choć z pozoru niewielki w porównaniu z następnymi, tytanicznymi starciami, epizod Chałchyn-Goł miał kluczowy wpływ na dalszy kształt wojny. Książka kończy się prawie dokładnie sześć lat później, gdy sowieckie armie przekroczyły granice Mandżurii i północnych Chin, pokazując w ten sposób swoistą symetrię całego konfliktu.
Antony Beevor jest jednym z najwybitniejszych i najbardziej poczytnych światowych historyków zajmujących się II wojną światową. Autor m.in. „Berlin 1945. Upadek", „Stalingrad" oraz „Kreta. Podbój i upadek". Urodził się i pracuje w Wielkiej Brytanii. W Polsce jego książki publikuje wydawnictwo Znak.
Skomentuj