Tartu jest drugim co do wielkości miastem Estonii, z jednym z najbardziej znanych uniwersytetów w Europie Środkowo-Wschodniej. W średniowieczu były to Inflanty, a ściślej Liwonia. W XVI w., gdy ziemie te znalazły się pod władaniem Rzeczypospolitej, utworzono tam kolegium jezuickie, a przy nim gimnazjum i seminarium.
Po podboju Inflant przez Szwedów na mocy dekretu króla Gustawa II Adolfa powstała Academia Dorpatensis, dając początek dzisiejszemu uniwersytetowi. W XVIII w. był to już uniwersytet niemiecki pod zarządem caratu Aleksandra I, czyli innymi słowy – rosyjski uniwersytet z niemieckim językiem wykładowym, gdzie studiowali głównie Prusacy.
Wśród wybitnych absolwentów uczelni można znaleźć twórcę semiotyki, rosyjskiego językoznawcę Jurija Łotmana, pioniera termochemii Germana Hessa, wynalazcę galwanoplastyki i konstruktora silnika elektrycznego Moritza Hermanna Jacobiego, wybitnego astronoma Friedricha Georga Wilhelma Struve, światowej sławy chirurga Nikołaja Pirogowa, prekursorów literatury estońskiej (Ernst Peterson, Friedrich R. Faehlmann), ormiańskiej (Chaczatur Abowian), łotewskich działaczy niepodległościowych (Krišjānis Valdemārs, Krišjanis Barons) czy współczesnych współtwórców estońskiego cudu gospodarczego (Mart Laar, Jüri Luik). W XIX i XX w. licznie studiowali tam również Polacy.
Polskie Inflanty
Nasi rodacy zapisali się złotymi zgłoskami w historii uniwersytetu. W XIX w. przez uczelnię przewinęło się ponad 2300 polskich studentów. Nie byli to wprawdzie wyłącznie mieszkańcy tzw. Polski właściwej, czyli którejś z dziesięciu guberni Królestwa Polskiego, ale także Polacy z Litwy, Białorusi czy Ukrainy, nierzadko z małżeństw mieszanych, deklarujących dwie narodowości. Szacuje się, że w całym XIX w. Polacy stanowili średnio 9,2 proc. studenckiej braci, a w szczytowym okresie nawet 10,7 proc. Do kierunków najbardziej obleganych przez naszych rodaków należały medycyna, prawo, teologia, ekonomia i dyplomacja.
Konwent Polonia był najstarszą i najsłynniejszą polską korporacją akademicką. Powstał niejako w reakcji na dominację Niemców na Uniwersytecie Dorpackim
Niemiecki charakter uczelni, bardzo wysoka jakość kształcenia i stosunkowo duży liberalizm przyciągały rzesze studentów. Początkowo chętnych przyjmowano bez egzaminów, jednak w późniejszych latach z powodu nadmiaru kandydatów trzeba było wprowadzić cenzus wiedzy. Liberalizm uniwersytetu, poniekąd wymuszany stylem życia potomków szlachty, kupców i ziemiaństwa, polegał na dość częstym nadużywaniu alkoholu, permanentnym pojedynkowaniu się i wielokrotnym powtarzaniem roku. Rekordzistę swobodnie można nazwać „wiecznym studentem", bowiem spędził na uczelni aż 60 semestrów. Dochodziło nawet do tego, że profesorowie zaliczali egzaminy pijanym studentom. W czasie libacji zdarzały się nieumyślne morderstwa (np. wskutek zabawy w Wilhelma Tella), które dzięki towarzyskim koneksjom sprawców skutecznie wyciszano. Z kolei pojedynki nabierały charakteru etnicznego i odbywały się głównie między walczącymi o swoją pozycję Polakami a Niemcami. Tu również często zdarzały się okaleczenia i rany śmiertelne, bo Polacy niemal wyłącznie żądali satysfakcji na pistolety.
Studenci chętnie bywali na przestawieniach teatralnych, przesiadywali w knajpach lub odwiedzali jedyny w mieście burdel, co niejeden żak przypłacił zdrowiem. Balangowano w domach przyjaciół, a w cieplejsze miesiące w plenerze. Dużym wzięciem cieszyły się wypady łodziami w stronę Morza Bałtyckiego. Polacy specjalizowali się w produkcji własnych trunków, a szczególnie popularne były likiery. Nic więc dziwnego, że niektórym studentom zwyczajnie odbijało. Jeden z takich hulaków przyjechał do swojego kompana konno. Zwierzę wlazło aż na drugie piętro, ale zejść już nie chciało. Nazajutrz cieśle musieli rozebrać ścianę domu, aby bezpiecznie ściągnąć spętanego ogiera na dół i zwrócić prawowitemu właścicielowi.
Konwent Polonia
Od XIX w. polscy studenci zrzeszali się w różnych korporacjach, z których najsłynniejszą i najstarszą był Konwent Polonia. Powstał niejako w reakcji na dominację Niemców na dorpackiej Alma Mater. Konwent skupiał wszystkich chętnych, był organizacją samopomocową i towarzyską, raczej wolną od celów politycznych. Jego członkowie nosili charakterystyczne dekle (czapki). Zgodnie ze statutem celem konwentu była integracja studentów ze wszystkich części dawnej Rzeczypospolitej, solidarność materialna i moralna oraz pogłębianie wiedzy i postaw patriotycznych. Przynależność do stowarzyszenia była dobrowolna i wystarczyła rekomendacja. Oczywiście nie obywało się bez obowiązkowych rytuałów inicjacyjnych. Nowicjusze musieli dzielnie znosić wymyślne egzaminy ustanawiane przez „zgredów", co łączyło się często z wieloma upokorzeniami. Ci, którzy przechodzili testy, a przeważnie przechodzili je wszyscy, pozostawali przez pewien czas pod nadzorem bardziej doświadczonych kolegów. Po upływie semestru kandydat stawał się pełnoprawnym członkiem bractwa.
Życie studenckie kwitło wokół kwatery głównej korporacji. Organizowano tam potańcówki, spotkania, wykłady i wieczorki poetyckie. Generalnie nie miały one charakteru politycznego, bowiem dominowała mentalność szlachecka i drobnomieszczańska. Modne idee socjalistyczne czy radykalny nacjonalizm nie napotykały tu na żyzny grunt. Nie ma co się oszukiwać – większość wolnego czasu spędzano na hucznych rautach. Jadano skromnie, ale pito z rozmachem. Nierzadko zakrapiane imprezy kończyły się pojedynkami. Libacjom, często trwającym kilka dni z rzędu, towarzyszyły gromkie przyśpiewki. Na przykład takie:
„Widzisz Boże z wysokiego nieba
Że mu jeszcze, że mu jeszcze
Wypić trzeba!
Wypił, wypił, nic nie zostawił
A bodaj go, a bodaj go
Pan Bóg błogosławił!"
Inne organizacje miały dużo mniejsze znaczenie i różny charakter. Zdarzały się kółka naukowe, arystokratyczne, literackie i ściśle polityczne. Taki naukowy charakter zachowywała działająca przez kilka lat Vendeia. Na obradach tej konfraterni przeważnie wygłaszano referaty, gromadzono dzieła biblioteczne i dyskutowano o publikowanych w prasie artykułach.
Styczniowa zawierucha
Krytyczny moment w swojej historii polscy studenci przeżywali w okresie powstania styczniowego. Wielu prowadziło konspiracyjną działalność. Na przykład Eryk Szałkowski był uczestnikiem konspiracji Hildebranda. Z kolei Edward Juergens gromadził wokół siebie młodą inteligencję i stawiał na pracę organiczną. Przedstawicielami Konwentu Polonii w Warszawie zostali Walerian Teich i Bolesław Borejsza.
Manifestacje patriotyczne nie dotarły jednak do Inflant. Patrioci w Dorpacie uważali, że tego typu wystąpienia nie mają sensu i niechybnie narażą uczestników na surowe represje. Odśpiewanie pieśni patriotycznych w kościele odbyło się w zasadzie raz, natomiast chętnie wspierano w protestach mieszkańców Wilna. Wielka manifestacja w tym mieście, w której uczestniczyła delegacja dorpatczyków, zakończyła się represjami wobec kilku z nich. Aktywiści Polonii wyruszyli wspierać rodaków także w Rosieniach, w Warszawie i Łodzi. Wielu z nich zapłaciło za to wydaleniem ze studiów lub zesłaniem.
Gdy 22 stycznia 1863 r. wybuchło powstanie styczniowe, kilkunastu studentów postanowiło chwycić za broń i ruszyć do Królestwa Polskiego. Większość z nich już nigdy nie wróciła na uczelnię. W walkach brało też udział liczne grono starszych absolwentów uniwersytetu. Niemal wszyscy zostali aresztowani, a następnie zesłani na Syberię. Najtężsi byli członkami Organizacji Narodowej i pełnili ważne funkcje w poszczególnych województwach. Także oni zapłacili za to zesłaniem.
Poszczególne grupy wspierały powstańców jak mogły. Konstanty Antoniewicz, który pomagał chorym i rannym pod Kiewszami, został skazany przez sąd polowy w Dyneburgu na pozbawienie praw i zesłanie. Ewangelicko-augsburscy pastorzy głosili patriotyczne kazania m.in. w Łomży i Zduńskiej Woli. W konspirację angażowali się także ziemianie, którzy udostępniali swoje włości na potrzeby powstańczych władz (niekiedy pod przymusem).
Represje spotykające Polaków po powstaniu styczniowym miały charakter etniczny i często nie były związane z angażowaniem się w jakiekolwiek działania zbrojne czy spiskowe. Tytus Chałubiński został osadzony na Pawiaku tylko z powodu swojej popularności. Wielu innych rodaków zmuszono do emigracji bez względu na ich stosunek do walk. Sytuacja polityczna osłabiła konfraternię. Jeszcze dwa lata po powstaniu Polonia była zdziesiątkowana i praktycznie nie prowadziła działalności.
Istniała także nieliczna grupa dorpatczyków lojalnych wobec władzy. Na przykład hrabia Chreptowicz został rosyjskim dyplomatą w Neapolu, Belgii i Anglii, a potem urzędnikiem wysokiego szczebla w carskiej administracji.
Sławni naukowcy
Uniwersytet Dorpacki okazał się kuźnią polskich intelektualistów przełomu XIX i XX w. Galerię sław otwiera Tytus Chałubiński, który ukończył nauki botaniczne na tamtejszym Wydziale Filozoficznym. Był nie tylko jedną z barwniejszych postaci życia studenckiego, ale wsławił się też wysokim poziomem moralnym, patriotyzmem (został aresztowany po powstaniu styczniowym) i istotnym dorobkiem naukowym. Współczesnym Chałubiński jest znany przede wszystkim jako twórca i propagator walorów uzdrowiskowych Zakopanego.
Innymi zasłużonymi lekarzami wykształconymi w Dorpacie byli m.in. Ignacy Baranowski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, filantrop i działacz społeczny, Ludwik Natanson, jeden z najbardziej ofiarnych lekarzy w czasie epidemii cholery w Warszawie i prezes Warszawskiego Towarzystwa Lekarskiego, a także Ludwik Karol Teichmann, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Spośród przedstawicieli nauk przyrodniczych wyróżnia się Benedykt Dybowski, który prowadził badania przyrodnicze podczas zesłania na Syberii. Za zasługi w badaniach nad fauną Bajkału otrzymał od władz rosyjskich przywilej dodania przydomku Bajkalski do nazwiska. Oczywiście odmówił. Dybowski odkrył ponad 100 rodzajów i gatunków roślin i zwierząt. Jego imię nosi także jeden ze szczytów na Wyspach Komandorskich. Profesor wykładał w Warszawie, Lwowie, Wilnie i Petersburgu.
W Dorpacie studiował również Wincenty Lutosławski, jeden z najbardziej znanych polskich filozofów XX w. Następnie wyjechał do Paryża, a doktoryzował się w Helsinkach. Studiował logikę Platona, rozwinął też własną metodę badawczą zwaną stylometrią. Wykładał w Lozannie, Londynie, Genewie, Paryżu, Wilnie i Krakowie. Stworzył własny system myślowy, który można nazwać narodowo-spirytualistycznym mesjanizmem. Jego podstawą był polski duch narodowy podlegający regule reinkarnacji. Miał on wprowadzić pokój na świecie, pokonując dwa złowrogie duchy – niemieckiego i żydowskiego.
„Ateny Północy", jak określano dorpacką uczelnię, rozsławiał także wybitny filolog Baudouin de Courtenay. Ten językoznawca i twórca szkoły kazańskiej wykształcił pokolenia naśladowców. Prowadził badania lingwistyczne nad językami słowiańskimi, bałtyckimi oraz ich dialektami. Był gorącym zwolennikiem autonomii ludów bałtyckich. W maju 1920 r. został pierwszym doktorem honoris causa estońskiego już Uniwersytetu w Tartu. Jedna z sal wykładowych została nazwana jego imieniem.
Wśród dorpatczyków byli również pisarze, m.in. Aleksander Grozy, urodzony w Mariampolu poeta Edward Żeligowski czy ilustrator Bronisław Zalewski. Gdy w miejsce Dorpatu pojawiło się estońskie Tartu, nie osłabło zainteresowanie tamtejszą uczelnią. W latach 1919–1940 przez uniwersytet przewinęło się kolejnych 55 Polaków, ale było to już zaledwie 2 proc. studentów spoza Estonii. Także dziś Tartu to obowiązkowe miejsce dla wszystkich podróżujących do krajów bałtyckich. Warto sobie zarezerwować kilka dni na dokładnie poznanie polskich śladów w dawnym Dorpacie.
Korzystałem m.in. z książki „Uniwersytet w Tartu a Polacy", Wydawnictwo UMCS w Lublinie, 1999
Skomentuj