Nikołaj Nikulin,
Sołdat,
tłumaczenie Agnieszka Knyt,
Carta Blanca
przy współpracy Ośrodka
Karta i Domu
Wydawniczego PWN,
Warszawa,
2013
Brał udział w przerwaniu blokady Leningradu, przeszedł szlak bojowy przez Psków, Lipawę, zdobywał Gdańsk i Berlin, po wojnie chwilę stacjonował w Schwerinie. Po zwolnieniu z wojska został historykiem sztuki i profesorem, pracował w Ermitażu oraz na Uniwersytecie Leningradzkim.
Wspomnieniowa książka Nikołaja Nikulina powstała w swojej głównej części w 1975 r., wtedy oczywiście „do szuflady". W Rosji wydano ją 32 lata później. W Związku Sowieckim raczej takich wspomnień nie publikowano. Raczej, bo przecież w czasie „odwilży" – kontrolowanej destalinizacji w czasach Chruszczowa, a tym bardziej Gorbaczowowskiej „pieriestrojki" – uczciwych książek naukowych, wspomnień czy też filmów o wojnie było wcale niemało. Niemniej jednak historyczny, publicystyczny i wspomnieniowy sowiecki wojenny mainstream był załgany i tworzył na użytek maluczkich heroiczną wizję lat 1941–1945.
Świadectwo Nikulina jest inne. Clue książki to dla mnie refleksja autora: „Na początku wojny armia niemiecka weszła na nasze terytorium jak rozpalony nóż w masło. By zatrzymać jej pochód, nie znaleziono innych środków niż zalanie ostrza tego noża krwią. Stopniowo zaczął rdzewieć i tępić się, poruszał się coraz wolniej. A krew lała się i lała. Tak stopniały oddziały leningradzkich ochotników. Dwieście tysięcy najlepszych ludzi, kwiat tego miasta. W końcu nóż się zatrzymał. Był jednak solidny, cofnąć go nie było można. I przez cały 1942 r. krew się lała nadal, pomalutku nadżerając to straszliwe ostrze. Tak wykuwało się nasze przyszłe zwycięstwo". Świadectwo Nikulina jest bliskie temu, co w swojej spuściźnie pozostawił Wasilij Grossman. Wspomina o dwóch innych wielkich reporterach wojennych: Konstantinie Simonowie i Ilii Erenburgu. Piewcę zwycięstwa od pierwszych dni wojny – Simonowa – autor uważa za fałszerza rzeczywistości, w czym nie jest odosobniony. Zdaniem Borysa Pasternaka Simonow był „wybitnym talentem pozaliterackim", a według powszechnej opinii również ulubieńcem Stalina. I to do tego stopnia, że – jak głosi legenda – gdy jego żonie aktorce Walentinie Sierowej zdarzyło się nad miarę przedłużyć tournée u marszałka Rokossowskiego, to generalissimus interweniował osobiście...
Z kolei Erenburga czyni w pewnej mierze odpowiedzialnym za niezliczone gwałty i morderstwa popełniane przez krasnoarmiejców w Niemczech. Jak twierdzi: „Napracował się nad tym solidnie Erenburg, którego napuszone, agresywne artykuły czytali wszyscy: Tato, zabij Niemca! I staliśmy się tacy sami jak naziści. Co prawda tamci rozrabiali planowo: utworzyli sieć gett, obozów, stworzyli protokoły i zestawienia zagrabionego majątku, rejestr kar, planowe egzekucje i tak dalej. U nas poszło po słowiańsku, żywiołowo. Bijcie, chłopaki, palcie, głuszcie!".
Największy atut książki to realistyczny, dobry literacko i last not least dobrze przetłumaczony opis wojny.
Z książki Nikulina widać, że Armia Czerwona z miesiąca na miesiąc stawała się coraz lepsza, uczyła się wojennego rzemiosła. Wojsko miało coraz lepsze uzbrojenie, coraz więcej amunicji i jedzenia. To plusy tego strasznego czasu, minusów było znacznie więcej: miliony wszy obłazi żołnierzy, jedzenie trzeba sobie „organizować" samemu. W tym samym czasie złodzieje z intendentury, krewni i znajomi królika na tyłach, Smiersz (kontrwywiad) i dowództwo mają wszystko. Albo że czasem lepsza jest chirurgiczna operacja bez znieczulenia u łapiducha pułkowego niż grożący śmiercią pobyt w szpitalu wojskowym. I wreszcie to, co było w Armii Czerwonej najgorsze – niedouczeni, często pijani oficerowie posyłają żołnierzy wpieriod na wroga. Znane są przypadki, że niemieccy cekaemiści, widząc przez wiele godzin kolejne szeregi biegnących na nich, czyli na pewną śmierć, czerwonoarmistów, wariowali...
Nikulin opisuje, jak wojna niszczyła ludzi psychicznie. Wszystkich, także jego. Wspomina, jak raz w malignie widział pogrzeb innego żołnierza: „...dotarło do mnie, że już od dawna jestem gotowy na taki koniec, że już od dawna żyję w przeświadczeniu, że on nastąpi. Zrozumiałem, że strach, który wciskał mnie w ziemię i zmuszał do rwania jej paznokciami i szeptania spontanicznych modlitw, był zwierzęcy, a całą swoją człowieczą duszą byłem już po drugiej stronie. Pojąłem, że mój maleńki i słaby duch już dawno umarł". Wygląda na to, że autor musiał mieć niesłychany zapas sił duchowych i witalnych, skoro po wojnie zdołał nie tylko wrócić do normalnego społeczeństwa, ale też zrobić karierę naukową.
Skomentuj