Łarysa Geniusz,
Ptaki bez gniazd,
przekład Czesław Seniuchs,
Białoruskie Towarzystwo Historyczne, Białystok 2012
W 1937 r. cała rodzina, w tym dwuletni synek Jurek, przeniosła się do stolicy Czechosłowacji, gdzie z terytorium Rzeczypospolitej przyjeżdżali wszyscy niechętni ówczesnej – a także jakiejkolwiek – Polsce i gdzie byli dobrze przyjmowani. W Pradze Łarysa, Jan i Jurek szczęśliwie przeżyli wojnę.
W 1940 r. Łarysa Geniusz zadebiutowała jako poetka na łamach wydawanego w Berlinie białoruskiego pisma „Ranica". Angażowała się też w prace emigracyjnych władz Białoruskiej Republiki Ludowej i wzięła udział w II Ogólnobiałoruskim Zjeździe 27 czerwca 1944 w Mińsku – na który Niemcy się zgodzili, gdy czerwone wojska stały już u bram miasta. W 1945 r. Geniuszom udało się jakoś uniknąć przymusowej repatriacji do ZSRR. Trzy lata później – gdy Czechosłowacja dołączyła do „obozu postępu" – było to już niemożliwe. Na szczęście chociaż trzynastoletniego syna udało się ciut wcześniej wyekspediować do Polski. Potem transport do Sojuza przez Wiedeń, przywitanie z nową ojczyzną we Lwowie i parodia sądu w Mińsku, który ją i jej męża skazał po równo na 25 lat łagrów. A dalej już tylko koszmarne życie obozowe – aż do zwolnienia w 1956 r. Losy jej rodziny były równie dramatyczne: ojca Sowieci zamordowali już w 1939 r., matka zmarła z głodu na zsyłce w Kazachstanie w 1945 r., jeden brat zginął pod Berlinem jako żołnierz Armii Czerwonej, inny – walcząc w armii Andersa we Włoszech.
Można by powiedzieć: arcypolska historia patriotycznej rodziny kresowej. Tak, tylko że nie polskiej. Łarysa Geniusz jest patriotką białoruską. Służący Stalinowi Moskale to dla niej nowa odmiana tatarskiej ordy. Ale i do Polski, polskości i katolicyzmu ma stosunek zdecydowanie negatywny – co stanowi przejaw pewnej białoruskiej narodowej narracji historycznej, która np. traktat ryski opisuje dokładnie tak jak polska historiografia trzeci rozbiór Polski.
Polskie 20-letnie panowanie na białoruskich Kresach też nie zostawiło po sobie dobrych wspomnień. Poetka pisze: „A Polacy i ludzie, którzy są u nich w służbie, byli jak ślepcy, jakże oni się znęcali nad naszym ludem na oczach świata! Nękali podatkami, poniewierali mowę, nie uznawali nawet naszej narodowości, jak gdyby idee demokracji i wolności człowieka nie poruszały ich serc i umysłów do tego stopnia, że wątpiłam nawet, czy je mają...". Później, w czasie wojny, autorka oczywiście nie znała prawdziwej sytuacji na Kresach, bo i nie mogła jej poznać z perspektywy praskiej. Niemniej jednak była przekonana, że Polacy to kolaboranci Niemców, którzy robili, co mogli, by po wojnie polskie panowanie wróciło na Kresy.
Jednak szczególnie źle Geniusz wyraża się o Polkach, widząc w nich niemieckie kochanki starające się w ten sposób wpływać na politykę przeciwko Białorusinom. Cóż, jej wspomnienia to literatura wysokiej próby, niemniej jednak literatura kobieca... A jej opinia o Polakach i Polkach była na tyle mocno ugruntowana, że nie poprawiła się nawet po kilkuletnim pobycie w łagrach, gdzie miała okazję poznać wielu Polaków. A były to przecież warunki szczególne – wspólne nieszczęście potrafi przełamać wiele barier.
Opisy łagrowego życia, które poznaje czytelnik „Ptaków bez gniazd", są oczywiście wstrząsające, niesłychanie ciekawe i wcale nie ustępują temu, co pisali tacy klasycy gatunku, jak Warłam Szałamow, Wasilij Grossman czy Gustaw Herling-Grudziński. Dla mnie jednak najważniejsze passusy książki dotyczą wątków polsko-białoruskich. Bo wydaje się, że polskiej historiografii, a tym bardziej beletrystyce i mediom, wypadnie jeszcze zmierzyć się z białoruską narodową narracją historyczną. Pewnie nie będzie to tak jątrzące i szarpiące nerwy jak polsko-litewskie spory o „bunt" Żeligowskiego albo polsko-ukraińskie o rzeź wołyńską, niemniej jednak uważam, że ta dyskusja jest jeszcze przed nami. A punkt widzenia interlokutora warto poznać zawczasu.
Skomentuj