Po przegranej wojnie w obronie Konstytucji 3 maja władzę w Rzeczypospolitej objęli przedstawiciele konfederacji targowickiej. Jej przywódcy nie mieli ściśle określonych planów ustrojowych poza obaleniem reform znienawidzonego sejmu z lat 1788–1791. Po ogłoszeniu w kwietniu 1793 r. drugiego rozbioru Polski animatorzy Targowicy ustąpili ze swoich stanowisk; na czele państwa ponownie stanął Stanisław August wraz z przywróconą Radą Nieustającą.
Zebrany w Grodnie 17 czerwca 1793 r. sejm miał ratyfikować traktaty rozbiorowe oraz uchwalić nową formę rządu. Przyjęta tam organizacja władz państwowych nawiązywała do zasad ustrojowych z lat 1775–1776, choć dla zapewnienia większego porządku w kraju i scentralizowania władzy wykonawczej utrzymano szereg ustaleń przyjętych w trakcie obrad poprzedniego sejmu (np. porządek sejmowania, sejmików, organizacja sądów i inne). Współczesny historyk ustroju Polski stwierdza: „W systemie stworzonym przez ustawodawstwo grodzieńskie punkt ciężkości miał się przesunąć z sejmu na Radę Nieustającą". Jednak głos decydujący należał do ambasadora carycy, co wynikało nie tylko z dominacji Rosji nad resztką Rzeczypospolitej, ale miało swoją podstawę także w zawartym wówczas polsko-rosyjskim traktacie sojuszu.
Trzeba czekać na zmiany
Pod wpływem tych wydarzeń Stanisław August uświadomił sobie, że wszelki opór przeciwko koalicji Rosji i Prus jest daremny i by ratować ten strzęp państwa, który jeszcze pozostał, trzeba nastawić się na cierpliwe czekanie na lepszą sytuację międzynarodową oraz przyjąć istniejący stan i nie dawać podstaw do najmniejszego zatargu z Rosją, gdyż tylko ona mogła powstrzymać apetyt terytorialny Prus. Kupiony w ten sposób czas należało wykorzystać na urządzanie państwa w ramach wyznaczonych w ustawodawstwie grodzieńskim, bo tylko taka Polska mogła skorzystać z ewentualnej zmiany międzynarodowej koniunktury. Zawarty w 1793 r. traktat sojuszu z imperium carskim sprowadzał, co prawda, Rzeczpospolitą do roli wasala, ale jednocześnie mógł okazać się instrumentem w walce o przetrwanie państwa – o bardzo ograniczonej suwerenności i równie okrojonej powierzchni.
Nowe władze ustanowione w wyniku realizacji postanowień sejmu grodzieńskiego zarządziły m.in. redukcję nadmiernie rozbudowanego wojska. 12 marca 1794 r. doszło do marszu brygady Antoniego Madalińskiego zagrożonej redukcją. Tak oceniał tę sytuację w swoim pamiętniku Antoni Trębicki: „Nalegany i pociągany usilnie ten dowódca brygady (tj. Madaliński – przyp. LM), aby zdał kasę, pierwszy wypowiedział posłuszeństwo wojskowe i mścicielem ojczyzny i wolności narodowej ogłosiwszy się, wyruszył ze swego stanowiska bez planu, bez celu, losowi oddając, za przykładem konfederacji barskiej, z którą bój pod sprawą Braneckiego toczył, wypadek swego desperackiego postępku. Słyszano nieraz Dąbrowskiego (chodzi o twórcę Legionów Polskich we Włoszech – przyp. LM), będącego wtedy majorem w tej brygadzie, jak publicznie mówił, że gdyby nie deficyt kilkudziesięciu tysięcy w kasie brygady, nie słyszałaby Polska żyjąca ani potomność o nazwisku Madalińskiego i kto wie, czyliby do rewolucji przyszło". Wacław Tokarz, nie odnosząc się do powyższych zarzutów, stwierdza jedynie: „Decydującą zasługą Madalińskiego ...) pozostanie fakt, że dał hasło do powstania, stworzył fakt dokonany".
Gdyby z tej iskry, której przyczyną było zachowanie Madalińskiego, miał wybuchnąć pożar, Prusy niewątpliwie zwróciłyby się do Rosji z ofertą udzielenia pomocy w tłumieniu polskiej rebelii i z żądaniem nowego rozbioru; dokładnie tak to wyglądało w trakcie konfederacji barskiej (1768–1772). Wówczas caryca, nie mogąc ustabilizować sytuacji w Polsce, przyjęła ofertę rozbiorową ze strony władcy Prus, ale za cenę częściowej utraty zdobyczy uzyskanych przez Piotra w wyniku zwycięstwa w wojnie północnej. Dlaczego tym razem nie miałoby nastąpić to samo? Sytuacja stawała się tym groźniejsza, że w Petersburgu istniała silna koteria dworska przeciwna trwaniu Rzeczypospolitej – nawet w kształcie ustalonym w trakcie sejmu grodzieńskiego.
Przygotowania Kościuszki
Równocześnie trwały przygotowania powstańcze; na czele insurekcji miał stanąć Tadeusz Kościuszko. O działaniach emigrantów przygotowujących wybuch walki zbrojnej Stanisław August mówił w listopadzie 1793 r.: „Wszystkie te kroki, które uważam za bezużyteczne, mogą przecież spowodować nowe zamieszanie i wywołać nową wojnę, której wypadek sprowadzić może trzeci i ostatni podział".
Trębicki twierdził w swoich wspomnieniach, że początki rebelii należało stłumić siłą: „Zasłoniło od tej kaźni Madalińskiego trwożliwe, podłe, niepewne nikczemnych podówczas władz rosyjskich i polskich w Warszawie i kraju postępowanie. Stchórzyli i moskiewscy, i targowiccy generałowie i ministrowie. Miast użycia raptownych i decydowanych w takim razie środków (...) wdali się w negocjacje, namowy, głaskania". Przywołanie Madalińskiego do porządku siłą nie wchodziło jednak w grę, gdyż król był zdolny jedynie do wydawania pełnych jałowych potępień manifestów. Współczesny historyk wyjaśnił, że reakcja monarchy „cechuje się typową dla niego niemocą i obawami".
Marsz brygady Madalińskiego sprawił, że Kościuszko podjął decyzję o wybuchu powstania. 23 marca 1794 r. przybył do Krakowa. Następnego dnia na rynku krakowskim zaprzysiągł wobec zgromadzonego tam wojska i ludu akt powstania oraz podpisał w ratuszu „Akt powstania obywatelów mieszkańców województwa krakowskiego", który w istocie był aktem ogólnonarodowego powstania. Mówiło się tam, że decyzje sejmu grodzieńskiego są nieważne, a władzę najwyższą ma sprawować sam Kościuszko, który w ciągu dwóch miesięcy miał powołać Radę Najwyższą Narodową, rodzaj powstańczego rządu. Nie było jednak żadnych zapowiedzi co do kształtu przyszłego ustroju państwa, gdyż przywódcy insurekcji nie byli w stanie uzgodnić wspólnego stanowiska. Z „Aktu powstania..." wynikało jedynie, że ustanowione w tym dokumencie władze nie mogły „ani oddzielnie, ani razem (...) uchwalać żadnych takowych aktów, które by stanowiły konstytucję narodową".
Jedynym liczącym się aktem prawnym powstania z 1794 r. jest uniwersał połaniecki wydany 7 maja 1794 r. Mówi się tam, że komisje porządkowe województw i ziem „ogłoszą ludowi, iż podług prawa zostaje pod opieką rządu krajowego". Bez wątpienia nawiązywano w ten sposób do proklamowanej w art. IV Konstytucji 3 maja opieki rządu i prawa krajowego nad włościanami. Z ostatniej fazy powstania pochodzi przygotowany przez ks. Hugona Kołłątaja projekt ustawy Rady Najwyższej Narodowej o nadawaniu chłopom ziemi na wieczne dziedzictwo. Władze dobijanej Rzeczypospolitej nie zdecydowały się jednak na przyjęcie tej ustawy, co byłoby wielką zasługą wobec potomności.
Ostatni akt dramatu
„Akt powstania..." rozpoczął nierówny bój z Rosją, a wkrótce także z Prusami, toczony pod przywództwem Kościuszki. Trębicki zanotował przestrogę posła szwedzkiego, hr. Karla Tolla: „– Cóż to jest ten Kościuszko? – z uśmiechem rzekł Toll. – W waszych tylko głowach on jest jakimści bohaterem nadzwyczajnym, do którego los narodu przyłączono. On sławnym imię swe uczyni nieochybnie, ale pamiętaj waćpan, że po skończonej jego roli i rola Polski się skończy".
9 kwietnia 1794 r. Stanisław August pisał do księcia Józefa Poniatowskiego: „Jestem też związany traktatem przymierza podpisanym w Grodnie, a trzymanie się tego przymierza jest jedynym sposobem zachowania pomocy Rosji wobec zachłanności Prus. Użyją one bowiem wystąpienia Kościuszki jako pretekstu, by powiedzieć imperatorowej: należy tych niespokojnych Polaków zgnieść, trzeba podzielić między nas resztę ich kraju aż do zniesienia imienia polskiego. Jest moim obowiązkiem trzymać się Rosji, gdyż ona gwarantuje wolę położenia tamy wszystkim uzurpacjom tamtej strony wobec naszych ziem, pod warunkiem, że pozostaniemy wierni naszemu traktatowi przymierza z nią".
15 kwietnia Osip Igelstrom, ambasador i głównodowodzący rosyjskimi wojskami, mówi do króla: „Dopóki wielka część narodu nie bierze udziału w przedsięwzięciu Kościuszki, mogę zapewnić, że imperatorowa nie pozwoli Prusakom zabrać ani piędzi waszej ziemi i sama tego nie uczyni, jeżeli natomiast insurekcja stanie się powszechna, wszystko ulegnie podziałowi i zostanie zniesione aż do imienia". Co też wkrótce się stało.
Powstanie rozprzestrzeniło się, osiągając początkowo pewne sukcesy militarne, jak choćby bitwa pod Racławicami, stołeczna insurekcja, walki na Litwie, działania zbrojne Dąbrowskiego w Wielkopolsce czy obrona Warszawy przed oblegającymi ją wojskami prusko-rosyjskimi. Niewątpliwie to ładne karty w dziejach polskiego oręża, chociaż nie zostaną uwieńczone końcowym sukcesem, a wręcz przeciwnie.
Własnymi siłami Polacy nie mogli odnieść ostatecznego zwycięstwa; co więcej, dla wszystkich sąsiadów wybuch powstania był okazją do przeprowadzenia ostatecznego rozbioru. Stąd oczekiwano na pomoc ze strony rewolucyjnej Francji, która nie nadeszła. Nic do rzeczy nie miało, czy u władzy w Paryżu byli żyrondyści, jakobini czy termidorianie. W połowie lipca 1794 r. w czasie obrony Warszawy Louis de Saint-Just, alter ego przywódcy jakobinów, mówił reprezentantowi Polski: „Republika Francuska nie da ani jednego ziarna złota, nie poświęci ani jednego żołnierza dla rewolucji w Polsce, która robiona jest przez szlachtę". Jednak według Andrzeja Zahorskiego nie czynnik ideologiczny był tu najważniejszy. Zdaniem polskiego historyka dla Maksymiliana Robespierre'a „zawierucha w Polsce – jej ciężka dola i spodziewany podział – może być dla Francji korzystna, bo oderwie Prusy od koalicji, skłoni je do koncentracji większych sil nad Wisłą, ułatwi Francuzom zwycięstwo". Przywódca rewolucyjnej Francji słusznie przewidział przebieg wypadków, bo „dramat Polski przyczynił się do ocalenia Republiki Francuskiej". Dalszy los Rzeczypospolitej nie miał żadnego znaczenia dla rewolucjonistów znad Sekwany. Zgódźmy się jednak, że to Polacy odpowiadają za swoje państwo, a nie Francuzi czy inne obce czynniki.
Fatalne skutki miała klęska w niepotrzebnym i źle dowodzonym starciu pod Maciejowicami, gdzie do carskiej niewoli dostał się ranny Kościuszko. Po tym nastąpił krwawy szturm Pragi, będący rewanżem Rosji za kwietniową insurekcję w Warszawie. I wreszcie na koniec wymarsz wojsk i władz powstańczych ze stolicy na Radoszyce, pełen haniebnych zdarzeń. Efektem klęski powstania był ostatni rozbiór państwa i wymazania w ogóle nazwy „Polska" z mapy Europy.
„Utonęliśmy tuż w pobliżu wybrzeża"
Całkowicie błędnej oceny insurekcji kościuszkowskiej dokonał Andrzej Zahorski: „Mimo braku szans na zwycięstwo Polacy w 1794 r. musieli się bić, bo zagroziła im zupełna likwidacja nawet tego strzępa zależnego od Rosji państwa, jaki pozostał po drugim rozbiorze. Podejmując walkę, powstańcy kościuszkowscy wykazali instynktownie zrozumienie polskiej racji stanu". Odmienną opinię sformułował Trębicki, według którego „całe powstanie Kościuszki było czynem szalonym, najnierozsądniej utworzonym, zawodzącym oczekiwania powszechne, wykonanym najdziwaczniej, skończonym najgłupiej i najhaniebniej".
Nie ma żadnych danych, które pozwalałaby na twierdzenie, że strzęp Rzeczypospolitej, jaki ostał się po drugim rozbiorze, nie mógł istnieć na warunkach określonych w Grodnie. Gdyby udało się uporządkować sytuację wewnętrzną i cierpliwie czekać na zmianę koniunktury międzynarodowej, bez wykonywania gwałtownych ruchów, sprawy mogłyby potoczyć się inaczej. Wszystko zależało od tego, czy Polska wejdzie w konflikt z Rosją. Uniknięcie takiej ewentualności dawało szansę dalszego istnienia państwa, w przeciwnym razie musiałby nastąpić ostateczny rozbiór.
Wkrótce przekonaliśmy się, że zmiana koniunktury międzynarodowej była dosłownie na wyciągnięcie ręki. Tak o tym pisał Paweł Jasienica: „Gdybyż jakikolwiek szczątek Rzeczypospolitej przetrwał listopad 1796 roku! (...) Utonęliśmy tuż w pobliżu wybrzeża, na rok jeden przed zgonem Katarzyny. Lecz Stanisław August i jego współpracownicy mieli słuszność, kiedy doszli do wniosku, że pomimo wszystko lepszy żywy pies od martwego lwa. Postępowali tak, jakby przeczuwali daty nam wiadome". Przeżyć Katarzynę nie było tak trudno, o czym wszyscy wówczas powinni wiedzieć. Car Paweł I w wielu sprawach prowadził politykę odmienną od carycy. Uwięzionym przywódcom insurekcji wyraźnie mówił, że gdyby Polska przetrwała do czasu jego panowania, wiele rzeczy mogłoby się ułożyć inaczej. Ostateczny kres Rzeczypospolitej sprawił, że niemożliwe stało się poddanie praktycznemu testowi słów nowego cara.
Ale zmiana międzynarodowej koniunktury wynikała nie tylko ze śmierci carycy Katarzyny; równie istotnym jej źródłem mogły być wojny toczone przez rewolucyjną Francję. Wspomniany kilka razy pamiętnikarz twierdził, że gdyby nie klęska powstania w 1794 r. szczątkowe państwo mogłoby doczekać wojen napoleońskich i czy „nie byłyby się tak złożyły okoliczności, iżby egzystencja Polski dla samej równowagi Europy była przywrócona".
We wrześniu 1806 r. Prusy wystąpiły przeciwko Francji. 14 października w podwójnej bitwie pod Jeną i Auerstaedt została zdruzgotana armia pruska, 27 października Napoleon wkroczył do Berlina, tydzień później zaś oddziały francuskie rzeczywiście przekroczyły dawną granicę Rzeczypospolitej i osiągnęły Poznań.
3 listopada cesarz Francuzów w trakcie rozmowy w Berlinie z gen. Janem Henrykiem Dąbrowskim i Józefem Wybickim stwierdził, że widzi możliwości przywrócenia Polsce politycznej egzystencji, lecz „chciałby się pierwej przekonać, czy Polacy warci są jego opieki i czy odzyskanie egzystencji zgadza się z powszechnym życzeniem narodu". W rezultacie nakazał im wydanie odezwy do rodaków, którą napisał twórca hymnu narodowego, wzywającej do tworzenia wojska polskiego. Żądano w niej, by Polacy „nie zgłębiając zamysłów" Napoleona, starali się „być godnymi jego wspaniałości". Przytoczone zostają słowa cesarza: „Obaczę – powiedział nam – obaczę, jeżeli Polacy godni są być narodem. Idę do Poznania: tam się pierwsze moje zawiążą wyobrażenia o jego wartości". Oznajmiano, że „Wasz zemściciel, wasz stwórca się zjawił" i wzywano: „Powstańcie, przekonajcie go, że gotowi jesteśmy i krew toczyć na odzyskanie ojczyzny".
Bardzo krytycznie o tej wypowiedzi Napoleona pisał Fryderyk Skarbek: „Dla zwątpiałych było najmniej rzetelne przyrzeczenie i najsłabsza nawet nadzieja nieocenioną łaską i najwyższym dobrem, a uniesienie nie pozwoliło pojąć rzeczywistego znaczenia upokarzających wyrazów tej odpowiedzi ani nicości przyrzeczeń, jakie w sobie zawierała". I dalej: „Ze smutkiem powtarzano wtenczas te wyrazy upokarzające, które dawniej był wyrzekł: „Zobaczę, czy Polacy godni są być narodem". Jakże to nisko upadł naród, który takie wyrazy z pokorą przyjąć musi, jakże wysoki jest stopień dumy człowieka, który je do całego ludu wyrzec może".
A sytuacja byłaby zupełnie inna i zachowanie cesarza Francuzów także odmienne, gdyby Rzeczpospolita przetrwała w jakiejkolwiek postaci. Nie mógłby wówczas Napoleon opowiadać, że on musi sprawdzić, „czy Polacy godni są być narodem", bo to oczywiste, skoro istniałoby państwo polskie – nawet w ramach określonych w Grodnie w 1793 r. Po zwycięstwach oręża francuskiego, wspomaganego działaniami polskiego żołnierza, współtworzylibyśmy nowy ład w Europie Środkowej. Okazałoby się, że Polska to nie tylko piękne kobiety, bitny żołnierz, ale również jest tu klasa polityczna, która potrafi cierpliwie czekać na zmianę koniunktury międzynarodowej, by wtedy dopiero podjąć decyzję o wszczęciu walki.
Swoje zachowanie w trakcie powstania tak oto tłumaczył Stanisław August w liście z 27 listopada 1794 r. do Franciszka Woyny, posła polskiego w Wiedniu: „Moje prawidła w tych ośmiu miesiącach były takie. Nigdy bym nie radził takowego powstania, jakie się zrobiło beze mnie i mimo mnie, bo miałbym sobie był za grzech radzić memu Narodowi i pobudzać go do imprezy takowej, której koniec ze wszelkich podobieństw i rozumowania nie mógł być inszy, tylko najzgubniejszy dla całego Narodu. Lecz kiedy ten Naród cały od Krakowa aż do Wilna sam swoją wolą powstał mimo mnie i samowolnie wystawił się na ostatnie niebezpieczeństwo i zniszczenie, dla oswobodzenia się z opresyji prawdziwie najnieznośniejszej i najdziwaczniejszej, osobliwie od półtora roku, miałbym był znowu sobie za grzech i sromotę odłączyć się od Narodu mego, lub szukać oddzielnych od Narodu ubezpieczeń lub zysków jakich dla osoby mojej".
Z patriotycznej perspektywy stanowisku takiemu nie można nic zarzucić. Ale z punktu widzenia odpowiedzialności za państwo? To prawda, że to nie król wywołał powstanie, ale z drugiej strony miał pełną świadomość, jakie zagrożenia dla polskiej państwowości ono stwarza. Nie uczynił nic, aby temu samobójczemu pędowi do zniszczenia resztki bytu państwowego realnie zapobiec. Tak wyjaśnił Adam Skałkowski postawę króla w czasie insurekcji: „Żeby się oprzeć szaleństwu narodu i odwołać do Igelströma, trzeba by zuchwałej odwagi, czystego sumienia i zbrodniczej nieopatrzności margrabiego Wielopolskiego. Stanisław August, unoszony potężnym prądem dziejowym, a wraz narzędzie w ręku wielkorządcy rosyjskiego, ledwo zaznacza swoje zdanie".
Istnieją liczni Polacy, którzy uważają, że pozostawanie Rzeczypospolitej w systemie rosyjskiej hegemonii było czymś równie złym – albo może nawet i gorszym – jak rozbiory. Słowem, lepiej nie mieć w ogóle własnego państwa niż posiadać państwo o ograniczonej samodzielności i okrojonym terytorium. Ale tego rodzaju pogląd może być tylko wynikiem niezdolności do politycznego myślenia. Spod protektoratu można się prędzej czy później wybić na niepodległość. To było właśnie zadanie dla ówczesnych polskich elit. Jest zrozumiałe, że w realiach drugiej połowy XVIII w. nie dało się tego osiągnąć jednym aktem (np. w wyniku zrywu powstańczego). Tylko długofalowa polityka mogła być instrumentem odzyskania niepodległości, a takiej wówczas zabrakło. Rozbiory godziły w poczucie naszej narodowej dumy, ale jeszcze większym upokorzeniem było dobicie Rzeczypospolitej przy walnym udziale samych Polaków, co pośrednio wypominał Napoleon pod koniec 1806 r. I żadne przejawy patriotycznego poświęcenia czy nawet utrata życia w trakcie insurekcyjnych walk nie są w stanie tego usprawiedliwić.
Lech Mażewski, historyk prawa; ostatnio pod jego redakcją ukazała się praca „System polityczny, prawo i konstytucja Królestwa Polskiego 1815–1830. W przededniu dwusetnej rocznicy powstania unii rosyjsko-polskiej", Warszawa 2013
Skomentuj